Długo zbierałam się do powrotu.
Dużo personalnych zmian, dużo mentalnych...mam nadzieję, że teraz już wrócę na dobre.
Na Pokatnych pojawiła się druga część Pociotki. Trzecia, jak zwykle szybciej będzie tutaj, ale po jakimś czasie pojawi się również na serwisie z erotycznymi opowiadaniami.
Tymczasem przegryzam czekoladę i publikuję wam coś nowego, świeżego i bezdyskusyjnie potrzebnego mi, jako detoks emocjonalny oraz kwarantannowy.
Przedstawiam wam W Gruncie Rzeczy.
Historie nieco zaborczej oraz bezpośredniej w kontaktach z mężczyznami Dagny oraz pozytywnie nastawionego do życia oraz zdeterminowanego do osiągania celów Mikołaja.
Pozdrawiam.
***
Marcin spoglądał na miasto z lotu ptaka, stojąc na krawędzi jednego z największych biurowców w Warszawie. Oczywiście po wewnętrznej stronie, rysując palcem dziwne wzory na szklanej ścianie.
- Dziwne, nie? Z tej perspektywy wyglądamy, jak zwykli, nic nieznaczący...ludzie.
- Dobra, skończ z tymi podchodami. W jakim celu mnie tutaj ściągnąłeś? - szybko odwrócił się w moją stronę, a na zamroczonej przed momentem smutnej twarzy, pojawił się uśmiech.
- Mam dla Ciebie zlecenie. - mogłem przysiąc, że te słowa śniły mi się przynajmniej kilkanaście razy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Od momentu, w którym odszedłem z firmy.
- Mówiłem Ci, że już mnie to nie bawi. Nie będę nakłaniał...- zanim zdążyłem dokończyć, oczywiście musiał się wciąć. Cały Marcin Marcinowski. Pełen chęci do wygrywania, nie patrzący na jakiekolwiek koszta.
- Mikołaju. - zawsze zaczynał swoje biznesowe monologi od tych personalnych uszczypnięć, które miały na celu sprawić, iż wywód stanie się bardziej formą przyjacielskiej przysługi. I za każdym razem, gdy to robił, miałem ochotę wyć ze zmęczenia. Ileż to razy mnie nabrał? Zazwyczaj sprawy miały być proste, ale gdy okazywało się, że jest pod górkę, kumpel od siedmiu boleści, kwitował to swoim niezawodnym "poradzisz sobie, jesteś w tym ekspertem". I w sumie miał odrobinę racji.
Siedem lat praktyki w sprawach prawnie inwestycyjnych, stało się moim złotym biletem do wielkiego świata miejskiego kurwidołka. Pełnego obłudnych ludzi, szemranych interesów, płaczu oraz dramatów zahaczających o rodzinne konflikty i rozłamy wewnątrz nich. Może właśnie dlatego nie zgodziłem się na kolejną część związaną z wykorzystywaniem mojego talentu do celów bardziej...mrocznych?
Marcin od początku posiadał małą skazę, która w końcu eskalowała do rozmiarów pęknięć na lodowcach. Był cholernie zdeterminowany aby szczytować i to nie tylko w formie fizycznej, ale także emocjonalnej jeśli chodziło o swoich przeciwników. Nawet jeśli byli to tylko zwykli, szarzy ludzie, dla niego stanowili antagonistów klasy filmowej. Pastwił się wręcz ich niemocą, a inwestycje powoli stawały się jego obsesją. Chciał mieć, chciał posiadać i nie przyjmował odmowy, jeśli chodziło o jakiekolwiek niepowodzenia.
Na starcie naszej współpracy schlebiało mi to, w jaki sposób mnie traktował. Poczynając od wystawnych przyjęć, na których byłem honorowym gościem, aż do spraw inwestycyjnych, które zaczął mi powierzać. Cóż, moje ego łechtał fakt zwyczajnej, ludzkiej wiary we mnie, której nigdy wcześniej od nikogo nie otrzymałem. Powiedziałbym nawet, że po jakimś czasie stałem się jego prawą ręką. Jednak zasiadanie po prawicy samego rządzącego, jak w niebie tak i na ziemi, stało się dla mnie męczące. Bo Marcin dosłownie starał się dorównać wszechmocy bożej.
Stracił w moich oczach najwięcej w momencie, gdy dowiedziałem się o jego zdradzie. Kiedy napity i zbyt pewny siebie próbował wytłumaczyć mi, jak po cichu wyprowadził z firmy na swoje zamrożone konta, kilkaset tysięcy. W jakim celu? Najczarniejsza godzina nie była żadnym wytłumaczeniem. Odkrył się przede mną, licząc na wspólny rejs na koniec świata i jeszcze dalej. Tyle, że nawet braterska przyjaźń nie była warta więzienia i takich wyrzutów sumienia.
Te pieniądze były wyszarpane z gardeł czasem bardzo nieporadnych i nieświadomych ludzi, którzy za bezcen oddawali swoje ostatnie fundusze, działki, aby tylko w spokoju móc żyć dalej. Deweloperzy uwielbiali naszą firmę ze względu na skuteczność oraz dynamizm pracy. Ja natomiast powoli zapominałem o swojej człowieczej stronie, a oszustwa Marcina dodatkowo spotęgowały mój gniew.
Nikt nie wiedział, jakim kosztem dostawaliśmy to czego chcieliśmy. Dopiero gdy jedna z osób postronnych, opiekująca się "wysiedlonym" przez nas starym właścicielem, niedużego młyna, uświadomiła mi, co zrobiliśmy...obudziłem się z letargu przepełnionego władzą i antypatią.
- Mikołaju. - myślami wróciłem do obecnej chwili i spojrzałem na niego spode łba. - Nie chcę wplątywać Cię w żadne gierki, szantaże i górnolotne inwestycje. Chciałbym tylko zaproponować Ci finalną, małą batalię, dzięki której uwolnisz się ode mnie i to wszystko.
- Jeśli się nie zgodzę, Marcinie? - użyłem jego taktyki. - Jeśli pójdę na policję i w końcu podłożę się samodzielnie, aby tylko zamknąć te twoje gówniane interesy? Może wtedy dasz mi spokój?
- Zawsze wiedziałem, że masz jaja. Dlatego Cię zatrudniłem. Dałem wikt, opierunek. Pozwoliłem na nowy start, nowe życie. Nie chcę Ci tego wypominać. Nie zamierzam. - uniósł do góry dwie dłonie, jakby w geście kapitulacji, a następnie usiadł na swoim wielkim, skórzanym krześle po drugiej stronie biurka. - Podam Ci pewną propozycję. Ty rozważysz wszystkie za i przeciw, dobrze?
- Zamieniam się w słuch. - byłem ciekawy jego kolejnej zagrywki, z której wiedziałem, iż tak nic nie wyjdzie. Nie miał na mnie żadnego asa w rękawie.
- Mam w swoim posiadaniu pewną cenną informację, która pozwoli Ci...odzyskać rodzinny dom. - myślałem, że się przesłyszałem.
- Naprawdę Ci odbiło. Skąd pomysł, że go chcę...- zdenerwowany, wywróciłem oczami i oblizałem dolną wargę spierzchniętych od papierosów oraz mrozu, ust.
- Bo osoba, która w nim mieszka Ci go zabrała. Ja mam możliwość Ci go zwrócić. - wzruszył ramionami i podał mi jedną z teczek leżących na biurku. - Ma problemy. Ogromne problemy. Jeśli go wykupię i zwrócę Ci dom, zgodzisz się mi pomóc?
Przeglądając audyty finansowe firmy należącej do człowieka, który niegdyś zniszczył mi życie, oniemiałem. Skraj bankructwa był wierzchołkiem góry lodowej. Liczne przekręty finansowe, nagminne skargi oraz pozwy sądowe ze stron wspólników były wisienką na torcie. Marcin naprawdę miał go w garści.
- Nie wątpię w twój wielki prawniczy instynkt, ale masz pojęcie z czym chcesz walczyć? - zająknąłem się na sekundę patrząc w brązowe oczy dawnego przyjaciela. Może resztka ludzkich uczuć naprawdę w nim pozostała?
- Jeśli pomożesz mi w sprawie jednego, niezbyt fortunnego właściciela dużego obszaru w pomorskim. Jasne. - jego usta zacisnęły się w cienką linię, a oczy stały się nieco przygaszone. Jakby właśnie włączył instynkt drapieżnika.
- Dlaczego zależy Ci abym to ja tam pojechał i namówił go na sprzedaż? - musiałem wydrążyć sobie tunel do źródła problemu. Nie podjąłby się takiej walki dla byle jakiej inwestycji.
- Mam inwestora, który chce wybudować sobie drogę do nieba. Albo przynajmniej do centrum i na rozjazdy. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent właścicieli terenów leśnych zgodziło się na sprzedaż.
- On, to ten jeden procent. - rzuciłem w eter, gdy wręczył mi kolejną teczkę.
- Oni. - kiwnął głową i przepuścił przez zaciśnięte zębiska jedno słowo.
- Oni? - gdy zobaczyłem zawartość aktówki, zaskoczyłem się jeszcze bardziej niż w momencie złożenia mi propozycji oraz stawki, która jej dotyczyła.
Zdjęcie młodej kobiety grzebiącej w ziemi podczas prac w ogródku wybiło mnie z tropu. Nachylona nad badylami, z kolorową chustką na głowie oraz żółtymi rękawicami po łokcie, wyglądała niczym postać z obrazu Moneta*.
Wtedy myślałem, że to wszystko zakończy się raz, dwa. Myślałem, że Marcin kpi z moich umiejętności negocjacji biznesowych, a kobieta ze zdjęcia to tylko marna próba ośmieszenia mnie w świetle spraw, z którymi do tej pory miałem do czynienia. Zbytnia pewność siebie zaprowadziła mnie na manowce, a to, co stało się później było najzwyczajniej w świecie, nie do opisania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz