poniedziałek, 5 lutego 2018

BEZ ZWĄTPIENIA (V)

BEZ ZWĄTPIENIA (V)
Widzimy się w sobotę. Tymczasem zapraszam na kolejną porcję, która zaspokoi choć na trochę fanowski głód. Ile części? Myślę, że finałowa dziesiątka będzie satysfakcjonująca. Co potem? "Plan B". Tymczasem...

Pozdrawiam. Wasza A.

***
Emil


Prawie ją miałem. Jej usta tak blisko moich, prawie wynagrodziły całą tęsknotę i gniew, jaki mnie spalał. Prawie. Gdy złapałem za szczupłe, delikatne ramiona i nachyliłem się, by ją zdobyć, ktoś zapukał do drzwi. Nie czekając na odpowiedź, Agnieszka wparowała do biura i jakby na nic nie zważając, stanęła obok mnie. Nie miała pojęcia, jak bardzo przesiąknęliśmy dusznością i gorącem, które przy minimalnym wkładzie siły wybuchnęłoby ognistą euforią. 

- Podpisane? - rudowłosa założyła ręce do tyłu i zaczęła bujać się na nogach niczym stare, wiklinowe krzesło rodem z amerykańskich filmów. Pełna emocji, radości nie zdawała sobie sprawy, jak wielką krzywdę miałem ochotę, jej wyrządzić. Cholerne "prawie"!

- Szukałam dokumentów, ale chyba pozostawiłam je w biurze Pana Henryka. - brunetka wzruszyła ramionami, poprawiła kilka kosmyków włosów wystających po obu stronach głowy, założyła je za uszy i wyszła. 

Chłopczyca, stanowiąca główny powód dzisiejszego spotkania popatrzyła na mnie spode łba i prychnęła na głos.

- Nie sądziłam, że dasz jej uciec. - gdy pokręciła głową i złapała za klamkę, postanowiłem znaleźć źródło głupich docinek.

- Jej? Czemu miałbym nie dać jej uciec? - machnąłem dłonią w stronę drzwi i znalazłem się tuż obok przyjaciółki. Udawałem całkowicie obojętnego, ale gra aktorska należała do talentów, uciekającej przede mną brunetki.

- Bo ją kochasz. I wybacz za wulgaryzmy, ale bardzo słabo wychodzi Ci granie sukinsyna. - gdy ciepło się uśmiechnęła i pogładziła moje ramię, pojąłem. Agnieszka wiedziała, w jakim celu mnie tutaj zawlekła. Wiedziała o Marlenie, jej nowym życiu i o mnie. Kimś, kto kiedyś bardzo w nim namieszał. 

- Od kiedy? - zatrzasnąłem drzwi przed jej  podwiniętym do góry, piegatym nosem. Nie chciałem biec za Marleną. To wszystko spieprzyłoby sprawę dodatkowo. - Od kiedy wiesz? - założyła ręce na piersi niczym super bohaterka lub psycholog. Z uśmiechem na ustach i dziecinną igraszką nie przypominała sztywnej, trzymającej się zasad chłopczycy. Czas odbił piętno na nas wszystkich.

- Nie muszę być detektywem. Widziałam jej zdjęcie wyświetlające się na telefonie za każdym razem, gdy posiałeś go w lokalu. O tym, że to siostra Daniela dowiedziałam się od dziadka.

- Twój dziadek jest detektywem albo dziennikarzem. - skwitowałem, wyrywając z ust drwiący śmiech. - Ostatnio niewiele rzeczy jest mnie w stanie zaskoczyć. Najpierw ojciec blondasa, teraz twój dziadek...

- Dziś go poznałeś. - dumny wzrok uniósł się i mentalnie wbił szpilę w zbyt cięty język. 

- Za dużo informacji. - gdy zacząłem przeczesywać włosy i przymknąłem oczy, wydała z siebie dźwięk niezadowolenia.

- No dobra. - gdy pojawiła się obok mnie i kolejny raz pogładziła ramię, oprzytomniałem. - Lecimy do lokalu. Marlena nie zając, przynajmniej na razie.

- Czasami kompletnie Cię nie rozumiem. - zmęczony, wykorzystany emocjonalnie i pełen nadziei odpuściłem sobie sprawę z brunetką. Obydwoje musieliśmy na moment odpuścić. Na jeden krótki moment, po którym miała zostać ze mną na wieczność. To sobie przyrzekłem. 

***
Marlena

Włosy nasączyłam maską oraz zawinęłam w jedną z reklamówek. Małe, domowe SPA przy dzisiejszych rozrywkach, mogło pomóc w rozluźnieniu. W pluszowych skarpetach, futerkowym szlafroku przygotowywałam obiad. Pesto z makaronem nie było wykwintnym daniem, ale z drugiej strony ta sfera obowiązków była koniecznością, a nie relaksującą rozrywką.

Burczący brzuch grał melodie dwunastominutowej arii. Gdy odsączałam makaron, usłyszałam dzwonek dobiegający z domofonu. Przerażona swym stanem, jak na dane okoliczności szybko podbiegłam do słuchawki i zorientowałam się w sprawie tożsamości odwiedzającego gościa.



- Dobry wieczór. - głęboki męski głos wywołał ciarki na całym ciele. Mięciutki pas  jakby mocniej zacisnął się wokół talii i spowodował gorsze jęki zgłodniałego brzucha. 

Nie odezwałam się słowem. Odłożyłam aparat na swoje miejsce i kilka razy wyrobiłam trasę od drzwi do wyjścia z korytarza. Natłok myśli spowodował kołatanie serca. W końcu odważyłam się podejść ponownie i udostępnić wejście do klatki. Nie musiałam podawać numeru mieszkania. Pewnie znał go na pamięć.

Nie odstąpiłam na krok. Wczuwałam się w odgłosy dochodzące z klatki schodowej. Gdy szmer ulokował swój największy dźwięk po drugiej stronie wejścia, wzięłam głęboki wdech. Nie czekałam na pukanie czy dzwonek. Pośpiesznie pociągnęłam za klamkę i spotkałam się twarzą w twarz z powodem zamieszania w moim życiu.

Siwe włosy połączone z nieogoloną do końca brodą oraz szarym kolorem źrenic. Wymiętoszony ze starej szafy garnitur, który zapewne przeżył niejedno wesele w naszej szalonej rodzinie, wyglądał bardzo elegancko. Nigdy go takiego nie widziałam. Niby szczęśliwego i jak nigdy zadbanego, ale z drugiej strony bardzo zmęczonego i obojętnego na jakikolwiek szczegół. Wygnieciony w okolicach kołnierzyka i ramion szary materiał potwierdzał przypuszczenia.

- Córcia. - chrząknął na głos i opuścił wzrok. Szybko jednak zauważył w swych dłoniach prezent, z którym przybył i wyciągnął go w moją stronę. Bombonierka symbolizująca czasy PRL-u, którą z bratem uwielbialiśmy rodzicom podkradać, posiadała alkoholowo wiśniowe nadzienie. Delikatnie wzruszona, odebrałam ją i zaprosiłam go do środka.


- Wejdź. - kiwnęłam głową, a po kilku sekundach byliśmy w drodze na kanapę w moim salonie. W porę jednak przypomniałam sobie o sosie z pesto, który skwierczał na oliwie. Niczym poparzona, jak przyrządzany przeze mnie wywar podbiegłam do kuchenki i odstawiłam patelnię na bok. Ojciec obserwował całe zamieszanie w milczeniu, ale ja wiedziałam, że jest w nim więcej znaczeń niż w wypowiadanych przez niego słowach.

Gdy nakryłam na stół i przygotowałam dwa talerze, zaprotestował.

- Nie trzeba. - podniósł dłoń.

- Daj spokój. Każdy musi jeść. Tym bardziej chłop, taki jak ty. - po tych słowach usłyszałam zachrypnięty rechot. Gdy odwróciłam się na pięcie, by poznać tego przyczynę, zaprzestał.

- Przepraszam, po prostu dawno się nie widzieliśmy i zatęskniłem...- oderwałam dłonie oraz myśli z dala od garów czy obiadu. Podeszłam do fotela stojącego naprzeciw kanapy, na której siedział i również odsapnęłam.

- Ruszyło Cię sumienie? - potrafiłam radzić sobie z każdym męskim ego. Emil był dobrą szkołą, a Julek egzaminem końcowym.

- Daniel nie był ideałem i to przede wszystkim z mojego powodu. - wpatrywał się w swoje zmęczone od pracy dłonie. Siedemnaście lat na uczelni, a potem skok na głęboką wodę. Gdy mama zachorowała i potrzebne były pieniądze zrezygnował. Utrzymać się z pensji dziekana? W tamtych czasach, jeśli nie posiadało się książeczki, było się nikim. Stan wojenny dołożył swoje, a gdy ojciec poszedł do pracy fizycznej, stracił resztki swego delikatnego, artystycznego ducha. Tego, który po nim odziedziczyłam.

- Nie tłumacz się. Śmierć to rzecz nieodwracalna. Im prędzej wszyscy się z tym pogodzimy, tym lepiej. - utkwiłam w jednym punkcie. Nie mogłam pojąć, dlaczego nikt nie chce przyjąć do wiadomości, podanych na tacy faktów.

- Ja pogodziłem się z jego śmiercią. To ze mną...z tym, jak wiele straciłem...- głos grzązł w starym, podrażnionym od gorzkich łez i wulgaryzmów, gardle.

- Daniel powiedział mi kiedyś, że tylko słabi są warci naszej uwagi. Naprawdę tak powiedział. - prychnęłam pod nosem. - Mówił, że takich ludzi łatwiej się broni. Z silnymi potrafimy jedynie walczyć.

- Jesteście najsilniejszymi kobietami na świecie. - skwitował i spojrzał na mnie z troską, jakiej nigdy od jego strony nie doświadczyłam.

- Owszem. Miałyśmy dobre wzorce. - zająknęłam się, ale by nie utknąć w ckliwości i sprowadzających się we mnie łzach, zabrałam się za dokończenie obiadu.

- Jestem z Ciebie dumny. On też. Na pewno. - ostatnie słowa przed posiłkiem i milszymi tematami, były jak kubeł zimnej wody. Może cały czas byłam oszustką? Oszukiwałam przede wszystkim własną głowę i serce? Z góry zakładałam najgorsze, byłam czegoś pewna, a nie odpuściłam. Dopiero w danym momencie. W sekundzie, gdy ojciec pozwolił mi być wolną, złapałam pełny, głęboki wdech i zrozumiałam. Nic nie było idealne i poukładane. Dlatego stanowiło to wyjątkowy chaos. Chaos, którego imię wracało do mnie każdej nocy, a które chciałam na zawsze przywłaszczyć.





***

Emil

Łukasz patrzył na stoliki, które przygotowywano na wystawę. Kilkukrotnie odstępował na kilka kroków w tył i powracał w swoje poprzednie miejsce. Taniec jeden na osiem idealnie oddawał obraz sytuacji. Zdenerwowany pod wpływem nowych obowiązków, które mu przydzieliłem, zaczął panikować. Ja wkraczałem w dany stan tylko, gdy usłyszałem znane mi dziewczęce zdrobnienie. Co rusz ktoś powtarzał jej imię, nazwisko czy pozycję zawodową, cierpłem. W oczekiwaniu na jej nadejście, niczym na dzień ostateczny, pragnąłem mieć cały stres za sobą.

Rozmowa? Zaplanowanie jej w punktach było taktyką godną mojej przyjaciółki. Justyna doradziła, bym przespał się z tym na spokojnie, ale Agnieszka nie odstąpiła tematu na krok. Od chwili, gdy dowiedziała się o uczuciach jakimi darzyłem Mary, zajmującą się jej cholerną wystawą, szalała z radości i romantyzmu. Próbowała wciskać mi różne sposoby odzyskania kobiety serca, które wydarłby rodem z magazynów dla nastolatek.

Jedyne poprawne wyjście, jakie wszyscy wokół wspólnie mi proponowali, a czego miałem dość, była rozmowa. Szczera, bez owijania w bawełnę i pełna dominacji. To ostatnie poleciła rudowłosa, ale akurat w tej kwestii musiałem przyznać jej rację. Chciałem i musiałem ją zdobyć. Celem było to, aby zrozumiała, jak wiele jestem w stanie oddać. Ten ból, strach i popsute serce, które udało się jakimś cudem napełnić spokojem. Za to ją pokochałem i miałem nadzieję, że będę mógł to wydusić, ale już nie w myślach lecz na głos. Nie do lustra, co zdarzyło mi się kilkukrotnie zaraz po naszym długo wyczekiwanym spotkaniu. Bez ćwiczeń i zbędnych zapewnień. Miałem tylko nadzieję, że to wystarczy, aby mogła przyjąć mnie z powrotem. 


Pani asystentka niestety nie pojawiała się w polu widzenia, a sama rudowłosa zaczęła martwić się bardziej ode mnie. Gdy wyciągnęła telefon i wybrała numer aby po nią zatelefonować, zdenerwowany podszedłem tuż obok i przystawiłem swoją głowę z drugiej strony niczym szpieg. Zaskoczona Agnieszka szybko przełączyła się na rozmowę głośnomówiącą, dając możliwość usłyszenia brunetki. Wiedziała, że zachowuję się jak szczeniak, ale jednocześnie wyrozumiale próbowała ułatwić mi czas oczekiwania. Ten, którego powód po kilku sekundach przywitał się z nią.

- Cześć. - głos brzmiał, jakby drżał z przygnębienia. 

- Witaj. Gdzie się podziewasz? - ruda popatrzyła na mnie z zaskoczeniem i przyłożyła palec do ust. Wiedziałem, że jeśli ją wydam, nie dowiemy się niczego konkretnego. Po ostatnim głupim wyskoku w postaci niespodziewanego pocałunku zapewne czuła się nieswojo. Co więc musiała robić? Uciekać, jak najdalej od prawdy i uczuć, które kazałem wywlec jej na światło dzienne.

- Możesz dać mi go do telefonu? - przerażony spojrzałem na zszokowaną Agnieszkę. Wiedziała o mojej obecności. Nawet jeśli jej tutaj nie było, potrafiła wyczuć kiedy jestem w pobliżu chociażby jej głosu. 

Przyjaciółka wzruszyła ramionami i z powrotem powróciła do cichego trybu rozmówcy. Po sekundzie podała mi telefon, a potem wskazała palcem, gdzie będę mógł ją znaleźć po zakończonej rozmowie. Twierdząco kiwnąłem głową i odszedłem na kilka metrów z dala od gwaru, jaki powoli oraz stopniowo rodził się wśród pracowników muzeum. 

Ciemny korytarz oraz brak świadków dodał mi pewności siebie. 

- Uciekasz przede mną? - bez owijania w bawełnę.

- Skądże. - ucięła. - Co aktualnie robisz? - nie poznawałem tego głosu.

- Czekam na...sprzątamy salę, ustalamy miejsce wydawania posiłków i bufetu. - udawałem obojętnego, ale tylko w celu testu. Musiałem wiedzieć, dlaczego poprosiła mnie do telefonu.

- Kłamca. - głos był wyraźniejszy niż w słuchawce. Gdy zrozumiałem, skąd pochodzi jego źródło, rozłączyłem się. 

- Nic z tego nie rozumiem. - zaśmiałem się na głos i odwróciłem w jej stronę. 

Ubrana w bordową sukienkę podkreślającą każdy cudowny zarys jej ciała, wyglądała jak milion dolarów. Usta w podobnym kolorze nadawały się do reklamy marki kosmetycznej. Palce, które właśnie zaciskałem w pięści miałem ochotę umieścić wśród burzy czarnych loków, aby móc kilkukrotnie je pociągnąć. Milion dolarów? Pokusa każdego faceta wysłana z czeluści piekieł, ot co. Po chwili obserwacji zrozumiałem też dlaczego nie usłyszałem jej stanowczych, głośnych kroków. Czarne szpilki, które trzymała u jednej dłoni musiały przepięknie komponować się z koronkową bielizną. Skąd wiedziałem? Materiał sukienki nie był na tyle gruby aby zasłonić mankamenty, będące zapalnikiem w sferze fantazji. To również tyczyło się stwardniałych sutków. Czart opętujący spokojnej do tej chwili myśli, naciskał na odpowiednie guziki. Byłem jak maszyna zaprogramowana względem jej osoby.

- Byłam na kolacji. - fantazję przerodziły się w koszmar związany z zazdrością.

- Tak...- zmierzyłem ją od stóp do głów.

- Nie przypominam sobie, żebym posiadała jakieś zobowiązania. Chyba, że się mylę? - dwa kroki w moją stronę i koniec. Byłem oczarowany jej szeptem, zapachem i ustami. Wargi, w które chciałem się wbić, próbowały mnie sprowokować. 

- Wzięłaś insulinę? - ostatnie pytanie było tylko formalnością. Nie zrozumiała, co dało mi przewagę i pozwoliło na wywołanie jeszcze większego zaskoczenia.

- Tak, ale co...- nie zdążyła.

Gdy pochłonąłem jej smak i szarpnąłem tak, by móc wydobyć z niego jak najwięcej, praktycznie osunęła się na podłogę. Słabła pod każdym moim dotykiem i kolejnym pocałunkiem. Oddawała się bez jakiegokolwiek protestu, ale to tylko oznaczało, że doskonale wiedziała, w jakim celu tutaj przyszła. Nie miałem zamiaru czekać ani chwili dłużej. Co z wyznaniem? Plan streścił się do dwóch punktów, który brzmiał: doprowadź ją do orgazmu i powiedz, dlaczego masz zamiar robić to częściej.



***

Marlena


Czy miałam inne wyjście? Zapewne znalazłoby się kilka rozwiązań, związanych z ucieczką co nazywałam tchórzostwem. Po rozmowie z ojcem dotarło do mnie jeszcze wiele innych rzeczy. Tych, które kiedyś stanowiły barierę, bym mogła dać się komuś poznać. Emil ją zburzył. Wyrwał z korzeniami niewinność, przeradzającą się powoli w obsesję kontroli nad wszystkim. Sprawił, że poczułam się kobieco i niezwykle. Z każdym śmiesznym żartem, będącym w pewnym sensie komplementem mego złośliwego charakteru czy wyglądu, zdobywał mnie. Tak, jak teraz. Pieszcząc me usta, uzależniając mnie od siebie, powodował dreszcze. Tego rodzaju strach, pomieszany z ekscytacją był aktywny tylko w jego towarzystwie. 

Kiedy jedna z dłoni powędrowała niżej i złapała za ramię, a potem obróciła tak bym stanęła tyłem, jęknęłam. Ocierał się o mnie, błagając abym pozwoliła mu stracić kontrolę. Intensywność tego zajścia była efektem tęsknoty i miłości. Tego byłam pewna. Pewniejsza od siebie.

- Robiłeś to kiedyś w bibliotece? - na moment oderwał się od pieszczot i szepnął do ucha.

- Nie żartuj sobie ze mnie. - słyszałam tę nieobliczaną wariację spowodowaną pragnieniem zdobycia mnie w każdym calu. 

- Pytam poważnie. - z przegródki dekoltu wyciągnęłam mały kluczyk i uniosłam go do góry naprzeciw jego oczom. Niebieskie źrenice przestały całować wgłębienie między ramieniem i szyją, a potem utkwiły wzrokiem w kawałku metalu. Po sekundzie stałam naprzeciw niego. Zdyszani, patrzący sobie w oczy i pełni obaw. Powrotu nie było. Jeśli chcieliśmy skoczyć na głęboką wodę, musieliśmy liczyć się z konsekwencjami. Przede wszystkim chodziło tutaj o mnie. Niedoświadczona, chcąca oddać coś wyjątkowego, musiałam mieć pewność. Pełną świadomość, że osoba stanowiąca cały mój świat, jest w stanie zrozumieć moje położenie. 

- Gdzie. - to nie było pytanie, a rozkaz. 

- Tam. - na sekundę spojrzałam za siebie. 

Sala, którą przygotowywałam na polecenie Pana Henryka miała być sercem bibliotecznego snu. Gdy czytałam w niej książki lub po prostu zaszywałam się aby pobyć sama, czułam się bezpiecznie. Tak samo, jak w jego dłoniach. Skurczybyk miał mnie od samego początku. Gdyby nie moja choroba i nocny kurs, kto wie, jakbyśmy się znaleźli. Tego akurat byłam pewna. Takie cuda nie zdarzają się z przypadku.

Gdy poczułam, jak me ciało unosi się w powietrzu, prawie krzyknęłam. Pocałunek w porę zamknął me usta i uratował nas z opresji. Zawieszona na ciepłym karku, spleciona gorącym tańcem języków, leciałam do góry. Rytm kroków wyznaczał mini sekundy, które zbliżały nas do czegoś cudownego. Czegoś, co czekało na nas popsutego zamka w moim mieszkaniu.


Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger