poniedziałek, 30 lipca 2018

Plan B (XIII)

Plan B (XIII)
Jeszcze tylko 2 części kochani. 
Powiem krótko...będę tęsknić. 

Tymczasem nadal zapraszam do głosowania na opowiadanie kolejnego miesiąca. 

Pozdrawiam. Wasza A. 

***


Ostry chłód przylegający do nagich stóp, od razu zwrócił moją uwagę. Lód, na którym stałam również. Rozszalała wokoło śnieżna burza oraz ja stojąca w jej centrum, nie wydawały się realne. Starając się dojrzeć czegokolwiek poza białym pustkowiem, poczułam falę zimna uderzającą we mnie z ogromną siłą. Koronkowa sukienka, którą na sobie miałam do złudzenia przypominała tą, sprezentowaną dla mnie od Pana Antoniego. 

Kiedy kolejne uderzenie lodowatego powietrza połączonego z szorstkim śniegiem, uderzyło w twarz, przysłoniłam ją dłonią. Obrączka, którą po chwili na niej zauważyłam, zbiła mnie z tropu. Moja fantazja, jak się okazało, nie posiadała granic. Dynamicznym ruchem odwróciłam się w drugą stronę, aby móc dokładniej na nią spojrzeć. Wiatr oplatał teraz moje plecy, ale wcale nie zmienił temperatury. Pieprzony sen w jakim dane było mi zostać, nie był znajomy. 

Wielokrotnie słyszałam, że śni się nam to, o czym nie mamy pojęcia, iż myślimy. Mą ostatnią jednak nie był biegun północny, po którym latałabym w letniej odzieży. Coś więc nie współgrało z mymi rzeczywistymi pragnieniami albo zwyczajnie w świecie byłam gorzej zakręcona, niż mogłabym podejrzewać.  Skupiając wzrok na zimnym metalu oplatającym jeden z mych palców, poczułam się nieswojo. 

W sekundzie gdy pociągnęłam za niego i próbowałam ściągnąć, poczułam rozlewający się w klatce piersiowej ból. Coś uderzyło w nią z takim impetem, że kolana ugięły się, a płuca przestały funkcjonować. 

- Ah! - krzyknęłam, tracąc równowagę w nogach. Chwiejące się ciało nagle zostało złapane i opatulone w ramionach, tak szerokich i charakterystycznych, że tylko na złość sobie, mogłabym nie odgadnąć ich właściciela. 

Leon przylgnął do mnie całym ciałem, chowając tym samym od rozszalałej burzy. Duże dłonie schowały wewnątrz moje i mocno zacisnęły się na zaczerwienionej, wysuszonej od zimna skórze. Lekko odchylając się do tyłu,  zobaczyłam go. Cudowne oczy w kolorze pasującym do lodowiska  na którym staliśmy, patrzyły na mnie z tęsknotą. Jak mogłam pomyśleć, że się uwolnię? Niezwykły sen przypominający bajkę o zagubionej księżniczce i złym królu nagle przeobraził się w fantazję. Naprawdę cholernie go kochałam.  

- Zostań. - szepnął, przylgnąwszy do mnie jeszcze mocniej. Nie sądziłam, że można być bliżej. Bliżej jego źrenic, zapachu, ciała. Dopiero teraz poczułam się, jak jego część. Krew buzująca w żyłach, przywróciła normalny oddech. Trzaskający o nasze ciała mróz, zniknął. Wszystko ustało. Wszystko poza jego biciem serca, które było najlepszą rzeczą jaka mnie spotkała.

- Leon...- przy wypowiadaniu jego imienia poczułam wstrząs. Ciało zadygotało i wypadło z męskiego uścisku. Źrenice rozszerzyły się, a ja wróciłam do rzeczywistości.

Znalazłam się w sypialni. A ciarki na przedramionach oraz uczucie strachu, wlało się w każdy nerw. Mocno potrząsając głową, wciągnęłam powietrze do płuc. Gdy oddech uspokoił się, spojrzałam na zegarek. Czwarta nad ranem wyświetlająca się na ekranie telefonu oraz kilka połączeń nieodebranych.  Kontakt Niny oraz znajdująca się obok cyfra siedem, zaniepokoiły mnie. Bez namysłu złapałam za aparat i oddzwoniłam do niej.  

- Nina...- mocny szloch, którym odpowiedziała, przeraził mnie. - Halo? - musiałam wiedzieć, co się dzieję. 

- Dziadek...- opanowała się resztką sił. - Nie ma go, Pola. Nie ma...- po tych słowach rozłączyła mnie. 

Pot oblewający ciało, nie zniknął tak, jak smutek. Jeszcze przez kilka następnych minut siedziałam w ciszy, którą w końcu przerwał jęk z bólu. A ten znalazł się dokładnie w tym samym miejscu, w którym czułam go podczas snu. 

***


Sylwia nie pytała o jakiekolwiek szczegóły. Wsiadając ze mną do auta, zadbała wcześniej jedynie o to, abym ubrała się i wypiła witaminy, które zalecił Tymon. Bez jakichkolwiek sprzeciwów ze strony Miłka, pojechała tam ze mną, a ja doskonale zdawałam sobie sprawę z jej motywów. 

Na przekór nerwom, musiałam wyciszyć umysł. I to nie ze względu na samą siebie, ale kogoś o wiele ważniejszego. Przyjaciółka więc pilnowała abym zajęła się czymś innym niż nerwami oraz faktem straty kogoś mi najbliższego. Pytała o imię dla dziecka, kolor pokoju, cokolwiek co mogłoby otworzyć furtkę, pozwalający na odejście od czarnych wizji. 

Czy to pomagało? Nie. Całą energię wolałam skupić na Leonie. Czemu? Nie miałam bladego pojęcia czym był sen, ale powoli zaczynało mnie to przerażać. A jeśli chciałam nauczyć się z nich czegoś pożytecznego, postanowiłam poszukać wskazówek. Jedną z nich był właśnie on. Dopiero gdy zjawił się obok poczułam ulgę, prawda? Dlatego też milczałam i w ciszy powracałam do snu. 

- Odebrała w końcu? - wysiadłyśmy z samochodu i od razu skręciłyśmy w stronę drugiego wejścia na ostry dyżur. To Michał odpisał na wiadomość, co oznaczało, że jego ukochana musiała być w naprawdę kiepskim stanie. 

- Prawnik wysłał wiadomość. - odparłam, rozglądając się za jakąkolwiek osobą, która mogłaby udzielić nam informacji. - Mówił, że go przenieśli...- gdy Tymon pojawił się przed nami, odetchnęłam z ulgą. - Z nieba nam spadłeś...

- Pola, naprawdę próbowaliśmy...- nie mogłam dopuścić do siebie tej myśli. Dopiero teraz coś się odblokowało. Strach oraz złość opanowująca dłonie, zacisnęła je w pięści. 

- Gdzie oni są? - coś blokowało płacz. Jakbym traciła kontrolę, ale okruchami mocy trzymała się nadziei. Sylwia była idealnym towarzyszem. Jedynie trwała przy boku. Nie oceniając mnie, nie kładąc do głowy, wspierała w każdej sekundzie logicznych lub mniej logicznych rzeczy, jakie wyczyniałam. 

- Druga sala. Miał niewydolność...- nie musiał kończyć i tłumaczyć czegoś, co pół godziny wcześniej wbiło mnie w glebę. Nie potrzebowałam już zapewnień ani słodkich, pocieszających słów. Chciałam się pożegnać. Ale nawet to zostało mi odebrane. Nie byłam więc smutna, ale zła. Zła i rozgoryczona. Przeżyłam śmierć matki, a teraz ojca. Mała wiara żyjąca nadal, wewnątrz mnie była ósmym cudem świata. Tego musiałam się trzymać. 

Dynamiczny krok nie pozostawił w tyle mej osoby towarzyszącej. Sylwia z powagą na twarzy, pełną gotowością do pomocy, szła obok. Kiedy natrafiłyśmy na korytarz idący do dwóch pierwszych sal, zobaczyłam pobojowisko. Nina kucała tuż przy ścianie od strony sali. Zasłaniając usta dłonią, chciała uniknąć krzyku, który zapewne rozdzierał ją we wnętrzu. Michał oparty o drugą ze ścian, naprzeciw niej, próbował skupić myśli. Z zamkniętymi oczami, zaciśniętymi w cienką linię ustami, szukał pomocy. Ostatni z rodzinki, bliski memu sercu był nieobecny. Na moją korzyść mogłam oszczędzić nam dodatkowego stresu.

Gdy pojawiłam się obok blondyna, ten szybko powrócił do żywych i od razu wziął mnie ramiona.

- Wszystko będzie dobrze. - szepnął, przytulając mnie do siebie.

Wszyscy wokoło myśleli o mym ogromnym bólu, który zadławiłam. Nie spodziewali się, że będę silniejsza od nich wszystkich razem wziętych. Wiedziałam również, że tego chciał Pan Antoni. Po ostatniej rozmowie podczas, której pomylił mnie z kimś innym...zrozumiałam. Miał prawo odejść. W spokoju, wśród swych najbliższych. Posiadał do tego pełne prawo, a winy w kimkolwiek szukać było na próżno. Nawet we mnie.  Bo miłość była lekarstwem na całe zło świata. A ten człowiek przetrawił go bardzo dużo i dlatego też zasługiwał na oddanie mu uczucia. Nawet jeśli oznaczało to odejście na drugą stronę i pozostawienie nas....nie czułam się skrzywdzona.

Pan Antoni ubóstwiał życie, ale ponad to kochał mocniej tylko jedną rzecz. Bycie z Urszulą. Ze swoją ukochaną. Tą, która pozostawiła w jego rękach dom, syna oraz wielką odpowiedzialność. Ta, która poświęciła się dla swego dziecka oraz jego życia. To do niej uciekł. Właśnie dlatego nie mogłam pozwolić sobie oraz innym na dramaturgię. Ludzie, którzy go znali...powinni wiedzieć, że jest teraz najszczęśliwszym jakim kiedykolwiek mógłby sobie wymarzyć. Był bowiem nareszcie z nią.

- Już jest. - odpowiedziałam spokojnie, na co zareagował szokiem oraz szorstkim spojrzeniem.

Kiedy znalazłam się przy skulonym ciele Niny i pogładziłam ją po głowie, spojrzała na mnie. Przekrwione oczy, rozmazany makijaż oraz szaleństwo, które rodziło w niej spustoszenie, zwolniło mój zapał. Z nią musiałam być wyjątkowo ostrożna.

- Nie płaczesz...- szepnęła i zmrużyła wzrok filtrując moją twarz. - Jakim cudem...

- Już jest po wszystkim. - potarłam mokre policzki i zwróciłam na siebie pełną uwagę brązowych źrenic. - Twój dziadek zasłużył na spokój, Nina. Jak nikt inny. - uśmiechnęłam się smutno.

- Ty również. - głos zza mych pleców, od razu zasiał ziarno niepewności. Dlaczego zawsze pojawiał się wtedy, gdy łapałam równowagę? Przecież wiedział, że tracę przy każdym naszym spotkaniu.

- Odpuść. - Sylwia zaatakowała przede mną. - Odpuść sobie i daj im chwilę. Zaraz znikamy. - nie bawiła się w mojego adwokata. Chciała jedynie abym nie wycofała się ze swych postanowień.

- Widzę, że wszystko wróciło do normy. - kiedy wstałam i spojrzałam na niego, wyzbyłam się uczuć. Obojętność oraz opanowanie musiało wystarczyć aby nie wywołać niepotrzebnych atrakcji.

- Słyszałeś Sylwię. - twarda jak skała, patrzyłam mu prosto w oczy i nawet nie drgnęłam, gdy posłał mi szyderczy uśmiech. Uwielbiał się krzywdzić. Przede wszystkim samego siebie.

- Dość. - Nina wstała i stanęła między bratem, a mną. Kiedy spojrzała mu w twarz, zobaczyłam coś znajomego. Coś co drgnęło mną przy naszej pierwszej rozmowie. - Jeśli ktokolwiek jest tutaj zbędny, to właśnie ty. - nie sądziłam, że młoda się na to odważy. Widząc zdenerwowanie, które w niej narastało, zaczęłam się wycofywać.

- Pojadę...- zastopowała mnie przy jednym kroku w tył.

- Nie, Pola! Nie waż się! - warknęła, rzucając za ramię i kolejny raz spojrzała Leonowi w oczy. - Jeśli mój brat nie dorósł to bycia człowiekiem...może nie zasługuje na to aby go tak traktować. - Michał pojawił się przy niej, tak szybko jak było to możliwe.

- Myślę, że powinniście... - telenowela godna nagród.

- Chodź. - czując ciepłą dłoń, która wplotła się w moją, zadrżałam. Tymon stojący obok, wyglądał na śmiertelnie przerażonego, ale również pewnego każdego swego działania. Tęczówki Leona pociemniały, a Nina wraz z Michałem spojrzeli na siebie. - Wybaczcie. - ciągnąc mnie ze sobą w stronę wyjścia, usłyszałam krótkie "sukinsyn". Leon był wściekły, a Tymon totalnie zwariował. Idealne połączenie.

Staliśmy po drugiej stronie szpitala. Tam gdzie daleko było od sal, strzykawek oraz Leona. Wstęp tutaj posiadała jedynie załoga medyczna, więc podejrzewałam, że rozmowa wejdzie na bardzo poważny temat. Ogródek, który znajdował się przed nami był wręcz idealnym miejscem do bitwy. Na zewnątrz, bez hamulców oraz świadków, mógł ukatrupić mnie na miejscu i od razu pochować. Gdzieś pod krzaczkiem róży, ewentualnie wśród odpadów medycznych, których magazyn znajdował się po drugiej stronie od wyjścia. 

- Czy ty myślisz o swoim zdrowiu?! - gdy znaleźliśmy się wystarczająco daleko od całej rodziny Foresterów, zaatakował.

- Co ty wyprawiasz...- machnęłam dłonią na drzwi wyjściowe, którymi mnie wyprowadził.- Wiesz, że to tylko go rozjuszyło?!

- Nie mówię o pieprzonym snobie, a o waszym dziecku! - zacisnął pięści i wydał z siebie ostre warknięcie. Zaciśnięte zębiska oraz gniew w oczach zupełnie do niego nie pasowały. No może zwyczajnie nie do fartucha lekarskiego, który symbolizował niesienie pomocy.

- Nigdy mu nie powiem, więc nie musicie się martwić! - rozłożyłam ręce i szyderczo się uśmiechnęłam.

- Mnie nie obchodzi tajemnica, ale stan zdrowia pacjenta...przyjeżdżając tutaj o takiej porze, narażając się na ogromny stres, naprawdę szkodzisz sobie, jak i dziecku. - zszedł z tonu i zaczął przedstawiać normalne argumenty.

- Nie rób ze mnie mordercy! Nie pisałam się na tragiczną komedię w roli głównej, ale stało się...nie pozwolę jednak zarzucać sobie, że bawię się w patologiczną matkę! - zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Otwierając je, nie wiedziałam jeszcze, że będzie to najgorsza rozmowa w mym życiu.

Leon stojący za Tymonem, spoglądał na mnie, jak na dawno zaginiony przedmiot. To uczucie towarzyszące odnalezieniu zguby, można było porównać do ulgi i emocjonalnej błogości, tak? Dziwnie więc było patrzeć na jej eskalacje u postaci złego króla. Dodatkowo tam gdzie od zawsze górowała jedynie złość.

- Nie...- wydusiłam resztką sił.

- Zostawię was samych...- chciałam wsiąknąć pod pieprzony biały fartuch  i zniknąć wraz z nim. Niestety był tak zwinny, że nie zdążyłam nawet zaprotestować czy go zwyzywać. Leon wcale nie zareagował na moją panikę. Cisza oraz duszność, która znów między nami zapanowała, była tą przed burzą. Ogromną, bogatą w pioruny ze skutkiem utraty schronienia. Wiedziałam, że to ostatnie już było przesądzone. Nie miałam drogi ucieczki, a nawet jeśli chciałabym spróbować...zły król by na to nie pozwolił. Bajki jednak nie były moją specjalnością. W żadnym wypadku.


Adrenalina informacyjne

Adrenalina informacyjne
Witam. 

Jak zapewne widzicie po tytule, nadszedł czas na kilka informacji. 

Po pierwsze...opowiadaniem miesiąca sierpień zostaje.......Skoro już wiesz. 

Powiedzmy, że był remis. Patrząc na pogodę za oknem, zdecydowałam jednak, że będzie to dla was korzystniejszy romans. "Tam gdzie wieje wiatr" zostanie opowiadaniem bardziej "mroźnego"miesiąca, który będzie odpowiadał fabule. 

Skoro już wiesz...rusza już 10 sierpnia!

Od 17 sierpnia jestem poza zasięgiem bloga. Tak przynajmniej zamierzam. Poszukam inspiracji i odświeżę mózg, co myślę nie rozleniwi mnie...a da siłę i wenę do dalszego pisania.

Co do pomysłów...opowiadaniem września jest:

->     "ADWOKAT BOGA" : 

Dwudziesty pierwszy wiek jest dla niektórych dusz rajem, a dla niektórych piekłem. I tak w zależności od upodobań, toczą się losy ludzkości. Jak wygląda praktyka zabierania ich z ziemskiego padołu? Moglibyście się zdziwić, ale bardzo oficjalnie. Co wspólnego ma z tym Celestyna? Cóż, jest adwokatem Boga i uwielbia być jego ulubienicą. Więc gdy na horyzoncie pojawia się nowy przeciwnik, chcący odkupić swe winy, musi zrobić wszystko aby utrzymać swą pozycję. Jednak czy nauczona walki na zasadach niebiańska prawnik, będzie w stanie wygrać z kimś kto nigdy ich nie posiadał?

A wy jakie posiadacie plany na wakacyjny odpoczynek?

PS: Życzę i życzyłam...cudownych i pełnych "wrażeń" urlopów. 

Pozdrawiam. Wasza A. 







piątek, 27 lipca 2018

Plan B (XII)

Plan B (XII)
Pola chyba dostała za swoje, prawda?


Pozdrawiam. Wasza A. 

***

- Pola...powiedz coś. - Tymon spoglądał na mnie z przerażeniem i troską. Gdy podsunął mi właściwe wyniki badań, które jakiś idiota w laboratorium podmienił przy ostatniej prostej...gdybym go dorwała, mogłabym zrobić z niego makatkę. 

- Nie wierzę. - Sylwia była pierwszą, która dowiedziała się o ciąży. Co miałam ukrywać? W jakim celu? Leon znał sposoby na poznanie prawdy, ale teraz gdy nie chciał mnie znać, to nie było istotne. - Będę ciotką! - szturchnęła w mój bok, a ja podarowałam jej w prezencie, najbardziej mordercze spojrzenie na kiedykolwiek się zdobyłam. 

- To nie jest najlepszy pomysł. - upił łyk ciepłej espresso i zaczął przeglądać badania. - Najważniejsze, że jest zdrowe...

- Fizycznie pewnie tak, ale co z psychiką? - obojętnie wpatrywałam oczyska w bawiące się przy hydrancie dzieciaki. - Pewnie zostanie mordercą...psychopatą...- Sylwia walnęła mnie w ramię, aby przywołać do porządku. 

- Zamilcz! - zacisnęła zębiska, gdy oburzona zaczęłam gładzić miejsce po uderzeniu. 

- Sylwia ma racje. To nie kara, a cud. Będziesz zajebistą mamą. - uśmiechnął się i powodził wzorkiem za badaniami, które przejęła właśnie przyjaciółka. 

- Samotna wariatka, która zaciągnęła swojego szefa do łóżka i zrobiła go balona. Świetny scenariusz. Naprawdę. Doceniam. - klasnęłam w dłonie i zamknęłam oczy. Na moment wyciszyłam nerwy. - Jeden raz! - uderzyłam pięścią w stolik, aż kelnerka obsługująca innych, podskoczyła do góry. - Jeden raz zdecydowałam się nie myśleć i proszę...- chciałam rozszarpać wszystkich dookoła. 

- Oho. Hormonki buzują. - blondynka puściła oczko w stronę siedzącego naprzeciw lekarza. 

- Leon nie musi być twoim mężem. Pozwól mu na bycie ojcem. To wszystko. - mętlik w głowie zaowocował samymi głupimi pomysłami. 

- Nie. - nie chodziło o dumę, a problem. - Nie dowie się, bo nie zostanie ojcem. 

- Nawet nie mów...- Tymon wzdrygnął się. Kiedy zrozumiał, że nie żartuję, zabrał wszystkie dokumenty i spakował je do teczki. Wstając z miejsca, zawołał kelnerkę. Gdy zapłacił, poczułam na sobie zawiedzione spojrzenie. - Szkoda, że nie potrafisz walczyć. 

Sylwia milczała przez kilka minut od wyjścia wspólnika. Czułam, że również chce mnie osądzić, tyle że nie potrafi. Była kobietą, może dlatego chociaż w jeden setnej...wiedziała, że mam na sobie ciężar. Odpowiedzialność, której nie chciałam dźwigać. 

- Pamiętasz, co mówił Ci Pan Antoni? Mówił, że będziesz świetną żoną...mamą...posłuchaj tego głosu, który dawał Ci siłę. - czułam się winna. 

- Szkoda, że nie przewidział iż to jego wnuk zniszczy mi te marzenia. - znowu go obwiniałam. 

- Porozmawiaj z nim zanim zdecydujesz się na krok, którego nie da się cofnąć. - pogładziła me ramię i ułożyła na nim głowę. Byłam pomiędzy wygraną, a całkowitą przegraną. To, co miało się wydarzyć...mogło zmienić wszystko. 

***

Miejsce spotkania nie było przypadkowe. Chciałam powiedzieć mu o wszystkim na neutralnym gruncie. W jego domu za dużo było wspomnień, a nie chciałam ich przywoływać. Miałam plan  zdecydować się na normalny start dla siebie, jak i kogoś kto pojawił się w mym życiu niespodziewanie. Czy z udziałem Leona, czy też bez. Bo choć posiadałam przeczucie, że ucieszy się on ogromnie, tak również przeinaczy to na swój sposób. Byłam tego prawie pewna.

Tutaj bowiem nie chodziło o majątek i pieniądze, ale o uczciwość. Jeśli chodziło o moją krystalicznie czystą powłokę, niestety na końcu nie okazała się być tak przejrzysta, jak zakładałam. Brunet o zawadiackim usposobieniu do życia miał rację. Ten wariat miał rację. Sprowadziłam na siebie tyle nieszczęść, że nie zliczyłabym tego w jedną noc. No właśnie. Ja. Ja sprowadziłam je do swego życia. I zamierzałam oszczędzić tego niewinnej istocie, która była kwestią pierwszorzędną jeśli chodziło o aktualne priorytety.

Barti nie był zachwycony pomysłem wynajęcia lokalu dla dwóch osób. Tak szczerze powiedziawszy w ogóle nie był zachwycony całą historią, którą musiałam opowiedzieć zanim w ogóle zechciał mnie wysłuchać. Czy naprawdę zależało mi na Leonie? Aktualna atmosfera między nami nie należała do tych, w których pije się smaczną kawkę i opowiada o dawnych czasach. Wprawdzie nie szliśmy jeszcze na noże, a sam zainteresowany i tatuś w jednym, nie odezwał się od momentu kłótni w szpitalu. Moje zachowanie było poniżej poziomu, ale tak właśnie działają hormony oraz facet, w którym jesteś szaleńczo zakochana. I nad wszystko wiedziałam, że tej prawdy nie zamiotę pod dywan.

Telefon z prośbą narady wykonałam do Niny. Ta z pełną premedytacją wystawiła mi swego brata i wkręciła go w rodzinne spotkanie. Na początku obawiałam się odmowy. Lokal, w którym poznał Negri nie był zapewne dla niego zwykłymi kilkoma ścianami, przepełnionymi stolikami i kolorowymi światłami. Dzięki resztce pomyślności jednak udało się mu przemóc wariacki upór, co dało mi zielone światło, co do rozpoczęcia bitwy o przyszłość.

Siedząc pod sceną, wpatrywałam się w ustawione na niej światła. Dawno nie byłam w tym miejscu. Zbyt długo również zwlekałam z powrotem na stare śmieci, które w dzisiejszym położeniu wcale nie wydawały mi się tak tragiczne. Siostra dowiedziawszy się o mej ciąży od razu kazała przesłać zdjęcia wyników badań. Nie winiłam jej za brak wiary. Byłyśmy mocno skołowane przez rodzinne zawirowania, które wręcz kipiały od nadmiaru przekrętów.

Chrząknięcie dochodzące zza mych pleców, wybudziło umysł ze stagnacji. Czułam się bezpieczna. Po raz pierwszy w życiu nie byłam przerażona. Jakim cudem? Nie byłam sama. Jeśli tylko pozwolono mi dostąpić daru, o którym tyle opowiadał Pan Antoni...musiałam być wdzięczna i silna. Już nie dla samej siebie.

- Teatrzyk? Nieźle. - dopiero teraz odwróciłam się w jego stronę. Elegancki ubiór sygnalizował o pełnym profesjonalizmie. Leon przecież ubóstwiał być poprawny, punktualny i przygotowany. Szkoda, że informacje, których miałam zamiar udzielić nie były jednymi z tych, na które obydwoje moglibyśmy się przyszykować.

- Uwielbiam ten twój ton. Romantyk i cham w jednym. - uśmiechnęłam się szyderczo. Nie miałam zamiaru kopać leżącego, ale sam się o to prosił.

- Za to właśnie ja nie uwielbiam Ciebie. Żaden ze mnie romantyk. Chyba wystarczająco się o tym przekonałaś. - rozmierzwione przez wiatr włosy oraz delikatny, zadbany zarost bardzo mu pasowały. W pełni wyglądał na hrabię, który czeka na swą ofiarę. Żądny krwi niewinnych miał tylko jedną, podstawową wadę. Nie potrafił grać nieprzejętego. Dobrze, może w towarzystwie Michała, Alicji czy też innych wyniosłych osłów, którzy pochodzili z tego samego ekskluzywnego półświatka. Nina, ja...ludzie, którzy znali go na wylot byli piętą achillesową. Nie potrafił ukrywać emocji, nawet pod najdroższym z płaszczy noszących się na nim wręcz idealnie.

- Przekonałam. Skutki tego nieprzemyślanego kroku noszę po dziś dzień. - miałam go za inteligentnego mężczyznę, który w pewnym momencie zrozumie o czym mowa.

- Jasne. - zagryzł dolną wargę i pokręcił głową w obydwie strony. - Po jaką cholerę mnie tutaj zwabiłyście? - zaczął rozglądać się po każdym z kątów lokalu. Unikał mego spojrzenia, co oznaczało tylko jedno. Bał się, że przepadnie. I co lepsze dla mnie, wiedziałam że to zrobi.

- Na sam początek...nic od Ciebie nie chcę. Musisz wiedzieć, że naprawdę nie zamierzałam robić tego w dany sposób, ale...nie pozostawiliśmy sobie wyboru. - spojrzenie jakie we mnie utkwiło nie należało do tych pełnych romantycznych wibracji. Jego granica cierpliwości przypominała toczącą się z śnieżystych gór, lawinę. Przybierała ona coraz większą prędkość, a co za tym idzie...Leon po prostu stawał się coraz mocniej zirytowany.

- A miałem wybór, Pola? Wybór? Dałaś mi go? - kiedy znalazł się tuż przede mną, poczułam drżenie kolan i mocne pocenie się dłoni. Był jak narkotyk, którego odstawiłam w bardzo złym momencie. Jakbym nie dokończyła podróży i wróciła z niej w połowie do szarego, pustego domu.

Stąpnęłam z nogi na nogę, a potem bez słowa oddaliłam się o dwa kroki. Widocznie nie uważałam na lekcjach fizyki, bo siłę przyciągania jaka drgała między nami, nadal była dla mnie niezrozumiała. Moje oddalenie, przywołało go bliżej. Czułam bijące ciepło oraz pojawiający się wraz z nim cudowny zapach. Ten należący tylko do niego.

- Bawiłaś się w jakieś role...i fakt, też nie byłem święty. Nie mogłem dać Ci serca, bo zwyczajnie w świecie go nie posiadam...posiadałem. - skuliłam wzrok i wzięłam głęboki wdech. Był zbyt blisko abym mogła wydusić z siebie choćby słowo pełne zniewagi. Krzywdzenie go zawsze było łatwiejsze z dystansu. Negri była największym z możliwych, który pozwolił na zabawę jego kosztem. - Moja matka śni mi się po nocach. Od zmysłów odchodzę, jak pomyślę sobie ile jestem winny tej rodzinie...tyle, że to nie jest ważne.

- Ważne. - szepnęłam, dławiąc się wstydem. - Jest ważne, Leon. - musiałam mu powiedzieć. - Może nigdy nie spłacimy długu, który zaciągnęliśmy wobec swoich bliskich, ale...czy chociaż wobec siebie...- nadal nie potrafiłam podnieść wzroku.

- Nie. - zawadził palcem o mój podbródek, czym kazał na siebie spojrzeć. - Nie ma takiej rzeczy, która mnie uratuje. Negri też była pomysłem na moment. Cokolwiek sobie wymyśliłaś Pola, to się nie wydarzy.

- Szkoda. - złapałam za dłoń, która dotykała mej twarzy i ucałowałam jej wierzch. Był jak w tranie. Na koniec pogładziłam ją, a potem uwolniłam z serdecznej czułości. Kolejno wyminęłam jego osobę i podeszłam do stolika, na którym położyłam przygotowane dokumenty medyczne. Nie zwrócił na nie uwagi, ponieważ to ja byłam centrum jego zainteresowania.

Łapiąc za kluczę od lokalu, uśmiechnęłam się smutno, zwyczajnie do samej siebie. Bo taka właśnie musiałam być. Samotna w walce o rozwiązanie wszelkich problemów.

- Pójdę już. - spokojny ton pożegnania wcale mnie nie zdziwił. Smutek, który pozostał również.

Kroki dochodzące ze strony schodów, które prowadziły do wyjścia, dudniły równomiernie z pulsem w mojej klatce piersiowej. Nie wolno było mi tracić wiary oraz siły. Jedynie jego. Jego musiałam stracić.



Siedzieliśmy, jak na obradach okrągłego stołu. Tymon spoglądał na komórkę, która warczała co kilka minut. Narzeczona, która wyjechała do matki nadal nie dawała mu spokoju. Biedaczek przejęty kłótnią, mimo wszystko przyjechał do nas na prośbę Sylwii oraz Miłosza. Ten drugi był w nieco mniej entuzjastycznym humorze przez wzgląd na obcego gościa, ale ze względu na mnie odpuścił.

Sylwia parzyła herbatę oraz kawę zgodnie z złożonymi wcześniej zamówieniami. Skupiona na wypełnianiu cukierniczki, utkwiła spojrzeniem w jednym punkcie. Gdy przesypała zbytnią ilość, która wyleciała na powierzchnię blatu, syknęła ze złości.

- Jasna cholera! - niezadowolona próbowała wyrazić ogrom emocji, które udzieliły się wszystkim wokół mnie.

- To nie jest koniec świata. - Miłosz spojrzał na mnie z uśmiechem i kilka razy przeczesał długą brodę. - Przynajmniej oszczędziłaś dziecku towarzystwa tego...- Sylwia zgromiła go nienawistnym mruknięciem pod nosem, za co poniekąd jej dziękowałam.

- Spróbuję mu powiedzieć. - nie byłam zła, a jedynie smutna i zdeterminowana. Nie chciałam pozbawiać dziecka, ojca. Zwyczajnie w świecie chciałam aby poznało ono jego dobrą stronę, której byłam pewna. - Jeśli nie dziś, to za jakiś czas...- wzięłam głęboki wdech, rozmasowując ciężkie skronie. Byłam zmęczona, to fakt. Po prostu chciałam dojść do końca podróży, o której wcześniej wspominałam.

- Powinnaś. - Sylwia chciała wspierać mnie w każdej decyzji. Taka solidarność była wzruszająco miła.

- Nie powinna. - Tymon wystrzelił niczym z procy. Gdy wszyscy na niego spojrzeliśmy, wzruszył ramionami i zaśmiał się pod nosem. - Mam zrobić wykład o byciu facetem? - oblizał wargi i wstał, idąc w kierunku piszczącego czajnika. Sylwia była zbyt przejęta jego bardzo odmiennym stanowiskiem. Jeszcze niedawno chciał dla mnie szczęśliwego zakończenia z ojcem dziecka przy boku. Co się więc stało?

- Nagle jesteś jej przeciwnikiem? - Sylwia niepotrzebnie chciała ugodzić w męskie ego.

- Nie jestem jej wrogiem. - szatyn wziął kubek z herbatą i podał mi go, puszczając oczko. - Mimo wszystko ten dupek nie potrzebuje jej w swoim życiu. Po co się narzucać? - widziałam jak twarz blondynki bordowieje. Gdy nabrała powietrza w policzki, Miłek zastopował ją gestem ręki.

- Bo jest ojcem. - spojrzałam na brzuch.

- Nie jest. Ojciec to nie tylko wynik na badaniach, kochani. - pokręcił głową i usiadł z powrotem na swoim miejscu. - A ten człowiek nie potrzebuje rodziny, a specjalisty. Leon ma problem ze samym sobą. Dopóki nie rozprawi się z demonami przeszłości, nie macie na co liczyć. - upił łyk kawy, po którym Miłosz niechętnie kiwnął głową w stronę Sylwii. Wszyscy zamilkli, ale burza w mej głowie dopiero się rozszalała.

- Wy też tak myślicie? - falowałam między dwoma opcjami. Mogłam odejść i zapomnieć, mając nadzieję, że kiedyś zrozumie swój błąd, albo żyć obok niego. Nie z nim, ale z wielkim ciężarem. Z bólem, tęsknotą i widokiem córki czy syna, który widziałby w ojcu nie tylko tę jasną stronę.

- Co dokładnie powiedział? - Sylwia usiadła obok mnie i spojrzała głęboko w me pochmurne i zmrużone oczy. Od ostatniej rozmowy nie sypiałam dobrze.

- Żadna rzecz go nie zmieni. - to nie była odpowiedź dla przyjaciółki, ale dla mnie samej. Odpowiedź, która nie była satysfakcjonująca ale prawdziwa. Leon nie potrzebował mnie ani dziecka. Potrzebował ratunku.

- Nie rozumiem. - blondynka wlała na twarz grymas zaskoczenia pomieszanego ze zgryzotą. - Jak Pan Antoni może mieć za wnuka takiego diabła. - świst powietrza z jej ust przypominał gwizdnięcie.

- Muszę zadzwonić. - wyrwałam się z koła terapeutycznego i pognałam w kierunku pokoju gościnnego, w którym od kilku tygodni nocowałam tylko dzięki gościnności przyjaciół.

Nie zastanawiając się złapałam za komórkę leżącą na szafce nocnej. Wybrałam jeden z ostatnich numerów, które było mi dane znać na pamięć. Nina odezwała się po trzech sygnałach.

- Hej. Nie dzwoniłam bo domyślam się jak poszło....- nie dokończyła. - Leon był niczym tornado...- musiałam się upewnić.

- Mówił coś? - nie wiem czego oczekiwałam.

- Myślę, że potrzebujecie czasu, Pola. Z daleka od siebie. On nie jest gotowy...ma sporo na głowie. - wszystko zostało rozstrzygnięte.

- Przyjadę jutro odwiedzić Pana Antoniego. Ostatni raz. - bolało, jak cholera.

- Pola, tu nie chodzi o dziadka. - chciała znaleźć sposób na bezbolesne rozstanie. Szkoda, że takie nie istniało.

- Masz rację. - pogładziłam materiał koszulki w miejscu, gdzie właśnie znajdował się mój największy problem, jak i szczęście.













środa, 25 lipca 2018

Plan B (XI)

Plan B (XI)

Co jakiś czas będę mogła podzielić się z wami notką na temat pomysłu na opowiadanie, które  czytacie. 

Plan B powstał...przy załamaniu nerwowym. Usłyszałam, że w dzisiejszym świecie każdy z nas powinien się "przystosować", że marzenie o "księciu" na białym koniu jest bezsensowne. I jak to ja...dusza artystyczna...na przekór wszystkiemu...chciałam stworzyć obraz królewicza. Tyle, że takiego bardziej ze skazą. I obsadziłam go w ogromnej willi, przypominającej pałac. A jego życie zmieniłam w pobojowisko rodzinnej tragedii...bo przecież każdy człowiek posiada swoją drugą stronę, stworzoną przez doświadczenia różnego rodzaju, prawda? Nie każdy snob jest zły...nie specjalnie, w tym sensie. No i tak napisałam kilka słów o Leonie...zarys jego postaci. 

Bohater, Pana Antoni zrodził się w głowie na wzór rycerza, o których opowiada mi mój kolega. Jest wielkim fanem rekonstrukcji wojennych i to on przedstawił mi kilka rzeczy związanych z kodeksem moralnym. I właśnie...gdyby tak król miał swego rycerza? Bingo...
W komplecie dorzućmy jeszcze zafascynowaną swym rozchwianym temperamentem, pyskatą kucharkę na zamku...i jakoś przenieśmy to na wersję współczesną. 

No właśnie. Tak powstał Plan B. Bo przecież nasze życia to legendy, bajki, brak przypadków...w których Plan A...czyli stagnacja, rutyna, bezpieczeństwo...nie zawsze jest dla nas najlepsze. 

A teraz pytanie dla czytelników...


Myślicie, że Leon zasługuje na kolejną szansę? Co zrobilibyście na miejscu Poli? I czy wierzycie w "bajeczne" odbicie w naszym życiu? 

***

- Dziękuję za telefon. - szepnęłam w stronę Niny, która stała naprzeciw okna, którego widok wychodził wprost na ogród przed lewym skrzydłem szpitala. 

- Masz jakieś plany? - nadal nie przeprosiłam jej za scenę, którą urządziłam dwa tygodnie do tyłu, a która nie powinna mieć miejsca. 

- Przepraszam, Nina. - wyzionęłam ducha, a razem z nim całe zmęczenie z kilkunastu ostatnich dni.

- Masz rację. Powinnaś. I co do reszty...też masz rację. - na początku nie zrozumiałam, ale w kilku kolejnych słowach, wyjaśniła mi meritum wywodu. - Leon i ty to kompletna głupota.

- Brawo, geniuszu. - skwitowałam, ziewając na głos. Od razu obróciła się w moją stronę i skrzywiła uśmiech.

- Nie wyglądasz najlepiej. - kiedy dotknęła czoła, odchyliłam głowę i wlałam na twarz serdeczny uśmiech.

- Nic mi nie jest. Mało spałam i to wszystko. - łapiąc za ramię torebki, podniosłam cztery litery. - Chcesz kawę? Mają automat...- kiwnęłam głową w stronę drzwi. Na kilka sekund zmrużyła oczy, ale szybko odpuściła dogłębną infiltrację i usiadła obok łóżka Pana Antoniego.

- Leć. - coś musiało się stać. Była nieobecna i bardzo nieswoja. Rozumiałam, że nastroje podczas takiego wyczekiwania nie mogły być pozytywne, ale to i tak do niej nie pasowało. Nina była typem wrażliwca. Powinna płakać i wyrzucać swe emocje na głos, jednak nie milczeć. Coś bardzo nie grało.

Postanowiłam porozmawiać z nią, po akcji związanej z dostarczeniem swemu organizmowi odrobinę paliwa w postaci kofeiny. Zmierzając kolejny korytarz, czułam na sobie wzrok każdej osoby z szpitalnego personelu. Awantura z Leonem w roli głównej zapewne przypominała te z tanich tasiemców telewizyjnych, w których dramat był na porządku dziennym. Kiedy miałam postawić kolejny krok, poczułam mrowienie w całym ciele. Jakby ktoś poraził mnie prądem i zniknął. Kolana ugięły się, a dłonie spróbowały dosięgnąć ściany, by móc się o nią oprzeć.

- Halo? - spokojny głos zwrócił się w moją stronę.

- Jest...dobrze. - poklepywanie po twarzy było mocno irytujące, ale obrazy które powoli zlewały się, zaczęły dzięki temu nabierać na powrót kształtów.

- Proszę złapać się mojej ręki...- złapałam za przedramię osoby, której praktycznie nie widziałam.

- Kim...- dziwny materiał, którego dotknęłam podobny był do usztywnianej ceraty. Biały kolor, który w końcu mogłam dostrzec symbolizował o przynależności do grupy gapiów, którzy tutaj pracowali. - Poradzę sobie, doktorze.

- Wstajemy. Do gabinetu...dojdzie Pani? - kiwnęłam głową i zamilkłam. Uderzenie gorąca znów zamroczyło koncentrację. Nie wiem, w którym momencie nastała ciemność. Jakby wszystkie okna zasłoniły rolety, jak i wyłączył prąd. Mrok. Ogarnął mnie prawdziwy mrok.

***

Mrok. Byłam wewnątrz, czekając na drzwi spowite światłem. Bo tak to wyglądało w filmach, prawda? Ktoś musiał przejść, wyjść skoro wpadł na pomysł, który powielał się przez tyle lat kinematografii. Boskość i niebiosa nie pachniały jednak alkoholem, a zapewne nie grano w nich symfonii przypominającej jednostajne pikanie, które potrafiło doprowadzić do szału.

- Jezu...- dotknęłam czoła, na którym poczułam zimny okład. Dopiero po kilku sekundach ściągnęłam go z siebie i zmrużyłam oczy. Jasność pragnęła pozbawić mnie wzroku.

- Dzięki Bogu! - głos Niny wyrwał się niczym pisk opon. Wszystko było dwa razy głośniejsze, mocniejsze w doznaniach. Jakbym piła przez kilka tygodni i trafiła na odwyk.

- Gdzie...- głos, który mi odpowiedział brzmiał znajomo.

- Badania kontrolne i kilka leków regeneracyjnych. Ostatni tryb życia nie był chyba świadomą decyzją...- otworzyłam oczy aby zobaczyć klauna, który potrafił prawić morały, nie znając sytuacji w której byłam uwiązana. Wysoki szatyn z bardzo drogimi oprawkami na nosie oraz białym fartuchu, wyglądał jak przerośnięta wersja Harrego Pottera.

- Zadbamy o nią. - człon "my" bardzo mi się nie spodobał. Miałam nadzieję, że chodziło o Michała.

- Chcieliśmy zawiadomić najbliższą rodzinę, ale nikt nie odpowiadał pod numerem, który miała Pani podany w książce...- mądrala się znalazł.

- Siostra jest w Singapurze. Z narzeczonym...z resztą to nie jest ważne. Przecież nic mi nie jest...- zobaczyłam, jak z ironią w oczach spojrzał na wyniki badań. Wiedziałam, że szykuje przemowę dotyczącą zdrowego trybu życia i innych bzdetów.

- Jeśli mógłbym porozmawiać z Panią na osobności. Oczywiście jeśli nie ma Pani zastrzeżeń, co do obecności Pani znajomej....- spojrzał na Ninę.

- Daj mi chwilę. - poprosiłam ją. Urażona, nie mogła uwierzyć, że właśnie to zrobiłam. Nie mogłam jednak pozwolić aby dodała do swojej listy obowiązków i mnie. To robiło się paranoiczne.

Kiedy drzwi trzasnęły, zostałam sam na sam z człowiekiem, który zamierzał zapewne pobawić się w Boga i udowodnić mi, że wcale nic o sobie nie wiem.

- Gospodarka hormonalna nie jest w najlepszym stanie. Chciałbym aby zrobiła Pani kilka badań...- przeraził mnie.

- Nie jestem chyba...- gdy zaprzeczył, odetchnęłam z ulgą.

- Nie, ale jeśli chce Pani kiedykolwiek być...radziłbym zmianę trybu życia i wykonanie dodatkowych badań.

- Dobrze. - skapitulowałam, ciesząc się dalszą wolnością. - Obiecuję, że jak tylko zajmę się innymi...

- Pani Polu. - popatrzył na mnie bardzo poważnie. Kasztanowe oczy wychylające się zza szkieł były całkiem ładne. - Mówimy o Pani zdrowiu. Jeśli superbohater chce uratować świat, sam musi być zdrowy.

- Zawsze ma Pan w zestawie takie mądre i zabawne cytaty? Czy wymyśla Pan to na poczekaniu? - zaśmiałam się, czując ból w podbrzuszu.

- Uczą nas tego na ostatnim roku. - powoli zgarniał moje zaufanie.

- Chciałabym aby nikt nie wiedział...nikt, Panie doktorze. - wiedziałam, że Leon najprawdopodobniej przekupi go, ale warto było spróbować.

- Moja etyka pracy jest bardzo czysta. Proszę mi wierzyć...nie dadzą rady wydusić ze mnie choćby słowa. - zrozumiałam aluzję.

- Wysoki brunet z przerośniętym ego i dużą kopertą, mam rację? - był na miejscu. Nina kolejny raz spanikowała i złapała się najgorszego rozwiązania.

- Były też groźby karalne, usiłowanie wymuszenia szantażem...ale spokojnie. Nie takich złoczyńców spotykałem. Chociaż przyznam, że zawziętość Pani kolegi jest bardzo imponująca. Musicie...- czułam, że przekracza granicę zawodową.

- Odrzucony facet jest gorszy od wszystkiego, co do tej pory spotkałam. - zaśmialiśmy się, ale po krótkiej chwili znów wróciliśmy na tor rozmowy o mym zdrowiu.

- Prosiłbym o badania. Szkoda, żeby zniszczyła Pani sobie organizm. - miał rację.

- Pola. Miło mi. - wyciągnęłam dłoń, a on z uśmiechem na ustach, podszedł i uścisnął ją.

- Tymon. Twój nowy lekarz prowadzący. - nie taki mądrala straszny, jak go malowałam.



Pamiętałam sen, w którym wychodziłam ze szpitala, a on pocałował mnie i wszystko stało się jawą. Wtedy jeszcze nie czułam strachu, zdenerwowania i nie miałam świadomości, jak bardzo pokiereszuje dane sny, zamieniając je w koszmary.

- Masz wszystko? - Tymon podał mi ubrania, przywiezione do szpitala przez Ninę. Tylko ona miała do mnie dostęp. Leon podobno koczował przy mojej sali, aż do dzisiejszego ranka, a dopiero po rozmowie z lekarzem, zrezygnował z wywierania na mnie presji. Nie mówiłam Tymonowi o naszych sprawach. Był jedynie lekarzem, któremu zależało na mym świętym spokoju aby mógł dobrze wykonać swoją robotę. Co prawda, zaprzyjaźniliśmy się trochę, ale nie miałam głowy do odbierania tego, jako spotkania niezwykłego czy też o charakterze romantycznym, jak to się mówi.

- Jest dobrze. Czuję się lepiej niż po wakacjach na Teneryfie. - ziewnęłam na głos i mocno przeciągnęłam wszystkie kończyny. Naprawdę potrzebowałam zmiany, a w tym temacie doktorek miał rację. Jeśli chciałam wyświadczyć przysługę każdej bliskiej osobie, powinnam zadbać aby nie mieli ze mną najmniejszych problemów. Bo im mocniej chciałam aby ktoś się odsuwał, sprowadzałam na siebie tabun kłopotów.

- Pan złoczyńca przybył przed paroma minutami. Chciałem uprzedzić. Jeśli chcesz to poproszę aby go stąd zabrali...- wiedziałam, że to nic nie da.

- Spokojnie. Superbohater poradzi sobie z snobem.  - złapałam za ramię sportowej torby i zeskoczyłam z szpitalnego łóżka. Kiedy stanęłam naprzeciwko szczupłego, wesołego chłopaka, przypomniałam sobie o początkach drogi ku zagładzie. Byłam taka, jak on. Wyluzowana, pozytywnie nastawiona do wszystkiego, jak wszystkich i bardzo chciałam poznawać nowych ludzi. Przez głowę przemknęła myśl, iż żałuje poznania go w momencie, kiedy było już za późno.

- Może jakaś kawa? Tak na rozruch przed kolejnymi badaniami...bo zrobisz je, prawda? - zrobił minę niczym detektyw.

- Słowo pacjentki na medal. - prychnęłam, unosząc do góry dwa palce, jak przy przysiędze.

- Zadzwonię. A teraz...- spojrzał na drzwi. - Do boju? - kiedy wzięłam głęboki wdech uśmiechnął się szyderczo i wyszedł. Czekała mnie ciężka walka z demonem, który wcale nie należał do przeszłości.

***

Stał na końcu holu, czekając na moje przybycie, jak na zbawienie. Nina zniknęła z pola widzenia, tak jak wszyscy wokół nas. Żywej duszy, w tym nawet Tymona, który przecież przed sekundą ze mną żartował. Jakby los chciał dać mi znak. Szkoda, że tak późno.

Mocniej szarpnęłam torbę na ramię i pewna siebie zaczęłam kroczyć w stronę wyjścia. Gdy znalazłam się metr od niego, zastawił mi drogę. Powielanie schematów weszło mu w krew.

- Dobrze wyglądasz. - zmierzył mnie od stóp do głów.

Zwykłe jeansy, koszula w biało czarną kratkę oraz czarna skórzana kurtka, którą kupiłam na wyprzedażach , nie była zestawem oryginalnym. Ale przecież nie o to mu chodziło. Nie interesowała go fryzura, ubranie czyli całe opakowanie. Chciał mojej duszy, która kiedyś dzieliła się na dwie różne części, gdzie jedna z nich była mu bardzo bliska.

- Tak też się czuję. Możesz spać spokojnie. - byłam oazą spokoju, którą chciał zburzyć.

- Powiedziałaś mu, że nie życzysz sobie aby mnie informował o twoim...rozumiem, że masz coś do ukrycia. - powoli dochodziłam do wniosku, że popełniłam błąd. Sugerowanie mu głupot, które brał do głowy mogło jedynie mnie zdenerwować.

- Jak czuje się Pan Antoni? - chciałam odwiedzić go zanim pognałabym w stronę swego wygodnego łóżka, w którym spędziłabym kilkanaście cudownych godzin.

- Pola...stawiasz mnie przy murze. Jeśli zaraz nie powiesz mi...- zobaczyłam, jak zaciska dłonie w pięści.

- Jestem w ciąży. - musiałam.

- Co? - wybuchnęłam śmiechem dopiero po kilkunastu sekundach od jego zblednięcia. Nie zamierzałam się naśmiewać, ale chciałam zobaczyć, czy udźwignie taki ciężar. - Bawi Cię to!?

- Żartowałam. - wywróciłam oczami i położyłam torbę obok nogi. Gdy na twarz zaczęły powracać mu kolory, wzięłam głęboki wdech. - Mam kilka problemów o podłożu genetycznym, ale to wszystko.

- I dlatego zemdlałaś? Na środku korytarza? I siedziałaś w tym pieprzonym pomieszczeniu, nie dając mi jakiegokolwiek znaku, że masz się dobrze?!!! - teraz to on krzyczał. Wstyd zaczął rozprzestrzeniać się w koniuszkach palców u dłoni, które zacisnęły się na materiale koszuli. Nie czułam się już tak pewnie i frywolnie. On naprawdę był przerażony. - Chciałaś mnie ukarać, Pola?! W sensie...nawet jeśli nie możemy być razem, chcesz zemsty, tak?! - zagrałam sobie  jedyną rzeczą, której nienawidził. Śmierć. To z niej przecież został urodzony. To wmawiał mu to przez całe życie ojciec.

- Nie sądziłam, że...naprawdę nie chciałam. - odsunął się ode mnie.

- To nie była Negri. - pokręcił głową. - To ty. Taka właśnie jesteś. Urodzona, by igrać z losem, szukająca akceptacji, bawiąca się czyimś sercem.

- Nie przeginaj...- pogroziłam palcem.

- Mam przestać? Bo? Nie chcesz czuć wyrzutów sumienia, bo jesteś krystalicznie czysta, tak? - prychnął i zrobił kilka kolejnych kroków w tył. - Przypominam, że to nie ja grałem na dwa fronty. Pytaniem jest...czy sama siebie nie oszukałaś, Pola? - warknął i zniknął. Niczym burza, po której zostanie jedynie wrażenie, że właśnie coś się odrodziło. Coś nadeszło, przewróciło stoicki spokój i uświadomiło, że z naturą nie damy rady wygrać.

Dźwięk telefonu rozbrzmiał na cały korytarz. Tymon miał wyczucie.

- Tak? - patrzyłam w jeden punkt. Czując zapach jego perfum, nie mogłam przestać drżeć.

- Pola...chyba jednak masz problem. - głośno przełknęłam ślinę.

- Jaki? - chciałam za nim biec, ale kończyny nie chciały słuchać.

- To nie był fałszywy alarm. Ty jesteś w ciąży.

Jeśli bajki były skomplikowane, to ta mogła brać udział w konkursie na najbardziej zakręconą i zwariowaną ze wszystkich, które dotychczasowo napisano. Właśnie straciłam i zyskałam wszystko. Niezła byłam w te klocki. Wręcz świetna.



czwartek, 19 lipca 2018

Plan B (X)

Plan B (X)


Zdradzę wam sekret...jeszcze pięć. Pięć części kochani. Od 10 sierpnia nowe opowiadanie, które przypominam, wybieracie sami. 

Tymczasem zapraszam do czeluści piekła Leona i Poli. 

Pozdrawiam. Wasza A.

***

Nocowanie w wielkim domu pod jego nieobecność, nie było najlepszym pomysłem. Co jednak miała zarobić dusza, która martwiła się o swego podopiecznego? Diabeł ściągnął go tutaj zaraz po dwóch tygodniach od ostatniej hospitalizacji i nie pozwolił już wrócić do hospicjum. Nina nadal twierdziła, że to przez atmosferę, która panowała w domu odkąd Leon stracił głowę dla śpiewaczki. Część winy spadła również na mnie. Bezsprzecznie miałam spory udział w całym bałaganie, który się tutaj utworzył. Gdybym nie pokusiła się o zakochanie w tak bezuczuciowym snobie, mogłabym nadal gotować dla Pana Antoniego, bez obaw iż jego wnuk zdecyduje się zakręcić mną, jak żywnie mu się spodoba. A tak? Miał mnie od samego początku drogi, aż dowmawiania słodkich kłamstw. Że też wcale nie uczyłam się na błędach. 

Kiedy dłoń staruszka zadrżała, wybudziłam się z delikatnej hibernacji. Podniosłam głowę i zobaczyłam lekki uśmiech, rozpromieniający się w towarzystwie bladej cery oraz zmarszczek. 

- Dobrze, że wróciłaś. - szeptał. - Urszulko nawet nie wiesz, jak mi Ciebie brakowało. - przerażona podniosłam się z klęczek, gdzie ułatwiało to spanie przy jego łóżku. Gdy dotknęłam zimnego czoła, znów się uśmiechnął. - Poznałem piękną dziewczynę. Chciałabyś ją poznać...mogłaby być naszą córką. 

Byłam smutna i rozgoryczona, to fakt. Nikt jednak nie mógł sprawić mi większego komplementu, który wynagrodziłby ostatnie krzywdy niż Pan Antoni. Wzruszona musiałam powstrzymać się przed histerią, aby nie pogorszyć jego stanu. 

- Antoni...- szepnęłam i pogładziłam jego policzek. 

- Zmęczony jestem kochana. Naprawdę zmęczony. - mocne krztuszenie, przeraziło mnie. - Naprawdę...zmęczony...- gdy zaczął się dusić, od razu złapałam za telefon. Głos w słuchawce poprosił o kilka istotnych informacji, ale chaos który właśnie we mnie zapanował, nie pozwolił na logiczny słowotok. 

Dopiero przy trzecim pytaniu, opanowałam emocje. Szybko podniosłam głowę staruszka i zawołałam Ninę, która siedziała w swoim biurze tuż obok sypialni. 

- Nina! - krzyczałam, tracąc całkowitą kontrolę nad nerwami.

Brunetka wpadła do nas w przeciągu kilku kolejnych sekund. Podbiegła do mnie i popatrzyła na duszącego się staruszka. 

- Trzymaj go. Tutaj. Ja lecę po zimną wodę ...- pamiętałam co, nie co z wykładów mamy na temat ataków przy zapaleniu płuc. Domyśliłam się, że dzisiejszą dawkę Laura zwyczajnie w świecie ominęła. Zdenerwowana do granic możliwości, wybiegłam z sypialni niczym strzała. 

Szalałam niczym huragan. W momencie apogeum szału, nie zważałam na to co robię. Gdy jedna ze szklanek wypadła wprost na blat i stłukła się na małe kawałeczki, nawet nie poczułam skaleczenia. Musiałam skupić się na pomocy i zimnej wodzie. Musiałam się skupić i uratować jedyną osobę, na której teraz najmocniej mi zależało. 

Kiedy dzwonek do drzwi oraz donośne pukanie zadudniło w uszach, oderwałam się od zlewu. Popędziłam w stronę korytarza i natychmiastowo zareagowałam na przybycie ratowników. Bez zbędnych komentarzy wskazałam im piętro oraz zwięźle opisałam stan, w którym znajdował się podopieczny. 

Gdy kilkanaście sekund później szłam obok noszy, na których go wynoszono, czułam się pusta oraz zepsuta. Jak gdybym go zdradziła. Jakby zostawiła i pozbawiła go mojej opieki, ze względu na egoizm uczuć do człowieka, który w rzeczywistości był nic niewartą przygodą. Więc jak mogłam czuć się gdy znajdował się już w karetce, a jedyną osobą upoważnioną do obecności w niej była Nina? Jedyną gorszą rzeczą był widok Leona, który przejąłby tę rolę. Problem w tym, że to nie miała prawa bytu. Leon bowiem pojawił się kilkanaście minut później, widząc mnie w swym domu, całkowicie samą, nie mając pojęcia o tym, co właśnie się wydarzyło. 

***


Stałam na środku korytarza, nie wypowiadając ani jednego słowa. Tak, jak w momencie gdy podbiegł do mnie, zobaczywszy głęboką ranę w dłoni i wsadził do samochodu. Tak, jak w sekundzie gdy Nina zadzwoniła do niego i kazała natychmiast przyjechać do szpitala, do którego i tak się kierowaliśmy. Wszystko stało się ciche, beznamiętne i bez wyrazu. Jakbym stanęła w miejscu, chcąc odpocząć. 

Lekarz opatrujący mą rękę nie mógł domyślić się, że jestem w słabej kondycji. Jedynie on usłyszał kilka złożonych zdań, będący zadowalającymi odpowiedziami, które nie utrudniały mu pracy. Bo przecież to nie ja byłam ważna. Nie ja byłam tutaj centrum. Chciałam jedynie przejść przez zbędne oględziny i udać się do przytomnego staruszka, który jeszcze kilka godzin do tyłu pomylił mnie ze swoją żoną. 

Siedząca naprzeciwko sali Nina wgapiała się w telefon. Michał pojawił się pół godziny po jej telefonie i bynajmniej nie miał zamiaru zostawić jej z tym wszystkim samej. Jedynie ja i Leon nie byliśmy w stanie zmusić się do płaczu. Coś się zepsuło. I nawet w takiej chwili, jak ta nie potrafiliśmy odpuścić wojny toczącej się w naszych głowach. Bo ja nie mogłam wpaść mu w ramiona, a on nie pozwoliłby sobie na okazanie słabości. To nie miało sensu. Nawet w momencie, gdy przez mini sekundę zobaczyłam w nim cień współczucia dla mej dłoni, wiedziałam, że to jedynie dłoń. Nasze głowy znajdowały się w zupełnie różnych miejscach. On kierował się racjonalnością, a ja zwyczajnie w świecie, skupiłam swą uwagę na najważniejszej ze spraw. 

- Dawno to się stało? - Michał zwrócił się w moją stronę. 

- Kilka godzin. - odparłam beznamiętnie, opierając się o zimną ścianę korytarza. Z zamkniętymi oczami, próbowałam wsłuchać się w głuchą ciszę, którą ktoś próbował mi umiejętnie zakłócić. 

- Czemu oni nic nie mówią...- Nina bujana w objęciach blondyna, spuściła z tonu. Szanowałam go za takie sytuacje. Właśnie to stanowiło mocną stronę prawdziwego faceta. Brak hamulców przed zaangażowaniem. I pomyśleć, że mogłabym być teraz na jej miejscu. Przed oczy wlał się obraz Leona. A może nie tylko obraz? Zapach, który właśnie wciągnęłam do nozdrzy był intensywniejszy. Stał po drugiej stronie. Naprzeciwko mnie. Do zapachu dołączyło dziwne uczucie bycia obserwowaną. 

Kiedy miałam zamiar odpuścić i odejść na przeciwny koniec korytarza, aby od niego uciec, usłyszeliśmy trzask drzwi sali Pana Antoniego. Lekarz prowadzący wyszedł naprzeciw Ninie oraz Leonowi, ale ja wcale nie zamierzałam stać z boku. Pojawiłam się przy niebieskim fartuchu jako pierwsza. 

- Co z nim? - byłam niczym kat, szukający ofiary.

- Jest Pani rodziną pacjenta? - nie miał pojęcia w jak wielkie kłopoty mógł się wpakować. 

- Posłuchaj ty...- Leon złapał i uścisnął me przedramię.

- Można udzielić informacji Panie doktorze. To opiekunka mojego dziadka. Zadzwoniła po waszych  chłopaków, żeby mu pomóc. - spojrzałam na jego dłoń, która po tych słowach, szybko odsunęła się. 

- Więc...- bufon z teczką zmierzył mnie wzrokiem. - Stan jest krytyczny. Infekcja płucna w stanie zaawansowanym. - wziął głęboki wdech i zmierzył nas wszystkich po kolei. - Trzy dni, cztery tygodnie, a może dwa miesiące...nie więcej. - Nina rozszlochała się na amen, co uciszyła bliskość Michała. Siadając znów na krzesłach przed salą, starali się przetrawić emocje. Co czułam ja? Bałam się, że właśnie...nic. Że właśnie wszystko zostało mi odebrane. 

- Nie zna Pan możliwości...jesteśmy zamożną rodziną. - w tym wypadku jego status społeczny mógł nas uratować. Brunet popatrzył z nadzieją na lekarza. 

- Panie Leonie, powiem wprost. Nie każdą rzecz można kupić. Przede wszystkim czas. Tego niestety, nie można. - był szczery, a to się ceniło. Choć sprawiał wrażenie nieprzejętego, wiedziałam że ma racje. Gdy odszedł w stronę sali i pozostawił nas z nową informacją samym sobie, spojrzałam na zabandażowaną dłoń. Leon powiódł za mną wzrokiem, a po chwili wyciągnął swoją, by móc mnie dotknąć. Gdy chciał jej dosięgnąć, wycofałam się kilka kroków w tył i kucnęłam przy jednej ze ścian. 

- Nie powinniśmy go przenosić. Zabawa w najlepsze...a gdzie w tym wszystkim dziadek? - Ninie zebrało się na wyrzuty sumienia. 

- Hospicjum to było jedyne wyjście. Przecież...- Leon tylko naprowadził mnie na pierwsze skojarzenie. 

- Gdybym została, nie trafiłby tutaj. - wycedziłam przez zęby. Kiedy wszyscy spojrzeli na mnie, uśmiechnęłam się. - Trzeba było zostać na swoim miejscu...- szepnęłam w dodatkowych słowach. Leon drgnął ze złości. Wiedziałam, że będzie chciał nas usprawiedliwić, ale to nie miało znaczenia.

- To nie ma nic wspólnego...- podszedł do mnie, a ja kolejny raz odsunęłam się. Tak szybko, jak  wstałam, od razu skierowałam kroki w stronę wyjścia. Nie mogłam zostać. Nie potrafiłam przerabiać tego tematu w takim stanie. Zwyczajnie w świecie wiedziałam jakie konsekwencje ta relacja na nas sprowadziła, ale domyślałam się również, że Leon nie będzie mógł ich dostrzec. Byłam jednak w ogromnym błędzie, co do jego zapału. Donośny krzyk i głos mocnych stąpnięć po szpitalnym holu, nie należał do przyjemnych. 

- Pola! Stój do jasnej cholery! - szarpnięciem za ramię, odwrócił mnie w swoją stronę. Jak oparzona oderwałam się od jego uścisku i z powrotem obrałam kierunek. Kolejny dotyk, który chciał mnie do niego przyciągnąć, został nagrodzony siarczystym uderzeniem w policzek. Zszokowany do granic możliwości, zszokowany zmierzył mnie swym pełnym bólu wzrokiem. 

- Dotarło?! - szał wdarł się do każdej komórki w mym ciele. Popchnęłam go, ale nie zareagował. Krzyczałam nie zważając na pielęgniarki, które właśnie podbiegły w naszą stronę. - Już?! Przeszło?! Czy mam dać Ci więcej powodów abyś mnie wreszcie zrozumiał?! - kolejny brak reakcji, spotęgował agresję. 

- Proszę się uspokoić! - jedna z pielęgniarek stanęła między mną, a brunetem. Kiedy zmierzyłam ją wzrokiem, zbladła. Nie mogła jednak dopuścić do rękoczynów. Ja? Ja byłam zdruzgotana i wściekła. A wściekłość, która we mnie żyła za nic w świecie, nie chciała założyć smyczy. 

- Uspokoję się! - krzyknęłam. Sekundę później Nina wraz z Michałem wychylili się zza rogu drugiego korytarza i zaczęli zmierzać w naszą stronę. - Prawda, Leon?! - krzyknęłam po raz ostatni. - Uspokoję się, jak znikniesz z mojego życia. - warknęłam przez zaciśnięte zębiska. 

Był, jak niewolnik, przyjmujący baty. Posłusznie, bez jęków, wyniszczał się w środku. Ja byłam batem. Byłam tym ostrzem wbijanym kilkukrotnie w jego sumienie. Chciałam aby bolało, go tak mocno, jak mnie. Choć na samym początku obiecałam sobie, nie dopuścić go do mej granicy cierpliwości. 

- Pola, wyjdźmy na powietrze...- Nina chciała być mi deską ratunku, która była niczym tlen dla umarłego. 

- Nie! - warknęłam i na nią. Pierwszy raz uderzyłam w osobę, która broniła mnie od tego całego wstrząsu, który zafundował mi jej brat. - Niczego, ani nikogo z was nie potrzebuję. - byłam klątwą, której miano otrzymała Zofia Czarnecka. 

- Nie wyżywaj się na nich...jeśli chcesz kogoś osądzić, to śmiało...celuj. - Leon próbował ochronić siostrę oraz blondyna. 

- Ja nikogo nie osądzam. Ja zwyczajnie w świecie...żałuję, że Cię poznałam. - ironiczny uśmiech i koniec spektaklu. 

Krocząc do wyjścia, chciałam stać się niewidzialną. Szpital obserwował mnie z przerażeniem i strachem. Tak powinno wyglądać życie wnuczki kobiety, żyjącej dla takich chwil, prawda? Sekund uwagi, podziwu, przerażenia jej osobą i smutku. Wielkiego smutku, zatracającego każdego człowieka w ciemności. 


Nie zamierzałam odpuścić. Chciałam jedynie uśpić czujność i pozostawić niektóre ciążące sprawy na później. Leon musiał odejść od trzęsącego się wulkanu w środku mego serca, a jedynym sposobem było usunięcie się w mrok. Teraz gdy nadarzyła się okazja do spokojnego czuwania przy boku Pana Antoniego, musiałam zaryzykować. 

Krętackimi sposobami udało mi się urobić Sylwię i przekonać ją do zatelefonowania do przyjaciółki z dawnych lat, która była prawą ręką lekarza Pana Antoniego. Dziwny zbieg okoliczności działał na moją korzyść, więc mogłam jedynie dziękować za resztki współczucia i skorzystać z danej mi szansy. 

- Tylko pięć minut. - szła rozglądając się na boki, zabezpieczając swoją dalszą karierę. - Wie Pani, że ta awantura w dniu wczorajszym...

- Wiem. - nadal czułam wstyd. - Muszę się z nim zobaczyć. Ten człowiek jest dla mnie, jak ojciec. 

Gdy stanęłyśmy obok sali, rozejrzała się jeszcze raz i otworzyła drzwi. 

- Pięć minut. - skarciła mnie spojrzeniem i kiwnęła głową aby dać mi znak. 

Podłączony do kroplówki, leżący tak spokojnie, wyglądał jak w te popołudnia, w których odpoczywał na świeżym powietrzu. Ja rozwiązywałam krzyżówki, on spokojnie drzemał i wszystko było w najlepszym porządku. Było. Dokładnie tak. Delikatnie przesunęłam krzesło do jego łóżka, aby móc być jak najbliżej. Obiecałam sobie, że zrobię to bez cięć, ale teraz nie wydawało się to tak proste. Kiedy patrzyłeś na osobę, która była wszystkim co cenisz, a nagle musiałeś ją utracić...zaangażowanie znikało. Pieniądze, miłość, siły witalne. Czułam się, jak manekin odgrywający rolę człowieka. 

- Mam coś dla Pana. - wyciągnęłam z kieszeni kurtki płytę na której nagrałam kilka piosenek Cohena. - Jutro Panu puszczą...ma Pan radio więc nie będzie problemu....- pogładziłam wierzch plastiku i nagle coś pękło. Łzy poleciały strumieniami. Musiałam zdusić jęk rozpaczy i na spokojnie patrzeć, jak człowiek który praktycznie mnie wychował, powoli umiera. - Może nawet byśmy zatańczyli....ale nie mam odpowiednich butów. Babcia zawsze powtarzała, że dama nie tańczy w byle czym...- próbowałam poskładać wszystko w całość. Na moment zamknęłam oczy i uspokoiłam oddech. Gdy otworzyłam je, zobaczyłam odbicie na monitorze wyświetlającym funkcje życiowe.

- Jak się tu dostałaś? - miałam ogromnego pecha.

- Już idę. - zerwałam się jak poparzona. Kiedy zagrodził mi przejście, spojrzałam na niego tak jak wczoraj. Pełna złości oraz obrzydzenia. Może niekoniecznie skierowanej jedynie względem niego, a nas obojga.

- Nie przyszedłem żeby Cię przestraszyć. - pokręcił głową. Czarny, elegancki płaszcz, rozmierzwione włosy i zaczerwienione oczy sygnalizowały o jego stanie emocjonalnym w bardzo wymowny sposób. Był wrakiem człowieka. I to wcale nie było związane z nami, a z Panem Antonim. Był jego przewodnikiem i opiekunem. - Też nie mogłem usnąć...

- Zostawiłam płytę. Puść mu ją jutro w porze obiadowej, dobrze? - kiwnęłam głową, próbując go wyminąć. Kolejna pułapka. Im dalej chciałam uciec, tym bardziej się do niego zbliżałam.

- Możesz przyjść. To także twoja rodzina. - nie mogłam na niego spojrzeć. Wodziłam wzrokiem po progach ścian, klamce u drzwi, roletach, ale za nic w świecie nie potrafiłam się przemóc. Zapach, obecność otumaniła mnie co prawda, ale nie pozwoliła na jakąkolwiek bliskość. Nawet tą platoniczną.

- Przyjdę kiedy indziej. - kolejny krok i kolejna blokada. Patrzył na mnie zawieszony, a ja wciąż wyglądałam jak ukarana pięciolatka. Spuszczona głowa i zero kontaktu wzrokowego.

- Kiedy? - nie mogłam pozwolić mu na takie pytania.

- Sama zadecyduję. - odważyłam się zawalczyć. Kiedy oczy spotkały się z przepełnionym troską spojrzeniem, o mały włos nie skapitulowałam.

- Jasne. - byliśmy z całkowicie różnych światów. Co więc przyciągnęło takiego złego króla w moje strony? Inna księżniczka. Ta, która była mym lustrzanym odbiciem, ale i całkowitym przeciwieństwem. - Kiedy? - zaśmiałam się bezwarunkowo.

- Co próbujesz zrobić, Leon? - zapytałam bardzo poważnie. - Chcesz wybaczenia? Pokuty? Czy obydwóch rzeczy na raz?

- Ciebie chcę. I bardzo frustruje mnie fakt, że nie mogę mieć. - nadszedł czas na prawdziwą rozmowę.

- Ponieważ ty zawsze pragniesz tego, czego mieć nie możesz. Jak już to dostaniesz...to wyrzucasz na śmietnik. Taka natura zdobywcy, prawda? - cofnęłam się o krok i popatrzyłam za ramię, gdzie spał Pan Antoni. - Szkoda, że nigdy taki nie będziesz.

- Mogę spróbować. - za mało. Jak dla mnie za mało.

- Myślisz, że tylko ty przeszedłeś przez mękę? - popatrzyłam pytająco i prychnęłam na głos. - Ojca na oczy nie widziałam odkąd skończyłam siedem lat. Matka to niespełnione ambicje, które próbowały ratować mnie od zguby przed losem pokręconej babki. Ta z kolei była damską wersją amanta, chcącą zażyć szczęścia, które ktoś kiedyś jej odebrał. Może to wszystko wygląda Ci na karę od losu...i może sam ze sobą nie pogodziłeś się, że ktoś zabrał Ci mamę...albo ty sam...- zamknął oczy.

- Dość. - szepnął.

- Tyle, że to pic na wodę, Leon. Obwinianie się, chłód i brak empatii połączony z obsesją, która ubzdurała sobie, że Negri jest dla Ciebie substytutem szczęścia. Negri nigdy nie była prawdziwa, tak jak twoja wina względem śmierci twojej mamy.

- I tak jak twoja względem mojego dziadka. - tu nie miał racji.

- Różnica jest ogromna, Leon. - nie mogliśmy być razem. - Ty nie miałeś wpływu na los twojej mamy. Ja mogłam się nim opiekować. W zamian zaczęłam wracać do rzeczy, które mnie wyniszczały...a tobie zrobiły mętlik w głowie. Przepraszam. - poczułam zdenerwowanie, emanujące od niego z każdej strony.

- Ja nikogo w życiu nie kochałem, Pola. Jedynie Ciebie...- błąd.

- Negri. Nie mnie, a Negri. - kiwnął głową i zamknął oczy.

- To wszystko jest takie popieprzone, Pola. Chciałbym, żebyśmy cofnęli się do nocy gdy wróciłaś z randki...albo jeszcze wcześniej...- pogodził się z rzeczywistością.

- Znajdziesz kobietę, która będzie i gwiazdą, i kurą domową. Będziesz miał gromadkę dzieciaków i zestarzejesz się przy boku swej żony, mając w głowie jedynie dziwaczne wspomnienia z nami w roli głównej. Zobaczysz jeszcze wszystko wróci do normy...

- Przestań mówić tak, jakbyś chciała...- cięcie.

- Życz mi tego samego, Leon. - uśmiechnęłam się smutno i mocno przytuliłam emanującego ciepłem, wysokiego wariata. Nie odwzajemnił uścisku, ale wiedziałam, że właśnie w taki sposób radzi sobie z porażkami. Był wojownikiem. - Trzymaj się.

Dopiero teraz mnie wypuścił. I choć zapewne nie tak miała skończyć się bajka o Kopciuszku, to właśnie taką wersję rzeczywistość w dzisiejszych czasach, wolała mieć na ekranach. Bo ja nie byłam grzeczną i ułożoną oraz zapatrzoną w księcia, królewną. A Leon? Leon nie był księciem na białym koniu, chcącym uratować mnie od strasznej macochy. Przypominał bardziej zniewieściałego króla, który utracił swe życie na poczet klątwy. Ale jak to każda bajka ma w zwyczaju, jej zakończenie musiało być szczęśliwe. Tyle, że to akurat musiało skończyć się na dwóch różnych stronach. W dwóch różnych książkach. W dwóch różnych miejscach. 

Plan B (IX)

Plan B (IX)
Ilość części? Powiem w sekrecie, że na sekrecie się nie skończy. 

PS: Głosowanie na opowiadanie sierpnia nadal trwa.
Zapraszam. 

Pozdrawiam.
Wasza A.


***

Pocałunki stały się drapieżniejsze dopiero w jego sypialni. Dziwne, ale nigdy w niej nie byłam. Nie dopuszczał do niej nawet swojej służby domowej. I choć zapewne w innych okolicznościach zapytałabym go o ten nurtujący fakt, w chwili obecnej nie zamierzałam psuć nam dobrego początku. Bo tak to odebrałam. Początek i być może rozwinięcie?

Dłonie podsadziły mnie na komodę tuż obok dużego łoża, przypominającego to z pokoju Pana Antoniego. Staruszek od kilku godzin był już w hospicjum, jak zdążyła przekazać mi przed przyjazdem Nina. Nigdy w życiu nie ośmieliłabym się bowiem, spróbować czegokolwiek z Leonem pod jego obecność. Ten człowiek potrzebował spokoju i wyciszenia. Może dlatego zdecydowali się na taką formę opieki? Leonowi było zapewne bardzo ciężko. Przecież mógł zrobić to już wieki temu. Pozbyć się starego grata, jak to mawiali ludzie w jego sferach. Tyle, że ten wariat był inny. Niby szarmancki, pewny siebie, nieproszący o uczucia, a tu jednak niespodzianka. No bo, jak inaczej wytłumaczyć to, że właśnie pożerał moją szyje, nie mogąc się nasycić?

- Możemy przystopować...- kiedy zaczęłam odpinać klamrę jego paska, spojrzał na mą dłoń, a potem znów w oczy. - Nie wiesz, co czynisz...- z cynicznym uśmieszkiem dokończyłam dzieła i mocno przyciągnęłam go do siebie. Gdy szorstka skóra palców przejechała po zewnętrznej, nagiej stronie ud, zadrżałam. Mocniejszy ucisk, wyszarpał z krtani jęk zadowolenia. Kiedy przemieścił dłonie na wewnętrzną stronę, zmierzając do źródła podniecenia, wbiłam swe paznokcie w nagie ramiona, a następnie zaatakowałam go namiętnym pocałunkiem.

Seksowna bielizna kupiona dwie godziny przed imprezą wcale nie była przemyślaną sprawą. Sylwia po prostu ubłagała mnie, żebym spróbowała i przekupiła me wstydliwe alter ego. Błękitny kolor był moim ulubionym, co dodatkowo stanowiło plus. Kiedy wskazujący palec zahaczył o intymność i zaczął pocierać delikatny, koronkowy materiał, zamknęłam oczy i wygięłam ciało w łuk. Aby złapać równowagę, podparłam się dłońmi z obydwóch stron drewnianego blatu. Głowę odchyliłam do tyłu, wystawiając znów swą szyję. Skorzystał z udogodnienia, po raz kolejny wgryzając się w nią.

- Pachniesz...jak...najlepsze...- mruczał w trakcie zabawy doprowadzającej mnie na krawędź.

- Mógłbyś...- poprosiłam cienkim głosikiem i powróciłam do wcześniejszej pozycji. Popatrzyłam na niego i mocniej oplotłam nogami. Był naprawdę dobry.

- Już. - odchylił materiał i dopiero teraz poczułam, co oznaczało posiadać go bliżej. Palec doprowadzał mnie do orgazmu bez jakichkolwiek dziwacznych sztuczek. W jego wykonaniu wszystko było bezbłędne. Dotyk, spojrzenie, pocałunek. Jakby idealnie wyrzeźbiony rytm, którego nie można było się wyuczyć, posiadał jednego właściciela. Zadrżałam i zamknęłam oczy. - Nie. Patrz, Pola. Patrz na mnie...- druga dłoń zwinęła się z biodra i złapała za mój podbródek, nakierowując twarz na jego tajemnicze i seksowne spojrzenie.

- Leon. - palce zacisnęły się na krawędzi mebla, chcąc złamać go na pół. Zagryzłam dolną wargę i zamknęłam oczy. Byłam bliska szaleństwa, które mogło nas zgubić. Nie wiedział przecież kim jestem. Nie miał pojęcia, że i we mnie drzemały wszelkie demony, pragnące dać mu znacznie więcej, niż ktokolwiek był skłonny mu podarować. - Stop. - odsunęłam jego dłoń i zeskoczyłam z komody. Był jak w transie. Wiódł za mną z twarzą polującego na zwierzynę, drapieżnika.

- Nie pozwoliłaś...- prychnął i szybko znalazł się obok. Myślał, że tego potrzebuje. Myślał, że jestem małą dziewczynką, o którą należy zadbać. Jednym ruchem więc rzuciłam go na łóżko i rozpoczęłam delikatne poruszanie biodrami. W trakcie zmysłowego tańca, zaczęłam rozpinać boczny zamek.

- Myślisz, że powinnam w tym zostać? - przyłożyłam palec do swych ust, dając znak pozwalający mu jedynie gestykulować.

Kiedy przecząco zakręcił głową, uśmiechnęłam się lubieżnie i podciągnęłam materiał do góry. Stojąc jedynie w bieliźnie o kolorze letniego nieba oraz ciemnych pończochach wyglądałam, jak jedna z tych kobiet, które widziano na bilbordach w naszym mieście. Czy to uwłaczało? Byłam Polą. Byłam sobą w stu procentach, zadowoloną z swego seksapilu i temperamentu kobietą, a to w zupełności wystarczyło bym zjadła cały wstyd.

Kilka sekund później siedziałam na nim. Oczywiście nadal w bieliźnie, zwyczajnie w świecie pozwoliłam sobie na pełną kontrolę. Kiedy podniósł się do pozycji siedzącej, chcąc złapać mnie w ramiona i zabrać pozycję dominanta, zaprotestowałam. Szybko odrzuciłam jego dłonie i popchnęłam do tyłu, by znów mieć go na widelcu.

- Nie pozwoliłam Ci. - podobało mu się to. Głodne spojrzenie połączone z rytmicznym unoszeniem się klatki piersiowej było efektem wszystkich mych zamierzonych działań. - Myślę, że zrobimy to w taki sposób...- nachyliłam się nad twarzą i oblizałam usta. Ręce ułożyłam po obydwóch stronach jego głowy, tak aby móc podeprzeć się i rozpocząć wstęp do atrakcji wieczoru. Posuwiste ruchy biodrami, pozwoliły poczuć mi znacznych rozmiarów erekcję. Kiedy zamknął oczy, wlałam na twarz grymas zadowolenia. Był niesamowity. W tym półświetle, poddany mojej naturze, obezwładniony, należał jedynie do mnie. Spokojny lot zamieniłam w turbulencje, mocniej zaciskając uda oraz biodra. Nie wytrzymał. Coś ogarnęło w nim paranoję zmysłów i kazało przystąpić do ataku.

W jedną minutę znalazłam się pod ciężarem, drżącego, męskiego ciała. Unieruchamiając me dłonie nad głową, zatrzymał się wzrokiem na mej twarzy.

- Kim ty jesteś, Pola? - najpiękniejsza rzecz jaką mogłam usłyszeć. Zwariował. Stracił się dla mnie.

- Śmiało. - uniosłam głowę i nosem zahaczyłam o jego nos. Z uśmiechem na ustach, czekałam na odpowiedź. Gdy zerwał ze mnie dolną część bielizny, a następnie bez oporu nakierował na intymność swojego przyjaciela, wgapiałam się w maleńkie kropelki potu na jego czole oraz spoglądałam na rozmierzwione włosy. Istny James Dean w współczesnej wersji. Ten, który właśnie stał się moją obsesją i ciężarem na długie lata.

Mocny ruch i wspólny krzyk scaliły się. Był we mnie i cholera, naprawdę mogłabym uznać, że było to najlepsze, co do tej pory zrobiliśmy. Kłótnie, przepychanki i uzależnienie. W końcu formy zakochania przybierały najróżniejszy kształt.

- Cudowna. - szepnął do ucha, coraz mocniej zagłębiając się w me wnętrze. Dłonie oplotłam na gorącym karku, a chwilę później zostałam obdarowana najczulszym z wszystkich pocałunków. Oddechy tłoczyły się z naszych płuc, jakbyśmy właśnie przebiegali maraton i byli na ostatnich metrach wyczerpującego biegu. W gruncie rzeczy, to właśnie się działo.

- Możesz...- odwzajemniłam kolejne pocałunki, przyciągając go do siebie. - Naprawdę...

Zrozumiał. Jedna dłoń powędrowała do mego biodra, co spotęgowało odczucie euforii. Obijałam się o jego ciało z jeszcze większą prędkością oraz siłą. Palce zacisnęłam na materiale satyny, która spowijała łóżko. Ostatnie spojrzenie przed wielkim finałem i delikatny uśmiech, to wszystko co zapamiętałam. Prąd wiodący od czubka głowy powędrował przez każdy nerw aż do stóp. Wspólny jęk oraz mozolne, ale za to bardzo podniecające pocałunki zatrzymały nas na jeszcze krótką chwilę.

- Pola...- mówił na bezdechu.

- To jeszcze nie koniec.- przylgnęłam twarzą do jego policzka i wyrównałam oddech.

Gorąco zalewało każdą część ciała. O to właśnie mi chodziło. O ten żar, którego nie sposób było odeprzeć. Ten, który spotykało się raz w życiu.


***

Niewyraźny obraz nagle wyostrzył się. Gdy jasność promieni wpadających z okien, spotkała się ze znużonymi powiekami, mocno je zmrużyłam. Przeciągałam obolałe od atrakcji ciało, które powielały się aż do trzeciej nad ranem. Kiedy z uśmiechem na ustach ziewnęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej, spojrzeniem zahaczyłam o kawałek kartki pozostawiony na poduszce obok. Znów powielony schemat. Ucieczka? Liścik z uśmiechem widniejącym obok krótkiej wiadomości.

Wyśpij się, a potem zejdź na śniadanie. Jak zawsze rzeczowo oraz rozkazująco. Leon był istnym romantykiem wyjętym z historii o sułtanach, dającym kawałek nieba swym wielu żonom. Miałam nadzieję nigdy nią nie zostać. Jedyną w jego objęciach? Owszem, ale niekoniecznie zaobrączkowaną.

Gdy usłyszałam donośne krzyki, które ewidentnie nie należały do ostatniej osoby, jaką wczoraj widziałam, zerwałam się z łóżka i szybko zaczęłam ubierać porozrzucane na podłodze rzeczy. Kiedy skończyłam, cały dom jakby zamarł. Przerażona wyskoczyłam z pokoju i podążyłam w stronę kuchni. Kiedy jedna ze stóp przekroczyła próg, zorientowałam się, że Nina kompletnie mnie nie zauważyła. Wściekła wgapiała się w swego rozmówce, który siedział tuż naprzeciw. Nie mogłam dojrzeć kim jest, ale gdy usłyszałam niski ton od razu rozpoznałam Leona.

- Czy ty wiesz, jak ją potraktowałeś? - krok w tył. Schowana za ścianą, kompletnie zapomniałam o zaufaniu. Jakbym właśnie trafiła na scenę rodem z filmu grozy. Nina chciała go udusić. Słowa skierowane do brata musiały dotyczyć mnie. Traktowanie danej osoby mogło tyczyć się jedynie tej, która była obecna w tym domu oprócz ich dwojga. Dodatkowo byłam pewna, że słyszała mój krzyk, spowodowany cudownym zakończeniem wspólnej, erotycznej przygody.

- Pola nie jest małą dziewczynką. - jakbym słyszała obcego człowieka. Chłód oraz obojętność, która wczoraj była nieobecna nagle wżerała się w każdą literę. - Zrozumie.

- Detektyw, Leon!? Detektyw!? Tylko po to, aby odnaleźć jakąś estradową śpiewaczkę, którą widziałeś raz w życiu!? - zamarłam. Dłoń mocniej zacisnęła się na materiale sukienki. 

- Nie oceniaj mnie! Poszłaś w tango z przyjacielem Poli! - doskoczył do niej i pogroził palcem. Nina wiedziała. Bałam się, że zrobi nieprzyzwoity krok i da mu nauczkę. Bałam się, że wyda mnie i Negri.

- Ty jesteś kretynem! Najpierw urządzasz jej sceny zazdrości, a w nocy wykradasz się i odbierasz telefon od faceta, który szuka Ci kolejnej ofiary! - nie pamiętałam nieobecności. Wtulona w jego ramiona nawet nie poczułam, gdy wyszedł. Do niej. Ciało napięło się niczym nastrajana przez muzyka struna gitarowa. Każdy nerw w mym ciele chciał go dorwać i poszatkować.

Fala goryczy przelała się w kilku kolejnych słowach, nad którymi nie potrafił zapanować. Gdyby tylko mógł przestać na bełkocie i głupim tłumaczeniu, mogłabym odejść. Zostawić to wszystko za sobą i odrzucić wspomnienia. Musiał. Mimo wszystko musiał rozpalić ogień i spalić nas na stosie.

- Pola jest cudowna, ale doskonale wiedziała, na co się pisze! Nie obiecywałem jej niczego, co teraz aktualnie mógłbym podarować! Wiedziała, że nigdy jej nie dorówna! - pękła tama cierpliwości oraz opanowania, którą skrupulatnie budowałam od samego początku, gdy dowiedziałam się o jego problemach. Na takie zachowanie nie było wytłumaczenia. Na podłość i brak skruchy. Na brak jakiegokolwiek szacunku do mej osoby. Był wytworem mej wyobraźni. To dotarło do mnie dopiero przy mocnym uderzeniu, które właśnie od niego otrzymałam. 

- Pola jest...- teraz musiałam wkroczyć ja. Zimna, obojętna i pełna szacunku do samej siebie, Pola Czarnecka. Musiałam odstawić na bok wściekłość i odłożyć ją na później. 

- Cześć wam! - wskoczyłam, jakbym co dopiero zeszła z piętra. - Śniadanie? - uśmiech numer pięć i momentalna reakcja dziewczyny, nie zbiły mnie z tropu. Nina nie potrafiła grać. Ja tym żyłam. Gdy wyszła z pomieszczenia, czułam jej negatywne wibrację. Jakby huragan drzemiący w niej chciał połączyć się z mą tajemnicą i w efekcie eksplodować na zewnątrz. Błąd. Ta przyjemność należała do mnie.

- Nie przejmuj się. Bzdyczy się odkąd sikała w pieluchę. - wzruszył ramionami, a następnie podszedł i ucałował me czoło. Demon w skórze człowieczeństwa. Brak jakichkolwiek bodźców oprócz wstrząsu pełnego obrzydzenia do samej siebie, stłumiłam śmiechem i skupieniem wzorku na lodówce.

- Jajeczniczkę? - musiał dostać po dupie tak mocno, jak tylko się dało. Zemsta jednak musiała zostać przygotowana niczym nasz ostatni wspólny posiłek, perfekcyjnie. 

- Pomogę. - zakasał rękawy od koszuli i podszedł do szafki z talerzami. 

Gdyby tylko wiedział, jak mocno miałam zamiar go zranić...zapragnąłby nigdy w życiu mnie nie poznać.



Zapraszając mnie na kolację, zapewne przygotował sobie odpowiednią mowę, która zakończyłaby tę relację. Pokojowe nastawienie oraz przyjazna atmosfera zdawały się jednak na nic. Ja nie zamierzałam być przyjemna. Może...do czasu. Wszystko przemyślałam.

Upijając się dwukrotnie, płacząc do starych piosenek Cohena oraz wspominając Pana Antoniego, wyrzuciłam z siebie każdą porcję emocji, a raczej ich okruchy. Byłam wrakiem, pragnącym stoczyć się na dno, zabierając kilku ludzi ze sobą. Nie chciałam czynić zła. Nie chciałam być kimś, kogo nie szanowałam. Życie jednak pokazało mi swoją prawdziwą twarz. 

Zrozumiałam, że babcia miała rację. Kiedy wkraczałam do salonu, spojrzałam na niego oraz dokładnie zilustrowałam każdy element stroju. Kolor krawatu, spinki do mankietów oraz fason marynarki. Chciałam zapamiętać go tak, jak Zofia Czarnecka zapamiętywała swych byłych mężów. Wspominałam, że patrzyła na nich łapiąc same najlepsze kawałki, a potem...wyobrażała sobie, jak każda z tych rzeczy zaczyna ich uwierać, skręcać, a w efekcie prowadzi do szału. Mama opowiadała, że w taki sposób na rozprawach rozwodowych patrzyła na twarze swych mężów z uśmiechem oraz pogardą. I bowiem żaden z nich nigdy nie widział, aby kobieta mogła sprawować nad ich losem taką władzę. Zosi Czarneckiej nie dało się zjeść, wypluć i zapomnieć. Babcia była mistrzynią w sprowadzaniu kłopotów na swych ukochanych. 

Witold młodszy o kilka lat biznesmen z francuskiej riwiery płakał, gdy zabierała jego ulubione obrazy, przypisane jej kilka miesięcy wstecz zaraz przed rozwodem. Jan, były żołnierz, który dał jej dom...sam bez niego został. Trzeci? Kornel, Kajetan...jakkolwiek był artystą. Pech chciał, że jego stolarnia szybko przepadła w odmętach podziału majątku, a kiedy chciał ją odkupić...sprzedała swe udziały jego bratu, którego biedaczek wręcz nienawidził. Jak ona to robiła i dlaczego? Patrząc na zielonawe w tym świetle oczy, mogłam zrozumieć jej powody.

Moja babcia została okradziona z młodzieńczych lat. Jej własny ojciec oddał ją memu dziadkowi, który pragnął gromadki dzieci, nie zważając na jej uczucia. I to za kilka beczek rumu. Była towarem, który nagle został zdjęty z półki, a następnie rozerwany na strzępy i wyrzucony do śmieci. Po co? Moja rodzina nie była zainteresowana stanem emocjonalnym babci. Od zawsze były ważne fakty. Fakt tego, że zdradziła. Fakt tego, że zostawiła. Nikt jednak nie mówił o fakcie dotyczącym jej kruchego charakteru, który nagle musiał przejść ogromną przemianę. Babcia dała mu to, co obiecała swemu ojcu. Dzieci. Dała mu to, czego chciał, a potem odeszła. Z godnością, forsą i uśmiechem na ustach. Ja pragnęłam tylko dwóch z tych trzech.

- Pięknie wyglądasz. - założyłam sukienkę Alicji. To zapewne łaskotało ego syna, będącego wrogiem numer jeden.

- To specjalna okazja. - usiadłam po przeciwnej stronie długiego, syto zastawionego stołu w salonie. Świecie, delikatna muzyka i on. Idealny komplet do niszczenia serca, prawda? Jak można było być tak perfidnym i wyrachowanym? Teraz wiedziałam o wiele więcej i cieszyłam się, jak dziecko. Miałam zamiar być prawdziwą Polą. Tą, która łączyła w sobie wszystkie cechy odgrywanych ról.

- Wina? - zawołał Laurę, która od razu popędziła w stronę kuchni, aby wykonać polecenie. No tak. On kazał, my biegałyśmy. 

- W sumie to będzie bardzo...krótka rozmowa. - domyślił się, ale nie całości.

- Chciałem porozmawiać na spokojnie. Zjeść, powspominać...- szyderczo się uśmiechał.

- Zapomnieć. - skwitowałam, uśmiechnęłam się i spuściłam wzrok na pusty talerz. 

- Mówiłem Ci, że moje serce należy do kogoś innego. - był taki pewny. Spojrzałam na niego i zobaczyłam chłopca chwiejącego się na drewnianym, popsutym moście, wiszącym nad wodospadem. Ja byłam tą, która trzymała ten most.

- Nie dbam o twoje serce. Wolę mieć twoją duszę. - powoli wyciągnęłam z torebki telefon i położyłam go obok zastawy. Laura patrzyła się na nas z przerażeniem. Kiedy nalała wina, natychmiastowo usłyszałam kolejną komendę. Biorąc łyk, czekałam na odpowiedź.

- Nie potrafię Cię pokochać. - w punkt.

- Cóż. Mamy coś wspólnego. - złapałam za aparat i wybrałam ostatnie połączenie przychodzące kilka tygodni temu. Kiedy nacisnęłam zieloną słuchawkę, odczekałam kilka sekund i przyłożyłam telefon do ucha. Wibracja szalejąca w komórce Leona, rozświetliła jej ekran. Przejęty spojrzał na niego i stało się. Zamarł w bezruchu. Wgapiał się w numer, który właśnie do niego oddzwaniał. Z uśmiechem na ustach, łzami w oczach, zawarczałam. - Odbierz. Negri ma Ci coś do powiedzenia.

- Pola. - szepnął praktycznie bezdźwięcznie i spojrzał na mnie. - Skąd...

- Odbierz ten pieprzony telefon, Leon! - krzyk nie zbudził w nim strachu. Mimo wszystko odważył się i odebrał moje połączenie. 

- Słucham. - jak u wszystkich z czarnej listy Zofii Czarneckiej. Jego most właśnie zniknął.

- Witam Pana. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - zamknął oczy, ale ja wcale nie zamierzałam się zatrzymywać. - Chciałam tylko powiedzieć, że Pola należycie poinformuje Pana o mych aktualnych zajęciach. Jesteśmy dość blisko. 

Rozłączył się i przez moment szukał spojrzeniem czegoś na stole. Jakby w transie próbował uciec ode mnie. Mentalnie, fizycznie, jak najdalej od prawdy.

- Widzisz, Leon. Mówiłam, że Negri nie jest Ciebie warta? - niczym wojownik wstałam i podeszłam do niego. Rzuciłam swym telefonem o stół tuż obok jego komórki, a ten ostatni raz podniósł załamany wzrok w mą stronę. - Powodzenia. Mam nadzieję, że znajdziesz swoje szczęście.

Życie przypominało mi w takich momentach, że przyzwyczajenia to najgorsza krzywda jaką człowiek może sobie wyrządzić. Przywyknąć do ludzi, miejsc, pocałunków...to skazać się na okrucieństwo. Bo przecież wszystko przemija, prawda? I to nie za sprawą przypadków, ale zamierzonych ciosów ze strony rzeczywistości. Nie da się przecież walczyć z prawdą. Nawet ja chcąca uratować siebie samą od zguby, jak i wszystkich, na których mi zależało, poległam. Ponieważ przeszłość wracała jak bumerang, a Ci którzy ciągle w niej żyli, nie potrzebowali ratunku. W takim przypadku potrzebowałam go jedynie ja. Jeśli musiałam iść naprzód i to z przywiązaną do serca, ważącą tonę kulą o imieniu Leon. 

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger