niedziela, 17 czerwca 2018

Plan B (VII)

Plan B (VII)
Uwikłani w problemy i kłopoty...Pola i Leon przekonają się na własnej skórze, jakie są skutki ogromnych kłamstw.
Zapraszam. 
Wasza A. 


edit:

Część powróciła dzięki jednej z czytelniczek!
Ogromne podziękowania!
Jesteście wielcy!
Oby i VIII wróciła, a będę w skowronkach i uraczę was dwoma częściami...już dziś!


***

Czemu poprosiłam Michała o podwózkę? Nie wiem. Kompletnie nie wiedziałam do kogo się zwrócić. Sylwia życzyła mi romansu, Miłka nie było - jednym słowem - istna katastrofa.  Nie chciałam ucinać sobie wizyty z awanturą w tle, a blondyn był jednym z pretekstów, dzięki któremu Leon trzymał nerwy na wodzy. W końcu nigdy w życiu nie przyznałby się przed obcym, że ma uczucia i co gorsza darzy nimi średniej klasy sprzątaczkę oraz opiekunkę. Cholerne postanowienia i schematy, które powziął z domu rodzinnego oraz Alicji były jego przekleństwem. Bo choć na razie nie zdawał sobie z tego sprawy, wiedziałam iż karma zawsze wraca i dopadnie tych, którzy o niej nie myślą. 

Czy dotyczyło to mojej zemsty? Nie. Przestałam grać w jego gierki w momencie, gdy znalazłam się w szpitalu. Martwiłam się o Pana Antoniego, ale niestety nie mogłam przewidzieć, że tak zareaguje na me odejście. Wyrzuty sumienia nie dawały spokoju, co skutkowało natarczywym obgryzaniem paznokci oraz drżeniem ciała. Blondyn milczał przez połowę drogi, ale w końcu nastała chwila przełamania. 

- Wszystko będzie dobrze. - patrzył na trasę. Mówił to bardzo poważnie i spokojnie, jakby chciał tym oddzielić się od wspomnień związanych z naszą ostatnią wspólną podróżą...zakończoną w zupełnie innym klimacie.

- Dlaczego się zgodziłeś? - byłam zdenerwowana również jego obecnością. Wszystko składało się na coraz pochmurniejszy nastrój. 

- Nie wiem. - kiedy zadzwoniłam i w kilku słowach powiedziałam o sytuacji w domu, rozłączył się i pojawił pod klatką zaledwie kilka minut później. Jakby czatował gdzieś w pobliżu, czekając na świetną okazję do spotkania. - Może ruszyło mnie sumienie? Twoja mama zmarła, a ten człowiek jest Ci, jak ojciec więc...uznałem, że to słuszne. 

- Dziękuję. - dopiero teraz na mnie spojrzał. - Nie chcę być tą dziewczyną, która leci w twe ramiona jedynie, gdy potrzebuje pomocy. Ja nie jestem taka. 

- Nigdy nie pomyślałbym o tej przysłudze...w inny sposób niż przyjacielski. Wiem, że nigdy by się nam nie udało. - jakby ktoś uświadomił mi najgorszą z prawd. Coś tknęło pokiereszowane serce i wlało do niego kilka litrów gorącego żelaza. Wściekłość? Wkurwienie zebrane z kilku ostatnich dni.

- Ponieważ? - ślub. Dla prawnika, który stoi na czele rozważnej dedukcji i realizmu, było nie do pomyślenia kierować się emocjami, które czczą akt duchowieństwa. Tego niejako traktowanego jako wyższe prawo ponad prawem ziemskim. Michał naprawdę był wyjątkiem. 

- Kochasz go. Dopiero jakiś czas temu to do mnie dotarło. Jesteście ulepieni z tej samej gliny. - wzruszył ramionami i oblizał usta. Nerwy. Był zirytowany wyobrażeniami o mnie i moim pracodawcy, które nijako miały się do rzeczywistości. Czy oni wszyscy ogłupieli?

- Szkoda, że druga strona...Leon jest zakochany w kimś innym, Michał. - chrząknął na głos i zamilkł. Kiedy zbliżaliśmy się do domu owego głównego tematu, szepnął jakby sam do siebie.

- Obydwoje więc dźwigamy ten sam krzyż. - zaparkował tuż przed wejściem i wysiadł z samochodu. Jeden głęboki wdech i opanowanie. Trzy sekundy później przekraczaliśmy próg samego piekła. 

***

- Jesteś. - zobaczyłam w jego oczach ulgę i troskę. Ubrany w zwykły biały podkoszulek oraz jeansowe spodenki nie przypominał siebie. Przynajmniej z czasów, gdy u niego pracowałam.  Nagle stał się fanem zacisza domowego? Nie sądzę. I choć cała gwardia tego domu była mi obojętna, szybko skojarzyłam zgarbioną sylwetkę Alicji, która właśnie wkraczała do salonu. Głowa zaczęła pulsować od zdenerwowania.

- Sprzątaczka. - prychnęła pod nosem. - Ojciec czuje się lepiej. Niepotrzebnie zawracałaś sobie głowę. - działała mi na nerwy, jak mało kto. 

- Przyszłam tu na prośbę Pani syna. Pięć minut i więcej się nie zobaczymy. - mówiłam prawdę. Po krótkiej wizycie nie miałam zamiaru zostać tu ani chwili dłużej. 

Michał, który zaraz po wejściu do domu odebrał ważny telefon ze strony kancelarii, został w holu. Dopiero teraz udało mu się dołączyć do naszej trójki. Stanąwszy obok mnie, zwrócił uwagę bruneta oraz jego macochy, która znacznie przeszkadzała memu spokojnemu nastawieniu. 

- Byłaś u niego? - zdyszany blondyn spojrzał na mnie z troską i dotknął ramienia. Leon zamarł w miejscu. Przysięgam, że nie widziałam w nim jeszcze takiego rozdrażnienia, z którym nie mógłby sobie poradzić. Dziś? Poprzeczka została postawiona za wysoko. Pech chciał, że robiłam to nieumyślnie, albowiem wcale nie zamierzałam patrzeć na teatrzyk, który zdarzało mu się z tego powodu urządzać. 

- Jest u góry. Chodź ze mną. - kiwnął głową i zniknął w jednym z korytarzy. Niezadowolone spojrzenie posłane w stronę Michała, przekazało mu informację o pozostaniu na miejscu. Alicja kontra prawnik. Już mu współczułam. 

Krocząc za brunetem na drugie piętro, rozglądałam się po znajomych kątach. Dlaczego upchnęli go na strychu? Po moim odejściu rodzina dopięła swego i schowała go w odmętach kurzu niczym stary, niepotrzebny grat? Tak. Wiedziałam, że pod wpływem "matki" Leon jest zdolny do wszystkiego. Byleby go kochała i chciała. Ja nigdy nie mogłam liczyć na takie oddanie, nawet jeśli ukorzyłabym się do jego stóp. 

Kiedy weszliśmy do dużej, drewnianej sypialni, poczułam zapach sosny. Z uśmiechem na ustach popatrzyłam na leżącego w starodawnym łóżku, staruszka. Łzy wycierałam rękawami bluzy.  Chlipiąc nosem, zaciskając zębiska z bólu,  podeszłam do niego. Kiedy usiadłam z kraja materaca i delikatnie ujęłam podłączoną do kroplówki dłoń, uśmiech sam wypłynął na wierzch.

- Mama zmarła w tym łóżku. - chciałam dać sobie w twarz. - Zasłużył na to aby być obok córki. Lekarz...kilka dni. - wystarczyło.

- Miota się? - musiałam wiedzieć. 

- Czasami. Nie pamięta nas. Po twoim odejściu...nie oskarżam Cię Pola. Każdy ma swój czas. - traciłam najważniejszą osobę na świecie. Teraz, gdy powinnam była być przy nim, należycie go pożegnać...ego zapędziło mnie w obsesję. Powinnam była zostać. Powinnam była dokończyć, to co rozpoczęłam. 

- Powieście mu halkę Pani Urszuli. Tę z koronką, tutaj naprzeciw. - wskazałam na ścianę, przy której stała szafa. - Najlepiej otwórz jedne z drzwiczek i zawieś. - to go uspokajało. 

- Wiesz o nim więcej od nas wszystkich. Czuje się, jak ostatni...- nikt nie wiedział.

- Nie uratowałeś mamy. Nie uratowałeś ojca. Jego też nie uratujesz. - powiedziałam na głos i wstałam, delikatnie upuszczając starczą, szczupłą dłoń na materiał koca. - Nie masz takiej mocy. Nie masz prawa jej mieć. - odwróciłam się w jego stronę. - To siebie powinieneś ratować. Póki jeszcze masz czas, Leon. 

- Po, co ratować kogoś, kto od dawna nie żyje? Ja wegetuję Pola. Nie czuję nic poza złością, pożądaniem i smutkiem. Jakbym chodził zaprogramowany. Coraz częściej przypominam ojca. 

- Mówisz tak, bo Negri Cię nie chce? Twoja mama i ojciec to całkowicie inna historia. - byłam zła. Zła do tego stopnia, że zamierzałam ukarać nas oboje. - Ta kobieta w niczym nie przypomina twojej mamy. Jest pusta, sztuczna i nieprawdziwa. - chciałabym, aby potrafił czytać w myślach.

- Zazdrość do Ciebie nie pasuje. - był bardzo pogubiony.

- Do Ciebie również. Michał działa na Ciebie jakbyś miał alergię, a przecież nie było między wami zgrzytów...chyba, że się mylę? - bingo. Jakbym wylała wrzątek na jego głowę. 

- Nie podoba mi się, że Cię zwodzi. - pies ogrodnika. 

- Nie zwodzi mnie. To ja...to robiłam. Był cierpliwy, opiekuńczy i miły, a ja nadal uciekałam myślami do kogoś, kto nigdy w życiu nie mógłby mnie pokochać. Popełniłam wiele błędów, ale największym z nich było okłamywanie samej siebie. - dumnie uniosłam głowę i zacisnęłam swe dłonie w pięści.

- Będziesz z nim pomimo tego...- prychnął i pokazał swą prawdziwą twarz. - Będziesz z nim, nawet jeśli...- zamknął oczy i próbował zrozumieć.

- Nie czekam. Już dawno przestałam. Życie płynie dalej...- spojrzałam na Pana Antoniego i uśmiechnęłam się. - I dopiero dziś zrozumiałam, że nie zamierzam go dla Ciebie poświęcać. Dość. Zwyczajne..dość. - mocny akcent na ostatnie słowo i koniec. - Przyjadę jutro po referencję i jeśli pozwolisz...posiedzę z twoim dziadkiem kilka godzin. Chciałabym abyś ulotnił się w tym czasie z domu. 

Stojąc przy drzwiach, zawahałam się. Dłoń mocno zacisnęła się na klamce, a sekundę później nacisnęła na nią. Byłam, jak burza. Biegnąc w stronę schodów, potknęłam się o zwinięty dywan i walnęłam na podłogę. Lądując na kolanach, hamując dłońmi o parkiet, chciałam uchronić się przed upadkiem na twarz. Huk rozległ się jedynie na piętrze. Leon przybył niczym superbohater. Pochwycił mnie za ramiona i powoli podniósł, obserwując każdą część ciała.

- Nic Ci nie jest? - poczułam ścisk w okolicach lewej kostki. Mocno wyszarpałam się z jego dotyku i na upartego zaczęłam kuleć w stronę schodów.

- Przeżyję. - wysyczałam przez zaciśnięte zębiska.

- Wariatka. - kiedy uniósł me ciało do góry, zamarłam. Niósł mnie w swych ramionach, i co gorsza, nie w stronę Michała oraz Alicji. Ciepło, dotyk i bicie jego serca, które dudniło pod mą dłonią, uderzyło w głowie niczym mocny trunek.

Świat wirował, a ja dosłownie razem z nim. Zamroczona nie zauważyłam, w którym momencie zastopował chód i stanął tuż przy drzwiach do innego pokoju. Kiedy podniosłam wzrok i spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem, jego usta zacisnęły się w prostą linię. Jakby nie chciał przekroczyć granicy, która już dawno została przekroczona. Ile minut wgapialiśmy się w siebie bez słów? Za długo. Czułam, jak ściany zacieśniają się, a temperatura skacze do góry. Szarawe oczy wodziły po mej twarzy, chcąc uzyskać z niej zgodę. Dlaczego wykonałam ruch jako pierwsza? Miałam...lęk wysokości? Tak. To z pewnością.





Pocałunek był bardziej zmysłowy, niż mogłabym nawet przypuszczać. Kiedy nie odmówił bliskości, a wręcz przeciwnie mocniej ścisnął mnie w swych ramionach i zaczął mruczeć, odleciałam. Gładziłam delikatny zarost i wirowałam w intymności, która złączyła nas niczym klej. Nie mogłam przestać. Wchłaniam jego zapach, smak oraz czułość, będącą niemałym zaskoczeniem. W męskim wulkanie emocji znalazło się jej tak wiele, że nawet Michał nie był w stanie z nią konkurować. Leon był przepełniony tęsknotą, żalem i bólem, który załagodzić mogła tylko opiekuńcza pieszczota. Anielska cierpliwość jednak miała swe granice. Gdy odsunęłam swe dłonie, a następnie oderwałam się od ust, zaczął za nimi błądzić.

- Nie powinnam. - szepnęłam, gdy chciał się odwdzięczyć i znów skierował swą twarz bliżej, ku mojej. - Postaw mnie.

Posłusznie i w milczeniu wykonał ukłon, czym uwolnił mnie ze swych rąk. Czułam pustkę. Posiadałam wielką, czarną dziurę w miejscu, gdzie powinno bić serce. Ze spuszczoną głową, utkwiłam swój wzrok na stopie, gdzie nadal pulsował ból. Czułam, że wodzi za mną swymi cudownymi, szarymi oczami. Obserwując mnie, zaciskał dłonie w pięści. Mignęło mi to, gdy w końcu odważyłam się na niego spojrzeć i podniosłam głowę.

- To się nie wydarzyło. - wierzchem dłoni wytarłam usta i skierowałam swe kulejące ciało w stronę schodów. Tym razem zamierzałam do nich dotrzeć. Jak zawsze musiał wtrącić trzy grosze zanim odpuściłby nam awanturę.

- Nie zejdziesz chociażby na jeden stopień, Pola. Opuchlizna, ból i to wszystko przez twoje uparte...- stał z założonymi na klatce piersiowejrękoma. Niczym nauczyciel, chcący wymierzyć karę za niesubordynacje. W końcu tak wyglądało jego życie. Kary i nagrody.

- Dam radę. - syk boleści dławiłam w środku. - Zawołam Michała.

- Po moim, kurwa, trupie. - znów byłam w górze. Znów mnie uchwycił, ale tym razem w inny sposób. Jak strażak kopnął z buta w drzwi, do których zmierzaliśmy zanim go zaatakowałam. Sekundę później weszliśmy do środka. Kiedy zsunął mnie ze swych ramion na kuszetkę, a potem podszedł do białej szafki tuż obok okna, zaczęłam dygotać z zimna. Panująca w pomieszczeniu tajemnicza aura oraz znajdująca się w niej niezliczona ilość płócien malarskich, farb oraz białych zasłon, zajęła myśli znęcone dotychczas bólem. Jakbym utknęła w zupełnie innym domu, z zupełnie innym człowiekiem.

Kiedy męska dłoń dotknęła skóry nad kostką, a potem delikatnie zdjęła ze stopy but, odzyskałam poczucie rzeczywistości. Szorstki, ale za to elektryzujące muskanie przerodziło się w hipnozę. Brunet bacznie zilustrował zaczerwieniony oraz nabrzmiały obszar, a sekundę później smarował go przeźroczystą, cuchnącą mazią. Mogłam odwrócić głowę i oszczędzić sobie wdychania paskudztwa, ale nie potrafiłam. Zwyczajnie w świecie nie mogłam odmówić sobie obserwacji go. Atmosfera znów nabrała rumieńców, tak jak zapewne moja twarz. W głębi dziękowałam losowi za dane okoliczności, w których nie mógłby tego dostrzec. Jak mówiłam, miejsce w jakim się znajdowaliśmy było nieznaną mi dotąd komnatą tego wielkiego zamczyska.

- Jeśli nie przestaniesz się tak gapić, odwdzięczę się...- pocałunek. Czułam się, jak dziecko, którym ktoś należycie się zajął. Troska i zaangażowanie, tak niepodobne do jego charakteru kolejny raz zaintrygowały mnie do tego stopnia, że zapomniałam o bożym świecie.

- Daj spokój. - zastopowałam go, gdy z tylnej kieszeni wyjął opakowanie z bandażem. - Nie...

- Daj mi skończyć. - sponiewierana od sprzecznych emocji chciałam go zabić. Zabić, stłuc, wyrzucić przez okno, a na końcu...zatrzymać przy sobie. Na zawsze. - Zawiąże to...- był strasznie przejęty i skupiony. Tak, jak ja na jego nachylonym do mych stóp ciele. Na ramionach opiętych jedynie zwykłym podkoszulkiem. Takim, którego zrzucenie z jego ciała trwałoby...trzy mini-sekundy. Łapska chciały zawędrować w stronę zmierzwionych, ciemnych kosmyków włosów, ale w ostatniej chwili powstrzymałam je i spięłam wszystkie nerwy w ciele. Dość. Musiałam stąd wyjść zanim zrobiłabym coś, czego obydwoje byśmy żałowali.

- Puść. - kiedy skończył, ale nie odstawił mej stopy na podłogę, wyrwałam się. - Dzięki. - podparłam się na podłokietniku i uniosłam do góry. Ból minął w połowie. Nie byłam uziemiona, ale nadal potrzebowałam wizyty u specjalisty. Chyba wyczuł wewnętrzne przejęcie, bo chwilę później sam zahaczył o temat.

- Jutro zawiozę Cię do specjalisty. - otworzył drzwi, na których wisiał rozwalony, skopany zamek. - Mam nadzieję, że lubisz igły.

- Jutro odwiedzam twojego dziadka. Ty się stąd ulatniasz. Zapomniałeś? Taka była umowa. - wyszłam na korytarz i rozpoczęłam kuśtykanie ze schodów. Szedł za mną w ciszy. Przyczajony do ataku zapewne miał odpowiedź na me pytanie. Był jednak przecież nim. Pewnym swych racji, nie idącym na kompromisy snobem. Jak mogłam zapomnieć?

Będąc już w salonie, poczłapałam w stronę Michała, który natychmiastowo zauważył mój uszczerbek na zdrowiu. Ugościł w swych ramionach i spojrzał na zabandażowaną kostkę. Kiedy jego wzrok spotkał się z twarzą Leona, zadrżałam. Starcie samców alfa mogło doprowadzić jedynie do pogorszenia sytuacji. Alicja prześmiewczo patrzyła na blondyna, który użyczył swej pomocy. Zapewne próbowała wytłumaczyć mu, jak wielką krzywdę sobie sprawia, zadając się z kimś takim, jak ja. Znany motyw. Przynajmniej ja bardzo dobitnie go przestudiowałam. Macocha była perfekcjonistą w załatwianiu brudnej roboty. Dlatego odwiedziła mnie w szpitalu. Żmija wyjaśniła, czego pozbawi swych dzieci, a przede wszystkim Leona, gdy tylko zbliżę się do niego lub spróbuję wyjaśnić sprawę z Negri. Tak. Wiedziała. Była uszami tego domu. Wtedy, gdy rozmawiałyśmy z Niną, los dał jej idealny punkt. Na moją niekorzyść znalazła się w nieodpowiednim miejscu oraz czasie. Nie miałam zamiaru ryzykować. Sobą, Panem Antonim czy załamaniem nerwowym Leona. W żadnym wypadku.

- Masz to o co Cię prosiłam? - zapytałam stojącą w rogu korytarza Ninę. Przejęta obgryzała paznokcie i odliczała do momentu wybuchu apokalipsy, która właśnie do nas zmierzała.

- Tak. - podała mi dokumenty należące do Pana Antoniego. Alicja mogła zabrać im wszystko, a nawet ich zniszczyć. Kto jednak uwierzyłby kobiecie, która pragnęła pieniędzy wartych nawet cierpienia rodziny? Staruszek nie był głupi. Nie był również niespełna rozumu, tak jak jej się wydawało.

Gdy dostałam w swe dłonie popielatą teczkę, a co najważniejsze jej zawartość, przekazałam ją w stronę Michała. Blada twarz macochy Leona oraz ciekawskiej reszty była formalnością.

- To testament waszego dziadka. Twojego teścia, Alicjo. - kiedy blondyn odebrał z mych rąk coś, co w tym momencie było na wagę złota, usłyszałam mocny świst powietrza, dochodzący z ust najstarszej kobiety.

- Ty ladacznico! - o mały włos nie rozdarła naszyjnika z pereł, który teraz wżynał się w tętnice szyjną. Jej wściekłość nie miała granic.

- Przekazuje go do rąk odpowiedzialnych i zaufanych. - Nina uśmiechnęła się, a po chwili zniknęła  w ciemnym korytarzu prowadzącym do salonu. - Pan Antoni poprosił mnie o to kilka miesięcy temu. Jego ostatnia wola ma być poręczona przez kogoś, kto będzie wiedział jak ją chronić. Poza tym prosił aby nie dostała się w niepowołane dłonie...cel podróży niektórych tutaj...mógł przyświecać bowiem właśnie temu.

- Zamorduję...- kiedy Leon zrozumiał, jak mocno jego rodzina pogubiła się w osądach, złapał swą matkę za ramię i stanął z nią twarzą w twarz.

- Masz coś do ukrycia...Alicjo? - ja też miałam asa. Jedną z najlepszych opcji byłoby wyrwanie się z tego zwariowanego miejsca, ale któż uratowałby z niego duszę człowieka, będącego jego założycielem? Właśnie. Teraz nie mogła mi nic zrobić. Teraz wszystko musiało ustawić się do pionu.

- Zgodnie z wolą Pana Antoniego cały majątek należy do...Niny. - pamiętałam dzień, w którym zapytał o pomoc. Pan Antoni od samego początku naszej wspólnej drogi wspominał tylko o niej. Leon był dla niego ważny, nie zaprzeczę. Ale Nina? Nina była kobietą wyrzuconą przez obydwoje swych rodziców na bruk. Przez ostatni miesiąc, siedząc wieczorami przy muzyce, podopieczny opowiadał mi jej historię. Zaczynając od romansu ojca Leona, okna życia, sierocińca oraz chłodu, jaki spotkał ją w należącym pełnoprawnie do niej samej, domu. Wnuk miał zabezpieczenie w postaci testamentu zmarłej matki czy ojca, który to Niny się wyrzekł. Cała ta rodzina była poskładana z drobnych ułamków szkła, który stworzył przedziwny, widowiskowy witraż. Ten, który każdy oglądał i oceniał, ale nikt nie chciał poznać jego historii. Dlaczego nie ja zostałam spadkobierczynią? Ja miałam dom. Miałam przyjaciół oraz pasję. Nina walczyła o zwyczajny kąt, który mógłby zostać przy niej na zawsze.

- Stary głupiec...to ja...- kiedy zapragnęła się wytłumaczyć, brunet nie wytrzymał. Pełen agresji w oczach oraz ciele mocno szarpnął jej filigranowym, obwieszonym drogą biżuterią, ciałem.

- Wynoś się. - Alicja chciała ukryć testament. Kiedy miała okazję zabrać Antoniego, wymusiła na nim okazanie go. Wtedy też wybuchła kłótnia z Leonem, a ona skorzystała na tym najbardziej. Dopiero gdy Nina pomogła mu do mnie zadzwonić, a ten poprosił o pomoc...dużo nawarstwiło się w nas kłamstw i oszczerstw. Ostatnią wolą najszlachetniejszego człowieka było spokojne pożegnanie się z najukochańszymi osobami. Nina przejęła spadek w postaci rodzinnego domu oraz akcji, Leon zagarnął firmę oraz mały port, gdzie cumowały rodzinne jachty...co było niewielkim funduszem w porównaniu do swej przyrodniej siostry. Alicja? Do pewnego momentu widziałam skruchę. Antoni bardzo przeżywał to, jak jego syn traktował drugą żonę. Dopiero w sekundzie, gdy ta zażądała papierów oraz wygoniła mnie z jego życia...zrozumiał, jak wielki błąd popełnił.

To ona była igłą wbijającą się do źródła tej rodziny, która wypełniała ją trucizną. Ojciec Leona nie zakochał się, ale szanował ją i dał tyle, ile był w stanie. Czyż nie miała wyboru? To nie była wina jej pasierbicy czy pasierba. To nie była wina zmarłej żony, po której ojciec Leona nosił żałobę do końca swych dni. To ta druga kobieta zabrała z nich radość życia. Męża obarczała winą o wykorzystywanie jej serca, które sama bez przymusu mu oddała. Leona winiła za brak drugiego dziecka, a Nina...nim była. Dla tak młodej, zachłannej kobiety to było zbyt wiele. Szala goryczy przechyliła  ją na jej własne życzenie. Powoli zrozumiałam, że dom, w którym do tej pory mieszkałam był poligonem. Nauczką w formie bojowego testu wytrzymałości na kolejne próby i kłamstwa. Alicja była moją Negri. Wytwór niszczący życie, staje się obsesją. Tą, która niszczy. Jeśli zamierzałam być uczciwa wobec innych, musiałam być i taka wobec siebie.

- Od jak dawna wiesz? - był poturbowany. Nie mogłam mu jednak pomóc. Nie ja. Alicja pomimo bycia najgorszą opcją dla tej rodziny, była również wskazówką. Krzyż, który musiał nieść...był wybawieniem.

- Jutro przyjadę do Pana Antoniego. Michał sprawdzi zgodność dokumentu i pozałatwiacie wszelkie formalności. - ból odczuwałam już praktycznie wszędzie. - Wspieraj Ninę. - wskazałam palcem na ciemny korytarz, w którym zniknęła przed paroma minutami. - Jeśli mowa o kimś, kto zasługuję na wszelką pomoc...to właśnie ona.

Gdyby ktoś powiedział mi, jak mocno wrodzę się w tę sprawę i rodzinę, wyśmiałabym go. Ojciec, którego nigdy nie miałam...właśnie leżał u góry. Podłączony do aparatury, chcący zapewne odejść już w spokoju i ciszy. To jego wola i serce było warte całego zamieszania. Po śmierci bowiem zawsze rodzi się nowe życie. Moje? Niny? Leona? Każdego z nas. Pan Antoni zamknie za sobą rozdział i jednocześnie otworzy nowy. Tego mogłam być pewna.


Informacje i i zapytanie!

Informacje i i zapytanie!



Zamieszanie....


Z powodu cholernych modernizacji na mym blogu i zwykłego lenistwa nie zapisałam ani jednej z dwóch części PLAN B na swym laptopie. Tak, możecie zacząć lincz! 

Blogpost zaczął świrować, a edytor wyświetlił dwie puste plansze, gdy otworzyłam je aby zrobić małe poprawki. Na koniec? Na koniec...skopiował jedną część w drugą i uwaga....jestem w czarnej dupie. Takiej bardzo czarnej.

Próbowałam uzyskać ID posta lecz bezskutecznie. Podana strona nie istnieje na blogu.
Jeśli postów nie odzyskam, co jest bardzo prawdopodobne....mam do was dwie prośby/propozycję.

Ogromnie szanuje moich czytelników i wiem, że wkład w tego bloga z waszej strony jest bardzo istotny. Jeśli ktoś jest w stanie pomóc mi znaleźć obydwa usunięte już posty, będę bardzo wdzięczna! 
Dodatkowo...jeśli tak się nie stanie ( nie znam możliwości blogspota, jestem dość świeżutka) będziecie musieli zdecydować czy części mają być pisane od nowa ( choć jest to dla mnie bardzo zła wizja dalszych części), lub pisanie dalsze ( nadrobienie dwóch pozostałych wykonam najszybciej, jak się da)....cóż, decyzja należy do was. Tymczasem...proszę o litość! 


Pozdrawiam. Wasza A.




środa, 6 czerwca 2018

Plan B (VI)

Plan B (VI)
Znacie mnie. Zrobi się gorąco. Oj gorąco. 

Pozdrawiam,
Wasza A.

PS: Bez znaczenia - Finał - sobota. 



***

Rozglądałam się po pokoju, jakbym co dopiero tu zamieszkała. Trzy miesiące. Trudno w to uwierzyć, ale naprawdę zniknęły w tempie ekspresowym. Wydarzyło się tak wiele dziwnych i odrealnionych rzeczy, że inny człowiek zapewne zwariowałby na samym początku tak wyboistej drogi. 

Telefon zaświergotał pierwszy raz od kilku dni. Dlaczego teraz?

„Kim jesteś? Dlaczego nasłałaś na mnie szpiega?”. Leon został oszukany. 

Wykiwany został przez tak wiele osób, że Negri zapewne była dla niego gwoździem do trumny. Nie chciałam, aby cierpiał. Możliwe, że ja też poniekąd pragnęłam spokoju. Jeśli nie Negri to ktoś inny zaspokoi jego głodne serce. Tak, jak powiedziała Nina. Ja zwyczajnie w świecie byłam eksperymentem, zwykłą zakąską przed prawdziwym daniem głównym. Problem polegał jednak na tym, że nie było ono tak sycące, jak mogłoby się wydawać na samym początku. W sumie to przypominało podróbkę kunsztu prawdziwego smaku. Negri była okurzonym gratem, nadającym się do wyrzucenia już dawno temu. Pamiątką, którą na siłę przechowałam pod swym łóżkiem, mając nadzieję, że będzie pięknym wspomnieniem. Pomyłka to mało powiedziane. Ta postać stała się przekleństwem.

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z depresyjnego nastroju. Nina wychyliła się zza drzwi i szeroko uśmiechnęła.

- Mogę? - czemu czułam do niej sympatię? Nie była, jak Alicja czy Leon. Jakby ktoś podrzucił ją do rodziny kryształowych żyrandoli i złota, tylko po to aby móc utrzeć im nosa. Oczywiście seksapilu nie można było jej odmówić. To jedyna rzecz jaka łączyła ją z Leonem. 

- Jasne. - zaprosiłam ją i wskazałam na skórzaną kozetkę, aby mogła odpocząć od ciągłego biegania, jak na szpilkach.

- Dzięki. - ciemne oczy, ciemne włosy oraz ciemna karnacja tworzyły mieszankę gorąca. Była ojcem. Była jego klonem. Wiedziałam zatem, po kim Leon odziedziczył oczy. Te niespotykane, których barwa zmieniała się wraz z eskalacją humoru. Posturą przypominała koszykarkę, ale dobrze dobrane ciuchy maskowały te bardziej "męskie" walory jej ciała. Pociągła twarz z wystającymi policzkami oraz szczupłym, małym noskiem była bardzo delikatna. Alicja nie była jej matką. Zawiłe tory tej rodziny przypominały sitcom. - Wynosisz się.

- Pochwalił się? - prychnęłam, nie będąc zaskoczoną.

- Dom ma uszy. - tak, byli rodzeństwem. 

- To była moja decyzja. - podeszłam do szafy i otworzyłam ją na oścież. Po kolei wyciągałam wszystkie koszule, upaćkane przez pracę, dresowe spodnie, a na końcu chwyciłam za delikatny materiał, koronkowej sukienki. To stało się wczoraj, a jakby minęła cała wieczność. Nawet Michał przebiegł przez myśli, które od samego rana skupiały się na wyprowadzce oraz Leonie. 

- Alicja. - popatrzyła na koronkowy materiał, na który się wgapiałam. - Szła w tym do ślubu.

Coś pękło. Wewnątrz mnie i na zewnątrz. Upadłam na kolana, czym wystraszyłam towarzyszkę mej niedoli. Gdy podbiegła i złapała me szlochające ciało w ramiona, wzięłam głęboki oddech. 

- Jezu! Powiedziałam coś...Pola, spójrz na mnie! - gładziła mą pobladłą twarz i kazała na siebie spojrzeć. - Leon! Leon! Do jasnej cholery...czy ktoś słyszy mnie w tej studni bez dna?!

Coś przerwało połączenie ze światem. Kiedy poczułam silny uścisk i wzniosłam się do góry, zrozumiałam w czyich ramionach jestem. Potem? Nastała ciemność.

***

Szmer i odgłosy przypominające swą niewyrazistą barwą niczym mówione zza ściany, wybudziły skołowaną głowę. Kiedy szorstka dłoń przejechała po mym czole, powróciłam do żywych.

- Córcia. - ten niski, zachrypnięty głos oraz zapach dymu tytoniowego. Nie. Nie mógł tego zrobić.

- Co...- gdy otworzyłam oczy, ujrzałam go. Pomarszczona twarz, zaczerwienione gałki oczne oraz siwizna na brodzie. Sam diabeł nie wiedział, jakim cudem jeden z jego upadłych aniołów uciekł na powierzchnie. Porażona prądem uciekłam od dotyku, a Leon siedzący na fotelu obok, przebudził się.

- Pola. - popatrzył na mnie z troską i ulgą. Ja jednak nie byłam w nastroju do pokojowych rozwiązań. .

- Co się stało...- lekko skołowana, przetarłam swe zmęczone powieki, a kilka sekund później obraz wyostrzył się.

- Zemdlałaś. Nina powiedziała, że rozmawiałyście na mój temat...- zmarszczyłam czoło i pogładziłam obolałe przedramię.

- O Alicji. Ty mnie nie interesujesz. - wiedziałam, że z pewnymi rzeczami nie pożegnam się tak łatwo. Z kim innym mogłabym się tak swobodnie kłócić? Będzie mi tego brakowało.

- Daruję Ci ze względu na stan, w jakim się znajdujesz. - dumnie podniesiona głowa i to szkliste spojrzenie oczu, z których jak zwykle niewiele dało się wyczytać. - Nie myśl jednak, że jak wrócimy do domu to ominiemy ten temat. - nie miał pojęcia, o czym mówił.

- Nie. - zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i odważyłam się na niego spojrzeć. Zamroczona przez odgłos skraplającej się cieczy, która wisiała na metalowym stojaku, zamyśliłam się. Kiedy chciał przystąpić do ataku, wywiesiłam białą flagę. - Nie ominiemy tego temu, bo on nie istnieje. To nie istnieje. Nie ma "nas", nie ma czegoś, jak "dom". Jesteś tam, dokładnie tak, jak siedzisz...zdystansowany. I jestem ja. Poturbowana, jak dziś. Nie mam na to siły. Przepraszam, ale nie.

- Nie dam Ci pozostać w takim stanie. - uparty, jak osioł.

- Stres związany jest z obowiązkami i pracą. Nie ma już pracy, nie ma obowiązków, nie ma stresu. Koniec. Tyle. - wzruszyłam ramionami, a potem odwróciłam wzrok. Jedna z łez wymsknęła się na policzek. Głupia! Jak mogłam sobie pozwolić na uczucie żalu w stosunku do czegoś, czego nigdy nie miałam.

- Gdybyś dała mi trochę czasu...- zwariował.

- Nie. Żadnej litości i wymuszania. Jestem lepsza niż to. Jeśli uważasz inaczej...to chyba w ogóle się nie znamy. - mocno wytarłam słoną kroplę. Nienawidziłam robić z siebie ofiary. I tak patrzył na mnie w sposób, jaki spalał duszę. Byliśmy przeklęci.

- Przyjdę jutro. Ochłoniemy trochę i będziemy mogli spokojnie porozmawiać. - nie dotarło.

- Idź już. - nie miał pojęcia, że się żegnamy. Tak, jak ja, że pożegnanie to rozciągnie się w bardzo długim czasie.



Tydzień w szpitalu był kwestią związaną z obserwacją i kilkoma dodatkowymi badaniami. Wyniki? Stres związany z dynamicznym życiem oraz zbyt duża ilość obowiązków. Brednie wypisane w notatce, którą dostałam przy wypisie, należycie komponowały się z listą leków, które powinnam była wykupić. Powoli przeistaczałam się w rówieśniczkę Pana Antonie, ba! Nawet odniosłam wrażenie, że jego stan zdrowia jest o niebo lepszy od mojego, jeśli miałam sugerować się opinią lekarzy.

Znużona byłam ciągłym siedzeniem w czterech, białych ścianach, gdzie ostry zapach całkowitej dezynfekcji powierzchni, podrażniał nozdrza. Na szczęście pomoc Miłosza i Sylwii i obietnica złożona przez nich do doktora, poskutkowała. Miałam natychmiastowo udać się w bezpieczne miejsce, gdzie nafaszerowana witaminkami, pozbyłabym się trosk i zmartwień.

Człapiąc przez chodnik od samego wyjścia, usłyszałam klakson samochodu. Miłosz machał dłonią i włączył awaryjne światła, chcąc wybudzić wszystkich pacjentów, którzy nadal potrzebowali spokojnej hospitalizacji. Z uśmiechem na ustach, pokręciłam głową i pomachałam do przyjaciół. Niespodziewanie dwie sekundy później, pojawił się inny samochód. Nowej generacji BMW podjechało z piskiem opon i zaparkowało tuż za znanym mi pojazdem. Gdy światła zgasły, a drzwi się otworzyły i z wnętrza ujawnił się właściciel, zastygłam w miejscu. Leon. Rozzłoszczony do granic możliwości, kroczył w mą stronę.

Tydzień. Nie pozwoliłam lekarzom informować go o mym stanie ani wpuszczać w odwiedziny. Rzeczy z domu zabrała Sylwia, która nie omieszkała powiedzieć mu kilka słów "otuchy" na moje odchodne. Dlaczego więc teraz nie miała zamiaru obronić mnie przed konsekwencją swej niewyparzonej gęby? Z uśmiechem na ustach wyglądała zza uchylonej, samochodowej szyby i czekała na rozwój sytuacji. Mogłam domyślić się, kto powiedział mu o wychodnym spod kroplówek. Udani przyjaciele.

- Daj torbę. - zwariował. - I pakuj się do środka zanim zmarzniesz na amen.

- Czy ty jesteś głuchy? A może masz jakąś manię prześladowczą? - prychnęłam pod nosem i wyminęłam go. Kiedy szarpnął za materiał paska od bagażu i zerwał go z ramienia, stanęłam w miejscu. - Leon, do jasnej cholery! Chcesz żebym tam wróciła? Dopiero, co wylądowałam na oddziale z powodu nerwów, a ty...

- Proszę. - rzucił torbą o beton i zaczął krążyć w tę i z powrotem. - Wyrzuty sumienia nie pozwalają mi na sen, głód i pracę, ale oczywiście i tak jestem najgorszy. Próbuję pomóc, a ty zamiast choć raz sobie na to pozwolić, odrzucasz ją.

- Nie odrzucam. Nie przyjmuję. Nie chcę. - wykorzystałam okazję i pochwyciłam torbę, a kilka sekund później znajdowałam się z dala od niego. Kiedy zorientował się, że zniknęłam, strzelił za mną w pościg niczym drapieżnik. Przebiegły lis wyprzedził mnie i zatarasował drogę ucieczki, a potem złapał w ramiona.

Suche, ale jakże miękkie usta zderzyły się moimi i wzięły je w niewole. Byłam w niebie..nie, nie. Właśnie z niego spadałam. Jak ciężki blok cementu walnęłam o ziemię, rozbijając się na kawałki. Sen.

Ciemność opanowawszy salę, była niczym zwiastun najmroczniejszego koszmaru. Jakim cudem? Jakim cudem marzyłam o czymś tak bestialsko przykrym? Skąd do głowy przyszła mi wizja pocałunku z Leonem? Pragnienia i hormony! Nic więcej! Zwykły przypadek, który zaistniał w wyniku wypadku w jego domu. Uderzyłam się w głowie i tyle. Koniec, kropka.

***

- Nie przejmuj się. - Sylwia stawiała przed mym nosem dwa kieliszki z czerwonym winem, które w dniu dzisiejszym po prostu wypadało wypić. Za dużo nerwów, stresu i głupich snów przyprawiło mnie o grobowy nastrój. Przyjaciółka postawiła sobie za cel, wyciągnięcie mnie z niego.

- Muszę Ci o czymś powiedzieć...- zawahałam się już tyle razy, że nie mogłabym zliczyć. Dziś chciałam ją uwolnić. Negri. Pozbawić ją mocy nad mym życiem.

- Zakochałaś się. - jedno z dwóch. Nie umiałam zaprzeczyć.

- Tak. Pech chciał, że on kocha kogoś innego. Tu zaczynają się schody...bo znam tę kobietę. - potok słów i pełne skupienie Sylwii pozwoliły mi kontynuować. - Pamiętasz moją dodatkową pracę w barze? Tę, przez którą nie mogliśmy celebrować ostatnich urodzin Miłka?

- Kelnerka i ty. Nigdy w życiu w to nie wierzyłam. Za skromna jesteś do takiej roboty. - chyba nie spodziewała się takiego kalibru.

- Puścisz Killing me softly? Lubię tę piosenkę. - najbardziej dosadny sposób przekazania informacji. Dowód.

- Ty mi tu o piosence...- zastopowałam ją i podeszłam do odtwarzacza, który liczył z dobre paręnaście lat. Kiedy włożyłam do niego kasetę, a sekundę później dotarły do nas pierwsze sekundy utworu, wzięłam głęboki oddech.

Śpiew naciągnął struny głosowe, a ja poczułam się jak na scenie. Tak, jak wtedy, kiedy śpiewałam po raz pierwszy. Sylwia wypluła do kieliszka całą zwartość wina, które przed chwilą wlała w usta. Zachłysnęła się powietrzem, rękawem bluzy wytarła wilgotne wargi oraz brodę, a następnie wbiła się we mnie spojrzeniem. Przestałam kilka sekund później. Patrzyła na mnie, jak kukła. W bezruchu, z jednostajnym wyrazem twarzy, sugerującym zszokowanie.

- Negri. - kiedy walnęła się dłonią w czoło i zamknęła oczy, wyłączyłam radio. - Pola...Negri. Przecież...jak mogłam nie zauważyć! Jak Miłek...jakim cudem?! - przerażenie przerodziło się w fascynację i pisk przypominający ten z koncertów dla nastolatek.

- Za dużo pytań. - powietrze wypuściło się z mego ciała, jakby ktoś właśnie przebił nadęty balon. Coś się ulatniało. Zła energia będąca we wnętrzu, odpuściła.

- Leon jest zakochany w Negri. Czyli w tobie. Czyli...sprawa z głowy! - machnęła dłonią i wlała na twarz grymas ogromnego zadowolenia. Nie! Nie! Nie! Nic nie zrozumiała.

- Kocha ją, Sylwia. Tę kobietę siedzącą w moim gardle i głowie. Nigdzie indziej. Nie mnie. - kucnęłam tuż przed nią i złapałam za delikatne dłonie. - Obiecaj, że Miłek się nie dowie.

- Pola, Miłek nie jest ważny. Leon. Przecież widać, że on szaleję...- no właśnie. Za kim?

- Obiecałam sobie i komuś, że będę się trzymać z daleka. - nie wszystko było kolorowe. Nie wszystko mogło należeć do nas, nawet jeśli mieliśmy to na wyciągnięcie ręki.

- Nie jestem zadowolona, ale znasz mnie...winszuję tej niezależności. - jasne kły uwidoczniły się przy uśmieszku. Była piękna. Długie rzęsy, ułożone włosy i zapach słodyczy, będący jej znakiem rozpoznawczym. Nuta wanilii i czekolady.

Telefon wibrujący na stoliczku obok kieliszka, momentalnie wyrwał mnie z podziwiania urody przyjaciółki. Leon. Zniechęcona odrzuciłam połączenie, a kilka sekund później dostałam wiadomość.

"Dziadek jest podpięty do kroplówki. Przyjedź. Chciał się z tobą zobaczyć". Świat znów zawirował w niebezpiecznym tempie. Jak na karuzeli, z której nie mogłam wysiąść, mimo krzyku i mdłości.

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger