sobota, 29 grudnia 2018

Walnięty Święty (III) - O MIŁOŚCI I ANIOŁACH SŁÓW KILKA

Walnięty Święty (III) - O MIŁOŚCI I ANIOŁACH SŁÓW KILKA
Lećmy z tym dalej. Jak podoba się wam Cyprian? Chcielibyście spotkać własnego Anioła Stróża? Wierzycie w takie boskie byty?

Pozdrawiam. Wasza A.

***

  Blondyn przymierzał jedną z koszul Mateusza, które pozostały po jego wyprowadzce, a których żal było mi wyrzucić. Czy to z sentymentu czy po prostu lenistwa, jakakolwiek z obydwóch odpowiedzi, była poprawną.

Całkiem fajna. oglądał materiał w czerwonoczarną kratkę, gładząc dłońmi swój stalowy brzuch. — Jak myślisz? Wyglądam człowieczo? — niebieskie oczy spojrzały na mnie z nadzieją.

Był naprawdę sympatyczny. Początkowe założenia o gburowatej stronie i łakomstwie, wynagrodziło przyrządzenie dań, których nigdy na oczy nie widziałam. Bo przecież kiedy podopieczny spał, Anioł pracował. 

Bez utrudniania więc samej sobie, pogodzona zostałam z wizją wspólnego ratowania mojej przyszłości. Bo przecież mieszkanie z kimś, kto czuwał nade mną przez całe życie, nie było czymś groźnym. Wręcz przeciwnie. Traktowałam to jako gratis w postaci najnowszego systemu alarmowego.

— Fajnie. — siedząc na podłokietniku sofy, miziałam mruczącą Balbinę, która równie mocno zaangażowała się w relacje z nowym współlokatorem. — Pasuje do twoich włosów. — dodałam niespodziewanie. Kiedy zaintrygowany rozmówca wbił we mnie swe spojrzenie, spuściłam wzrok i skupiłam się na kotce.

— Przecież mam jasne włosy. Koszula jest ciemna. Co miałaś na myśli? — jego dociekliwość mogła konkurować z moją. 

— Kontrast. — odparłam pewniej i uniosłam wzrok. Nadal na mnie spoglądał. W momencie, gdy nasze oczy znów się spotkały, wydusiłam z siebie pełną opinię. — Nie wszystko musi być w jednej barwie aby do siebie pasowało. Ja jestem estetą. Bardzo często kontrasty stanowią o wiele lepszą kombinację. — udałam obojętną i ponownie skupiłam się na Balbinie.

— Spostrzegawczość jest chyba jedną z najbardziej pozytywnych cech, które posiadasz. — kotka zeskoczyła z kolan, co pozwoliło na ruszenie się z miejsca. — Przynajmniej dla kogoś, kto bardzo dobrze Cię zna. 

— Dziwnie się z tym czuję. — podeszłam do choinki, a sekundę później kucnęłam obok prezentów. — Zamiast ludzi, którzy powinni wiedzieć o mnie dużo i być przy mnie...dostałam w prezencie Anioła Stróża. — zajrzałam przez ramię. Siedzący na kanapie, zahaczający tajemniczym spojrzeniem o moją postać, nie zaprotestował.

— Też uważam, że powinni byli przyjechać. — miło było mieć kogoś po swojej stronie. Nawet jeśli był to ktoś z innego wymiaru. — Wiem, że bardzo ich kochasz.

— Tak. — szepnęłam do samej siebie. — Szkoda, że....— kiedy pojawił się obok mnie, skok ciśnienia był tylko kwestią nieprzyzwyczajenia. — Nie rób tak! — syknęłam, mierząc do niego groźnie.

— Teleportacja to jedna z najfajniejszych wygód. — uśmiechnął się. — Jeśli chcesz mogę gdzieś Cię zabrać...— jeszcze tego brakowało.

— Chyba, jak na dwa dni całkiem nowych rzeczy do próbowania, wystarczająco dużo... — skołowana spojrzałam na prezent, który bezwarunkowo złapałam w dłonie i trzymałam przez całą konwersację.

 "Dla drugiej połówki jabłka". — blondyn przeczytał karteczkę zawieszoną u zapięcia i zaintrygował się. — Masz ukochanego? — tą historię znało niewielu ludzi, a co dopiero jeśli chodziło o anioły i inne podobne stwory. 

— To bajka, którą opowiadała mi babcia. Matylda. — sądziłam, że wiedział o wszystkim. — Nie słyszałeś jej? — kiedy przecząco pokręcił głową i wytłumaczył powód, mogłam zrozumieć.

— My nie jesteśmy pozostawionymi na waszych ciałach, bliznami. — spojrzał na choinkę. — Anioł Stróż to powiernik smutku. Jesteśmy przy was przede wszystkim w momentach, w których tracicie wiarę. Poddajecie się. Gdy coś wam grozi. 

— Nie pełnicie służby całodobowo? — zabrzmiało to na tyle zabawnie, że obydwoje zareagowaliśmy spontanicznym, krótkim śmiechem. 

— Nie. — zamknął oczy.  — Pamiętam wszystkie złe chwile, Adriano. Pamiętam też te okropne. Nawet nie jestem w stanie zliczyć momentów, w których czułem ból mojego podopiecznego. — fala smutku ogarnęła ciszę. 

— Babcia opowiadała, że w okres świąteczny w ubogiej krainie, jedna z młodych szwaczek zapragnęła uszyć dla nieznanego jej ukochanego...szalik. Coś, co otula. Coś, co daje ciepło. — uwielbiałam tę historię. — Pech chciał, że nie mogła znaleźć odpowiedniej osoby, której spodobałby się jej prezent. Każdy chłopiec, któremu podarowała szal...zwracał go. Kiedy straciła nadzieję i chciała spalić swój dowód miłości, duch świąt pojawił się w noc Wigilii i kazał zostawić pod drzewkiem świątecznym na wielkim placu w centrum miasteczka. Dziewczyna wykonała zadanie. Dzień po, pobiegła aby sprawdzić, czy ktoś go odnalazł. Pod choinką nie było szalu. Jedynie jabłko. Czerwone, jak serce. Słodkie, jak czyjeś usta. — rozmarzona usłyszałam głos babci.

— I co dalej? — zniecierpliwiony słuchacz patrzył na mnie, jak na wyrocznie. 

— Ugryzła jabłko, a sekundę później odnalazła swojego wielbiciela. Podszedł do niej i powiedział, że nareszcie spotkał swoją drugą połówkę jabłka. — wzruszyłam ramionami i głęboko wzdychnęłam. — Babcia mówiła, że miłość wymaga cierpliwości i poświęceń.

— Piękne. — zaczerwienione kości policzkowe blondyna przypominały w barwie bombkę, wiszącą obok jego głowy. Uwielbiałam ten kolor na świątecznych dekoracjach. 

— Brakuje Ci tylko poroża. — prychnęłam pod nosem, ułożyłam prezent pod choinką i skierowałam kroki do kuchni. — Herbaty? — wesoły klimat powoli nastrajał mnie pozytywną energią.

— Jasne. — zaskoczony dobrym humorem, poszedł za mną i wskoczył na środkowy blat w kształcie dużego kwadratu, który służył mi za stół. — To, gdzie zaczniemy poszukiwania? — wyobraziłam sobie nas, łapiących w sieci rybackie wszystkich potencjalnych kandydatów na miłość mojego życia. 

— Mam pewien pomysł. — spojrzałam na niego z dozą tajemniczości, na co zareagował ogromnym uśmiechem.

Jeśli miałam stracić rozum, to przynajmniej chciałam zrobić to z rozmachem. Jak to na prawdziwą wariatkę, przystało. 





Anioł, którego zaczęłam nazywać po imieniu, wlepiał swoje ślepia w ogromny świecący napis centrum handlowego. Stojąc z przekrzywioną na bok głową oraz wyciągniętym na wierzch językiem, który dotykał wgłębienia nad górną warg, wyglądał komicznie. Z uśmiechem na ustach obserwowałam jego ogromne zaciekawienie. Gdy kolejny raz podrapał się po brodzie i zmrużył oczy, nie wytrzymałam.

— Czy coś się stało? — nie sądziłam, że Anioł Stróż będzie tak zszokowany pomysłem pójścia do jednego z najbardziej zatłoczonych miejsc, które potencjalnie mogły skrywać mego kandydata do ożenku.

— Nie sądzę abyś miała znaleźć kogoś w drodze kupna bułek czy...— zdezorientowany cmoknął niezadowolenie pod nosem. 

— Zabrałam Cię tutaj żebyś mi pomógł, a nie marudził. — Ewa, moja przyjaciółka wspomniała, że miłość życia możemy spotkać w bardzo przyziemnych warunkach. Że przecież nie muszę iść do restauracji czy na imprezę, aby dostrzec mój potencjalny ideał. Wystarczyło obrać jakąś taktykę, ot co. — Może uda nam się sprecyzować, jaki ma być. — wzruszyłam ramionami i ruszyłam na przód, rozpoczynając małą przygodę. 

— Czyli chcesz abym wyczuł twoje preferencję? — idąc niecały metr za mną, nadal rozglądał się wokoło. 

— Sam uściśliłeś, że znasz mnie, jak mało kto. — rzuciłam pewna siebie i wkroczyłam na ogromny hol przepełniony świątecznymi ozdobami oraz klientami. Ci nieszczęśliwcy zazwyczaj próbowali wyłapać ostatnie okazję aby wydać ostatnie oszczędności.

— Mój detektor wiary maleje wśród takich...— kiedy jedno z dzieci złapało swoją mamę za dłoń, a następnie zaczęło ciągnąć ją w stronę sklepu, ta zareagowała mocnym szarpnięciem małej rączki. Cyprian nie pozostał obojętny, co poskutkowało natychmiastową reakcją obronną. Niczym duch zjawił się obok malca i kucnął obok niego. Matka przerażona zachowaniem tajemniczego nieznajomego, wzięła syna na ręce i pognała w przeciwnym od  potencjalnego "porywacza" kierunku. 

Gdy znalazłam się obok i pochwyciłam go pod ramię, spojrzał na mnie zszokowany. 

— Czemu...— jeśli miał zamiar ratować cały świat z opresji, musiałam go pilnować.

— Nie wolno zaczepiać małych dzieci. — pochylona, szepnęłam do niego. — Wzbudzasz tylko niepotrzebne zainteresowanie. 

— A ty...— odsunął się ode mnie, odseparowując od siebie uścisk. — Nie powinnaś łapać mnie w dany sposób, chcąc odnaleźć miłość życia. 

— To forma zabezpieczenia Cię przed robieniem głupot. — uniosłam jedną z brwi do góry. — Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. — gdy chciałam kontynuować monolog, za szerokim ramieniem dosięgnęłam wzrokiem przystojnego bruneta. Cyprian zareagował niczym czujnik przyczepiony do mych myśli. Dioda zaświeciła się kilkukrotnie, a kiedy zatkałam się na ostatnim słowie, odwrócił swe spojrzenie w tę samą stronę. 

— Podoba Ci się. — spojrzał na mą unoszącą się w szybkim tempie, klatkę piersiową. Kiedy machnął dłonią przed oczami, odwiesiłam zawieszony kobiecy system. 

— Co? — bawiący się z małym psiakiem przy fontannie na głównym pasażu potencjalny singiel, wyglądał na troskliwego właściciela.

— Czyli musi być fanem czworonogów. — Cyprian zapisywał to w swojej chmurze. Zapewne na tej, z której do mnie spadł. 

— Jak mam...— nie byłam w tym specjalistką. 

— Może. Cześć, mógłbyś mnie też tak popilnować? — na samym początku nie zrozumiałam drwiny. Kiedy po sekundzie dotarło do mnie jego wyśmiewanie, mocne uderzenie zawitało na jego prawym ramieniu. W podzięce oczywiście, a co. — Ej! — zaczął rozmasowywać obolałe miejsce. 

— Przestań kpić. — popatrzyłam na niego poważnie, ale gdy zauważyłam, że nie zwraca na mnie uwagi, a patrzy w stronę bruneta, szybko odwróciłam się. Piękna blondynka zarzuciła się niczym sieć rybacka na szerokie ramiona i jak odkurzacz przyssała do przystojnej facjaty mego kandydata.

— Przestaję. — prychnął pod nosem. Mimowolnie zaśmiałam się wraz z nim. 

Ochłonąwszy z emocji, popukałam się po czole i usiadłam na jednej z sof stojących obok sklepiku z czekoladkami. Blondyn zjawił się obok wyjątkowo w przyziemny sposób. Tym razem nie przyszły mu do głowy sztuczki z teleportacją. Kiedy stanął nade mną z założonymi na biodrach rękoma, uniosłam wzrok. W odpowiedzi zobaczyłam ogromny uśmiech, kilkukrotne kręcenie głową na boki oraz wzdychnięcie. Pakiet Anioła Stróża, jak się patrzy.

— Uważam, że twoja ambicja przerosła rzeczywistość, perełko. — dodając ksywkę nadaną przez moją rodzicielkę, pisał się na straty fizyczne.

— Coś Ci już...— pogroziłam palcem, chcąc zażądać wpojenia sobie do anielskiego móżdżka jednej prostej sprawy, ale ktoś nam przeszkodził. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że to Jacek.

— Cześć, mała. — z bananem na twarzy, torbą sportową na ramieniu oraz czerwoną bluzą zawiązaną wokół talii, podał dłoń blondynowi i przywitał się. — Jacek. 

— Cyprian. — blondyn nie wypuścił dłoni trenera przez dobre kilkanaście sekund. Lekko zdezorientowany przyjaciel z sali treningowej, praktycznie musiał mu ją wyrwać z uścisku.

— Miło, miło. — musiałam ratować sytuację.

— To mój kuzyn. — wstałam i poklepałam blondyna po miejscu, w którym dostał karną pięść za podśmiewanie się ze mnie. — Przyjechał w odwiedziny na święta.

— Mówiłaś, że rodzina ogranicza się do brata i rodziców. — czasami zaskakiwała mnie ich zdolność do słyszenia rzeczy zbytecznych. Wystarczyło kazać posprzątać po obiedzie, a nagle tracili orientacje w terenie i gubili daną prośbę w odmętach niepotrzebnych myśli. Faceci.

— Cyprian przyjechał z bardzo daleka. Z...— nie byłam dobrym kłamcą. Dlatego właśnie utknęłam w danym towarzystwie! Z Aniołem Stróżem przy boku. Bo musiał pofatygować się abym wróciła do starych nawyków, czyt. wiary. Ta z kolei nawiązywała do braku kłamstw, bycia dobrym i cierpliwym człowiekiem oraz słuchania jego rad. W głębi serduszka zabłagałam o odrobinę pomocy, co prawdopodobnie niebiosa usłyszały.

— Norwegia. Mój tata jest stolarzem. Mama poznała go na wyjeździe służbowym. — Anioły jednak potrafiły grzeszyć słowem. 

— Wizualnie się zgadza. — Jacek zażartował klepiąc blondyna w drugie ramię. — Wyglądasz jak wiking. Tylko, że szkocki...— brunet o zielonych oczach z bujną czupryną, nieco niepoukładaną po treningu, utkwił radosnym spojrzeniem w koszuli opiekuna bożego. Temu, któremu akurat nie było do śmiechu. Wystarczającą wskazówką do reakcji okazało się mocne szturchnięcie  mym łokciem w jego w żebro.

— A no tak. Tak. — niczym papużka kiwnął kilka razy głową w stronę śmiejącego się głośniej bruneta, a następnie wskazał paluchem na sportową torbę. — Wracasz z podróży?

— Owszem. — dwuznaczność zadawanych pytań oraz udzielanych odpowiedzi była przezabawna. Genialna forma rozrywki powinna była być w pakiecie niebieskiego podwładnego. — Miałem trening przed mistrzostwami. Szkolę jednego, fajnego dzieciaka. Dwa lata temu coś stało mu się ze ścięgnem. 

— Kazik. — Jacek osobiście przedstawił mi nowego zawodnika zanim zaczęliśmy ostanie zajęcia. Młody obserwował swojego mentora na ringu. W końcu dzięki niemu zawdzięczał  powrót do ukochanego sportu. — Młody trafił na niedouczonego lekarza. Ten skazał go na rehabilitację i całkowicie skreślił marzenia o sporcie. 

— Ale ja wyczułem, że coś tu nie gra. — Jacek spojrzał na mnie wdzięcznie. — Potem Adka dała mi numer do jednego z jej znajomych lekarzy i okazało się, że młody może ćwiczyć. 

— Czemu lekarz Ady? Wy nie macie u siebie profesjonalistów? — blondyn próbował zniszczyć jedyną przyjaźń z facetem, którą naprawdę szanowałam i chciałam pozostawić na odpowiedniej stopie. 

— Mamy. Bardziej niż im...jednak ufam Adzie. W naszym sporcie jest wielu nieuczciwych ludzi, którzy najchętniej zakopaliby jego karierę w wielkim dole. Wiesz, Ci za parę złotych. — brunet nie oderwał ode mnie spojrzenia. Wzruszając ramionami, uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Ada nigdy nie poleciłaby mi kogoś takiego. To czysta dusza. 

— Jak byłam mała to mnie wyprali w pralce i dodali wybielacza. — zażartowałam. Blondyn przeskakiwał spojrzeniem to na mnie, to na bruneta. Nie mogłam wywołać w nim jakiejkolwiek reakcji ludzkiej. Powoli obawiałam się, że za sekundę złapie mnie pod ramię i prze teleportuje na drugi koniec świata. 

— Fajnie było poznać, ale muszę zmykać. Mała czeka na mnie, aż odbiorę ją z zajęć pozaszkolnych. — puścił oczko w moją stronę i machnął dłonią obok głowy. — Trzymajcie się ciepło. A my widzimy się w środę. — odchodząc, przypomniał mi.

— Trzynasta. — niczym przykładny uczeń, zasalutowałam. Kiedy Jacek odwrócił się i zniknął w drugiej części centrum, blondyn złapał mnie za dłoń i wyprowadził na zewnątrz. Próbując wyswobodzić się z porwania, torowałam stopami powierzchnię pod nimi. Blondyn był stworzeniem boskim o ogromnej sile, a więc mogłam jedynie pomarzyć o wolności. Gdy wsadził mnie do samochodu na miejsce pasażera, a następnie zjawił się za kierownicą, spanikowałam.

— Zabijesz nas. — dłonie samoczynnie powędrowały do góry. Niczym negocjator, prowadziłam dyskusję z niemyślącym logicznie, boskim terrorystą.

— To on. — zapalił silnik i uśmiechnął się niczym psychopata. — To znak z niebios.

— Co? — próbowałam ustalić sens jego wypowiedzi.

— To Jacek jest twoją drugą połówką jabłka. — po tych słowach, oczadziałam z nerwów.

— Słuchaj, ja wiem że ty, byś chciał mnie nawet ze Świętym Mikołajem zeswatać, byleby mieć spokój, ale...— kiedy położył palec na mych ustach, rozszerzyłam oczyska i szybko odtrąciłam dotyk. — Ej! — przesadził.

— Uparty mały człowiek! — pełen wigoru wycofał samochodem z parkingu, a następnie udaliśmy się w trasę odwrotną do przeznaczonej aby wrócić do domu. 

— Co ty wyprawiasz? — rozglądałam się na boki, próbując ustalić cel podróży.

— Pojedziemy pod szkołę baletową "Gloria". — nie mogłam scalić faktów. Gdy w głowie zaczęły pojawiać się skrawki rozmów z Jackiem, oprzytomniałam. 

— Nie! Szkoła jego córki?! Kompletnie oszalałeś....— brakowało mi tchu. — Zaraz...— od razu zjechał na pobocze i wyleciał samochodu aby mnie ratować. Kilkanaście sekund później powzięta w ramionach, osłabiona i zamroczona od rewelacji, zobaczyłam przed swoimi oczami światło. Światło, jakiego nigdy w życiu nie widziałam. To mogące oślepić swym blaskiem jedynie wybranych. Czyżbym umierała? Albo budziła się z koszmaru z Aniołem Stróżem w roli głównej?







piątek, 21 grudnia 2018

Walnięty Święty (II) - CUD, KTÓRY MOŻE ZESŁAĆ DO PIEKŁA

Walnięty Święty (II) - CUD, KTÓRY MOŻE ZESŁAĆ DO PIEKŁA
Jak podoba wam się seria? Stos powróci już po świętach. Walnięty będzie miał 10 części. Jestem w połowie drogi więc na spokojnie uda mi się was świątecznie zaspokoić. 


Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt oraz udanego Nowego Roku! 


***
   Kiedy lodowata ciecz uderzyła o mą wrażliwą twarz, od razu wybudziłam wszystkie zmysły. Jak zmarły powracający z zaświatów na swoim własnym pogrzebie, uniosłam ciało do pozycji siedzącej. Zachłysnąwszy się powietrzem, wydałam z siebie dźwięk przypominający skrzek starej zabawki.

No i witamy z powrotem! stojący nade mną blondyn, uśmiechnął się szeroko. Po przywitaniu odszedł w stronę kuchni i sekundę później powrócił do salonu z talerzykiem w dłoni. Babka cytrynowa. Obiecałem więc… kiedy podał mi ustrojony deser i usiadł na fotelu obok, o mały włos nie zemdlałam po raz kolejny. Na moment zamknęłam oczy, próbując połączyć fakty. Brak faceta wpływał niejako na funkcjonowanie organizmu, ale nigdy nie przypuszczałam, że może doprowadzić do omamów. Zbzikowanie z powodu samotności mogłam dopisać sobie do listy cech charakterystycznych.

Bardzo skołowana? dopytywał. Jeszcze śmiał dopytywać! Przebrzydła kreacja mojej wyobraźni!

Muszę zadzwonić do lekarza. Specjalisty. Do... jego uśmiech zmalał, ale wyczuwałam, że nadal pozostaje zadowolony z obrotu sytuacji. Jakim cudem dopuściłam się do takiego stanu? Nie mogłam odgadnąć, a co za tym szło,  musiałam skupić się na skutkach zamiast przyczynie.

Myślę, że to zbędne. Jeśli masz jakiekolwiek pytania, a wiem, że masz...bo znam Cię od dziecka...to śmiało. rozłożył dłonie i wzruszył ramionami. Niczym psycholog chcący pomóc mi wyleczyć fatum, którym sam przecież był.

Skąd wiesz o operacji? — to pytanie było priorytetem na mej liście.

— Bo jestem twoim Aniołem Stróżem. — kolejna porcja bredni nie wywołała już śmiechu. — Mam Cię pilnować i staram się wykonywać powierzone zadanie bardzo skrupulatnie, Adriano. — męskie usta zacisnęły się w linie. — Byłaś bardzo dzielna i jednocześnie bardzo głupia.

— Nie pozwolę aby obcy wariat...— skok adrenaliny można było wyczuć w piorunującym tempie. Blondyn wstał i szybko zajął miejsce obok mnie. Gdy złapał za dłonie i spojrzał w głąb mych oczu, czułam jakby czytał ze mnie, jak z otwartej księgi.

— Kiedy miałaś siedem lat, twój tata miał wypadek samochodowy. Przez trzy dni, kiedy był w szpitalu przychodziłaś do niego i gdy spał szeptałaś do ucha kilka słów. Pamiętasz? „Nie zabieraj mi go.” Pamiętasz? Musisz to pamiętać ponieważ na sali nie było nikogo innego.

— Mogłeś podsłuchać...— zawiedziony wzrok nie miał zamiaru przestać wwiercać się w myśli. Hipnotyzował mnie, jak nic!

— Mateusz dał Ci na prezent złoty łańcuszek, który sprzedałaś aby móc kupić ojcu leki, gdy straciliście pieniądze przez nieuczciwego handlowca. Gdy ktoś pytał o biżuterię, kłamałaś, że ją zgubiłaś. Potem zaadresowałaś list na fałszywe dane nadawcy, czyli twoją ciocię...wsadziłaś do niego zdobyte fundusze i włożyłaś do waszej skrytki pocztowej.

— Jak...— omam zdawał się być zbyt rzeczywisty, jak na daną sytuację. Ciepły dotyk przede wszystkim.

— A gdy dwa lata temu okazało się, że masz guza w podbrzuszu, poszłaś pod skalpel nie informując o niczym swojej rodziny, aby się nie martwili. Oczywiście spisałaś testament. Nie byłabyś sobą gdybyś nie pomyślała o innych...— wyrwałam swe dłonie spod jego dotyku i podniosłam się na równe nogi. Krążąc wokół choinki oraz zapakowanych pod niej prezentów, próbowałam ocucić się ze snu. Bijąc się po twarzy, zamykałam oczy.

— No obudź się wariatko! No już! — warknęłam na głos. Śmiech dochodzący z boku sprawił natomiast, że eksplodowałam. — A ty się wynoś! Nawet jeśli jesteś tym całym duchem niebieskim czy, jak Ci tam...nie ma potrzeby abyś rujnował mi życie!

— Rujnował? — w mgnieniu oka znalazł się naprzeciw mnie. Gdy nachylił się i szepnął kilka kolejnych słów, zdębiałam. — Sama sobie sprawiłaś taki prezent, Adriano. Nie wolno igrać z tym u góry. Twoja wiara to bardzo ważna rzecz. Jesteś jedną z niewielu dobrych ludzi, w których On nigdy nie zwątpił. A tu proszę...nagle zmieniłaś zdanie!

Powoli wracały do mnie skrawki wspomnień dotyczących poprzedniego wieczoru. Hipis wyżerający moje jedzenie w kuchni naprowadził na dobry kurs. Po kilku sekundach czystej dedukcji przypomniałam sobie groźbę skierowaną do próżni w pomieszczeniu, która była efektem pijanego paplania głupot.

— Ja...nie! — zaczęłam wymachiwać dłońmi. Spanikowana próbowałam wytłumaczyć mojemu wyobrażeniu, że wcale nie zamierzałam zaczynać wojny z niebiosami. — Ja powiedziałam to tylko ze względu na wino i na...— kilka cmoknięć pod nosem i ostrzegawcze słowa, sprowadziły mnie do parteru.

— Nie wolno. — pogroził palcem wskazującym i pstryknął palcami. Na stoliku pojawiła się karta papieru. Tak, po prostu. Znikąd! — W umowie każdego Anioła Stróża jest jasno napisane... — złapał za dokument i wystawił mi go przed nos. — Dopilnować wszelkich starań ażeby podopieczny człowiek nie zrezygnował z wiary i czci względem dobra. Ty to zrobiłaś. Wiesz, jak wiele pracy włożyłem w to aby Cię strzec od zła? — zrezygnowany schował dokument do kieszeni spodni. Po chwili nic z niej nie wystawało. Niebieskie oczy patrzyły na mnie z rozżaleniem. Amplituda hormonów znów podskoczyła, a na jego twarzy zawitał uśmiech. — Ale! Nie ma tego złego! Przecież możemy wszystko naprawić...— musiałam wiedzieć więcej o tej podejrzanej umowie.

Czekaj czekaj! uniosłam dłonie do góry i wykorzystałam chwilę ciszy. Co jeśli nie będę chciała z tobą współpracować? Jesteś jedynie wytworem...zmęczone w odpowiedzi wzdychnięcie symbolizowało o frustracji.

— Ja schodzę na ziemię. Ty idziesz do piekła. Tak w skrócie. popatrzył na mnie z ogromną powagą.

— Słucham? panika oblała me ciało dreszczem. Piekło za jedną groźbę względem niebios? Przecież to bardziej okrutne...— blondyn pokręcił głową i wskazał dłonią na sofę.

— Czy mogłabyś usiąść? prośba zabrzmiała bardzo grzecznie. — Wszystko Ci wyjaśnię.

— Wszystko? — jeśli zamierzałam bawić z moją psychiką w chowanego, musiałam rozegrać to sprytnie.

— Wszystko. — kiwnął głową na potwierdzenie obietnicy. — Jak na Anioła Stróża, obiecuję.

Nie byłam przekonana, co do taktyki jaką obrałam. Jednak w przypadku tylu zbiegów okoliczności oraz kompletnej pustki dziejącej się w moim życiu, zaryzykowałam. Słuchając kolejnych nowości, które utwierdzały mnie w poczuciu kompletnego zbzikowania, traciłam nadzieję na powrót do normalności. No bo, jakim cudem uwierzyć w Anioła Stróża, którego zesłano aby ocalić Cię od piekła? Cóż. Tego nie spodziewałam się nawet w snach.




     Zamroczona od najnowszych wiadomości, skupiłam swój wzrok na Balbinie, która bawiła się z blondynem. Zadowolony z siebie wziął jedną z jej ulubionych zabawek i niczym dziecko wykorzystał do kilkunastominutowej przerwy, o którą go poprosiłam.

Dobra. klasnęłam dłonie i oblizałam górną wargę. Czyli jednym słowem jestem wymarłym gatunkiem? niebieskie tęczówki zaszkliły się pod wpływem promieni słońca, wlatujących przez okno. Naprawdę przypominał anioła.

Wyjątkową, niechciwą, miłą i uczynną istotą ludzką, która nagle obróciła swoją wiarę do góry nogami. To nieco burzy porządek. Nie sądzisz? pytanie retoryczne.

Ale dlaczego Anioł Stróż? Bóg sam nie mógł się pofatygować czy mnie ukarać? rozmowa trwająca od dwóch godzin nie przyniosła odpowiedzi na wszystkie pytania.

Złotko, to nie pomagier, a sam szef wszystkich szefów. zakpił delikatnie. To my mamy dbać o was i pilnować, żebyście przeżyli. — zabrzmiało, co najmniej tak jakby wykonywał brudną robotę.

A, co z ludźmi którzy umierają? Co z kimś kto...Balbina zeskoczyła z kolan przybysza i pobiegła w stronę kuchni. Blondyn skupił całą swoją uwagę na mnie.

Czasami nie jesteśmy w stanie zapanować nad ludzką żądzą. Staramy się, jak możemy ale nie wszystko idzie zgodnie z planem. Wtedy On was zabiera. My wracamy do puli losującej i tak od nowa. porządki ludzkiego świata stanowiły jedną wielką niespodziankę.

— Mówi się, że ktoś nie zasługuje na śmierć. Dzieci czy...— chciałam wiedzieć więcej.

— Tego nie wie nikt. Nawet On nie ma mocy nad złem. Tym rządzi ktoś inny. Stróże strzegą was, jak mogą. Tyle, że zło współpracuje ze śmiercią od dawien dawna. Powodów jest wiele. Tyle samo, co ludzi. — wzruszył ramionami i odpowiedział sam sobie. — Staramy się nie pytać o wiele. On pała ogromną wiedzą, którą czcimy i to wszystko. 

— Więc czego chce ode mnie? — zapytałam posmutniała. — Przeprosin?

— Wiary, Adriano. Wiary. — spojrzał na mnie z ogromną troską, którą widywałam jedynie w oczach mamy. — W miłość. Nadzieję. We wszystko. 

— Czyli mam się zakochać? I tyle? — wytyczne nie były zbyt skomplikowane.

— Masz być szczęśliwa. I On musi to czuć. Wtedy dopiero odeśle mnie z powrotem do czuwania z daleka, a ty zagwarantujesz sobie niebo. — cała teoria o moim dobrobycie brzmiała kuriozalnie. Mimo odrealnionej fabuły, całość była dość spójna. W jednej sekundzie zawahałabym się o stwierdzenie, że prawdziwa. — Od dawna chcesz się zakochać. Więc pomogę Ci znaleźć odpowiednią duszę.

— Będziesz swatką? — zmrużyłam powieki i uśmiechnęłam się delikatnie, co od razu zauważył.

— Ja tylko zaproponowałem współpracę. Obydwojgu wyjdzie nam to na dobre. — tutaj akurat mogłabym spekulować. Podboje miłosne był klątwą mojego zbyt naiwnego nastawienia do płci męskiej. 

— No dobra. — przyjęłam do siebie wszelkie nowości w postaci anielskiej misji, odkupienia oraz wysłannictwa samego Boga. — Ale mam jeszcze jedno pytanie. 

— Śmiało. Wiem, że korci Cię to od samego początku. — cwaniaczek. Miły, ale cwaniaczek.

— Czy inni też Cię widzą? — odpowiedź zabrzmiała, jak dumna tyrada. 

— Owszem. — kiwnął głową w stronę kota. — Poczuć też mogą. — zabrzmiało to dwuznacznie.

Wszystko było kompletną paranoją, snem i bajką w jednym. Tkwiąc w układzie z samym Aniołem Stróżem mogłam brać udział w konkursie na największą wariatkę świata. Tyle, że wariacje dopiero się rozpoczynały. A ja? Nie byłam świadoma konsekwencji układu z boskim rycerzem, który od samego początku  realizacji, stanowił ogromny kłopot.






czwartek, 20 grudnia 2018

Walnięty Święty (I) - GOŚĆ W DOM, CZYLI PIEROGI DO SZAFY

Walnięty Święty (I) -  GOŚĆ W DOM, CZYLI PIEROGI DO SZAFY




Opowiadanie świąteczne, które pozwoliło powrócić do pisania.

Pozdrawiam. Wasza A.

***

   Balbina plątała się obok mych nóg od sekundy, w której weszłam do mieszkania. Obładowana prezentami gwiazdkowymi, które ustrajałam wspólnie z przyjaciółką, próbowałam złapać kilka wdechów powietrza. Telefon wciśnięty między ucho, a ramię oraz krzycząca z jego drugiej strony klientka, nie pomagały w utrzymywaniu równowagi.

— Pani Natalio...— próbowałam przemówić jej do rozsądku. — Te bukiety na spokojnie wytrzymają do trzech dni. — trzeci telefon w ciągu dnia był przesadą. Zwłaszcza w wigilijny wieczór, na który przygotowywałam się od dłuższego czasu. Ślub w grudniu był kompletną fanaberią, ale z drugiej strony starałam się być wyrozumiała dla spanikowanej wystarczająco panny młodej. 

— Pani Adriano, ale jest Pani pewna? Moja teściowa...— uwielbiałam dobre rady, złotej damy w kwiecie wieku. 

— Pani Natalio. — stanowczo rozpoczęłam dłuższy monolog. — Jest Pani bardzo mądrą osobą, która zapewne rozumie, że żywotność kwiatów to najmniejszy z problemów, który powinien w tym momencie zaprzątać Pani głowę. Ja jestem odpowiedzialna za ubiór florystyczny i mogę zapewnić, że wszystko będzie grało. — kartony z prezentami oraz spożywką mocno walnęły o blat kuchenny. Balbina wskoczyła na niego i w sekundzie znalazła się przy mojej dłoni. Gdy podrapałam ją w najczulszym miejscu za uchem, zadowolona zamruczała. Szybko jednak straciła zainteresowanie mą osobą. Zakupy świąteczne, czyt. ryby były głównym powodem jej nadpobudliwego miauczenia i bliskości.

—  Dziękuję. — usłyszałam głęboki oddech świadczący o uldze. — Wesołych Świąt Pani Adriano.— z uśmiechem na ustach przyjęłam pozdrowienia.

—  Wesołych Świąt. —  odpowiedziałam szczerze. 

Po tych słowach od razu rozpakowałam wszystkie siaty, a sekundę później już podgrzewałam olej do smażenia świeżych płatów karpia. Kiedy doprawiałam farsz do ugotowanych jajek ze skupienia wyrwał mnie dzwonek telefonu. Zmęczona oraz obolała po treningu, jaki sprawił mi dziś Jacek, sięgnęłam po aparat z zniesmaczeniem. Wyświetlający się numer mamy, odepchnął ode mnie negatywne nastawienie w przeciągu chwili.

— Cześć mamuś. — zadowolona oblizałam usta i powróciłam do pracy nad siekaniną, tworząc ją jedną dłonią.

— Cześć, perełko. — ciepły głos wlał się do wnętrza mego serca niczym gorąca czekolada.

— Jak wam idzie? — rozpromieniłam się na samą myśl o ciastach, jakie upiekł tata. — Zdążycie skoczyć po jakieś wino? — miałam ochotę na wytrawny czerwony napój bogiń. Z matulą zawsze przesiadywałyśmy przy kominku i rozmawiałyśmy na temat chłopców z mojej szkoły. Oczywiście nie byli oni jedynym tematem, ale jak to moja rodzicielka, tak i ja marzyłyśmy od zawsze o spotkaniu wielkiej miłości. Tyle, że mama ją znalazła. Przy blasku ognia i kolejnych butelkach wina, historię o staraniach ojca mogła opowiadać nawet kilkukrotnie podczas jednego posiedzenia. 

— Córciu...— od razu wyczułam zmieniony i zmartwiony  jednocześnie ton głosu. — Chyba nie będziemy w stanie przyjechać. — szklanka mąki stojąca obok miski z farszem wylądowała obok mojej prawej stopy. Z niedowierzania chciałam podeprzeć się akurat w miejscu, gdzie stała i...skończyło się to, jak zawsze. Moja niezdarność mogła brać udział w konkursach na najgorszą przypadłość ludzkiego zachowania.

— Ale...— od razu odskoczyłam na bok i mocno zacisnęłam zębiska. Szybko skoczyłam po zmiotkę do małego schowka na korytarzu, ale nie odstąpiłam od żądania wyjaśnień. — Co takiego mogło się stać? Mamo...— zanim pozwoliła mi dokończyć, rozpoczęła recytowanie wyuczonej na pamięć wymówki.

— Tata bardzo źle się czuję. Drogi są zasypane, a twój brat dopiero, co odebrał małą i Ewe z lotniska. Naprawdę chciałam żebyś...— Mateusz zawsze miał swoje sprawy oraz swoje priorytety. Bo on przecież miał już firmę, żonę, dziecko. Do tego jednak przydałaby mu się piąta klepka w mózgu odpowiadająca za nieegoistyczne myślenie. Przynajmniej ja to dostrzegałam. Reszta rodzinki ubóstwiała jego prezenty, więc siedzieli cicho i uśmiechali się od ucha do ucha. Wiedziałam mimo całej sztucznej otoczki, że nie jest do końca zły, a jedynie przepełniony obowiązkami i biegiem naprzód. Każdy z nas radził sobie na swój sposób. Ja raczkowałam, ale było mi z tym dobrze. Reszta zwariowanej familii liczyła kuzynów, siostrę mamy oraz brata, którego tata obrażał za każdym razem gdy tylko składali sobie życzenia. 

— Jasne. — odparłam udając wyrozumiałą. — Nie, no...rozumiem. Wszystko się skomplikowało. Nie wasza wina...— wiedziałam, że mama zrobiłaby wszystko aby do mnie dotrzeć. Tyle, że rozchorowany ojciec był dla niej oczkiem w głowie. Jeden zawał spowodował lawinę niefortunnych zdarzeń, które doprowadziły do obsesji na punkcie kontrolowania zdrowia każdego członka rodziny. Ciekawe, co powiedziałaby na temat moich dietetycznych farszy czy ryb, które troszeńkę bardziej odbiegały od zdrowego menu. 

— Tak mi przykro, córeczko. — nie chciałam abyśmy wszyscy denerwowali się w tak wyjątkowy dzień, więc sprowadziłam rozmowę na przyjemniejszy temat.

— Dziś podpisałam papiery. Nareszcie mam swoją kwiaciarnię, mamuś. — uśmiechnęłam się bezwarunkowo. 

— Cudownie! — dobiegający z tła krzyk dzieciaków, nie pozwolił mi na spokojne kontynuowanie rozmowy. — Dzieci! Za moment...Ada? Jesteś tam? — biorąc głęboki wdech postanowiłam zrezygnować z marnowania czasu i pożegnałam się.

— Pożycz wszystkim spokojnych i zdrowych świąt. Kocham Cię najbardziej na świecie. — stąpnęłam z nogi na nogę aby powstrzymać się przed rozklejeniem. — Pozdrów tatę. Buziaki.

— Pa, słońce. Wesołych Świąt. — czułe pozdrowienia i koniec. Rozglądając się po kuchni, która wyglądała niczym poligon, na sekundę zwolniłam. Pozwoliłam sobie przeczekać rozgoryczenie oraz smutek. Bo przecież tak było od dawna. Bo dzisiejszy świat nie brał jeńców i dawał nam to, na co sobie zasłużyliśmy. Ja najwidoczniej byłam najbierniejszym jego ogniwem. Ponieważ nie dostałam nic. Kompletnie nic. Ani miłość czy chociażby złamanego serca, nad którym mogłabym ubolewać. Byłam po prostu nudną, samotną Adrianą, która oczekiwała noworocznego cudu. 






Przeglądając telewizyjne specjały, słuchając kolęd, całkowicie zatraciłam się w depresyjnym nastroju. Wychylając resztkę wina, które udało mi się zachomikować na specjalną okazję, czułam zawroty głowy. Do najtwardszych zawodników niestety nie należałam. Czekałam więc jedynie na mocny skok zmęczenia, który pozwoliłby zapomnieć o istnieniu tego święta i zabrałby mnie w krainę snów. 

Na jednym z nowych kanałów pojawił się świąteczny show pt. „Magiczni”. Kilka par siedzący na scenie ustrojonej w cukierkowy klimat, opowiadało o okolicznościach odnalezienia swojej miłości życia podczas zeszłorocznych świąt. Ta sama śpiewka, ten sam prowadzący i ta sama ckliwość. Czy byłam zazdrosna? Odrobinę. Za kiecki oraz charakteryzację wykonaną na tych nieszczęśliwcach oddałabym wszystko. Może i mnie w końcu spotkałaby idealna połówka. Moja część jabłka, która toczyła się przed świat, próbując dopasować się do innych samotnych kobiet.

— Zobaczmy. — zmrużyłam oczy i jak lis czmychnęłam po pilot aby pod zwiększyć głośność.

Poza zakompleksionym informatykiem, który zakochał się w własnej szefowie, trafiło się kilka innych perełek. Młoda matka spotkała swego drugiego męża przy zamarzniętej fontannie na środku placyku, na którym akurat trwał świąteczny targ. Kłócąc się z nim o karpia, próbowała przekupić go dwoma batonikami w czekoladzie...a on zgodził się. Studentka filozofii w ramach żartu kupiła kartkę z życzeniami od jednego z Mikołajów, którzy krążyli po mieście i co? I okazało się, że Mikołaj to tak naprawdę Szymon, który niechcącą podarował jej kartkę z życzeniami napisanymi do swojej zmarłej babci. Podobno była to jego coroczna tradycja. Dziewczynę wzruszyło to do skrajności, która popchnęła ją do odnalezienia firmy w jakiej pracował Szymon, a na końcu...odnalezienia jego.

I jakby nie patrzeć każda z tych opowiastek choć mdła i bardzo przewidywalna, miała swój szczęśliwy finał. Zadziwiający, przesłodzony i oderwany od rzeczywistości, happy end.

— Gadanie. — przechyliwszy butelkę, szybko zorientowałam się o braku jej zawartości. Zdenerwowana złapałam za telefon i spojrzałam na widniejącą na nim godzinę. Prawie północ była idealną porą na sen. Zmięta przez negatywne uczucie oraz dobitkę w postaci słodkiego tasiemca, wyłączyłam źródło masowego przekazu i ziewnęłam na głos. Po kilku sekundach ułożyłam się wygodniej, a pod głowę przyciągnęłam swojego ulubionego jaśka w kształcie serducha. Balbina wskoczyła na sofę dosłownie sekundę później. Szybko odnalazła swoje ulubione miejsce obok mojego brzucha, gdzie zwinęła się w kłębek. Mruczenie oraz jej ciepło, pozwoliły na delikatne uniesienie kącików ust do góry.

— Nie wierzę. W nic już nie uwierzę. W żadnego ducha świąt. Przeznaczenie. Miłość. W nic. — pourywane słowa zwiastowały koniec dzisiejszej wędrówki po trudnych do myślenia tematach. — W nic już nie uwierzę. — ostatnie ziewnięcie przywołało ciemność. Mogłam bezpiecznie oddalić się od klątwy samotności. Chociaż na kilka godzin.

***


Huk tłuczonego szkła oraz skrzeczących od balkonu drzwi, wybudziłby nawet tkwiącego w śnie zimowym, niedźwiedzia. Niczym oparzona przywołałam swe znęcone zmysły do pionu i zwinęłam się na równe nogi. Wypity kilka godzin wcześniej alkohol nadal buzował we krwi, co dało się odczuć przez niemałe zawroty głowy. Balbina zniknęła z kanapy, gdy tylko wyczuła potencjalne zagrożenie. Ja? Ja musiałam stawić czoła albo mojej bujnej wyobraźni, albo okropnej rzeczywistości. I z dwojga złego, wolałam być w danym momencie wariatką.

Kiedy skrobanie w kuchni przybrało rozmiar tarcia widelcem o szkło, zatkałam uszy oraz zacisnęłam powieki. Po kilku sekundach od ustania dźwięków, ubrałam dresowe spodnie leżące na jednej z puf. W kompletnym szoku oraz poczuciu zagrożenia, przyszła mi do głowy myśl o samoobronie. Ćwiczona od dobrego pół roku pod okiem Jacka, była efektem nudy. Problem polegał jedynie na tym, że w prawdziwym życiu nie zdarzyło mi się jeszcze z niej skorzystać. Bo niby gdzie? Miałabym walczyć z potencjalnymi złodziejami tulipanów? Naprawdę brakowało mi doświadczenia.

Efekt kompletnej desperacji ukazał się, gdy sięgnęłam po stojącą na stoliku, lampę. Metalowy trzonek dobrze zachowywał się w dłoni, a ja zdobyłam potencjalną broń na włamywacza. Nie chodziło przecież o zabójstwo, a zwyczajne ogłuszenie, prawda? 

Usprawiedliwiona w myślach, zaczęłam kroczyć w stronę światła wychodzącego na korytarz. Ciszę, jaką przy tym zachowałam można by porównać do tej, jaka towarzyszy podczas pogrzebów. Kiedy udało mi się dotrzeć do ścianki obok łuku wejściowego, poczułam zapach wanilii oraz cynamonu. Zaintrygowana delikatnie wychyliłam swą głowę za próg. Otwarte drzwi lodówki, za którymi ukrywał się zbir, pomogły mi zachować niewidzialność przynajmniej na kilka kolejnych sekund.

Słysząc zadowolone pochrząkiwanie oraz nucenie świątecznych melodii, wkroczyłam do wnętrza pomieszczenia, lampę unosząc nieco wyżej. Mruczenie osobnika ustało podczas wykonywania ostatniego kroku. Jasne blond włosy powoli wyłaniały się zza białych drzwiczek, a wraz z nimi twarz nieznajomego.

Niebieskie źrenice zmierzyły mnie od stóp do głów, a kiedy przekroczyły wysokość drzwiczek o ponad jedną głowę nade mną, upuściłam swą broń na ziemię.

— Jezu...— zadrżałam i głośno przełknęłam ślinę, która nawilżyła wysuszone od przerażenia gardło.

— Nie do końca, ale blisko. — bardzo niski głos wydobywający się ze strony przybysza przypominał jeden baryton śpiewaka operowego. — Miło Cię poznać. Jestem Cyprian. 

— Czego chcesz! — nie wiem czemu zaczęłam na niego wrzeszczeć. Kompletnie nie przypominał rabusia. Bardziej bezdomnego, który poszukiwał ciepłego kąta oraz jedzenia. To drugie akurat się zgadzało. Połowa rzeczy przygotowana na niespełnioną kolację z rodziną, leżała na podłodze. Reszta zapewne wylądowała w jego żołądku. Czy to jednak było najistotniejsze? Nie. Mnie interesował jedynie sposób, jakim trafem się tutaj przypałętał.

— Pomóc Ci. — zamknął drzwi lodówki i ukazał się w pełnej postaci. Białe szerokie spodnie wykonane z materiału podobnego do lnu,tak jak i koszula wyglądały przynajmniej na dwa rozmiary za duże. Nieskazitelna uroda, długi nos, pociągła twarz oraz usta w kształcie serca... to wszystko wyglądało na efekt pracy drogiego chirurga. Nie wierzyłam bowiem w tak niesamowitą, naturalną urodę. Co w takim razie, ktoś kto przypominał modela rodem z sesji Calvina Kleina, robił u mnie w domu? Pytanie za sto punktów, mogłabym rzec. Zorientowałam się jednak dzięki temu, że pierwsze założenie było mylne. Nie był to bezdomny. Nie był to włamywacz. Nie był to również ktoś, kto chciałby skrzywdzić kobietę o moim wyglądzie, ot co. Był na to zbyt piękny. Więc kto? 

— Jeśli to jest jakiś żart bożonarodzeniowy....— przerwał mi, uśmiechając się od ucha do ucha. Kiedy zrobił krok na przód, ja wycofałam się o dwa.

— Raczej cud, Adriano. — skąd mnie znał? — Nie każdy ma szansę zobaczyć swojego Anioła Stróża. 

Powaga zniknęła z mej twarzy w tempie ekspresowym. Wybuchnęłam śmiechem tak szyderczym, że ktoś kto zobaczyłby mnie z boku, uznałby iż uciekłam z domu wariatów. Dopiero kiedy nieznajomy o imieniu Cyprian, spojrzał na mnie spode łba i założył dłonie na piersi, przybierając pozycje urażonego kata, zaprzestałam szydzenia. 

— Ty tak na poważnie? — rozejrzałam się po podłodze. — I z tego też powodu wyjadłeś całe jedzenie, jakie miałam na święta? Ponieważ chronisz mnie przed efektem jojo? — próbowałam rozluźnić atmosferę aby zdobyć jego zaufanie. Telefon na policje w danej sekundzie mógłoby poskutkować niezłą bijatyką.

— Jak zlatujemy na ziemię to tracimy całe paliwo. Co poradzę, że tak to sobie u góry wymyślili? — zaczynało mnie to wszystko przerastać. — Poza tym...upiekę Ci jutro coś w zamian za ten burdel. No i posprzątam. Ale dziś....— wyciągnął swe ręce do góry, a wraz z nimi uniosła się jego koszulka. Sześciopak, na który zwróciłam uwagę - oczywiście przez przypadek - był jedyną rzeczą, jaką mogłam uznać za bożonarodzeniowy cud.  —....zmęczony jestem. 

— Słuchaj Cyprian. — zmrużyłam oczy i cmoknęłam pod nosem. — Ja wiem, że niektórzy lubią sobie chlapnąć czy dać w żyłę, ale wbijanie się do obcego domu w poszukiwaniu towaru to chyba niezbyt...— zdenerwowany zmniejszył dystans między nami, a następnie uchwycił mą  twarz w swe ogromne dłonie. Niecałą minutę później oderwał się od niej i usiadł na krześle obok stolika. 

— Znam twój sekret. Twój każdy sekret, perełko. — przezwisko mojej mamy w jego ustach brzmiało co, najmniej nieswojo.

— Dobra. Dzwonię po policję. — kiedy już miałam interweniować, powiedział coś, co kompletnie wybiło mnie z rytmu.

— Znamię, które posiadasz na biodrze. Chyba nikt go nie widział? — nie miał prawa o tym wiedzieć. Nikt nie wiedział. — Operacja, której się poddałaś była bardzo ryzykowna. Dobrze, że byłem przy tobie. 

— Miałeś dostęp do moich akt medycznych?!. — wysyczałam, odwracając się w jego stronę.

— Nic z tych rzeczy, Adriano. — po tych słowach, wszystko zwolniło.

Upadając na ziemię, nie byłam w stanie ruszyć żadną częścią ciała. Jakby coś wyrwało ze mnie wszystkie siły witalne. Wszystko, co pamiętałam to jasność. Blask bijący od czegoś, co wzięło mnie w swe ramiona i zabrało w głęboki sen. Bożonarodzeniowy cud? Akurat!


Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger