Ostatnia część przygód nastolatków. Mam nadzieję, że się podobało.
Pozdrawiam. Wasza A.
***
— Zdążyłaś! — tłum, ledwo trzymający się na swych odnóżach, stanowił słabą rozrywkę, jeśli chodziło o podziwianie widoków. Sok żurawinowy, sączony przez Julę, którego zapas nosił przy sobie od kilku dni, wydał się całkiem rozsądnym starterem na imprezę.
— Podziel się. — kiwnęłam głową w stronę zapełnionego do połowy kubka, a następnie zaczęłam panicznie rozglądać się wokoło.
— Po pierwsze to na toksyny. Oczyszczam się i nie ma tutaj nic, co mogłoby pomóc Ci się rozluźnić. — Nela podchwyciła temat.
— A raczej kogoś. Jednak spokojnie...— dumnie wypięła pierś do przodu i odrzuciła do tyłu pasmo rudawych włosów. — Twój rycerz na farbowanym koniu się zjawi! — stąpając z nogi na nogę od kilkunastu minut, po tych słowach przestałam.
— Jeśli macie zamiar się nabijać...— klasnęłam w dłonie i skierowałam kroki w stronę wyjścia z tego cyrku na kółkach.
— Hej! Hej! — Nela złapała mnie za nadgarstek i odwróciła w swoją stronę. — To nic złego, że Ci się podoba. Jest całkiem niezły, jak na starszaka. — kiedy Jula zakrztusił się sokiem, a następnie popluł nim swoją nowiuteńką, białą koszulę, prychnęłam pod nosem.
— Że co? — blondyn nie zwrócił uwagi na tłum dziewczątek, które wgapiały się w niego jak w obraz Picassa. O wiele, jeśli wiedziały, kto to taki. Wielu ludzi na tej imprezie stanowiło tak zwane „grono wypadkowe”, czytaj „całe grono ludzi mnie nie zna, ale z chęcią wpadnę na tę imprezę". Wracając do przyjaciół, zauważyłam jednak coś bardzo istotnego. Jula nie przejął się koszulą, czy zwracaniem zawartości ust do kubka pełnego witamin, które jeszcze przed sekundą były dla niego ambrozją.
— No, co. Nie dziwie jej się. — Nela wzruszyła ramionami i szybko poprawiła ramiączka sukienki, które co jakiś czas zsuwały się ze szczupłych, piegowatych niczym niebo pełne gwiazd, ramion.
— Podoba Ci się ten frajer? Ten głąb o...— ich potyczki były jedynie dodatkowym stresem, który i tak ledwo znosiłam w każdej części ciała.
— Ej! Dosyć! — nie mogłam ich okłamywać. — Nie jestem tutaj dla przyjemności, jasne? Jest układ, który muszę...— Nela zmrużyła oczy i pokręciła głową z niedowierzania.
— Okłamałaś nas? — dopiero teraz odważyłam się odpalić lont i wyjawić całą prawdę.
— Ojciec chce mnie stąd odesłać. — Jula przestał wkurzać się na rudzielca i skupił na mnie swą całą uwagę.
— Jak to odesłać? — próbowali poskładać wszystko do kupy.
— Mam wyjechać. Zacząć drugą klasę w innym miejscu. W Warszawie u ciotki. — zniesmaczonym głosem, wyłożyłam karty na stół.
— Warszawa? On zwariował! — Jula rzucił kubkiem w stronę przepełnionych koszy na śmieci i od razu powrócił do lamentu. — Nie ma prawa Cię stąd zabierać! Przecież....
— Wiem. — wbiłam się w pół zdania mięśniaka. — Ale protest wywołał lawinę spotkań z dyrektorem. Potem przewodniczący zaproponował randkę, a jak go zbyłam...tata dowiedział się o...— nie wiedzieli o rozwalonej wystawie starszaków. — Zrobiłam ogromny błąd.
— Jaki? — Nela już mniej rozhisteryzowana, spojrzała na mnie przejęta.
— Zniszczyłam ich prace. Wszystkie. Prace na zaliczenie.
Myśleliście kiedyś nad formą apokalipsy, o której bardzo dużo ostatnio się słyszy? Byłam prawie pewna tego, iż ma to coś wspólnego z tym, że ziemia drży od złości połączonej z ogromnym zawodem. Z dwójki przyjaciół to jednak Jula wychylił się pierwszy i utwierdził mnie w założeniu, iż przegrałam jedną z najważniejszych bitew.
— Dlaczego to robisz, Hana? Sobie i nam? Dlaczego chociaż raz nie możesz....siąść na dupie i zająć się podkochiwaniem w sławnych boysbandach czy czytaniem książek na rozluźnienie?! — nie byłam w stanie z nim walczyć.
— Julek! — Nela próbowała go uspokoić, ale kiedy odszedł w stronę dudniącej z lasku muzyki, powstrzymałam ją przed próbami ratowania mego wizerunku.
— Daj spokój. Nie wybaczy. — wzruszyłam ramionami.
— I ma rację. — jej słowa stanowiły finalny akt tej tragicznej komedii ze mną w roli głównej. — Nie powinien. Tak samo, jak ty nie powinnaś była tego robić.
— Chce to naprawić. — próbowałam przekonać chociaż ją. — Wystarczy, że przeboleje tę randkę i...— cios, który wymierzyła, był niespodziewanie bolesny i bardzo celny. Jego skutki dudniły we mnie jeszcze przez kilka kolejnych godzin.
— Pieprząc się ze starszakiem? — nadstawienie policzka nie poszło na marne. — Ponieważ tego od Ciebie chce, Hana. I to właśnie ten cholerny problem. Niby z Ciebie taka buntowniczka, ale...ten gniew stał się obsesją, która zmienia Cię nie do poznania. Najpierw chcesz go zabić, teraz masz zamiar zaciągnąć do łóżka. Chcesz się zmienić, a niszczysz wszystko wokoło. I to dlaczego? Tylko dlatego, że twojej mamy już nie ma, a ty...— suchość w ustach oraz cisza, jaka nastała po tych słowach była nie do zniesienia. Tak, jak jej wzrok pełen wyrzutów sumienia. Wyglądała, jakby za wszelką cenę chciała cofnąć czas. — Hana!
Jedyne, co pamiętałam to krzyk, który próbował mnie zawrócić. Zawrócić na właściwy kurs, a ja...kolejny raz wybuchłam. Kolejny raz pozwoliłam sobie na obronę w formie ataku. I gdyby nie ten jeden słowotok oraz mój wrodzony upór...wszystko potoczyłoby się inaczej.
Stojąc przy jednym ze stolików, próbowałam utrzymać równowagę. Ilość kolorowych jedno strzałów, jakie wlałam w gardło, była nieco zadziwiająca. Ja? Zagorzała abstynentka? Kto, by pomyślał? No właśnie, ja na pewno tego nie robiłam.
W danym momencie nie myślałam ani nie uważałam się za świętość czy lepszy sort od większości bujających się niczym kukły na sztywnych nogach, dzieciaków. Byłam wręcz niżej, poza rangą moralnego zachowania i wcale a wcale mi to nie przeszkadzało. To ja byłam bowiem jedyną kłodą pod nogami.
Nie w większości, ale jeśli podliczyć moje ostatnie osiągnięcia, stanowiłabym niezłą konkurencję dla niejakiej Walentyny Bojarzy. Dziewczyna ze starszych klas, która handlowała amfetaminą i doprowadziła swoją rodzinę na skraj wytrzymałości, była jedynie szczebel wyżej, jeśli chodziło o rangę buntowniczego ruchu. Bo ja nie walczyłam z systemem, ale z ludźmi. I najgorsze w tej całej aferze było to, że bitwy te prowadziłam z najbliższymi mi osobnikami. Takimi, których nigdy nie powinnam była zawieść. A koniec, końców odsunęłam ich od siebie i kazałam patrzeć na efekty mego wybuchowego ego.
— Nawet jeśli będziesz śmierdzieć niczym ustnik alkomatu, to i tak to spotkanie się odbędzie. — jego głos wydał mi się irytujący bardziej niż zwykle.
— Skąd ty bierzesz te wszystkie teksty, przewodniczący. Jakaś strona w stylu porady samotnych ludzi, pe el? — zadrwiłam z niego mało oryginalnie, ale i tak delikatnie poprawiło mi to humor.
— Podobno nie pijesz. — wlałam w siebie ostatni przed egzekucją kieliszek i spojrzałam na niego, gdy przełykałam gorzkawą zawartość. Na koniec soczyście oblizałam swe usta, a przy tym delikatnie szarpnęłam za kołnierz skórzanej kurtki.
— Nie spotykam się też z bucami, ale jak widać...— biała koszula, białe spodnie oraz ciemniejszy dodatek do górnej części ubioru, nie wpasowały się w jego gusta. Tak przynajmniej zakładałam.
— Jesteś wykurwiście interesująca. — przekleństwo w jego ustach zbytnio mi nie zaimponowało, ale trzeba było przyznać, zabrzmiało całkiem śmiesznie.
— A ty...— mlasnęłam kilka razy na głos i wzięłam głęboki wdech. — Co robimy?
— Mam niespodziankę. — wskazał na fontannę znajdującą się dalej, w głębi parku. — Musisz dotrzeć tam.
— A jeśli nie? — ostatni raz spojrzałam na niego z nadzieją, iż odroczy mój wyrok.
— Przekonasz się. — zawadiacki uśmiech oraz pewność słów zmusiła mnie do kilku pierwszych kroków w stronę sączącej się wody.
***
Cała szkoła plotkowała o ostatniej imprezie, ale głównym tematem newsów powoli stawały się także zajęcia dodatkowe. Wyznaczone w przedostatni dzień szkoły lekcje wyrównawcze popsuły plany starszaków na szybką ucieczkę z ostatnich lekcji, aby mogli oddać się rozrywkom lata. Tego lata — zaznaczam — które miałam spędzić na charytatywnym malowaniu ścian szkolnych czy koszeniu trawnika przed głównym gmachem tejże pięknej instytucji.
— Witam serdecznie! — Pani Lis zjawiła się niczym grom z jasnego nieba i od razu przeszła do przyciemniania sali poprzez zsunięcie rolet. — Dziś zajmiemy się oglądaniem sztuki mroku...czyli Beksiński kochani.
— Woo! — część klasy zareagowała entuzjastycznie, ale mi mało brakowało do totalnej depresji ze względu na ciszę ze strony Juli oraz Natalii. Dwa dni minęły dość mozolnie, a wyrzuty sumienia z powodu naszej kłótni oraz wielkiej niewiadomej związanej z przewodniczącym, skołowały mnie jeszcze bardziej.
— Ciemnia? — jedna z większych bojkotek w naszej klasie, zaśmiała się pod nosem. — O tym, co nieco może opowiedzieć Hania. — usłyszawszy swoje imię, odwróciłam się z miną mordercy do tyłu, by móc na nią spojrzeć.
— Coś ty powiedziała? — Pani Lis uratowała ją przed katastrofą urodzaju.
— Dziewczęta! Proszę o zamknięcie swych ekspresyjnych myśli przed wydostaniem się...— na obronę niskiej cizi z tyłu, wyłonił się jeden z największych przedstawicieli marginesu społecznego. Ten, który na imprezie o mały włos nie stracił przytomności od wlanego w siebie wiadra wysokich w etanol, substancji.
— Ależ Pani profesor, kim jesteśmy skoro nie artystami o wolnej woli do wyrażania swej opinii! — aprobata reszty klasy, sprawiła, iż zaczęłam czuć się nieswojo. — To słowa naszej wielkiej przyjaciółki, buntowniczki, naszego duchowego przewodnika i...— kiedy znów usłyszałam niski, piskliwy głos poczułam, jak krew buzuje w mym całym ciele.
— Maskotki przewodniczącego! — donośne brawa rozchodzące się wokół mnie, sprawiły, że zapragnęłam rozwiązać tę sprawę raz, a porządnie.
— Albo się zamkniesz, albo przysięgam, że...— próbowałam ostrzec ją przed popełnieniem błędu.
— Albo co? Poskarżysz się zdobywcy cnót oraz popularności, że koledzy z klasy Cię gnębią? Nawiązując...jak było? — głos Natalii, która właśnie weszła do klasy i wbiła we mnie swe zdegustowane spojrzenie, drżał od wściekłości.
— Nelka...— gdy podeszła do mojej ławki i pokazała ekran swojego telefonu, osłupiałam.
— Dziewczęta! — Pani Lis podeszła do nas i wyrwała komórkę z dłoni, rudowłosej. — Co to ma znaczyć...— czułam, że zapadam się pod ziemię.
Przerażona i zdegustowana samą sobą do granic możliwości, złapałam za ramię skórzanej torby i niczym piorun wystrzeliłam z klasy. Pędząc ze łzami w oczach przez opustoszały korytarz, na jego końcu napotkałam barierę. Uśmiechnięta od ucha do ucha Ewa Mnich spoglądała na mnie z triumfem w oczach.
— Mówiłam Ci pierniczku. My nie odpuszczamy. I tak jak twoja mizerna grupa cyrkowców ma swojego błazna, tak nasz elitarny rocznik ma swojego króla. — omdlenie ciała nie było zamierzeniem celowym czy żadnym rodzajem ucieczki.
Zwyczajnie w świecie odpłynęłam. Zniknęłam na kilka sekund, a następnie tygodni. Poddana wszelkim próbom, nie wytrzymałam widoku krwi na polu bitwy. Przegrywając, zmierzyłam się jednak z rzeczywistością. I to było jedynym plusem całej sytuacji, w jaką się wplątałam.
Zrozumiałam, że azyl w postaci Warszawy był mi pisany.
W tamtym momencie mojego tragicznego życia, ale również dużo później. Przede wszystkim później.