niedziela, 26 sierpnia 2018

Kod Morse'a (II)

Kod Morse'a (II)
 Części będzie zaledwie kilka. To opowiadanie piszę pod wpływem chwili...przed urlopem. 

Jak oceniacie wasze wakacje, urlopowicze? Ja nie mogę doczekać się odpoczynku.

Pozdrawiam. Wasza A. 

***

Pewnie zajęlibyśmy się czymś pożyteczniejszym niż wyprawka do baru, ale Anka podchwyciła temat wiśniówki z południa i nie dało przegadać się jej do rozsądku. A to oczywiście było największym utrapieniem Piotrka. Od samego początku obiecywałyśmy mu spokojny wypoczynek, ale jak to z nami, spontaniczność wygrała z rozumem. 

- Mam ochotę się upić. - Anka wisiała głową na ramieniu Borysa. Powoli zaczynałam gubić się w jej preferencjach dotyczących facetów i nie miało to nic wspólnego z zazdrością. 

- Nie robisz tego, marudo? - szatyn powoli delektował się ciemnym piwem korzennym, a ja siedziałam o suchym pysku. Borys natomiast dotrzymywał towarzystwa naszej ciamajdzie, aby nie musiała wyżłopać całej butli orzechówki samej i przy okazji stracić przytomności. 

- Opiję się i utopię. - uwielbialiśmy czułe groźby, pijanego jagniątka. Bo taka właśnie była Ania. Gdy tylko się upijała, przebudzone w niej pokłady życzliwości, rozczulały nas. Możliwe, że gdyby była taka na co dzień, Piotr zaryzykowałby życiem singla i związał się z nią. Dlatego najprawdopodobniej też te całusy...czułe i zupełnie inne od jej porywczego, trzeźwego charakteru pozwoliły pomyśleć, że będzie między nimi coś więcej niż koleżeństwo. 

- Będziemy musieli Cię ratować. - Borys mruknął pod nosem i przechylił któryś kieliszek z kolei. 

- Nie uratujecie. - podniosła się z pozycji leżącej i popatrzyła na półki z alkoholem. - Myślisz, że wściekły pies to dobry pomysł? - zmrużyła oczy w kolorze miodu i zmarszczyła brwi. 

- Myślę, że sama się wściekłaś. I czas abyś przestała. - blondyn odsunął jej kieliszek w stronę barmana i spojrzeniem kazał go schować najgłębiej, jak tylko się da.

- Proszę to od-d-da ć...- czkawka jedynie spotęgowała uczucie rozczulenia. Naprawdę była słodka. 

- Dosyć. - Borys złapał ją pod ramię i zsunął z krzesełka barowego zaraz po tym, jak ustawił się w bezpiecznej pozycji do ratunku. - Musisz odpocząć na zewnątrz. Świeże powietrze dobrze Ci zrobi. 

- A mogę na bar-ra-na? - Piotrek zamknął oczy, powstrzymując się przed jakiś bardzo ironicznym komentarzem. Ja również nie mogłam wytrzymać ze śmiechu. 

- Nie. - wziął ją w ramiona i niczym pannę młodą wyniósł z lokalu. Nie miałam co protestować czy być zaskoczoną. Borys działał po swojemu, nawet jeśli przez niektórych mógłby zostać uznany za cwaniaka. Ja uważałam, że to spontaniczność. 

Milczenie owiec w wykonaniu szatyna doprowadziło do ostateczności. Okazja wręcz nadarzała się do poważnej rozmowy.

- Możesz powiedzieć, o co się boczysz? - próbowałam poskładać sobie jego zachowanie w całość. - Wiem, że to nie dotyczy Anki. Znam Cię, aż za dobrze.

- Nie znasz. - gówniarskie odzywki. 

- Chodzi o Borysa? Jesteś zły, że pomogłam nam załatwić darmowy nocleg? - nie patrzył na mnie. Zimny dreszcz oplatający ciało ubrane jedynie w krótkie jeansowe spodenki oraz czarną bokserkę, przetrzepał zagotowaną do walki głowę. Splecione kilka bransoletek na mej dłoni było pamiątką po odwiedzanych razem krajach. Piotr kupował mi je na bazarkach przy końcowym etapie naszych wypraw. 

- Niepotrzebnie tutaj przyjechałem, Ewka. - warknął pod nosem i wypił dwa mocne łyki ciemnego płynu. - Przecież ja nawet nie lubię polskiego morza...

- Też byłam zaskoczona, ale pomyślałam, że chciałbyś nie uciekać zbyt daleko. - nie mogłam powstrzymać się od myśli, które dotyczyły jego serducha. - Chodzi o kogoś? Uciekłeś od kogoś ważnego? 

- Nie chcę...- kiedy chciał odejść, złapałam za przedramię i posadziłam go z powrotem na miejscu. 

- Nie obchodzi mnie to. Od tygodni snujesz się, jak duch. Odkąd wróciliśmy z Normandii minęło pół roku. Wiem, że zastój źle na Ciebie działa, ale...- w końcu ośmielił się przyznać.

- Pojechałem tam bez Ciebie. - nie rozumiałam o czym mówił. - Pojechałem poszukać twojego ojca.

Myślałam, że żartuje. Przez sekundę uważałam taką gadkę za głupie wytłumaczenie czy zagranie mi na nosie. Dopiero, gdy spojrzał na mnie i spróbował dotknąć mej dłoni, dotarło. 

- Nie mógłbyś...przecież doskonale wiedziałeś, że nie mam zamiaru widzieć się z tym człowiekiem. 

- W Francji przez przypadek znalazłem twój notatnik z wypraw. Ewa, ty ciągle opowiadasz w nich swoje historie, tak jakbyś mówiła do niego...- nie mogłam słuchać bełkotu.

- Ja Cię pierdolę! - walnęłam pięścią w blat i zeskoczyłam z miejsca. - Najpierw grzebiesz w moich prywatnych rzeczach, a potem wtrącasz się w moje sprawy rodzinne...nagle wzięło Cię na bezinteresowną pomoc?! - kiedy wstał i próbował mnie objąć, odepchnęłam go. - Nie waż się! 

- On mieszka tutaj. - zrozumiałam. Jego milczenie było spowodowane wyrzutami sumienia. - Czterdzieści kilometrów stąd.

- Posłuchaj uważnie, Piotr. - wskazałam palcem na swoje oczy, każąc mu się na nich skupić. - Dla mnie...ten człowiek...nie żyje. Zrozumiałeś? - dobrze, że ułożyłam sobie życie, nie polegające na rozdrapywaniu ran. Już dawno zakopałam grób człowieka, który zostawił mnie oraz mamę dla kogoś, kto mógłby zostać moją przyrodnią siostrą.

- Nie można grzebać żywych ludzi. - kompletnie zwariował. 

- Nie można zostawiać swoich córek bez jakiejkolwiek wiadomości o odejściu. Byłam na wakacjach, a on po prostu spakował walizki i zniknął. Potem pojawił się tylko raz. Rozumiesz? 

- Nigdy nie wspominałaś...- miałam nadzieję na zakończenie tej afery raz na zawsze.

- Bo to nie jest twoja sprawa! - gdy odwrócił wzrok, zdobyłam przewagę. - Ani twoja, ani Anki czy kogokolwiek innego! Ten facet jest mi obcy. Jeśli w ogóle można nazwać go facetem. - prychnęłam pod nosem, zaciskając zębiska. -  Dlatego też ostatni raz poproszę. Postaraj się nie wtrącać w moje życie. W innym przypadku dołączysz do miejsca, w którym znajduje się ten...

- Ewa...- skierowałam się w stronę wyjścia, wiedząc że mnie nie powstrzyma. Musieliśmy ochłonąć. 

- Przekaż Borysowi, że znajdę was później. - rzucone przez ramię słowa, zabrzmiały jak rozkaz. 

Idąc w stronę molo, oddychałam najmocniej jak się dało. Szum fal oraz chłód powietrza wcale nie pomagał w obniżeniu białej gorączki, w jaką wpadłam. Miałam nadzieję, że wszystko wróci do normy. Musiałam jedynie zapomnieć. Wyrwać z głowy złe doświadczenia i kolejny raz pochować zupełnie nieznaczącą nic dla mnie, osobę. Tym razem w większym padole niż poprzednio.

***

Siedzący na murku przed domkiem Borys, spoglądał na śpiącą w dużym fotelu Ankę. Podejrzewałam, że chciał oszczędzić jej dusznego, wilgotnego powietrza w domu, stąd ten oryginalny i niekonwencjonalny pomysł z przeniesieniem wyposażenia na zewnątrz. 

- Jak dziecko. - zobaczyłam szklące się oczy. Doskonale wiedziałam, skąd brała się dana troska. Przyjaciel posiadał trzy młodsze siostry, którymi doskonale się opiekował. - Mam nadzieję, że ma mocną głowę. - z uśmiechem na ustach, odgarnął część grzywki opadającej na lewe oko. W głowie zapaliła się intuicyjna lampka. 

- Czyżby nasz wojownik znalazł swoją damę? - kilkukrotnie uniosłam brwi do góry, a następnie wyszczerzyłam zębiska. 

- Głupoty gadasz...- niczym oparzony oderwał dotyk od twarzy blondynki i wyprężył mięśnie, udając twardziela. - Nie mam czasu na takie bzdety.

- Ta. Właśnie widzę. - gestem dłoni kazałam mu się posunąć, a następnie przycupnęłam przy dużym kawałku mięsa. 

- Lepiej opowiedz, co tam się u Ciebie działo...- nie byłam osobą, która lubiła wtajemniczać wszystkich w swe problemy. Wiedziałam jednak, że Borys jak nikt inny wyczuje kłamstwo. Działaliśmy jak sprawna maszyna. Jego mama zwykła mówić, że jestem czwartą z sióstr. Tyle, że zaginioną. 

- Piotr chciał mi pomóc w czymś, co wcale nie oczekuje na ratunek. - doskonale zdawałam sobie sprawę z rzeczywistości w jakiej znalazłam się kilka lat wstecz. Ojciec nigdy nie przyjechał aby mnie odwiedzić. Nigdy też nie zatelefonował. Jakby nigdy nie istniał.

- Chodzi o twoją mamę? - a nie mówiłam. 

- Ojca. To dlatego wysłała mnie tutaj na wakacje. Rozstawali się z dala ode mnie. - zagryzłam wargi i zamknęłam oczy, wsłuchując się w cudowny śpiew ptaków. 

- Zapewne chcieli Cię ochronić. - był optymistą, więc mogłam mu to wybaczyć.

- Gorsza od bólu jest nieświadomość. Byłam młodą kobietą, dla której tatuś był całym światem. - nie komentując mych wypowiedzi, mogłam wyczuć, że intensywnie nad tym myślał. Zanim poruszyłam temat, oczywiście. - Podejrzewałeś coś?

- Kiedy twoja mama zadzwoniła do mojej zapytać, jak mijają wakacje...coś tam usłyszałem. Miałem siedemnaście lat, więc niezbytnio interesowały mnie sprawy prywatne moich rodziców. Tym bardziej twoich. - nie byłam zła. Borys nigdy nie potrafił ściemniać czy owijać w bawełnę. Damski wpływ ewidentnie wyuczył go pewnych zachowań. Jedyną osobę, którą nadal obwiniałam, mogłam zobaczyć jedynie na zdjęciach z dzieciństwa. Chociaż przez bunt niewiele z nich zostało.

- Piotrek dostał rykoszetem. - powoli docierały do mnie wyrzuty sumienia. - Ależ ja jestem pokręcona. - oparłam łokcie na kolanach, a głowa zmęczona opadła na dół. 

- Myślę, że był na to gotowy. Musiał liczyć się z tym, że nie będziesz zachwycona. Mimo wszystko powinnaś z nim pogadać. Chłopak wydaje się być w porządku. - Matka Teresa w męskiej odsłonie.

- Przecież nie zamieniłeś z nim słowa. - delikatnie podniosłam skulone ciało do góry i wyprostowałam kręgosłup. 

- Co nie oznacza, że go nie lubię. Jest specyficzny, ale wiesz...takie rzeczy nie biorą się z niczego. - czasami naprawdę nie potrafiłam dojrzeć czy on we wszystkich widzi jedynie same zalety, czy robi sobie ze mnie wolne żarty, czekając na reakcję. 

- Jaśniej? - oparłam głowę na jego ramieniu i znów zamknęłam oczy. 

- Myślę, że dowiesz się w odpowiednim czasie. - człowiek zagadka o dobrym serduszku. Naprawdę dobrze było móc znów z nim trochę po przebywać. 

Kiedy kroki dochodzące z drugiej strony lasku stały się donośniejsze, od razu wstaliśmy i zwróciliśmy się w ich stronę. Piotrek patrzący na nas z wściekłością przypominał kata. Może dlatego bałam się zapytać czy to z mojego powodu? Jakkolwiek, by nie reagował zawsze potrafił wykrzyczeć swój gniew. Teraz? Zwyczajnie wyminął mnie oraz Borysa, a następnie zniknął w wnętrzu domu. Co u licha stało się w przeciągu kilku godzin? To dopiero stało się prawdziwą zagadką. 



- Nie mogę uwierzyć...- Anka przykładała do swej głowy zimny okład, który przygotował Borys. Dopiero gdy zwymiotowała, mogliśmy złapać z nią jakikolwiek kontakt. Kto to widział, żeby przespać kilkanaście godzin i obudzić się z taką atrakcją? Na pewno nie ja oraz Piotr.

- Im więcej gadasz, tym szybciej się męczysz. - praktyczne rady blondyna bawiły mnie w najmniej odpowiednich momentach. Kiedy prychnęłam pod nosem, cała trójka wzgardziła mnie swymi spojrzeniami.

- Dobra. - szepnęłam i uniosłam do góry dłonie. Jak podczas kapitulacji. - Pójdę zadzwonić zanim mama pomyśli, że umarliśmy...czy coś.

Gdy wyszłam na zewnątrz i przycupnęłam na tym samym miejscu, co dwie godziny wcześniej, dołączył do mnie już mniej poddenerwowany szatyn. Szybko wyciągnął jednego papierosa i zaciągnął się mentolowym posmakiem.

- Nadal jesteś zła? - powoli gubiłam się w jego amplitudzie hormonalnej.

- Dwie godziny temu wparowałeś tutaj jakbyś chciał nas wszystkich rozstrzelać. To ja niby mam być niespokojna? - napisałam krótkiego esemesa i tym samym zyskałam na czasie aby móc  z nim porozmawiać.

- Jestem zły na Ankę. Doprowadziła się do takiego stanu przeze mnie. - akurat to mi gdzieś umknęło.

- Przez Ciebie? - odpowiedź od mamy również była krótka. Tak było nam o wiele wygodniej. Odkąd wybuchła między nami mała wojna, unikałam słownych utarczek.

- Powiedziałem jej, że jestem zainteresowany kimś innym. Nie przyjęła tego...- syknęłam na głos.

- Niedobrze. - niebieskie oczy w kolorze morza spoglądały znów przed siebie. - Znam ją?

- Nie. - urwane i szybkie odpowiedzi nie były w jego stylu.

- Kłamca. - spojrzałam za siebie, aby dosięgnąć wzrokiem drzwi. - Myślę, że dobrze zrobiłeś.

- Naprawdę? - kiwnęłam głową i podrapałam się po nosie.

- Tak. - wzruszając ramionami, znów popatrzyłam w jego stronę. - Nie ma nic gorszego niż złudne nadzieję. Znam to za autopsji. - powróciłam do najgorszego tego dnia, tematu. - Co, do ojca...

- Nie powinienem. Miałaś rację. - chciałam oczyścić atmosferę, w której falowało wiele niejasności.

- Powinieneś. I dziękuję za troskę. To jedynie pokazuje, że robisz dla mnie najwięcej. - wstałam i podeszłam bliżej, aby móc go objąć.

- Zebrało się nam na czułości, co? - kiedy walnęłam dłonią w twardą jak blat, klatkę piersiową odskoczył ode mnie i zajął się śmiechem. - Wychodzi szydło z worka...

- Głupek. - cmoknęłam udając obrażoną, ale po kilku sekundach jego głupiego, pełnego niedowierzania oraz śmiechu spojrzenia, skapitulowałam.

- Borys się zapłacze. - tu akurat miał rację.

- Chodźmy go więc uratować. - klepnęłam go w ramię i wskoczyłam na drogę ocalenia biednego blondyna, któremu wbrew pozorom, towarzystwo Anki mogło jedynie pomóc. Tyle, że Piotr o niczym nie wiedział. Plusem dodatkowym był fakt, że między nim, a blondynką przedstawienie się skończyło. Co, do blondyna...miałam zamiar wykorzystać te wakacje. Może nawet przygotować o wiele lepszy scenariusz, który wymyśliła sobie początkowo przyjaciółka. 

piątek, 17 sierpnia 2018

Skoro już wiesz... (II)

Skoro już wiesz... (II)

Co stanie się, kiedy tęsknota stanie się rutyną?

Zapraszam. Wasza A. 

***



Wybierając ubranka dla małego, czułam się jak kosmitka. Daria zachwycała się nad koronkami, małymi skarpetkami oraz innymi pierdołami. Biel wypełniała sklep niczym górki śnieg w okresie zimy. Z uśmiechem na ustach przypomniałam sobie ostatnią wyprawę z Bartkiem. Na urodziny zabrał mnie w Tatry i nawet sam przygotował kilka romantycznych niespodzianek. Czasami zastanawiałam się, jakim cudem wybrał akurat mnie. Okej, już nie przypominałam zaniedbanej kury domowej, ale daleko było mi do dziewczyny z ognistym temperamentem. Huragan? Burdel wokół miejsca pracy i kilka nieumytych talerzy w zlewie nie robiło ze mnie niezależnej oraz frywolnej femme fatale, a Bartek właśnie do takiej pasował.

Włosy do ramion nadal czesał w kitę, a ciemna broda nieco zagęściła się od naszego pierwszego spotkania. Wyrósł z niego prawdziwy drwal albo motocyklista, który swą surową, dziką naturą zarażał innych. Nawet moja mama była oczarowana jego pasją, oddaniem i zaangażowaniem w wiele naszych rodzinnych spraw. Byliśmy naprawdę zgrani, choć z zewnątrz bardziej różni niż większość mało dobranych par. 

Czy coś więcej uległo zmianie? Nic. Praca, pasje, treningi, które już nie męczyły, a wręcz przeciwnie dawały niezłego kopa - to wszystko stało się rutynową, spokojną drogą przez życie. Może poza karierą Bartka. Tą, która zabierała mi go co jakiś czas, na jakiś czas.

- Mikołaj przeprosił? - nie chciałam nawet zaczynać drażniącego tematu, którego powodem była jej mała, nikczemna zdrada.

- Tak. - dotknęłam jedwabnego sweterka i złapałam za metkę. Jeśli tyle kosztowało wychowanie dziecka, mogłam pożegnać się z oszczędnościami.

- I? - nie chciałam jej dobijać. Wiedziałam, że ma mnóstwo spraw, a kontakty z bratem zahaczają o ledwo poprawne. 

- Nic. Bartek nie przyjedzie na kolację w ten weekend. - musiałam zmienić temat.

- Jego praca to ciągła niewiadoma. - spojrzała na mnie przez dłuższy moment i wlała na twarz grymas niezadowolenia. - Tak samo, jak wasza przyszłość...

- Daria...rozmawiałyśmy na ten temat. - od samego początku kazała mi forsować Bartka, aby nigdzie nie wyjeżdżał. Całe jej życie toczyło się wokół samokontroli i dziwnych zasad. Tyle, że dla mnie było to zbędne. Ja też kiedyś zbyt mocno zawierzyłam w nieskazitelną wierność i siedziałam, jak na igłach by tylko zostać panną młodą. Wszystko jednak pokazało mi, że najlepszego w życiu nie da się zaplanować. Bartek był tego świetnym przykładem. 

- Nic nie mówię. - wzniosła obydwie dłonie do góry w geście kapitulacji, a sekundę później utonęła w kolejnych półkach, tym razem z czapeczkami.

Niewyspana próbowałam nadążyć za jej energicznymi ruchami. Najgorsze, że sama się na to skazałam. Myśli o Bartku mieszały się z nerwami dotyczącymi wieczornej wizyty. Wielkolud o bursztynowych oczach nadal mnie irytował, więc za wszelką cenę chciałam uniknąć spotkań w jego gronie. Mogłoby się wydać, że nie do końca udało nam się znaleźć pokojową ścieżkę. 

- W tym od lewej...- Daria syczała do telefonu. - Tak. - warknęła i rozłączyła się. 

- Kto to? - kuknęłam w stronę dłoni, w których trzymała aparat. 

- Pan ciemności. - miałam wrażenie, że robię się biała, jak ściana. Daria nie miała pojęcia, co narobiła.

- Muszę lecieć. - wyrwałam swój telefon z kieszeni szarej marynarki i na niby wybiłam na nim kilka cyfr. - Firma płonie od obowiązków...

- Nie. - to nie była prośba.

- Daria to nie jest...- kiedy miałam dokończyć zjawił się przed nami. Zmiany jakie w nim zaszły, zaskoczyły przede wszystkim mnie. Obstrzyżone ciemne włosy, przypominały pole golfowe. Czupryna oraz zarost zniknęły. Dobrana marynarka w towarzystwie jeansów oraz zwykłej koszulki, też robiła wrażenie. Wyglądał, jak człowiek i to w bardzo dobrym tych słów znaczeniu. 

- Panie. - ukłonił się i obrócił kilkukrotnie, czekając na werdykt. Ja nie miałam zamiaru się wychylić.

- Czyli to był powód spóźnienia? Wybaczam. - blondynka uśmiechnęła się szeroko i podeszła do o głowę wyższego brata. Przy nich tacy, jak ja wyglądali jak karzełki. Rodzina doskonałych genów, produkująca modelki i żołnierzy. 

- A ty? Nic nie powiesz, przyjaciółko? - skubaniec obrał taktykę niewiniątka. Nie miał zamiaru jej powiedzieć, a w zamian zapewne czegoś chciał!

- Klasa. - urwałam i odeszłam w stronę sukienek oraz bucików, których regały zaczynały się przy samym końcu sklepu.

Nie byłam świadoma, że idzie za mną. W przeciwnym przypadku, zwyczajnie w świecie dzwoniłabym już do Bartka i uciekała gdzie pieprz rośnie.

- Nie jesteś zbytnio uprzejma. - stanął za mną, gdy zajęłam się telefonem. 

- To zależy do kogo się zwracam. - zmierzyłam go od stóp do głów i zrobiłam to w sposób pogardliwy. Mógł oszukiwać wszystkich wokół, ale ja nie dałam się złapać. Zbyt dobrze przestudiowałam męską logikę, aby coś mnie zaskoczyło.

- Nawet ładna się robisz, jak zaciskasz zębiska i pojawiają Ci się te dołeczki w policzkach. - odpowiedział mi najszczerszym uśmiechem i to tylko po to aby mnie zdenerwować.

- Nie trudź się. Mam faceta. - prychnęłam i chcąc go ominąć, kolejny raz w ciągu dwóch dni, potknęłam się. Zareagował jak poprzednio udając superbohatera. Jeszcze raz złapał mnie w swe ramiona, w których zadrżałam. Zapach wanilii i pieprzu oplótł mnie z każdej strony, powodując uderzenie gorąca oraz duszności. - Puść. - wyrwałam się z nieprzyjaznego uścisku, rozglądając na boki. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś posądzał mnie o zdradę podczas zawodowej nieobecności faceta. Nie to, że Bartek by się przejął, ale wolałam nam oszczędzić dodatkowych plotek. Para żyjąca na kocią łapę w tym społeczeństwie i tak była już powodem do ostrej dywagacji sąsiedztwa.

- Tak. Tego fotografa. - miałam ochotę wybuchnąć. Daria złamała wiele zasad dotyczących przyjaźni. Po drugie, jakim cudem nagle stali się tak przykładnym rodzeństwem? Jeszcze dwa dni do tyłu, potrafiłaby go rozszarpać na oczach świadków. - Dużo zleceń związanych z nagimi modelkami...aż zazdroszczę. - troglodyta, jak ich mało.

- Nie masz obowiązku wiedzieć, ale Bartek jest profesjonalistą. Jego muzą aktualnie są jedynie samoloty w Barcelonie. - niczym paw chwaliłam się mym cudownym drwalem. 

- Samoloty? W Barcelonie? Serio w to uwierzyłaś? - miałam ochotę skrzywdzić jego narząd do produkowania idealnych potomków. 

- Daj spokój. - wywróciłam oczami i zrobiłam kilka kroków w stronę stojącej przy kasie Darii. 

- W Barcelonie nie ma żadnych zlotów. Mówi Ci to pilot sił wojskowych. Nie odmawiaj mi intelektu, dziewczyno. - stanął obok i spojrzał głęboko w moje oczy. - Sobie też. - wyminął stojący na środku kosz wypełniony galanterią dla najmłodszych i podbiegł do siostry. Jednym ruchem wyciągnął portfel i zapłacił za wszystkie zakupy. Ja natomiast nadal stałam w miejscu. 

Świat zwolnił, jakby w efekcie slow motion. Co było w tym wszystkim najgorsze? Nie doświadczyłam w tych słowach kpiny. Było w nich tyle szczerości, że uderzyła ona w najbardziej czuły punkt. Kobiecą intuicje.



Powtórnie przeglądałam wiadomości Bartka, który dobijał się połączeniami od kilku godzin. Dlaczego je odrzucałam ? Forma kary i tak była za delikatna. Wielkolud miał bowiem rację. Zlotów, lotów, czy innych pośrednich takiego wydarzenia nie było. Barcelona za to organizowała festyny oraz karnawały jeden za drugim, a towarzyszył im zapewne aparat mego jeszcze do niedawna cudownego  i najwierniejszego faceta. 

Zrezygnowana obracałam się we wszystkie strony, starając się znaleźć jakąkolwiek wygodną pozycję. Coś uwierało i nie chodziło niestety o kanapę, na której leżałam. Mój zmysł, którego czerwony alarm powinien od razu się zaświecić...zniknął. Byłam taka wdzięczna i zakochana, że zapomniałam o rzeczywistości. 

Bartek był łakomym kąskiem, ale przede wszystkim bardzo ciekawym człowiekiem. Poza latami podróży, świetnym okiem co do zdjęć miał też swoją aurę. Aurę, która omamiała najbardziej nieufny głos w mej głowie i przekabacała go na swoją stronę. Bałam się, że i tym razem zbłądziłam. Skoro pierwsze kłamstwo poszło mu tak łatwo, jak mogłam być pewna innych rzeczy? 

Donośny huk ze strony drzwi, przypomniał mi wczorajszy wieczór. Dziś byłam jednak już mniej pewna swego, a nawet czułam się mniej bezpiecznie. Ciało wyzionęło ducha, a ja zwyczajnie w świecie schowałam się pod kocem i starałam ukryć przed światem zewnętrznym.

Połączenie przychodzące znów zaświergotało pod poduchą. Zasmucona zmrużyłam oczy i pochwyciłam aparat. Wiedziałam, że kiedyś będę musiała się na to zdobyć. Piekło i tak miało zamiar mnie dosięgnąć, więc czym był odpowiedni czas w takich okolicznościach? Im szybciej tym mniej boleśnie.

- Tak? - szepnęłam.

- Przysięgam, że wypieprzę tę drzwi w cholerę! - Bartek nie brzmiał, jak on. Dopiero po chwili dotarło do mnie, kto zakłóca mój wewnętrzny niepokój. 

Niczym strzała zerwałam się z sofy i dotarłam do drzwi. Przez jedną mini sekundę chciałam rzucić mu się na szyje, wycałować i doprowadzić do orgazmu. Jednak w tym samym momencie do ekscytacji dołączyła stara przyjaciółka zwana zazdrością. Słowa Mikołaja rozbrzmiały w głowie. Nie odmawiać sobie logiki? Proszę bardzo! 

Z impetem złapałam za klamkę i pociągnęłam ją w swoją stronę. Przed oczami pojawił się zdenerwowany drwal, chcący pokroić mnie na kawałki. Na jego nieszczęście to ja posiadałam o wiele większy powód do morderstwa w afekcie. Czułam, jak wszystko wzbiera się we mnie.

- Gość w dom, broń w dłoń. - uśmiechnęłam się złośliwie i szybko czmychnęłam do salonu zanim mógł wykonać jedno ze swych zaklęć, które udobruchałyby mnie na miejscu. Wzrok, dotyk i zapomniałabym o wszystkim. Dziś jednak zamierzałam być bardziej stanowcza. 

- Przysięgam, że przełożę Cię przez kolano! - wpadł za mną do salonu i od razu chciał przekupić swym opalonym ciałem. Szybko odskoczyłam na bok i nie wdałam się w cielesną potyczkę, którą zwą "grą wstępną". Ja dziś zamierzałam urządzić prawdziwy armagedon!

- Może na sam początek opowiesz o zlocie pieprzonych samolotów? Ten...czekaj...- udałam zamyśloną, a potem złapałam za poduszkę leżącą na fotelu i cisnęłam nią w jego stronę z całej siły. - Którego nie ma! Co?! - huragan to mało powiedziane. Byłam tornadem. A skala Beauforta właśnie przekraczała dziesiątkę. 

- Zlot...Klara to jest bardzo łatwo wyjaśnić. Zrobiłem to ze względu na nas...wiem, że jesteś zazdrosna o jakąkolwiek kobietę w mym towarzystwie...a dostałem kontrakt...związany z firmami modelingu...nie chciałem....- śmiał się przy tym w najlepsze. Wcale, a wcale nie rozumiał na jak wielką idiotkę wyszłam przed innymi, a przede wszystkim przed samą sobą oraz przed...Mikołajem. Stop! Gdy dolałabym do tej oliwy jeszcze benzyny w postaci przemądrzałego łysola, mogłabym roznieść całą kamienicę.

- Ze względu na nas? Czyli Mikołaj też ze względu na nas uświadomił mnie, że jestem dla Ciebie wariatką z problemem niekontrolowanych ataków zazdrości, tak?! - czemu chciałam ugodzić w jego najczulszy punkt i przy okazji wymyślać jakieś dziwne scenariusze? Może pragnęłam aby był o mnie  zazdrosny, a może chodziło o coś więcej. Jakbym wypominała mu dawne czasy, w których ja sama nie byłam święta. Najpierw Paweł, Michał...czułam, że za moment uderzymy w górę lodową i pójdziemy na dno. 

- Mikołaj...ten wielkolud, który podobno Ci się nie podoba? Kochanie, stać Cię na więcej! - i wybuchliśmy. Widziałam w zielonych, cudownych oczach ten niepohamowany gniew, który zdarzał się mu bardzo rzadko. Jednak kiedy już wylazł on na powierzchnie...kończyliśmy w dwóch różnych pokojach, ewentualnie w dwóch różnych częściach miasta. Tak. Byliśmy zakręceni, pełni sprzeczności, ale nie wyobrażaliśmy sobie życia bez tego napięcia. Bałam się mimo wszystko, że dodatkowa rozłąka w postaci jego kontraktu i mego upartego ego, które z każdym dniem stawało się większe...odpuszczę. - Przecież ty nie masz określonego typu...zapomniałbym. - kiedy znalazł się naprzeciwko mnie i spojrzał prosto w oczy, zadrżałam. 

- Okłamałeś mnie. - szepnęłam, trawiąc w sobie złość. - Okłamałeś...- wskazałam palcem na walizki. - Obiecałeś, że nigdy tego nie zrobisz. - obraz Pawła wlał się do głowy jak wrzątek. - Najgorsza prawda...ale nie kłamstwo. - gdy zobaczył łzy, skapitulował. Zamknął mą twarz w swych dłoniach i oparł się czołem o moje. 

- Nie zdradziłem Cię. Nigdy tego nie zrobię. - muśnięcie szorstkich warg, zmieniło się w ognistą namiętność. Tęsknota połączona z gniewem dała swój upust w postaci najlepszego rozwiązania. Bez zastanowienia wskoczyłam na niego, oplatując nogami twarde biodra. Gorąco przebijające przez podkoszulek, docisnęło się mocniej do mej klatki piersiowej. Mierzwiąc włosy, wchłaniałam zapach cudownej rosy, której świeżość była jego wizytówką. 

- Kocham Cię. - szepnęłam między pocałunkami. - Ale nigdy więcej mnie nie okłamuj. Nigdy.

- Obiecuję. - poważny ton był do niego niepodobny. Wiedziałam pomimo tego, że mówi prawdę. 


***


Daria wraz z Michałem stali do nas odwróceni tyłem, więc Bartek musiał wykorzystać okazję i ich przestraszyć. Gdy szatyn ujrzał "kolegę" od razu zbili piątki i wybuchli śmiechem. Niczym dwaj nastolatkowie, którzy nigdy nie mieli zamiaru dorosnąć, pożartowali trochę i nabruzgali sobie tak zwyczajnie "od czapy" nie zwracając uwagi na otoczenie.

Salon jubilerski, który wybrała Daria nie był najbardziej sympatycznym miejscem dla mych wspomnień. Jednak w obliczu nowych okoliczności związanych całkowicie świeżym rozdziałem w mym życiu, odpuściłam marudzenie. Jedynie Bartek nadal zgrywał niezadowolonego wystawianiem nas na świecznik, podczas gdy uroczystość powinna należeć do Ignacego. Sama zdziwiłam się bardzo opiekuńczym podejściem. Cieszył się z tego iż zostałam chrzestną, ale jak ja, uważał iż nie powinnam organizować tej imprezy.

- Musieliśmy wybrać prezent dla małej. - blondynka uśmiechnęła się, przewracając w swych dłoniach złote pudełeczko. - Teraz zapraszamy was na obiad. - spojrzała na mnie oraz Bartka.

- Mamy zarezerwowany stolik dla pięciu osób. Tutaj w Barcelonie. - Michał ściszył ton przy liczbie gości. Wiedziałam, że Daria zwariowała, ale nie aż tak.

- Mikołaj? - Bartek nie ukrywał ciekawości. Tym bardziej po wczorajszym wieczorze, w którym chciałam przy jego pomocy, rozpętać prawdziwą wojnę.

- Owszem. Mój brat. Klara wspominała? - nie wiedziałam jeszcze jaki cel miała Daria, ale powoli zaczynało drażnić mnie jej nazbyt miłe zainteresowanie mym usposobieniem względem osiłka.

- Tak. Wielkolud z ego...- uderzyłam w żebro Bartka, tak mocno, jak tylko potrafiłam.

- Same komplementy. - niski ton głosu, który rozbrzmiał z nami, chciał wpędzić mnie pod ziemię.

- Braciszku. Poznaj...to Bartek. - widziałam, jak mierzą się wzrokiem. Dziwaczna sytuacja przybrała formę rywalizacji w olimpiadzie. Wygrana? Któż to mógł wiedzieć?

- Mikołaj. - wielkolud wyciągnął dłoń w stronę drwala, który z cynicznym uśmiechem na ustach uścisnął ją, a potem mocniej przytulił mnie do siebie.

- Bartosz. Chłopak Klary. - pierwsze uderzenie. Dlaczego Michał ich nie powstrzymał? Bawił się równie dobrze, jak jego ukochana żona, którzy odeszli na bok, udając iż muszą gdzieś zadzwonić.

- Pan fotograf udający się na niebywałe wypady. Kojarzę. - mało brakowało do eksplozji związanej z wygórowanymi ambicjami obydwóch osiłków, ale Michał w końcu zainterweniował. Gdy odsunął na bok brata Darii, ja pozwoliłam sobie na małe tête-à-tête z mym ukochanym. 

Nie odrywał wzroku od wielkoluda, który po kilku sekundach zniknął z miejsca i pokierował się w stronę restauracji na drugim końcu ulicy. Zdenerwowane spojrzenie wreszcie skupiło się na mnie, ale odczułam wrażenie, że tkwiąca w nim złość nie odpuściła ani na moment. Jakbym była winna całej sytuacji, w którą wplątała nas Daria. 

- Mikołaj, co? - dawał mu się sprowokować. 

- Tak. Idiota, który wyprowadził ją ostatnio z równowagi. - stałam po jego stronie. 

- A Ciebie? Ciebie nie wyprowadził, kochanie? - zaciśnięte zębiska i oskarżający ton, wcale mi się nie spodobały. 

- Możesz przestać? - robiło się nieswojo. - Jesteś...

Daria przybiegła do nas pięć sekund później. Spojrzała ostrzegawczo na bruneta i gestem dłoni zaprosiła nas na drugą stronę ulicy. Nie chciała scen, a jednak była organizatorem jednej z nich. Niby próbowała nam pomóc, kibicowała nam, ale coś podpowiadało mi, że "ale" względem Bartka urosło od poprzedniego razu. Jakby chciała nas...rozdzielić. I to przy pomocy kogoś, kto niedawno chciał się od niej odciąć. Jedynie Michał nie brał udziału w tej farsie. A to pozwoliło mi na szybką dedukcję i znalezienie rozwiązania. Jeśli chciało się grać nieczysto, musiało się odgadnąć strategię przeciwnika. Jakim sposobem? W każdym stadzie znajdzie się czarna owieczka. Nią był mój przyjaciel, którego lojalność musiała zostać wystawiona na próbę. 


wtorek, 14 sierpnia 2018

Kod Morse'a (I)

Kod Morse'a (I)
Muszę zaszczycić was czymś wakacyjnym...

Nie bójcie się jednak. "Skoro już wiesz..." jest napisane z wyprzedzeniem.

Zostawcie trochę miłości dla naszej letniej przygody i wplątanej w nią, dobranej idealnie pod każdym względem...pary przyjaciół.

Pozdrawiam. Wasza A.

***

"Kod Morse’a jest zaprojektowany w ten sposób, aby człowiek był w stanie go zrozumieć bez specjalnego urządzenia dekodującego. W sytuacji awaryjnej kod ten może być łatwo nadany za pomocą zaimprowizowanych środków, co czyni go wszechstronnym i uniwersalnym sposobem telekomunikacji."

---

Pakowanie rzeczy zajęło więcej czasu niż się spodziewaliśmy. Możliwe, że był to znak z niebios albo zwyczajny, wtrącający się od samych początków w życia, pech. Tyle, że przecież nigdy nie zwracaliśmy na niego uwagi. Tak i tym razem bezproblemowo poradziliśmy sobie z nadbagażem i upchaliśmy go do zwykłych plastikowych siat, będących zdecydowanie bardziej elastycznymi od wielkiego starego kufra. Pomysły też mieliśmy wyrwane z innej galaktyki. Ale przecież na tym polegała młodość oraz naiwność. Mając dwadzieścia parę lat nie pozwoliliśmy sobie na zastój w miejscu oraz ciepłe posadki przy biurkach. Ile państw zwiedziliśmy przez ostatnie dwa, trzy lata? Długo, by wymieniać. Prawdopodobnie dlatego zaskoczył mnie niezbyt oryginalny pomysł eskapady nad pełne hałasu oraz śmieci, polskie morze.

- Będzie zajebiście! - krzyk Anki wyrwał nas z konsternacji nad ilością alkoholu, przeznaczonej na podróż.

- Jeśli tego nie wypijemy w połowie drogi...- przyjaciel skakał spojrzeniem z czteropaków piwa oraz kilku flaszek whiskey. Ja zaopatrzyłam się w malinówkę, którą z drugą podróżniczką uwielbiałyśmy. Przyjaźnie ze studiów musiały mieć gdzieś swój początek. Nasz był słodki.

- Piotrek. - wysoka i smukła blondynka o jasnej cerze, której złote piegi odbijały się od promieni słonecznych niczym małe diamenty, zawiesiła się na ramieniu jeszcze wyższego zawodnika. Dobrze, że byłam niższa jedynie o parę centymetrów. Nie zdzierżyłabym bycia kurduplem w towarzystwie dryblasów. - Zawsze można coś dokupić. Wzięłam teraz niezłą sumkę, nie musicie się przejmować...

Gdy pojawiał się temat jej usłanej różami kariery zawodowej, chciałam pluć krwią. Zazdrość? Poniekąd tak. Walka o tę samą posadę w jednej z największych firm reklamowych zakończyła się moją przegraną, a jej ogromnym wybuchem ego. Dopiero gdy awans dał jej w tyłek, a uniesiony do góry czubek nosa przetarł mocno o szorstki, kamienisty grunt...zmądrzała. Prezes obciął jej kilka premii, zabrał wiele sił witalnych, a na końcu stwierdził, że nada się jedynie do zmywania naczyń. I tak też się stało. Z deszczu pod rynnę, ktoś mógłby przewidzieć. Nic z tego. Anka była mistrzem w spadaniu na cztery łapy. Bycie menadżerem restauracji było jej spełnieniem marzeń...odkąd straciła robotę. Mimo wszystko ją miała. Lekko irytującą, ale za to znów dającą płynny zysk finansowy. To kochała mocno. Niezależność połączoną z grubym portfelem. Nie odwrotnie.

- Nie. - zrzucił z ramienia damski ciężar i zamknął z hukiem klapę bagażnika. - Umówiliśmy się, że zrobimy to na spokojnie. Raz w życiu chcę zapamiętać te wakacje...bez zbędnych bólów głowy, wieczornych imprez oraz romansów spod latarni.

- To był akurat twój debiut. - parsknęłam pod nosem, przypominając sobie jego wyzwanie w durnej grze, którą wymyśliliśmy w jednym z barów w Tajlandii. Chłopak był mocno zdziwiony. 

- Zawrzyjcie się. - warknął, wlewając na twarz zniesmaczenie. - Nie chcę powrotów do tego tematu.

- Strasznie się sztywny zrobiłeś...- jęknęłam, patrząc na niego z zaskoczeniem. Kiedy błękitne oczy zmierzyły mnie od stóp do głów, odpuściłam. W końcu to jego autem musiałyśmy dotrzeć do celu, a z nas królowych dróg nie było.

- Gdyby nie ja przerobiliby Cię na części. - zmrużył oczy i oparł się o drzwi od strony kierowcy. Gdy wyciągnął mentolowego papierosa, Anka od razu odskoczyła na bok. Wkurzona dymem, lecącym mimo odległości w jej stronę...skapitulowała i wsiadła do samochodu. Oczywiście na miejscu pasażera, które znajdowało się tuż obok kierowcy.

Z uśmiechem na ustach obserwowałam całą dziecinadę, jaka trwała od dobrego roku. Odkąd pijana pocałowała Piotrka na jednej z imprez...nie mogła opędzić się z wrażenia. Ja nie miałam szczęścia spróbować takich atrakcji, ale z dwojga złego chciałam pozostać tą trzecią, obserwującą dane zajścia. Piotr bowiem miał coś w sobie. Od maleńkości czyli sikania w pieluchę oraz momentu, w którym ukradł moje grabki z piaskownicy, wiedziałam, że połączy nas przyjaźń. I to w zupełności mi wystarczyło. Przykro jednak było patrzeć na kogoś, kto nie znał go tak dobrze, jak ja. A ten ktoś bardzo chciał być zauważony. 

Całą farsę z stanem singla tłumaczyłam jako zdrowy rozsądek. No, bo w jakim celu niby miał śpieszyć się do ołtarza? Dodatkowo z panną, która po pijaku wyznała mu miłość? Anka zabierała się do tematu od dupy strony i aż strach było pomyśleć, jakie pomysły mogły przyjść jej tym razem do zakochanego łba.

Wysoki, wysportowany - ale nie do przesady -  z bujną czupryną, ułożoną w stylu Chrisa Isaaka, posiadał w sobie zwierzęcy magnetyzm. I już ja dobrze wiedziałam do jakich celów go wykorzystywał. Bidulka. Pomimo niektórych cięć oraz awantur w naszym wydaniu, naprawdę jej współczułam.

- Mógłbyś jej trochę odpuścić. Patrząc na to wszystko, to ty zacząłeś tę zabawę w kotka i myszkę. - machnęłam dłonią, aby podał mi paczkę fajek. Czując zapach mięty w podniebieniu, zamknęłam oczy i wyciszyłam się.

- Nie kazałem jej się zakochiwać. - parsknęłam na głos, dotykając dłonią rozklekotanej od śmiechu, klatki piersiowej. Uwielbiałam naśmiewać się z jego odkrywczych anegdot czy wymyślnych rad.

- Wiesz całując ją, a następnie ignorując dolewasz jedynie oliwy do ognia. - spojrzał na mnie z zaintrygowaniem, a następnie przydeptał filtr papierosa.

- Mówisz, że to działa na kobiety? W takim razie powinienem Cię pocałować...- śmiejąc się jeszcze głośniej, walnęłam go delikatnie w ramię. Po kilku sekundach uspokoiliśmy wspólną ekscytację i rozejrzeliśmy po warszawskich, starych blokowiskach. Wychowanie się na Mokotowie było jedną z najtrudniejszych życiowych przepraw.

- Chyba powinniśmy ruszać. - spojrzałam na zaabsorbowanego mą osobą przyjaciela. Ostatnimi czasy coraz częściej zdarzało mu się być czymś przejętym. Niestety na jakąkolwiek pomoc czy zapytanie z naszej strony, reagował agresją. Niekiedy nawet znikał z pola widzenia na kilka dni, nie dając nikomu znaku życia.

- Jasne. - na raz ulokowaliśmy się w samochodzie i z uśmiechami na ustach, zaczęliśmy dogryzać Ance.

Tak wyglądało nasze życie. Pełne przygód, niedopowiedzeń oraz przyjaźni wykraczającej poza ramy zazdrości oraz ogromnej serdeczności. Byliśmy wpół dorośli i wcale nie zamierzaliśmy z tego rezygnować. Przynajmniej ja nie miałam, a co do reszty kompanii...jeszcze wtedy nie sądziłam, że mogłabym się pomylić. I to tak bardzo.

***

Anka idąc po kamieniach prowadzących do domku na zboczu małej wyżyny, ślizgała się niczym narciarski amator. Jej nowe obuwie było temu winne zapewne w dziewięćdziesięciu procentach, ale było też coś jeszcze. Wiedziałam, że to była również kwestia jej nieodpartego uroku niezdary, który leczył zły humor w przeciągu kilku minut. Ten pojawiał się tylko w momencie byzt długiego przebywania w swym towarzystwie.  W zamkniętej przestrzeni. Oczywiście, że musieliśmy się pożreć przy końcówce drogi. Takie były wady gorących temperamentów. Jedynie blondynka potrafiła ugryźć się w język i nabroić za kulisami. My z Piotrkiem działaliśmy zawsze wprost. 

- Mówiłam, że przyda Ci się sportowe obuwie? Plaża plażą, ale miejscówka znajduje się na innych terenach. - krzyknęłam do wyprzedzającej nas blond łani.

- Mówiłaś też, że okolica jest przyjemna...a nocujemy na jakimś zadupiu! - rozejrzała się po małym lasku, odgarniając z czoła postrzępioną grzywkę. Na moment przystanęła, co również i nam kazała zrobić. Jedna z dłoni powędrowała tuż przed mój nos. - To wszystko twoja wina...

- Co, jak co ale zgadzam się z marudą. Gdzieś ty znalazła to miejsce? - uwielbiałam kiedy obydwoje łączyli siły i stawali się najbardziej zgranym, udawanym małżeństwem na ziemi. 

- Mój przyjaciel prowadzi pensjonat, ale ma kilka takich miejsc. Zobaczycie, że będzie warto. Domek znajduje się na wprost morza. To znaczy prawie...ale z okien go widać. - wakacje z czasów szkoły średniej zapamiętałam bardzo dobrze. Ta droga była niczym prosta matematyka. Takich rzeczy się nie zapominało. 

- Przyjaciel? - Anka puściła oczko, a szatyn momentalnie mruknął coś pod nosem. Gdy wyminął nas obydwie i w ciszy pognał na przód, blondynka wykorzystała okazję do pogadania na osobności. - Opowiedz coś więcej o tym "przyjacielu".

- Znamy się z obozowiska. Rok po obozach jego rodzina zaprosiła kilka osób na prywatne wakacje. Tyle. - wzruszyłam ramionami i powędrowałam za Piotrem, aby nie musieć go szukać. Przecież nie znał drogi. Męskie ego jednak było bardzo wrażliwe. 

- Przystojny? - skąd niby miałam wiedzieć? Numer telefonu odkopałam w czeluściach starych, szkolnych notesów. Aż dziw, że nie zmienili stacjonarki. 

- Przekonamy się. - uśmiechnęłam się szeroko i podałam jej dłoń. - Chodź wariatko, bo jeszcze sobie coś skręcisz. 

- Superman mógłby mnie uratować. - zagryzła dolną wargę, wirując spojrzeniem w idącym kilkanaście metrów przed nami "obrazie majestatu". 

- Chodź Louis Lane. - pokręciłam głową i pociągnęłam ją w górę aby mogła ominąć jeden z większych dołów.



Stojąc przed drewnianą chatą, znajdującą się naprzeciw jednego z najpiękniejszych widoków morskich, jakie było mi oglądać...wzruszyłam się. Z tym miejscem miałam jedynie same dobre wspomnienia. Przez to pielęgnowałam je najmocniej z wszystkich dotychczasowych doświadczeń. Beztroskie czasy, kiedy jeszcze wszystko mogło być nasze, kiedy czuliśmy się pewni najbliższych lat były powiązane z tym miejscem.

- Myślisz, że ktoś tutaj jest? Wygląda na opuszczone...- w trakcie rozpoczęcia do monologu Piotra, usłyszeliśmy donośny huk okna z drugiej strony domku. Ktoś kilkukrotnie jęknął, a następnie przeklął pod nosem. Gdy do wulgaryzmów dołączył szmer trawy oraz skrzypnięcie starego drewna, Anka schowała się za Piotrem. Bojaźliwy duch nie opuszczał jej na krok.

Gdy zza rogu wyłoniła się przyjazna, znajoma twarz od razu rozpromieniłam się. Wysoki, postawny blondyn z kolczykiem w uchu, uśmiechnął się bardzo szeroko. Kilka bruzd na twarzy oraz przedramionach nie odejmowało mu nic z wyglądu przyjaznego misia, jakim zawsze był. Po kilku sekundach odrzuciłam wiszący na plecach bagaż i podbiegłam aby wpaść mu w szerokie ramiona. Unosząc się nad ziemią, mogła wyczuć jak sporo nabrał na siebie przez kilka ostatnich lat. Cóż, wszyscy się zmienialiśmy.

- Aleś zmężniała! - prychnął do ucha i po kilku okrążeniach, postawił mnie na ziemi. Oderwał się na moment i zahaczył okiem o mą całą posturę. - Jakby inna osoba...

- Też mogę o tobie wiele powiedzieć, bąku. Przestałeś opychać się pączkami? - klepnęłam go w umięśniony brzuch. Naprawdę wiele się zmieniło.

- Skąd! Musiałem nabrać masy żeby sklecić trochę rzeźby...- chrząknięcie zza mych pleców, pozwoliło wrócić na ziemię.

- Borys poznaj moich przyjaciół. Piotrka znasz z opowieści szkolnej ławy, a to jest...- nie musiałam czynić honorów. Anka szybko doskoczyła do umięśnionego gospodarza i wysunęła dłoń.

- Anna Lew. Przyjaciółka, podróżniczka, kobieta sukcesu. - resztkami sił powstrzymywałam się od eksplozji śmiechu.

- Borys Miłek. Przyjaciel, gospodarz, fan pączków. - robił to specjalnie. Kiedy zszedł kilka kroków w dół, przez twarz szatyna przebiegła emocja wściekłości. Jakbym zaczynała wyczuwać sprzeczne emocje, z którymi nie dawał sobie rady. Czyżby Anka dobrała idealną strategię?

- Piotr. Po prostu Piotr. - w końcu odważył się zdławić waleczną naturę i sam przejął inicjatywę. - Borys...schodziłeś do nas przez okno? - zapowiadało się nieźle.

- Drzwi mają problem. Próbowałem naprawić je przed waszym przyjazdem, ale miałem kilka innych spraw na głowie. Mam nadzieję, że się nie obrazicie. - łagodne i pełne nadziei spojrzenie, którym mnie obdarował było rozczulające. Samczy instynkt był zakorzeniony w jego kulturze osobistej. Borys zawsze powtarzał, że to ojciec nauczył go bycia facetem z krwi i kości.

-  Więc jak niby mamy wchodzić...- kiedy paluchem wskazał na drabinkę stojącą obok werandy, Anka zamknęła oczy. Wiedziałam, że panikuje. Piotr jedynie wzruszył ramionami i podszedł do naszego nowego, innowacyjnego klucza do domu. Blondyn pochwycił za konstrukcje ułatwiającą wejście do domu, a następnie kiwnął głową, dając znak aby ruszyć za nim. 

Czułam, że te wakacje będą inne od wszystkiego, co do tej pory przeżyłam.

***
Borys rozprawił się z naszymi bagażami w ekspresowym tempie. Auto pozostawione na parkingu tuż obok leśniczówki oraz zejścia na plażę, było w bezpiecznych rękach. Blondyn dał kilka wskazówek, dzięki którym nie musiałam martwić się o drugoplanowe rzeczy i za to właśnie go ceniłam. Był profesjonalistą jeśli chodziło o organizacje jakichkolwiek wycieczek. Od zawsze i na zawsze miał w sobie cechy przywódcy, które ceniliśmy na obozach. Ba! Pomimo tego, jak niektórzy mogliby odczytać jego miniony wygląd...który ani trochę nie przypominał aktualnego, zawsze był energicznym łobuzem. 

- Mam dość. - Anka opadła na fotel obok zakurzonego kominka i nie miała zamiaru zająć się rozpakowaniem swych największych w podróżniczej kolekcji, toreb. 

- To dopiero początek. - Borys ustawił na jednej z komód tacę z butlą likieru wiśniowego. Jego mama pędziła go na specjalne okazje. - Za wasz przyjazd? - Anka od razu rozweseliła się i pochwyciła kieliszek, który z uprzejmości jej podał.

- Nie, dzięki. - szatyn spoglądał przez okno i kolejny raz zawiesił się w swym własnym świecie. Coraz ciężej znosiłam humorki oraz niewiedzę. Od zawsze mówiliśmy sobie wszystko. Skoro Anka miała dla niego znaczenie, musiałam przeciągnąć Borysa na moją stronę. 

- Może przejdziemy się do Potoku? Ten bar to niezła miejscówka na rozpoczęcie wakacji. - musiałam zmienić temat. 

- Zlikwidowali go dwa lata temu. Nie pisałem Ci? - do pewnego momentu mieliśmy ciągły kontakt e-mailowy. Jednak kiedy obydwoje rozpoczęliśmy studia, czyli z goła siedem lat wstecz, coś się popsuło.

- Nie. - posmutniała mocniej związałam kitkę na czubku głowy i zaczęłam wspominać wszelkie rzeczy związane z tym miejscem. - Szkoda, że tutaj nie zostałam. - byłam zbyt młoda, by móc o sobie samodzielnie decydować. 

- Moi rodzice nadal uważają, że powinnaś była zostać. - delikatny uścisk na ramieniu, nie umknął uwadze Anki. 

- Jak się poznaliście Borys? Pytam Ciebie, bo jej wersję już znam. - wiedziałam, że robi to specjalnie.

- Na obozie harcerskim. Straszna była z niej wrażliwa kobietka, ale nabrała jaj. - od zawsze bezpośredni. - Ja byłem nieco pulchniejszy i wredny. Kilka razy podpaliłem jej włosy. - wspominając obóz, nie mogłam się nie uśmiechać.

- Dlatego dostałeś w twarz. - prychnęłam popijając cudowną słodycz. - Poza tym byliśmy spokojni.

- Tak. - nie zabrzmiało to zbyt pewnie. Piotr nagle wrócił do żywych i usiadł na oparciu fotela, na którym siedziała Anka. Zaskoczona i zadowolona z obrotu sprawy, triumfowałam w myślach. - Aż do czasu, jak nie przyjechałaś tutaj.

- To było wtedy...- szatyn skojarzył fakty.

- Tak, wtedy. - chciałam wyminąć temat. - Trzy miesiące w najlepszym towarzystwie pod słońcem. 

- Nie zapominaj o nas! - Anka rzuciła we mnie zużytą chusteczką. 

- Nie zapomniała. - Borys przypomniał mi o listach, które pisałam do Piotrka oraz rodziców. - Nie mogła opędzić się od ciągłego gadania o tobie...- blondyn nawiązał do bujnej fantazji młodej dziewczynki. - Miałem wrażenie, że jest zakochana. 

- Złudne wrażenie. Piotrek po prostu miał najlepszy rower w okolicy, a jak wiesz ja nie przepuszczam żadnej okazji. - Borys przycupnął tak, jak szatyn tyle, że na moim siedzisku.

- Ewa uwielbia dużo mówić, a mało robić. - cios niby w formie zabawy słownej, ale jednak mocno wwiercający się w dumę. Piotr uwielbiał przyszpilić kogoś bezpodstawnie. Tym częściej od momentu pojawienia się okresów milczenia.

- Dlatego właśnie było to mylnym wrażeniem. - dotyk na mym policzku był dziwnym gestem ze strony blondyna. 

- Złośnica z niej jest, to prawda. Ale serce ma dobre. Może wypijmy za to? Za dobre serca? - w końcu złapał za swój kieliszek i uniósł go do góry.

- I za mocne głowy. - blondynka spojrzała na Borysa i haustem wypiła całą zawartość naczynia, której było już prawie puste.

Kiedy ona spoglądała na mnie oraz dwa razy większą sowę o blond włosach, siedzącą przy mym boku, ja skupiłam się na szatynie. Zagubionym wzrokiem spoglądał przez wielkie okno, znajdujące po drugiej stronie pokoju. Czemu miałam wrażenie, że chciałby stąd uciec? Jakbym nie poznawała swojego najlepszego kumpla. I co gorsza, czułam, że będzie jeszcze gorzej.


piątek, 10 sierpnia 2018

Skoro już wiesz...(I)

Skoro już wiesz...(I)



Jeśli nie czytaliście tomu pierwszego...musicie to nadrobić. Co do reszty...zapraszam fanów wybuchowej pary.

 Pozdrawiam. Wasza A.






***


Jeśli jest jakaś rzecz, której się nie spodziewałam to takiego zakończenia. Dobrego i fajnego zakończenia, które zapewne przez wielu było nieodgadnioną tajemnicą. Cóż, ja sama nie rozumiałam naszego przypadku, ale może to dzięki tej nutce niepewności, miał on jakąkolwiek szansę zaistnieć. 

- Myślisz, że powinienem zabrać jakąś część twojej garderoby? Jako odstraszacz na pełne fantazji gorące i łaknące mnie...- gdy wystawiłam środkowy palec, nadal wgapiałam się w telewizor. Mocne prychnięcie pod nosem i wyszczerzony uśmiech. Był dzieckiem, które uwielbiało zaczepiać w najmniej odpowiednim momencie. Nawet po tak ostrej awanturze, jaką wywołałam kilka godzin temu, nie odpuszczał. Znał mnie. Przez kilka ostatnich miesięcy dotarliśmy się na różne sposoby i w ani jednej sekundzie nie żałowałam, iż połączyły się one z równie dynamicznymi formami zgody. 

- Powinieneś zabrać mózg. Chociaż nie...- oblizałam usta i odgarnęłam z oczu, krótką grzywkę. Od kiedy zmieniłam fryzurę, coraz mocniej irytowałam się głupimi drobnostkami. Jak to uczesać, aby nabrało kształtów jak po wizycie u fryzjera? Byłam laikiem. Kolor też rozjaśniał pod wpływem innych specyfików, których nazwy nawet nie zapamiętałam. Skąd zmiana, zapytacie? W momencie, gdy syn Michała wystraszył się zbyt długich, ciemnych włosów, które przypominały mu potwory z kreskówki, zrozumiałam że nadszedł czas na coś świeższego. Poza tym chciałam urozmaicić swe życie nie tylko mniejszym rozmiarem spodni. Pragnęłam celebrować życie na kocią łapę, które nareszcie zaczęło przypominać komedię romantyczną, a nie dramat.

- Będę tęsknił. - wyjazd do Barcelony wypadł nagle. I choć rozumiałam, że to jego praca to świadomość nie umniejszała tęsknoty, pojawiającej się gdy tylko przekroczył próg mieszkania.

- Nie dziwie Ci się. - popatrzyłam na posmutniałą, przystojną facjatę i podniosłam się z kanapy. Szybko uwiesiłam się na gorącym karku i pocałowałam kącik szorstkich ust.

- Jesteś, jak huragan Klara. - odsunęłam twarz aby popatrzeć mu w oczy. Zobaczyłam rodzące się w nim pożądanie. Ba, nawet je poczułam. 

- Ale za to mnie kochasz. - gorąco oraz fala dreszczy przepłynęła wzdłuż kręgosłupa. Poczułam ochotę na coś więcej niż całusa i zamierzałam to dostać.


***

Rozglądając się po biurze, szukałam zaginionej tego ranka, czerwonek teczki. Zdenerwowana przez kolejne kłopoty w firmie, wyjazd Bartka oraz niewyspanie, walnęłam się na sofę stojącą po drugiej stronie ściany. Organizacja wesel nie była łatwym orzechem do zgryzienia, ale lubiłam swoją pracę. Pomysł wpadł zaraz po ślubie Darii i Michała, więc mogłam uznać to za kolejne dziwne zrządzenie losu, które wykorzystałam.

Zamroczona nerwami, wzięłam kilka głębszych wdechów i zamknęłam oczy. Nogi wyłożyłam na całej długości kanapy, w taki sposób, że stopy wystawały za boczne podparcie. Nawet kupić mebla nie potrafiłam porządnie. Cała ja. Huragan, jak ich mało. Nie dosłyszałam pukania, więc kilka minut po zapadnięciu w sen do biura wparował zniecierpliwiony ciszą, przybysz. Daria stanęła obok i wlepiła swe ślepia w mą zaspaną buzię. 

- Wstawaj szefowo. - kucnęła obok mej twarzy i wbiła palec w policzek.

- Pięć minutek...- gdyby była po takim maratonie, jak ja zapewne kazałaby zrobić mi miejsce. Na szczęście to Michał rozpieszczał ich syna, więc mamuśka miała dużo wolnego. Nigdy nie podejrzewałam, że facet może oddać dziecku swą całą uwagę, ale przyjaciel udowodnił iż babskie myślenie jest czasami zgubne.

- Mam zlecenie. Będziesz zachwycona. - wstała i zaczęła ogarniać burdel, którego nie byłam w stanie opanować od kilku dni. Gdy zaczęła podnosić ciężkie kartony z dokumentami, skapitulowałam. 

- Puść to! - zerwałam się i odebrałam ciężar z delikatnych dłoni. - Lekarz kazał Ci się oszczędzać. 

- Wstąpiłaś do klubu mojego męża? Zachowujecie się, jak chorzy doktorzy! - cmoknęła z niezadowoleniem i usiadła na sofie. - Weźmiesz to zlecenie?

- Termin? - ziewnęłam na głos i kilkukrotnie pomrugałam oczami, aby móc znów widzieć wyraźnie. 

- Dwa tygodnie. Jednak to nie będzie wesele. - poród rodził w kobiecie dziwne pomysły.

- Słucham? - kończyłam układać stos papierów leżących na biurku, szafkach oraz podłodze.

- Chrzciny. - zaniemówiłam. Kiedy uśmiechnęła się i wstała, zrozumiałam co zamierza. 

- Daria...- pokręciłam głową.

- Zostaniesz matką chrzestną! - mocno przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła.

- Zwariowałaś! Ja nie nadaję się...ktoś inny...- naprawdę byłam przerażona.

- Gdyby nie ty, Ignaś nie pojawiłby się na świecie. - pogroziła mi palcem i odsunęła na bezpieczną odległość, gdzie mogłam złapać oddech. 

- Ja nie miałam z tym nic wspólnego! Nie wrobisz mnie w to! - miałam nadzieję, że odpuści.

- Mój brat jest chrzestnym i miał te same opory. Tyle, że on ledwo zna Michała. Mimo wszystko się zgodził. Ty jesteś naszą przyjaciółką, więc...nie masz wytłumaczenia. - dumna uniosła idealne rysy twarzy i spojrzała na mnie spode łba.

- Nie. - popędziłam w stronę laptopa i pośpiesznie usiadłam za biurkiem, aby zająć się zamówieniami i przy okazji dać jej do zrozumienia, iż nie mam czasu na kłótnie.

- Bez dyskusji. Bartek też ma być...obowiązkowo. - puściła oczko i wyszła. 



Doskonale zdawała sobie sprawę, że ulegnę. Nie to, że robiłam to specjalnie. Wizja rodziny oraz dziecka..nawet wizja bycia ciotką odstraszała niczym gaz pieprzowy. Dlaczego? Zdradę Pawła przebolałam, nieszczęśliwe i nietrafione zakochanie też...ale co gdybym kolejny błąd popełniła z Bartkiem? Co jeśli pojawiłby się ktoś tak niewinny, że brunet poczułby się odsunięty i zostawił nas za sobą? Nie. Nie chciałam stracić Bartka. Nie chciałam stracić tego, co zbudowałam. Z uśmiechniętą miną wspominałam każdą wspólnie spędzoną chwilę. I w żadnej z nich nie było słychać płaczu kogoś trzeciego, o wiele mniejszego. Chciałam aby tak pozostało. Abyśmy tymczasowo, do odwołania cieszyli się jedynie swym towarzystwem i do bólu z niego korzystali.

Szybko chwyciłam komórkę i napisałam krótkiego esemesa.

"Kocham Cię. Tęsknie, brzydalu." To zaledwie dwa miesiące jego nowej drogi zawodowej, a ja byłam na wyczerpaniu. Bałam się, że nie wytrzymam i kupię najbliższy bilet, aby tylko znów go zobaczyć.

Odpowiedź "Ja też. Jak wrócę to pokażę Ci moją opaleniznę...wszędzie." Śmiech wydarł się na zewnątrz. Mocno opatuliłam swe ramiona i wyłożyłam na skórzanym oparciu. Kolejny raz usnęłam. Tym razem obyło się bez dynamicznej pobudki. 




Idąc przez ogromną salę bankietową, zaczęło mienić mi się w oczach. Ostatnia para młoda musiała mocno uwielbiać amerykański, plastikowy styl, gdyż miejsce przypominało te rodem z sakramentów branych w Las Vegas. Róż, brokat...brakowało tylko sztucznych penisów zawieszonych pod sufitami i mielibyśmy komplet.

- Ładna? - Daria spojrzała na ogromny parkiet oraz kilkanaście stołów. 

- Ty masz zrobić chrzciny, a nie powtórkę z wesela. - potknąwszy się o stopień sceny, wylądowałam w ramionach nieznajomej twarzy, która właśnie weszła do pomieszczenia.

Zapach pieprzu oraz wanilii spowodował ból głowy. Gdy spojrzałam do góry, zobaczyłam barwę bursztynu.

- Mikołaj! - siostra skarciła trzymającego mnie w ramionach, gościa. - Zostaw ją! 

- Przecież tym się nie robi dziecka. - odskoczyłam od nadętego jak balon męskiego ego i pognałam w stronę przyjaciółki. Niezadowolona patrzyła na drugi koniec parkietu, gdzie przed chwilą stałam. 

- Poznaj mojego brata, Klaro. Mikołaj. - nigdy w życiu nie widziałam go na oczy. Coś musiało się za tym kryć. 

- Pan kłopot, oszołom i nierób. - sam nadał sobie kilka tytułów, a następnie podszedł do rozwleczonych na rogu sali, balonów. - To właśnie moje życie. 

- Skończ z cyrkiem, braciszku. - nie widziałam, żeby ktoś ją tak zirytował od czasów Michała i ich problemów w związku.

- Cyrk to te chrzciny. Po jaką cholerę ściągałaś mnie z misji? - wojskowy? Sama zaczęłam zastanawiać się nad logiką przyjaciółki. Chciała aby Ignacy wyrósł na samobójce w moro? Tak. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona do panów latających z bronią w imieniu pokoju, ot co.

- Bo chciałabym, żeby Ignacy miał jakiekolwiek wspomnienia z wujkiem zanim ten zginie gdzieś pod afgańskim piachem! - warknęła i zacisnęła zębiska. Szykował się niezły bój, którego nie chciałam być świadkiem. 

- Pięknie! No to zaczynamy...doktor, prawnik, kasjer byleby nie wojskowy! - chrząknęłam, aby dać o sobie znać, ale nie poskutkowało.

- Miałeś być pilotem w lotnictwie rozpoznawczym! Miałeś być bezpieczny, a zachciało Ci się igrać z kulami! - dlatego go nie poznałam.

Rodzina Darii pochodziła z biedy. Gdy została z Michałem, ten dał jej ojcu wiele profitów i zatrudnił go w swej firmie. Pan Jan był bardzo zadowolony z obrotu sprawy i zawsze traktował Michała jak syna. Prawdopodobnie tu leżał pies pogrzebany. Ojciec mylił miłość z szacunkiem oraz wdzięcznością. Syn, który nie chciał być od niego uzależniony zmył się i zostawił rodzinę. Teraz gdy nasze życia, przede wszystkim Darii nabrało kształtów, chciała aby i on się w nim znalazł. Brat. Zły, rozgoryczony, ale jednak brat.

- Wolałem oddać swe życie ojczyźnie niż pustemu i zakochanemu w sobie sukinsynowi! - musiałam przerwać tę nawałnicę.

- Ej! Stop wam! - stanęłam między zacieśniającą się szczeliną, która ich odgradzała. - Tu nie chodzi o was! W grze, jakkolwiek by to nie zabrzmiało...jest mały chłopiec. - miodowe oczy zrobiły krok w tył i oparły się o ścianę. Nie patrzył na nas. Urażony wielkolud, starał się pozbierać rozszarpane nerwy.

- Masz rację. - blondynka zagarnęła włosy za uszy i zamknęła oczy. Biorąc głęboki wdech, spojrzała w stronę brata. - Ignacy jest dla mnie najważniejszy, Mikołaj. Chciałam abyś stał się częścią jego świata, ale jeśli nie potrafisz...zrozumiem. - odpuściła.

Szczupłe dłonie odbiły się od ud. Ostatni raz obdarowała nas obydwoje smutnym spojrzeniem  i wybiegła z sali. Gdy donośny na całą salę kopniak wywrócił do góry jedno z krzeseł, prychnęłam pod nosem. 

- Brawo. - klapnęłam w dłonie. - Dojrzale, jak na człowieka, który broni innych. 

- Coś jeszcze? - rzucił, odwracając się do mnie tyłem. 

- Spakuj się i wyjedź. Tak będzie dla nich najlepiej. - musiałam poskładać do kupy resztki damskiej godności.

Kto miał rację? Nie wiem. Nie chciałam nawet doszukiwać się jasnych argumentów w tak bezsensownej i niepotrzebnej kłótni. Mimo wszystko chciałam znaleźć rozwiązanie. Złoty środek na wojnę, w której jej brat musiał walczyć z o wiele cięższym przeciwnikiem niż dotychczas.



***

- To był horror, Bartek. - nadal wspominałam wczorajszą awanturę, w której Daria i zaginiony brat marnotrawny urządzili niezły pokaz.

- Daj spokój. Przejdzie im. To rodzina. - był spokojny bo nie brał w tym zamieszaniu czynnego udziału. 

- Ten facet to nieporozumienie. Zachowuje się jakby cały świat uwziął się na niego! To jego siostra i jaka by nie była to nią pozostanie. - naładowana negatywną energią, próbowałam uzyskać minimalne wsparcie.

- Jeden problem z głowy. Wiem, że nie zaciągnie Cię do łóżka. - śmiech i żartobliwa anegdota, nie podziałały na mnie kojąco. Wręcz przeciwnie coraz mocniej odczuwałam brak Bartka. 

- Kiedy wracasz? - doskonale wiedziałam.  W kółko odliczałam siedem pieprzonych dni. Gehenna bez jego ciała, smaku, dotyku i truskawkowych shake'ów.

- Siedem dni. - jakby miód na uczy i sól na rany. - Mogę mieć ewentualnie jeden lub dwa dni opóźnienia, ale to normalne przy takich projektach...

- Opóźnienia? - jeśli chciał mi dokuczyć to mu się udało. - Ja tutaj wariuje bez Ciebie, a ty jeszcze dokładasz sobie dwa dni? Bartek...- chciałam mieć go przy sobie.

- Obiecaliśmy sobie. Rok. Jeden rok i kończę pracę w firmie. Potem jestem cały twój...mogę nawet robić filmy z wesel, jeśli tylko Cię to kręci. - mruknięcie do telefonu, delikatnie mnie zawstydziło.

- Wariat! - miał rację. Obiecaliśmy sobie, że pewne sprawy doprowadzimy do końca. Jego kontrakt czy sprzedaż mieszkania, aby kupić mały dom na obrzeżach miasta. Mógłby nadal poświęcać się fotografii tyle, że lokalnej...a ja miałabym nas dla siebie. I tylko dla siebie.

- Kochanie, zaraz lecę na ten pokaz lotniczy. Mówiłem Ci, jak pięknie udekorowano ulice? - był włóczykijem i za to go pokochałam.

- Baw się grzecznie. - na koniec posłałam całusa i rozłączyłam się. Smutek i cisza rozbiegła się we wszystkie, cztery kąty  salonu. Chwilę później coś przerwało lament i wyrzuciło ze mnie depresyjny stan rzeczy. Donośny huk ze strony korytarza, kazał przywdziać puchate kapcie i zmierzyć do jego źródła. Kogo licha o tej porze, przywiozło? Daria była najcelniejszą z opcji.

Mocno opatuliłam się grubym swetrem i pobiegłam do drzwi. Pokonując wszystkie zamki, co trochę potrwało, wreszcie otworzyłam je na oścież. Oczekując twarzy najlepszej przyjaciółki, uśmiechnęłam się. Kiedy przed nosem pojawił się bukiet herbacianych róż, zastygłam w bezruchu. Sekundę później ukrywający się za nimi człowiek, objawił swe oblicze. Diabeł w ludzkiej skórze przyszedł po kolejną ofiarę.

- Cześć. - zmrużyłam powieki i zamilkłam, co dało mu szansę na kontynuację. - Jeśli chodzi o wczorajszy popis z mej strony, to miałaś rację. Nie jestem ideałem...

- Jak mnie znalazłeś? - brak Bartka był odczuwalny z każdą kolejną sekundą. Gdyby zobaczył obcego faceta, dodatkowo tego który tak potraktował Darię...odwiedziny skończyłyby się katastrofą. 

- Daria. Byłem u niej i pogadaliśmy, ale tobie też jestem winien wyjaśnienia. - w jakim celu niby miałabym go słuchać? I dlaczego jego siostra zgodziła się na atrakcję związaną z niezapowiedzianymi przeprosinami?

- Wyjaśniliśmy. Do zobaczenia na chrzcinach. - gdy chciałam zamknąć drzwi, zatrzymał je nogą. Gdy mocno wzdychnęłam, przekierował swój wzrok ze stopy na mą twarz. 

- Nie pogryzę Cię. - miał pecha.

- Ja nie mogę tego obiecać. - wzruszyłam ramionami i zamknęłam drzwi. 


Po jaką cholerę tu przylazł? I dlaczego wcale nie rozzłościło mnie to tak, jak powinno? Masa pytań i głucha cisza. Bartek, gdzie jesteś gdy Cię potrzeba?
Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger