sobota, 27 stycznia 2018

BEZ ZWĄTPIENIA (IV)

BEZ ZWĄTPIENIA (IV)
Aktywność stopuję do niedzieli. 
Zapraszam.

Wasza A.


***
Emil


Chodzenie po rozżarzonym węglu, nie było tak bolesnym przeżyciem, jak kolejne fochy ze strony Justyny. Na koniec dnia nawet się nie pożegnała. Wiedziałem, że zwyczajnie się przejmuje , ale w gruncie rzeczy ta sprawa od samego początku dotyczyła jedynie mnie i kogoś, kogo wolałem sobie odpuścić. Poza sporadycznym kontaktem, który przyjaciółka z nią nawiązywała, cóż...nie miałem się czego obawiać. Przecież nie wpadła do tej pory na pomysł, aby wyjaśnić całe nieporozumienie i rzucić mi się w objęcia. Cóż, nadal krążyłem wokół jej osoby. Noce, gdy Agnieszka, Justyna i obowiązki związane z knajpą znikały, w myślach pojawiała się mała, wygadana postać. Rzucenie profesji taksówkarza było nieuniknione, ale właśnie z tego też powodu posiadałem więcej wolnego czasu na główkowanie. 

Zdenerwowany i spięty od wyczekiwania, zająłem swą głowę telefonem. Wrażliwy dotyk ekranu, niechcący uruchomił galerię zdjęć. Mary. Na fotografii leżała zanurzona w śniegu, starając się zasłonić swą czerwoną od mrozu, wilgotne policzki. Kilka razy skoczyłem wzrokiem to na zdjęcie, a to na drzwi od kawiarni. Gdy Gośka pojawiła się, niczym uczeń przyłapany na ściąganiu, schowałem komórkę i przybrałem pozycję typowo obojętną.

Ubrana w czarny, muszkieterski płaszcz oraz wysokie skórzane kozaki, wyglądała jak kat. Uczesane do góry jasne blond włosy oraz bordowa szminka dopełniały kontrastu z bladą cerą. Nawet okulary, które nosiła, wyglądały na drogie i eleganckie. Kosztowały fortunę, tak samo, jak cały jej wkład pracy nad sobą. Gośka nie była tą Gośką z lat studiów. Cała farsa z Danielem... to ją dotknęła najmocniej.

- Cześć. - chłodne powitanie i ostry ton. Gdy zasiadła naprzeciw, nie pozwoliła mi wydusić słowa. Od razu atakowała, czyli robiła coś, co wcale mnie nie zaskoczyło. - Posłuchaj Emil, nie wiem, w jakim celu, prawdę mówiąc, tu przyszłam, ale jeśli ma to związek z Marleną...

- To od dawna nie ma z nią związku. - przerwałem w połowie wykładu o dobrych manierach i groźbach dotyczących trzymania się od jej przyjaciółki z daleka.

- Więc...- zeszła z oskarżającego tonu i popatrzyła na mnie spode łba. 

- Mam problemy finansowe. Siedzą na nas dostawcy, a umowy, które z nimi podpisałem...jeśli chodzi o pieniądze, to nie ma problemu. Chciałem jednak zapytać o możliwość rozważenia innej opcji. Lokal miał przejść gruntowany remont, ale...

- Nie zapytasz, co u niej? - była równie mocno zdezorientowana, co ja.

- Małgorzato czy możemy odpuścić? Nie chciałbym zaczynać tematu, który nie ma nic wspólnego ze sprawą, w jakiej poprosiłem Cię o radę.

- Usunęłam dziecko, ponieważ go znienawidziłam. - pierwszy raz w życiu usłyszałem z jej ust wytłumaczenie, które nawiązywało do sytuacji niszczącej nam życia. - Tej nocy na imprezie powiedział, że mnie kocha. Poszliśmy do łóżka, oddałam mu wszystko...

- Gośka...- próbowałem przerwać, ale to jej nie powstrzymało.

- Kilka dni później jeden z jego znajomych zapytał o tę sytuację. Pochwalił się wszystkim. Wszystkim, rozumiesz? Był jak pieprzony Midas, któremu wydawało się, że jeśli posiada dar przemiany wszelkich rzeczy w złoto...pech chciał, że każdy ponosi konsekwencje swoich czynów. 

- Pogubiliśmy się. - odparłem, mając w myślach twarz Daniela.

- Wiesz, co zrobiła, gdy jej opowiedziałam? O jej bracie, tobie i całej farsie? - wzruszyła ramionami. - Odetchnęła z ulgą.

- Śmierć brata nie jest ulgą.

- Marlena nie znienawidziła Cię za prawdę. Tu chodziło o kłamstwa. Miała dość bycia zależną od fałszywych informacji, co warto, a czego nie. Gdy już prawie się uwolniła, ktoś otworzył puszkę pandory. Okazało się, że kłamstw jest o wiele więcej. - zdjęła okulary i rozmasowała nasadę nosa. - Każdy ma swoje granice.

- Obiecałem coś Danielowi i zamierzam się tego trzymać.

- Daniel nie był tak honorowy, jak ty. - szybko założyła okulary i wstała. - Szkoda. 

- Pomożesz mi? - zająknąłem się na pożegnanie.

- Zastanowię się. - kiwnęła głową i zrobiła skwaszoną minę. - Trzymaj się. 

Jeśli kobiety potrafiły robić facetom mętlik w głowie, to Gośka była w tym geniuszem. I co gorsza, jeśli ten mętlik miał uzasadnione działanie, to aktualnie robiłem najgłupszą rzecz na świecie. Okłamywałem samego siebie.

***

Marlena


Dwa tygodnie zleciały, jak z bicza strzelił. Ostatnie poprawki dotyczące zmiany pracy, zamykania dawnych przedsięwzięć zajęły większość wolnego czasu. Pan Fisz klarownie poparł moją decyzję o podjęciu studiów, ale dopiero na nowy semestr. Na razie mogłam spokojnie przenieść swe rzeczy do nowego biura i wdrążyć ducha w atmosferę muzeum.

Siedząc naprzeciw wielkiego obrazu przedstawiającego pobliskie jezioro i kilku chłopców, którzy się w nim kąpali, mimowolnie się uśmiechnęłam. Pan Henryk pojawił się obok mnie niczym duch i stanął obok, aby móc potowarzyszyć mi w obserwacji. 

Błękit młodych". Tak się nazywa. - szepnął, a w oddechu wyczułam drżenie. Żył tym miejscem. Właśnie kimś takim, jak on pragnęłam się stać. Żywą duszą historii sztuki i literatury.

- Autor musi być bardzo utalentowany. Taka wystawa to wielkie osiągnięcie. Sam prezydent miasta...

- To wychowanka pobliskiego liceum. Ta pełna wigoru i pasji kobieta przemierzyła cały świat, ale na koniec zapragnęła wrócić do korzeni. - pokręcił głową i wyjął z kieszeni obydwie dłonie. Zmniejszając dystans dzielący go od obrazu, spojrzał na mnie. - To moja wnuczka. 

- Naprawdę? - zafascynowana zaczęłam rozglądać się po sali, która za kilka dni miała mieć swoją wielką premierę. Wystawa „Bez zwątpienia” należała do głównych atrakcji tego miesiąca. To również dotyczyło mnie. Mój pierwszy sprawdzian w roli asystenta czy prawej ręki, jak często mawiał na mnie Pan Henryk. - To musi być dla Pana bardzo ważne.

- Jest. - kiwnął głową i po chwili zasiadł obok mnie. - Całe życie była fanką sportu, galopu z chłopcami, jej matka tego nienawidziła, a dziś? Jest duszą artystyczną. Życie to pasmo niespodzianek. Czasami źle wybieramy, ale ważny jest efekt.

- Czy Pan chcę coś zasugerować? - uwielbiałam jasne, czyste sytuacje. 

- Panienko, ja jedynie mogę popatrzeć. To czy człowiek nauczy się życia, zależy od niego samego.

- Jest Pan strasznie tajemniczy Panie Henryku. - śmiech złączony z ogromną falą pozytywnej energii rozbił się o ściany sali. 

- Nie mniej, niż ty dziecko. - z bólem w kolanach, podniósł się i skierował do wyjścia. Mieliśmy sporo pracy, a jeśli dodatkowo cała wystawa należała do jego wnuczki, pewnie chciał, aby robota wykonana była brawurowo. - Za niecałą godzinę spotkasz się z autorem. Wykaż się. - rzucił na odchodne, znikając w czeluściach muzeum.


Wykazać się? Miałam szansę na nowy start, który odbudowałby całe moje życie. Zamierzałam z tego skorzystać.


***

Emil

Nie byłem przekonany co do wzięcia udziału w spotkaniu, które zaproponowała Agnieszka. Mieliśmy wybrać oświetlenie, porozmawiać na temat poczęstunku, który organizowała moja knajpa, a dodatkowo wybrać główny obraz. Obraz będący zwieńczeniem naszych młodzieńczych czasów. Powoli zaczynałem dostrzegać, że rudowłosej bardzo zależy na mojej opinii. Trochę przerażony zapytałem wprost o podłoże takiego zachowania, ale zapewniła mnie, że ostatnim potrzebnym kłopotem w jej życiu jest relacja z byłym partnerem. Mogłem się dziwić? W obrazach, o których opowiadała, wracała do przeszłości. Kilka wieczorów i nieprzespanych nocy, w których ślęczałem nad fakturami, wykańczało cierpliwość.

Gośka nie odezwała się od dobrych kilkunastu dni, co jednoznacznie wiązało się z odmową współpracy. To jednak nie było jedynym powodem wkurwiającej walki samym z sobą. Ta rozmowa, którą ze mną odbyła, zachowała się w pamięci niczym zapis na twardym dysku. Myśl o Marlenie, która czeka na mój odzew, uczepiona, wgryzła się w prozę życia codziennego. Mycie garów, sprawa z finansami, Agnieszka...w każdej z tych rzeczy odnajdywałem powiązanie z jedną osobą.

- Nad czym myślisz? - nawet teraz. Agnieszka prowadziła, a ja wlepiałem wzrok w przesuwający się ku bocznej szybie krajobraz. 

- Lokal jest na dnie. - ciężko wzdychnąłem. Dzwonek telefonu wyrwał mnie z niekomfortowej rozmowy. Głos Justyny po drugiej stronie brzmiał niepokojąco przyjaźnie. - Słucham?

- Poszukałyśmy z Gośką rozwiązania. Możesz odstąpić od umowy z tą firmą, o którą się martwiłeś. - słysząc imię osoby, dla której stanowiłem jeden z problemów, prawie nie dowierzyłem.

- Gośka? - zająknąłem się. - Pomaga Ci?

- Nam. - warknęła, broniąc przyjaciółki. - Jak skończysz tę artystyczną błazenadę, co przypominam, nie wychodzi Ci na dobre, tak jak wieczór książki...przyjedź tutaj. 

- Daj mi godzinę. - Agnieszka kiwnęła głową, zgadzając się na warunek, który niejako postawiłem. Wskazała palcem na parking tuż przed muzeum, gdzie właśnie podjeżdżaliśmy. 

Gdy zaparkowała, szybko wyskoczyliśmy z auta i udaliśmy do środka. Trzy piętrowe schody rozłożone niczym tor przeszkód oraz gmach przypominający atlas, wyglądał dziwnie. Mimo wszystko starałem się uporać z negatywnym nastawieniem i mieć to już za sobą. Agnieszka z zadowoleniem wkroczyła przede mną na środek wielkiego holu, przypominającego podłogą plansze do warcabów. Kilka sekund później pojawił się tam facet z wąsem ubrany w garnitur, który przypominał te z czasów wojennych. Wręcz przeciwnie nie miało to złego wydźwięku. Idealny krój, zadbane szycie i klasa. Takich ludzi spotykało się coraz mniej.

- Agnieszko. - ujął jej dłoń i okrył swoim dotykiem. Po chwili zauważył towarzysza w mej postaci i przybrał wyprostowaną pozę. Przeszliśmy do wymiany imion oraz zwykłego, męskiego przywitania. 

- Miło mi Pana poznać. - uśmiechnąłem się życzliwie i zmierzyłem wzorkiem odziane w złote ramy, wysokie filary. 

- Widzę, że mamy chłopca z duszą. Świetnie! - jednym z palców podwinął swój wąs do góry , a moment później zaprosił nas gestem dłoni do windy. - Zapraszam.

Kilkuminutowa podróż do nieba skończyła się dźwiękiem otwieranych drzwi i widokiem białej, w pół oświetlonej sali. Pan Fisz zaczął oprowadzać nas po jej zakamarkach, a na końcu poprosił o ocenę. Agnieszka ze łzami w oczach patrzyła na każdy schowany pod materiałem folii obraz. Wiedziała, że jej spełnienie snu zbliża się wielkimi krokami. Dopiero teraz poczułem dumę ze względu na uczestniczenie w czymś tak ponadczasowym.

- Moja asystentka omówi z wami sprawy dotyczące kateringu oraz oprawy multimedialnej. Ja muszę dokończyć sprawę związaną z zaproszeniami. Jeśli wybaczycie...- ukłonił się i poszedł w stronę bocznego holu. 

-Nieźle, co? - rozbawiona Agnieszka kręciła się wokół dodatków w postaci złotych foteli oraz małych żyrandoli w połowie zawieszonych między pasażami sali. 

- Zaczynam Ci zazdrościć. - odwróciłem się w stronę dochodzących z korytarza odgłosów stukających obcasów. To, do kogo należały, a kto pojawił się po kilku sekundach w tej samej sali co my, wprawiło mnie w osłupienie.

Mary. Nie przypominająca wyglądem zagubionej dziewczynki z zapałkami, stała, wlepiając swój przerażony wzrok w moją osobę. Miałem wrażenie, że niezręczną ciszę wypełni za moment dźwięk mego szalejącego serducha. 

Była jeszcze piękniejsza niż zwykle. Jej zachowana naturalność połączona z biurową garsonką, zaowocowała podwyższonym testosteronem i nie tylko. Kocie oczy próbowały ukryć wstyd przez podjęcie rozmowy i ukierunkowanie jej w stronę Agnieszki. 

- Agnieszka Mazur. - podały sobie dłoń.

- Marlena Iwańska. - odpowiedziała słodkim uśmiechem i przeszła do mnie. Świdrując w niej spojrzeniem, wyglądałem jak psychol. Nie mogłem przestać pochłaniać widok jej różowych ust, zielonych źrenic i nadal podniecającej, jak cholera skromności? - Dzień dobry. - przesunęła dłoń i jak gdyby nigdy nic kazała mi się przywitać. Kazała? Ten wzrok, który pragnął, abym zachował anonimowość naszej relacji. Jezu! Czy mogła przestać tak na mnie spoglądać?

Zgodziłem się i pierwszy raz od dłuższego czasu poddałem jej sugestii. Dotyk elektryzował każdą komórkę w mym ciele, a zrodzone między nami pole magnetyzowało całą przestrzeń. Nie wiem, dlaczego poczułem się jak ostatni kretyn. Szybko odszukałem w głowie słowa jej brata i odstąpiłem w tył, aby móc się odseparować.

- Pan Fisz przekazał mi wytyczne. Mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia. - czemu utknąłem na jednym słowie?

- Oczywiście. Emil odpowiada sobą za całą oprawę kateringową. Wiem, że ma Pani jakiś pomysł związany z motywem, dekoracjami...

- Tak. - niezręczność nadal była problemem. Powietrze stało się cięższe od zwykłych oddechów. Usta, które wypowiadały najzwyklejsze słowa, stanowiły afrodyzjak. Jak mocno chciałem je ssać czy pieprzyć? Bardzo mocno. - Mam kilka propozycji, które wydają się odpowiednie...- podała nam obydwojgu menu wyspecjalizowane pod każdym możliwym względem. 

- Owoce morza, jabłkowe cydry, piaskowe babki...motyw morza? - Agnieszce bardzo podobały się takie klimaty. Marsylia, Rzym czy zwykłe jezioro. Mary trafiła w dziesiątkę.

- Złoto i błękit przeważa, jeżeli chodzi o wystrój czy paletę barw obrazów, więc...

- Zgadzam się. - rudowłosa z zadowoleniem oddała jej przygotowane jadłospisy. - Pierwsze wybory są zawsze najbardziej celne.

Przypomniałem sobie o mnie i Julku. W głębi duszy pragnąłem, aby myślała tak samo, jak Agnieszka. Byłem jej pierwszym wyborem. Jednak czy ostatnim?

- Jasne. - drżała z nerwów. Gdy odebrała podane oferty, chwyciłem szczegół. Płatek ucha, który potarła, dawał sygnał o podnieceniu. Jej znak rozpoznawczy. Tylko ja wiedziałem, co to oznacza. 

- Ma Pani umowę do podpisania? - przyjaciółka nie czekała na lepszy moment. 

- Jest u mnie w biurze. Nie sądziłam, że tak łatwo nam pójdzie. 

- Nie jestem konfliktowa, a twój szef bardzo Cię zachwalał. - nie byłem jedynym, który uważał ją za wyjątkową. Żadna nowość.

- W takim razie przyniosę ją...- gdy odchodziła, Agnieszka wpadła na jeszcze mocniej zwariowany pomysł. 

- Emil podejdziesz z Panią Marleną do biura? Ja muszę porozmawiać z serwisem sprzątającym. Te prześcieradła muszą wisieć tu, aż do wystawy. 

- Nie ma potrzeby...- głos Marleny uciskał w gardle tak jak w danym momencie moje spodnie.

- Zgadzam się. Nie ma co zwlekać, jeśli chcemy to załatwić na czas. - wyparowałem bez namysłu.

Przerażony wzrok brunetki łączył się z radością Agnieszki, która od razu popędziła w stronę windy. Gdy zniknęła, zostałem sam na sam z kimś, kogo pragnąłem mocniej od wszystkiego innego. Marlena uciekła niczym tchórz. Obróciła się na pięcie i popędziła w stronę holu. Gdyby nie fakt, że jej trzy małe kroki były moim jednym, pewnie zostałbym w tyle. Siedziałem jej na ogonie i zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później w końcu ją dogonię, a wtedy będziemy musieli wyjaśnić dosłownie wszystko.

***

Marlena

Stał za mną. Trzask drzwi do biura zrównał się z mym głośnym wdechem. Zdenerwowanie dotarło do czubków palców, które wystukiwały dziwny rytm na blacie drewnianego biurka. Wiedziałam, że to nadejdzie. Ten moment, w którym wszystko, co chroniłam, będę musiała oddać. Uczucia, prawdę i kobiecą wrażliwość nie tak łatwo było wyłonić na zewnątrz. To siedziało głębiej w ranach. 

- Mam rozmawiać z twoimi plecami? - niski, chrapliwy głos. Chciałam na niego spojrzeć, wykrzyczeć jak bardzo mnie skrzywdził i pocałować. Kolejność nieobowiązkowa, ale każda z pozycji konieczna. 

- Masz coś podpisać, nie mówić. - zajęłam się przygotowywaniem świstka, dla którego tutaj przyszliśmy. Byłam jednak przekonana, że nie był on głównym powodem tego spotkania w takich okolicznościach. 

- Chcesz mnie sprowokować? O to Ci chodzi? - nie wytrzymałam. Pełna obaw, ale również determinacji odwróciłam się w jego stronę.

Krótsze włosy oraz zarost współgrały ze sobą idealnie. Ciemnoniebieskie oczy wchłaniały mnie w siebie jak czarna dziura. Ubrany w najzwyklejszy czarny sweter oraz jeansy wyglądał jak najprzystojniejszy facet na ziemi. Był nim. Dla mnie zawsze był pewnym siebie dupkiem z idealną facjatą. Takiego go pokochałam.

- Podpiszesz to i rozejdziemy się w swoje strony. - wskazałam palcem na dokumenty leżące za mną. 

- Nie sądziłem, że możesz być jeszcze bardziej pociągająca i wkurwiająca.

- Ja tak samo. Tyle że twoja osoba przede wszystkim skupia mnie na tych drugich uczuciach. - prychnęłam i ironicznie się uśmiechnęłam.

- Naprawdę chcesz przekreślić możliwość normalnej rozmowy? - postać Agnieszki nie była przypadkiem. To o niej mówił, gdy dzwonił do Gośki. Jeśli chciał mnie przeprosić i zniknąć, to w dupie miałam taki rodzaj rozmowy. Chciałam walki, gdzie mimo świadomości szkód, będę mogła coś ugrać.

- Mamy o czym rozmawiać? Daniel nie żyję, Gośka pomaga Ci w odbudowaniu firmy, a ja mam swoje życie. Wyjaśnione. Proszę. - wzruszyłam ramionami.

- To ty ją poprosiłaś. - uśmiechnął się przy tym, jak dziecko do cukierków. - Nadal się o mnie martwisz? Po tym, co Ci zrobiłem?

- Raczej co sobie zrobiłeś. - wywróciłam oczami. 

- Słucham? - zbliżył się o dwa kroki, a uczucie mrowienia na ciele powróciło.

- Oh błagam! Nie udawaj, że jakieś chore zasady stworzone przez nie żyjącego człowieka, to świetny pomysł na odpokutowanie win! Czy to jest w jakikolwiek sposób logiczne? - miałam ochotę go udusić. Uparty, jak cholera nie widział, że poza tym, co między nami było, to tylko sobie zaszkodził. 

- Zabiłem twojego brata! - nie słyszał samego siebie.

- Zabił go pieprzony egoizm, alkohol i zbytnia pewność, że jest nieśmiertelny. - zamknęłam twarz w dłoniach, odpychając od siebie wizję zmarłego brata. - Wiem, że nie miałeś pojęcia, iż jestem, kim jestem. To jestem w stanie wybaczyć i zrozumieć.

- Wybaczyć? Przecież...

- Jednak jakkolwiek mocno chciałabym, abyś dorósł do bycia ze mną, wiem, że to nie jest ten moment. - popatrzyłam na niego. Poważnie i bez wstydu spojrzałam w błękitne oczy, które ubóstwiałam. - Wiesz, że nigdy Ci tego nie powiedziałam...że Cię kocham? I to tak cholernie mocno, że aż boli świadomość, iż robisz sobie krzywdę?

- Mary. - widziałam zaskoczenie pomieszane z ulgą.

- Musimy podpisać te cholerne papiery. - gdy odwróciłam się, by wyjąć teczkę i przejść do konkretów, zrobił to. Podszedł do mnie i szarpnął tak, bym znów na niego spojrzała. Byłam w błędzie. Kompletnie nie przemyślałam tego, co po chwili zrobiłam. To nie była naiwność czy uległość. Po prostu zakochany człowiek, na Boga, nie myśli.





czwartek, 25 stycznia 2018

BEZ ZWĄTPIENIA (III)

BEZ ZWĄTPIENIA (III)
Nie mogłam odpuścić.

Wasz A.

***
Emil

Siedziałem naprzeciw jednej z głównych atrakcji szkoły średniej. Wysportowana, pełna wulgarnych słów pod nosem, zawsze pewna siebie Agnieszka Mazur. Jedyna i wyjątkowa pani bramkarz w drużynie piłkarskiej, którą trener dopuścił do zawodów. Była przede mną kobieta, która kiedyś stanowiła gwiazdę szkoły, obiekt westchnień każdego napalonego gnoja, a jednocześnie była moją pierwszą dziewczyną. Tak, to zdecydowanie przeważało w dziwności całej obecnej sytuacji.

Popijając kawę, zauważyłem pierścionek. Coś jakby kubeł zimnej wody wylał się na łeb i okręcił się kilkukrotnie na szyi. Zazdrość? Nie. To uczucie z pewnością kierowane było w zupełnie innym kierunku, który w danym momencie życia nie powinien dla mnie istnieć. Kolejny raz przywołałem postać zielonookiej, rozczulającej i nieśmiałej znajomej. Gula w gardle nie pozwoliła wydusić mi jakiegokolwiek słowa.

- Wyglądasz jakbyś dopiero, co wrócił do żywych przyjacielu. - upiła kolejny łyk i kilkukrotnie oblizała wargi. Krótsza fryzura pasowała do wystających kości policzkowych, piegów oraz czekoladowych w barwie źrenic. Nie bardzo zmieniła się odkąd ostatni raz dane było nam się spotkać..

- Ty niejako wróciłaś. Cztery lata. Zleciało, jak w mordę strzelił. - udało mi się z uprzejmością, nawiązać jakiś zarys tematu, jakiego ta rozmowa mogła dotyczyć.

- Nie próżnowałam. Widzę jednak, że nie ja jedna. - rozejrzała się po biurze, w którym właśnie siedzieliśmy. Nieużywane przeze mnie w żaden sposób, stało się idealną kryjówką. Moje zniknięcie? Cóż, miejscówka na poddaszu nie mogła przebić dźwięków przez podłogę aż do miejsca pod, które dudniło od basów muzyki. Justyna dostała ode mnie krótkiego esemesa, sugerującego o moim "przewietrzeniu się" i wystarczyło. Bez zbędnych dociekliwych komentarzy oraz pytań mogłem porozmawiać z Agnieszką. Takie rozmowy, jak te nie należały do prezentowania i obmawiania, a ja i tak już miałem sporo na głowie. Nie potrzebne były nam kolejne domysły i plotki.

- Jakoś dałem radę. - kiwnąłem znacząco i pochwyciłem za swój kubek.

- Trzeba przyznać, że kawę robisz pyszną. - uśmiechnęła się i ujawniła aparat na zęby. Czego w dzisiejszych czasach nie robi się dla zdrowia? Ja w życiu nie wstawiłbym żadnego żelastwa, a uprzednio dał się jeszcze przed tym uśpić. Mowy nie ma!

- Co sprowadziło Cię do...- nadal nie mogłem zrozumieć, jak po tylu latach dowiedziała się, gdzie mnie szukać.

- Dostałam cynk od twojej mamy. - wspominając o osobie, która sama wyklęła jedynego syna ze spotkań rodzinnych, delikatnie naraziła swe bezpieczeństwo. - Powiedziała, że tylko tyle wie.

- Słyszałaś o moim przyjacielu ze studiów, prawda? - spuściłem wzrok i wygodniej oparłem się na skórzanym, śmierdzącym specyfikiem do renowacji, fotelu.

- Nie od niej. Mój pracodawca podał mi dokładny adres, a ja googlując go...- wykrzywiła usta, a potem spojrzała na mnie. - Wiem, że nie chciałeś. Takie wypadki chodzą po ludziach, a wina spada na każdego, byleby...

- Nic jednak nie wiesz. - odparłem szyderczo. Naprawdę nie miała pojęcia, o czym pieprzy. - Mogę zapytać o cel? Cel twojej podróży?

- Mam wystawę. Kiedy wyjechałam podjęłam pewne decyzję, które skierowały mnie na ASP. Później wylądowałam w Marsylii, Rzymie i na końcu tutaj. Mam końcowy etap wystawy, a chciałam zabrać ją do miejsca, w którym wszystko się zaczęło.

- Pani malarz? Coś w typie Da Vinci czy inne takie? - próbowałem rozluźnić atmosferę.

- Ja maluję bardziej w formie pejzaży, krajobrazów. Z resztą sam zobaczysz bo oficjalnie chciałam Cię zaprosić. - wyjęła z wnętrza kurtki szarawą kopertę i położyła ją na stoliku, tuż przede mną. - Jesteś honorowym gościem wystawy Agnieszki Mazur, pod tytułem "Bez Zwątpienia".

- Bez zwątpienia? - pochwyciłem kopertę i wyciągnąłem zawartość.

- Krajobrazami są ujęcia z naszych młodzieńczych, wspólnych miejsc. Twoich, moich i wielu naszych znajomych. Bez zwątpienia należą do wyjątkowych. - zawstydzona podrapała nos i uśmiechnęła się. - Nie ma odpraszania jeśli chodzi o...

- Będę. - podniosłem wzrok i złapałem za kubek, pociągając dwa ostatnie, chłodne łyki.

- Cieszę się. - po kilku sekundach zwróciła uwagę na książkę leżącą obok świecznika. Przeczytała tytuł i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. - Przeminęło z wiatrem? Od kiedy jesteś romantykiem?

Zostawiła ją. Kiedy organizowały z Justyną ten cholerny wieczorek książki, część z kluczowych pozycji zabrały do mojego biura. Przecież nigdy w życiu nie zajrzałbym tutaj, no bo jaki miałbym powód? Gdy Agnieszka pogładziła tytuł, oczekując na odpowiedź, wymigałem się od odpowiedzi.

- Wiesz, że muszę wracać do swoich ludzi zanim rozniosą miejsce pracy? - zasugerowałem abyśmy przełożyli tę rozmowę na inny termin.

- Jasne. - gdy wychodziliśmy odprowadzała wzrokiem leżąca na biurku lekturę, która pozostała jako pamiątka po przebywającej tu niegdyś, właścicielce. 

Ja też patrzyłem. Może nawet z jeszcze większą ciekawością, a w dodatku z żalem? Dotykała jej, wchłaniała każdą z liter i zostawiła. Tak jak mnie.


***
Marlena

Gośka praktycznie zasypiała na stojąco. Gdy wreszcie dotarłyśmy do mieszkania i mogła zawlec się w kokon, a potem walnęła swym ciałem na sofę, otrzymałam przyjazne spojrzenie. Dzień narzekania, ziewania i braku wsparcia nie pomagał mi jeśli chodziło o walkę nad swym lękiem. Nowa praca wiązała się z eleganckim ubiorem, fryzjerem oraz kosmetyczką. Tak przynajmniej zostałam odgórnie poinformowana przez przyjaciółkę jeszcze parę godzin wcześniej. Tak, tę samą, która właśnie usypiała na kanapie i stanowiła bezużyteczną towarzyszkę każdej z atrakcji jakie nam przygotowałam.

- Czy ty musisz pisać tę cholerną pracę po nocach? Przecież umawiałam się z tobą od kilku dni...- gdy przykryła twarz poduszką, podskoczyłam do niej i zerwałam jedyną blokadę, która nie pozwalała na wygłoszenie mego monologu o urażonej, przyjacielskiej dumie. 

- Mary...przepraszam....ael....aj...- kolejne ziewnięcie spowodowało kompletną kapitulację. W geście modlitwy ułożyłam swe dłonie i spojrzałam do góry. Kosmate myśli o zabójstwie w afekcie coraz częściej chodziły mi po głowie. Kto wie, może po jednej naszłaby mnie ochota i odwaga na drugą? Cóż, lista nie była zbyt długa, ale za to dopracowana.

Postanowiłam szybko uporać się z wszelkimi torbami, układaniem kosmetyków. Blondynka odpływała w krainę snów, a ja rozpoczęłam kolejną segregację w mym życiu. Przy zakupionej garsonce zatrzymałam się na dłuższą chwilę. Czarna spódnica z pięknym ołówkowym krojem oraz biała bluzka, dopasowana do rozmiaru biustu, nie uciskająca w żaden dziwny sposób, za to droga. Tak, to stanowiło nadszarpnięcie budżetu. W szczególności jeśli chodziło o kolejne trzy pary butów, dwie innego rodzaju spódnice oraz białe cygaretki, do których z kolei dobrałam bardziej codzienną, ale jednak kobiecą, czarną bluzkę. Biżuteria była jedynym dobrym pomysłem, na jaki wpadła dziś Gośka. 

Delikatne kolczyki, zegarek i pierścionek w kształcie planety Saturna z złotą obwódką wokół bursztynowego kamyczka. Czy byłam zadowolona? Zajęta i przygotowana wizualnie do działania, a to z kolei pomogło w oderwaniu się od zmartwień, które powracały wieczorami. Te w postaci osoby, za którą cholernie tęskniłam, ale nie miałam jeszcze odwagi porozmawiać.

Tak było lepiej. Jeśli chciałam być pewna swych słów, czynów musiałam przejść przez coś samodzielnie. Musiałam działać, zmienić coś aby móc znów wkroczyć w coś całkowicie innego. Bycie tą samą, zakompleksioną i niepewną swego wraz z Emilem, któremu każdy szczegół kojarzyłby się z mym odrzuceniem...to nie wypaliłoby. Tę burzę musieliśmy wytrwać osobno, być może przeczekać i poczekać na coś lepszego. A co jeśli odpowiedni moment nie nadszedłby? Widocznie tak chciał los, ale nie miałam zamiaru bez powodu od razu zakładać najgorszego. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a nie dwa lata. 

Wibrujący telefon przyjaciółki, wydawał z siebie mocne uderzenia dzwonka. Zdenerwowana po całym dniu, a jednocześnie zatroskana o wypoczęcie jej organizmu, postanowiłam odszukać aparat i odesłać rozmówcę do piekła. Gdy na ekranie pojawiło się zdjęcie Emila, zamarłam. Dzwonił do niej? W jakim celu? Jeszcze przed momentem zakładałam przeczekanie burzy, a ona nadeszła i zaczęła trzaskać piorunami! To dopiero było szczęście w nieszczęściu!

Stąpając z nogi na nogę, poprawiając zakręcone przez fryzjera włosy, jedną dłonią potarłam o lewy płatek ucha, a drugą odebrałam połączenie.

- Halo? - zwykłe halo było tak beznamiętne, że nawet morderca nie rozpoznałby w nim barwy głosu swej ofiary.

- Hej, tu Emil. W sumie pewnie wiesz, kto. Chciałem poprosić o drobną przysługę związaną ze sprawą dotyczącą jakiś prawnych paragrafów i tak dalej...moja znajoma i ja chcielibyśmy...jesteś tam?

Rozłączenie się było jedynym logicznym rozwiązaniem, które na dany moment przyszło mi do głowy. Znajoma? Sprawa prawna? W co on do cholery znów się wplątał? Serce biło szybciej od  mrugających powiek. Gdyby analizować całość na chłodno, mogło chodzić o cokolwiek lub o coś, co rozwaliłoby me serce na pół. "Chcielibyśmy" opowiedziało się jednak za drugą z opcji i spowodowało, że skuliłam się na środku salonu. Oczy zaszły łzami, a dłonie zaczęły dygotać niczym z zimna. Po kilku dobrych sekundach wstałam i schowałam nie swoją własność, tam gdzie leżała przed kilkoma sekundami. Burza? Huragan? Istny emocjonalny tajfun!




***
Emil

Justyna wlepiała wzrok w faktury z poprzedniego miesiąca, jakby brała udział w przygodzie  odkrywania zaginionego skarbu. Długi, wieczorek książki to tyle w skrócie. Jeśli mieliśmy pójść z torbami, to właśnie teraz nadszedł idealny moment. Po wieczorze książki, niechlubnej opinii związanej z całą atrakcją, wylądowaliśmy w czarnej dupie przez duże de. 

Blondynka paliła trzeciego papierosa i ani na moment nie pomyślała, by ulżyć niedoli Łukasza, jednego z kelnerów, który nienawidził palaczy. Gdy przechodził obok niej siódmy raz z rzędu, a ta nie zareagowała na kolejne fuknięcie pod nosem, zawrócił do jej stolika i zabrał popielniczkę wraz z żarzącym się filtrem.

- Hej! Cwaniaczku! -na całą sytuację z boku spoglądałem z rozbawieniem . Agnieszka, co jakiś czas podsyłała mi e-maile z nowościami, które nawiązywały do wystawy i radziła się w sprawach organizacyjnych. Cóż, nie byłem ideałem, ale jeśli chodziło o zwykłą, przyjacielską pomoc to przeskoczyłem nadęte ego i dumę. Nawet jeśli zerwaliśmy w mało korzystnych warunkach, trzeba było pamiętać, że byliśmy tylko dzieciakami. 

- Dajesz radę? - zapytałem mą prawą rękę do spraw lokalu. Przyjaciółka podniosła wzrok z nad tony dokumentów i wybałuszyła oczyska. 

- Jeśli nie zabije nas bezrobocie, to dobiją długi. Wiesz ile tego jest? - zajęty pracą nad doprowadzeniem baru do użytku, tylko jęknąłem z niezadowolenia. Po imprezie trzeba było ogarnąć, a że padło na najtrzeźwiejszego, czytajcie mnie, to kochani przyjaciele i współpracownicy nie dali taryfy ulgowej.

- Nie przesadzajmy. Mam trochę kasy na koncie. - wzruszyłem ramionami, rozmyślając nad starymi planami związanymi ze sposobem wydania uzbieranych pieniędzy.

- Przecież chciałeś...- wiedziałem, że wystawiam bykowi czerwoną płachtę. Justyna nigdy nie odpuszczała. Kiedy miałem zamiar odpuścić?

- Teraz to nie jest najważniejsze. Mamy kupę długów, a ja nie pozwolę tym ludziom iść na dno razem ze mną. Jeśli coś jest konieczne to jest i nie ma sensu z tym walczyć. - ostatnia partia naczyń była wybawieniem dla oczu i dłoni.

- Tak samo jest z uczuciami. - wiedziała, jak podejść ofiarę. 

- Justyna...- miałem zamiary wybuchnąć.

- Posłuchaj mnie. - wstała, wrzucając papierki do teczek, a potem podeszła do baru po drugiej stronie. - Bawicie się w jakieś podchody. Ty uważasz, że ciąży na tobie klątwa w postaci głupiej przysięgi złożonej przyjacielowi, a ona udaje, że się z tym pogodziła. Nie możecie ze sobą normalnie porozmawiać?

- Próbowałem. - przypomniałem sobie wczorajszą sytuację. Wiedziałem, że może być w jej towarzystwie i jak głupi gówniarz liczyłem, że chociażby usłyszę ten głos w tle. Wszystko jednak przybrało nieoczekiwany obrót sprawy. Od razu poznałem kto jest po drugiej stronie. - Nie była zbytnio zadowolona...

- Jakieś konkrety? - starała się spotkać mój biegający wokół pracy wzrok. 

- Rozłączyła się. - nie miałem zamiaru informować, że to nie ona była docelowym rozmówcą. Wiedziałem, że Justyna w końcu odpuści. Dla mnie było to jedynym wyjściem, ala wilczym biletem. 

- Jesteście beznadziejni. - prychnęła i wyszła do sali śniadaniowej, by móc skrzętnie zachować urazę. 

Gdyby złośliwość świata skupiła na mnie swe łapska, pewnie dorzuciłaby do aktualnych nowości w mym życiu, gruźlicę czy jakieś inne schorzenie. Dzięki sporadycznym rozmowom z Agnieszką, mogłem funkcjonować jak na normalnego człowieka przystało.

Ikona wiadomości na ekranie telefonu pojawiła się zaraz po zakończonej przeze mnie pracy. Szybko odczytałem treść i zamarłem. 

"Mamy do pogadania." Miałem nadzieję, że była to Gośka, a nie osoba postronna, której głos wczoraj usłyszałem. 

***
Marlena


Grób Daniela wyglądał, jak zaraz po jego pogrzebie. Ubrany w wiązanki różnych odcieni niebieskich kwiatów w towarzystwie kilkunastu białych, palących się zniczy. Ojciec dopieszczał to miejsce bardziej niż własne auto. Matka też miała w tym swój udział. Choć byli na wojennej ścieżce to w takim miejscu zwyczajnie coś, kazało im odpuścić. W innym przypadku obydwoje wyparliby się własnych dzieci i odłączyli od przeszłości.

Pochmurne niebo wylewało z siebie gęste łzy, których mi zwyczajnie zabrakło. Od ostatniego wieczoru, krew zaczęła płynąć pod prąd, a mój cały organizm przestał prawidłowo funkcjonować. Może tak się dorasta? Upada na dno i zbiera szczątki wspomnień, które budują nasz charakter? Wiedziałam, że przede wszystkim to już nie dotyczyło tylko mnie. Nasze życia, moje, Emila, Gośki czy Justyny kręciły się wokół tragedii, która tak naprawdę była wierzchołkiem góry lodowej. 

Daniel odszedł już dawno. Zapewne patrzył na nas z góry, bawiących się, obrzucających brudem kłamstw, winy czy innych bzdetów i szydził. Jeśli ktokolwiek znał mojego brata, to właśnie ja. Może nie byłam świadoma wszystkich wad, ale większość z nich była testowana na mej osobie i to ja skutecznie przekonałam się, jak działała jego "ochrona".

- Powinienem był Cię przeprosić. - głos, który ostatni raz słyszałam w swym mieszkaniu, znów znalazł się tuż obok. - Nie ty jedna straciłaś kogoś na kim Ci zależało.

- Pytaniem jest czy jemu na kimkolwiek zależało. - zakpiłam i zwróciłam się w stronę rozmówcy. - Lubisz odwiedziny na cmentarzach czy po prostu wpadłeś na innowacyjny pomysł spotkania? - uderzenia deszczowych kropli o mą twarz, zastopował parasol, który znienacka znalazł się nad głową. Julek próbował znaleźć odpowiednie słowa, ale w takich okolicznościach pewne rzeczy były niemożliwe do realizacji.

- Moja mama leży kilka alejek stąd. Siódmy rząd. Dziś mamy rocznicę, ale ojciec nie jest zbytnio zainteresowany. - smutny uśmiech nie pasował do jego standardowego wdzięku i cynicznego zadowolenia wypisanego na twarzy.

- Myślisz, że poznała Daniela? Tam u góry? - gdy wysunął łokieć, abym mogła złapać go pod rękę, skorzystałam z okazji.

- Ja nie wierzę w takie rzeczy. - gdy stanęliśmy naprzeciw grobu brata, a Julek spojrzał na jego zdjęcie, uchwyciłam cień żalu. - On był strasznie popieprzony, ale też strasznie inteligentny. Rzadko spotykam takich ludzi. Takich jak Ciebie również.

- Bliźniacy tak mają. -  wysunęłam dłoń spod jego ramienia i wynurzyłam głowę, którą ochraniał parasol. Mała mżawka była mi nie straszna, a trzymanie dystansu było priorytetem. Julek był kolejną z rzeczy, które należały do przeszłości. - Chyba czas odpuścić, co? - kilka razy kiwnął głową i uśmiechnął się. Teraz jednak tak, jak prawdziwy on. Bez smutku czy żalu spojrzał na mnie. 

- On zrozumie Mary. Emil nie jest takim idiotom, jak ja. Nie odpuści, chociaż pewnie mocni tego chce. - na powrót włożył odzianą w czarną rękawiczkę dłoń do kieszeni i odstąpił kroku. - Trzymaj się, mała. Nie daj się. - gdy odszedł w stronę dalszych alejek, poczułam ulgę.

Jeśli Julek był tak pewny, jak przekonywujący to może istniała nadzieja? Nadzieja, że wszystko co złe, nie musi być dla nas najgorsze. 



środa, 24 stycznia 2018

BEZ ZWĄTPIENIA (II)

BEZ ZWĄTPIENIA (II)
Kolejna część w weekend :)

Proszę o odzew kochani! Jesteście tutaj?

Wasza A.
***

Coraz większy mróz i ziąb otulający skostniałe dłonie, pomagał zwalczać częste uderzenia ciepła. Że też dałem się wkręcić w chorobę! Problemy spiętrzały się niczym sterta brudnych ubrań. Rozwiązanie stanowiła zepsuta pralka, a w wolnym tłumaczeniu mój rozum. Od kilkunastu dni próbowałem otworzyć lokal, zadzwonić do Justyny oraz reszty pracowników i przy okazji może nawet wyjaśnić powód mojego zniknięcia.

Niczym szczur trzymałem się z dala od świata. Kolejny raz samotnie i pełen wstydu zatopiłem smutki w kilkunastu kawach dziennie oraz seansach filmowych, które puszczane były w sumie od niechcenia. Czy jednak dało się inaczej? Wódka czy depresyjna próba zebrania wszystkiego, co spieprzyłem, nie miała możliwości wyklucia się w mej głowie. Niby, jak miałbym przekonać Marlenę, a co dopiero siebie? Tutaj jedyne logiczne rozwiązanie stanowiło odsunięcie się na bok. I choć komicznie brzmiały słowa "nowy początek", to właśnie je powtarzałem, mierząc się ze spaleniem dawnych mostów. Przede wszystkim jednego, na którego końcu stała niska, ciemna postać ze świecącymi zielonymi oczami.

Telefon świergoczący w dłoni po raz trzeci w ciągu piętnastu minut, w końcu zwrócił moją uwagę. Niechętnie spojrzałem na ekran i odebrałem przychodzące połączenie.

- Tak? - cichy kobiecy głos, brzmiał niepodobnie do tego, który zapamiętałem. 

- Żyjesz jakoś? - Justyna nie przypominała już niezależnej lwicy, ryczącej na każdego za obrazę majestatu. Wyczuwałem żal i złość na samą siebie, której byłem głównym powodem. To też dotyczyło Marleny. Wszystko musiało wrócić do starego rytmu, aby móc pozbierać resztki życia mogącego dać jej święty spokój. 

- Staram się. Łatwo nie jest. - nie chciałem kłamać. To wychodziło mi najlepiej, ale w obecnej sytuacji człowiek mógł przejeść się udawaną życzliwością. 

- Otworzysz wreszcie tę budę? Chciałabym zarobić na chleb, o wiele jeśli... - bała się, że ją zwolnię. Klasyczny syndrom spierdolenia. Jeśli coś szło źle, przybierało formę domina. Poczuwała się do odpowiedzialności, więc nie mogłem zrezygnować z okazji. Z drugiej strony gdzie miałbym szukać nowej barmanki? W jakim celu? To kolejna brudna sprawa dorzucona do zaistniałej już kupy nierozwiązanych rzeczy, jakie powinienem zrobić.

- Jutro o czternastej. Zebranie, ok? - podciągnąłem obolały od siedzenia tyłek, rozciągając resztę zastanych mięśni. Głośne ziewnięcie było pierwszym krokiem do przebudzenia z zimowego, depresyjnego snu.

- Dam znać chłopakom. Do zobaczenia. - jedyna kobieta, która potrafiła zorganizować garnizon zawodowy składający się z samych facetów. Była lwicą na amen. 

- Pa. - szybkie, energiczne pożegnanie. 

Podszedłem do półki z filmami, aby móc zamknąć pierwszą ze spraw. W ciągu pięciu minut płyty znalazły się w odpowiednich opakowaniach i zostały posegregowane. Kategorie, rok produkcji, niczym w bibliotece.  Ostatni plastik trzymany w dłoniach, przedstawiał pobojowisko po wojnie oraz twarze czołowych aktorów, jak na tamten okres produkcji. Tytuł "Pearl Harbor" mówił wszystko. Ulubiony film człowieka, dla którego tak jak w filmie, tak w życiu zasady moralne były wszystkim, na czym budował charakter.

Z głębokim oddechem odłożyłem go na ostatnią pozycję i powstałem z kolan. To w przenośni i w życiu zamierzałem zrobić. Wstać z kolan i zapomnieć o reszcie.

***
Marlena

Wyraz twarzy mamy był całkiem zadowalający. Jak na kobietę u progu rozwodu, stanowiła przykład esencji kobiecości. Dawno niepomalowane paznokcie nagle wyglądały na bardzo zadbane i pasowały do odcienia koloru czerwonej szminki. Nawet uczesanie polegające na upiętym koczku, uległo zmianie. Rozpuszczone, lokowane przez naturalność pasma włosów przylgnęły do jej policzków. Moja własna matula stała się gwiazdą kina z lat siedemdziesiątych i było w tym nic przesadzonego. Naprawdę wyglądała lepiej ode mnie. 

- Patrzysz na mnie, jak na ducha, dziecko. - uniosła wzrok znad kubka gorącej czekolady. Uśmiech i zadowolenie wynikały z dumy. I choć mocno chciałam znać powód zmian, najpierw musiałyśmy przebrnąć przez sztorm zwany Danielem.

- Czy wiesz coś na temat sprawy Daniela oraz dziewczyny, z którą miał dziecko? - nie ochłonęłam po rozmowie z Gośką, ale nie miałam zamiaru czekać na więcej odpowiedzi w nieskończoność. Mama musiała poznać prawdę, ale wybadanie terenu przed wiadomymi było konieczne. Nie wiadomo jaki szok stanowiłyby dla niej informacje, które uzyskałam. Czy były prawdziwe? To zamierzałam skonfrontować z obecną przy mnie rodzicielką.

- Wiedziałam, że prędzej czy później ta bańka kłamstw pęknie. - zamknęła oczy i ukryła twarz w dłoniach. Po kilku sekundach spojrzała na mnie i czule się uśmiechnęła. - Byłaś zapatrzona w Daniela jak ja w twojego ojca. Może dlatego nie chciał, abyś znała prawdę. Pewnie znienawidziłabyś ich oboje.

- Tata też kogoś zapłodnił bez twojej wiedzy? - wybuchnęła śmiechem zmieszanym z szokiem. Naprawdę wiele się zmieniło. Relacja, jaką teraz miałyśmy, była nadszarpana, ale szczera do bólu. To dawało ulgę niczym balsam na rany.

- Daniel był facetem biorącym wzorce z ojca. Twój tata i ja kochaliśmy się, szanowaliśmy, ale kiedy kategorycznie odmawiałam mu pewnych rzeczy czy protestowałam, by móc się wyswobodzić z duszności bycia pod dyktando...cóż, twój tata nie rozumiał.

- To dlatego ten rozwód...- wszystko zaczęło wracać. Wspomnienia, jak bumerang wracały do mnie. Kłótnie z nauczycielkami, kontrola nad moim telefonem czy zwyczajne sprawdzanie moich zeszytów. Daniel był swego rodzaju nie bratem, a niańką. Dodatkowo z obsesją na punkcie bycia idealnym autorytetem. 

- Wielokrotnie rozmawiałam i prosiłam, aby przestał go uczyć tych dziwnych zachowań. Ojciec natomiast upierał się, że to dla twego bezpieczeństwa. Przekonywał mnie i samego siebie, że każda siostra powinna posiadać kogoś takiego, jak Daniel. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że to swego rodzaju obsesja.

- Obsesja? - zatkało mnie. Byłam dzieckiem, które nie widziało nic złego w zachowaniu starszego brata. Nadopiekuńczość, ot co. 

- Daniel nie potrafił funkcjonować w towarzystwie dziewczyn. Jedynymi kobietami w jego życiu byłaś ty, ja i Gosia, która często nas odwiedzała. Daniel strasznie jej ufał. Wiedział, że nie wyrządzi Ci krzywdy.

- I myślał, że to ich łączy. Osoba, którą obydwoje kochali. - pokręciłam głową.

- Sytuacja, która spowodowała, że ojciec go spakował i odesłał, miała miejsce zaraz przed twoimi szesnastymi urodzinami. - spojrzała na mnie ze smutkiem i złapała za dłoń leżąca bezwiednie na stole. Dotyk wzbudził dreszcz. 

- Przerażasz mnie, mamo. - głośno przełknęłam ślinę i odgarnęłam z twarzy kilka kosmyków wyrwanych przez zimowy wiatr. Od kilkunastu dni nie zważałam na wygląd. Całkowicie przywyknęłam do stagnacji. 

- Daniel pobił jednego z chłopców, którzy przyszli na przyjęcie. Ojcu udało się wykręcić Cię bokiem i znaleźć sposób, abyś niczego się nie dowiedziała. - wzdychnęła ciężko. - Rówieśnik chciał zatańczyć z Gośką, a przy okazji wcześniej wypytywał go o Ciebie. Danielowi puściły nerwy...


- Przecież nie widziałam policji! - pisnęłam na głos, starając się opanować nerwy.

- Tata tego chłopaka był wojskowym. Kazał ojcu wybierać albo poprawczak, albo internat. 

- Dlatego wyjechał? - opadłam na oparcie krzesła i oderwałam się od matczynego dotyku. Dłonie zaczęły rozmasowywać rozbolałe i rozgrzane czoło. Za wiele złych wiadomości oraz niefortunnych wydarzeń w ostatnich dniach, spowodowało, że moja odporność zaczęła ubolewać. Ciągła praca w bibliotece i spotkania z Gośką, wykańczały organizm, ale z drugiej strony pozwalały na odseparowanie się od myślenia na temat Emila.

- Daniel dostał psychologa. Zaczął uczęszczać do grupy, poszedł do nowej szkoły i tęsknił. Dzwonił do Ciebie, starał się i przepraszał. Teraz myślę, że od zawsze czuwało na was niefortunne fatum. Jak nie twoja nieśmiałość córciu, to jego wybuchowa natura. Pech chciał, że efekty terapii były krótkotrwałe.

- Przecież mówiłaś, że tęsknił.

- Za sobą. Dawnym sobą, który leczył świat alkoholem, kolegami i durnymi zasadami.

- Ciąża... - zamyśliłam się i zamknęłam oczy.

- Gosia pojechała na studia. Zwyczajny przekorny los spowodował, że znaleźli się znów w tym samym miejscu. Gosia jednak wydoroślała, zmieniła się. On nie. 

- Nadal ją kochał. 

- To nie była miłość. - mama mówiła o nim tak spokojnie i ciepło, że całkowicie nie pasowało mi to do obrazu zgorzkniałego awanturnika, który przedstawiała. Mimo wszystko jednak była matką. Straciła syna. Można było ją winić?

- Gośka mówiła o imprezie. Podobno byli pijani, wróciły wspomnienia i tyle.

- Daniel zadzwonił do mnie. Mówił, że znalazł kogoś, dla kogo chce mu się żyć. Byłam szczęśliwa, że odseparował się od przeszłości. Zrozumiałam wtedy, że powodem był twój ojciec. To on źle wpływał na Daniela, Ciebie. Zawsze u władzy, zawsze na piedestale. Wiedziałam, że Gosia nie odwzajemnia jego uczuć. 

- Kontaktowała się z tobą? - tego przyjaciółka mi nie opowiedziała. Zdawkowe informacje i złość wywoływana wspomnieniami o Danielu, to wszystko, czym uraczyła mnie historia o ciąży.

- Poprosiła, abym porozmawiała z Danielem. Ona go nie kochała. Mówiła, że to był błąd, ale on nie chce odpuścić. 

- Nie wezwała policji ze względu na...- przejrzałam na oczy.

- Na Ciebie. Byłaś jej przyjaciółką, on idealnym bratem. Z tego wszystkiego podjęła najgorszą decyzję, jaką mogła.

- Szczerość, mamo. - musiałam to usłyszeć.

- Tego wieczoru, gdy twój brat pijany złapał za ster samochodu...to nie była wina tych chłopców. To nie był zakład. 

- O czym ty mówisz? - wyprostowałam się i zobaczyłam przed sobą niebieskie oczy. Emil stanął naprzeciw w mych wyobrażeniach.

- Gosia zadzwoniła do niego, że jest w ciąży. Powiedziała, że nie urodzi jego dziecka. Że chce je usunąć, a on ma jej więcej nie szukać. Daniel odebrał ten cholerny telefon, poprosił o kluczyki, żeby móc się przespać i...stało się.

- Co? Dlaczego...czemu Ci chłopcy przyznali się do winy, do tej wymówki? - pokręciłam głową.

- Gosia dokonała aborcji. Czegoś, co przekreśliłoby jej karierę na zawsze. Emila zabrali na komisariat. Zaczęli zadawać pytania, wymieniać nazwiska, a w tym jej. Ten chłopak o wszystkim wiedział. Byli z Danielem bardzo blisko. Co pisaliby w mediach? Młody chłopak, który namówił dziewczynę na aborcję, a potem wsiada pijany w samochód...

- Lincz. Publiczny lincz. - wydukałam. 

- Musisz zrozumieć, że ta sprawa. To Daniel był chory. Był całkowicie zamknięty w sobie.

- Ludzie, którzy nie mieli z nim nic wspólnego, wzięli na siebie krzyż, którego ciężaru nigdy nie poznasz, mamo. To zniszczyło im życia. I wiesz, co jest najgorsze? Te nagłówki nie zaszkodziłyby Danielowi. On nie żył. - kamień z serca wypadł i poturlał się w stronę przepaści. - Ludzie, którzy przyjęli na siebie tę winę, owszem. To ich życie zniszczyliście. 

- Ojciec kolejny raz się uparł. Mama jednego z nich zadzwoniła do mnie, a ja...wtedy podjęłam decyzję o rozwodzie. Ten człowiek zniszczył naszą rodzinę.

- Nie, mamo. - wstałam i patrząc na nią z góry, wycedziłam przez zęby. - Wszyscy to zrobiliśmy. 

Nikt nie miał pojęcia, jak wiele uniosłam na swych barkach przez te kilka ostatnich dni. Nikt nie zauważył, jak wiele się zmieniło. Patrząc na sprawę Daniela i Gośki, zapomniałam o najważniejszym. Emil. Był niewinny, a ja kolejny raz zniszczyłam sobie życie, przez kogoś, kto już od dawna miał je gdzieś.



***

Emil

Zebranie przebiegło bez większych przeszkód. Oprócz młodego kucharza, który był po wczorajszym i kulturalnie poinformował o nieobecności, byliśmy wszyscy. No prawie. Wciąż przypominałem sobie obecność kogoś tak irytującego i nadającemu temu miejscu inności, chociaż starałem się odepchnąć ją od siebie, jak najdalej. Była tutaj, w najdrobniejszym szczególe i to niezaprzeczalnie utrudniało w skupieniu się.

- Jutro o siódmej rano widzę was w świetnej formie. - klasnąłem w dłonie i zaprosiłem wszystkich gestem do małej salki, gdzie wraz z Justyną udało nam się zorganizować mały poczęstunek. Dzięki pomocy starego znajomego, który pracował u konkurencji, mogłem podziękować im za przybycie i ponowne zaufanie mojej osobie.

- Szef ma kobietę to się nie dziwie, że nagle pełen energii. - Łukasz, jeden z kelnerów skomentował całkiem dobry humor, który w jednej chwili odszedł do diabła. 

- Może po prostu posiada rachunki do zapłacenia i jest samodzielny? - blondynka broniła mnie, jak zawsze, ale to było zbyteczne. Wszyscy wiedzieli, co zaszło. Plotki krążyły w takiej branży szybciej niż wirus po przedszkolu. Moja nieobecność była w tej kwestii jak otwarte okno przy gorączce. 

- Zapraszam do stołu. - uśmiechnąłem się pomimo pochmurnych wizji, a potem zniknąłem za barem, aby wybrać jakiś alkohol. Delikatna degustacja do rozmowy nie była zbrodnią, ale Justyna wyczuła w tym drugie dno.

- Upić się? Naprawdę jesteś w czarnej dupie. - oparła ciało o futrynę przejścia i założyła ręce na klatkę piersiową.

- Kolejna moralna gadka? - buszowałem spojrzeniem między ginem a whisky. 

- Dzwoniła do mnie. - wydusiła z siebie coś, co siedziało w jej wnętrzu od samego początku spotkania. - Mary.

Dźwięk jej imienia wypowiedziany przez kogoś innego niż mój wewnętrzny głos zlał się wraz z dreszczem na ciele. Mocno pochwyciłem za szyjkę butelki Red Labela i postawiłem go na blacie. Kolejne w przygotowaniu były szklanki oraz lód.

- Świetnie. - udałem obojętność. - Miło, że nie straciłyście kontaktu.

- Naprawdę? Tylko tyle masz do powiedzenia? - odbiła się od drewnianej podpory i klapnęła dłońmi w biodra.

- Mam zatańczyć, żeby było Ci miło? - nie spoglądałem na nią do momentu, gdy złapała mnie za przedramię i odwróciła w swoją stronę.

- Bądź dużym chłopcem Emil. Nie zachowuj się jak dziecko. Ona też nie jest zadowolona z obrotu sprawy, ale mówiła...

- Gówno mnie to obchodzi. - odparłem najspokojniej, jak tylko mogłem. - Marlena jest ostatnią rzeczą, która sprawi, że ruszę się z miejsca, więc błagam Cię Juźka, choć raz w swojej karierze swatki, odpuść. 

- Idiota. - zawróciła do sali jadalnej i tyle ją widzieli.

Rozjuszony do granic, próbowałem skoncentrować się na drinkach. Bo choć jej imię dudniło w uszach i serduchu głośniej od muzyki, którą właśnie puścili...wiedziałem, że kiedyś przestanie. 

Pukanie do drzwi lokalu, który ewidentnie był zamknięty i nawet posiadał o tym informację, wywróciło testosteron do góry nogami. Wkurwiony coraz mocniej poczłapałem do źródła huku, zamierzając go utemperować. Gdy ujrzałem twarz zakłócającej nasz spokój osoby, oniemiałem. Szczupła, średniego wzrostu dziewczyna, której płomienny odcień, krótkich włosów odbijał się od delikatnych promieni słońca, wyglądała jak zaczarowana. 

- Witaj, kumplu. - niski głos, chłopięcy żargon i gorący temperament nadal w niej tkwiły. Jeszcze długo przed poznaniem Daniela, miała moc silnego oddziaływania na facetów.

- Agnieszka? - zaskoczony, podrapałem się po kilkudniowym zaroście i zmierzyłem ją od stóp do głów.

- Nie nikt inny. - wzruszyła ramionami i zaczęła spozierać do środka lokalu. - Mogę wejść? 


*** 
Marlena

Układając kolejną ze stert książek, które w ostatnim czasie przybywały coraz częściej i robiły ogromny bałagan, myślałam nad rozmową z Justyną. Po co do niej zadzwoniłam? Proste i banalne odpowiedzi zawsze były prawdziwe. Emil. Chciałam wiedzieć, jak się miewa, co robi, jak poradził sobie z wieczorami książki. Zwykła szczera rozmowa napełniłaby ciekawski apetyt, ale nie serce. No właśnie. Nie chciałam zaspokojenia, tylko ciekawości. To tyczyło się wszystkiego, co wiązało nas dwoje od samego początku. Tęskniłam za nim. Cwaniacki i pewny siebie ton w towarzystwie wilczego uśmiechu i błysku w morskich oczach to wszystko, czego, było mi trzeba. 

Kilkukrotnie pocierając jeden z tytułów książek, w zamyśleniu, nie zauważyłam obecności innej osoby. Niczym idiotka stałam na środku katastrofy organizacyjnej, zagryzając dolną wargę, próbując przywrócić wspomnienia.

- Pani Marleno. - głos kustosza muzeum, z którym współpracowałam, był jak kropla wpadająca do pustej studni, a jednak wyrwał mnie z transu. 

- Pan Fisz. Witam. - obróciłam się energicznie i zahaczyłam o jedną z ułożonych grup. Szybko wylądowałam na kolanach i przy okazji rozwaliłam efekt swej dzisiejszej pracy. Pan Henryk był na tyle miły, że szybko pomógł mi wstać, a potem spojrzał na bajzel wokół mnie. 

- Praca nie zając Pani Marleno. - zmarszczki wokół jego powiek dodawały uroku, a gęsty, siwy wąs ułożony w pętelki stanowił klasyk postaci z literatury Krzyżaków. - Jak widać, jednak uparła się Pani, aby wywołać tutaj rewolucję.

- Musiałam nadrobić... - nie pozwolił mi skończyć.

- Kolejne pół roku pracy? W takim tempie będziemy mogli konkurować z kongresową biblioteką w Waszyngtonie.

- Staram się coś zmienić. - wzruszyłam ramionami, kończąc czyścić brudne od podłogowego kurzu ubranie. 

- Już Pani zmieniła. - wyciągnął dłoń, abym mogła ją uścisnąć, lecz gdy to zrobiłam, doszło do czegoś niespodziewanego. - Zwalniam Panią.

- Słucham? - niczym oparzona odskoczyłam do tyłu, zrzucając kolejne posegregowane pozycję. - Co Pan...

- Dobrze Pani słyszała. Ktoś taki, jak Pani nie może tutaj zostać. - podszedł do jednej z półek i wyciągnął z niej jedną z moich ulubionych powieści. - Podobna do Pani.

- Audrey Hepburn? Co to ma wspólnego...- zaczęłam gubić się w nowych wątkach.

- Nie zdarzają się często takie kobiety jak Pani. Wiedza, zaangażowanie...aż strach pomyśleć, że można to zmarnować.

- Zmarnować? - zawstydzona, spojrzałam na książki walające się pod moimi nogami. - To, że je segreguję, nie czyni mnie znawczynią.

- Pani Marleno powiem bez ogródek. - odłożył biografię Hepburn na półkę i spojrzał na mnie. - Jestem już stary. Mam za sobą piękne i barwne życie, ale nic nie trwa wiecznie. To, co zbudowałem, to miejsce kultury, które tak często Pani odwiedza...chcę oddać w ręce kogoś, kogo znam i mu ufam. 

- Panie Henryku, ja... - próbowałam ratować swój tyłek, czy po prostu tchórzyłam?

- Jeśli rozpocznie Pani studia i zaliczy praktyki, które sam przygotuję i ostrzegam, łatwe nie będą, cóż...za kilka lat to Pani będzie kustoszem Visa-a Vi. Na dziś proponuję również pracę mojej asystentki. Co Pani na to?

- Kustosz? A co z...- rozejrzałam się po bibliotece. 

- Od układania książek jest ktoś pracujący rękoma, a nie duszom. Pani dusza musi wyjść z tego więzienia. - wskazał palcami na regały.

Coś podpowiadało mi, że skok na głęboką wodę może skończyć się bardzo źle dla niedoświadczonego pływaka. Mimo wszelkich negatywnych doświadczeń i właśnie przeczucia postanowiłam zaryzykować. Nawet jeśli część mnie się bała, postanowiłam to przeskoczyć. Zmierzenie się z lękiem jest jakąś formą pokuty, prawda? Miałam nadzieję, że po nim nadejdzie etap odwagi. Pełnej odwagi pozwalającej mi na konfrontację z największym problemem, jaki siedział mi w głowie. Kłopot o imieniu Emil. 







Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger