środa, 7 listopada 2018

Dziś już wiem (VII)

Część przedostatnia kochani. Ciężko będzie się z nimi rozstać. 

Pozdrawiam. Wasza A. 


***

Wszystko wokół pachniało nim. Moja skóra, ubrania zawieszone do wyschnięcia, a nawet łazienka. Każda rzecz, którą ponawialiśmy wczorajszego wieczoru zanim uciekł, by móc poukładać nasz świat na nowo...wszystko było zupełnie inne. Świeże, nowe oraz pokiereszowane, ale nareszcie nasze.

Kiedy Mikołaj obudził się i zobaczył mnie w swych za dużych ubraniach, nie opędził się od kąśliwych komentarzy. Dopiero gdy zauważył, że nie reaguje na jego zaczepki, zaczął kopać głębiej. Nie siliłam się na kłamstwa. Opowiedziałam mu o wieczorze z Bartkiem, który skończył się dewastacją jego łazienki. Zaskoczony wypytywał o szczegóły, ale dosadnie uświadomiłam go o konsekwencjach posiadania zbyt ciekawskiej natury. Pijąc kawę, przygotowywaliśmy śniadanie, które pomogłoby nam stanąć na nogi. Jemu od zbytniej ilości alkoholu, a mi od czegoś znacznie lepszego. 

- Więc happy end? - nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Nie mogę uwierzyć. - cmoknął pod nosem, krojąc plasterki pomidora. 

- Powiedzmy. Sama do końca nie wiem, jak to wszystko się rozwiąże. - nie byłam pewna tego, co będzie. Wiedziałam jedynie, że Bartek mnie kocha. 

- Mam nadzieję, że i ja spotkam kogoś...dla kogo wezmę wspólny prysznic. - wybuchnęliśmy śmiechem, ale mięśnie twarzy skutecznie uniemożliwiły nam przeciągnięcie zadowolonego jazgotu. Od skręta dzieliła bardzo cienka granica do skurczu.

- Spadaj! - nadal cieszyłam się, jak głupia. - Poza tym już dawno mógłbyś być szczęśliwy...Paulina podobno wróciła do Polski. - Daria chciała poinformować go przy pierwszej, lepszej okazji. 

- Co? - zakrztusił się kawą, by za moment siąść naprzeciw mnie i spojrzeć tak, by mógł dostrzec prawdę. - Mówisz poważnie? - nie przeszło mu. 

- Tak. - upiłam kilka łyków i zaczęłam szukać esemesa, którego dostałam od jego siostry. - Rzemieślnicza 17. 

- Klara, ja...- wszyscy po kolei byliśmy ułomnymi romantykami.

- Podobno wróciła na stałe. Poza tym...to ona kontaktowała się z Darią. - iskry w jego oczach były dowodem na drzemiące w nim uczucia. 

- Dokończysz i zjesz sama? - obydwoje byliśmy w skowronkach. 

- Leć. - kiwnęłam głową na drzwi. - Tylko kup jakieś kwiaty, czy coś...- rzuciłam przed zatrzaśnięciem się drzwi. 

Wszystko powoli wracało do normy. Tak przynajmniej mi się zdawało. A rzeczywistość bardzo nie lubiła insynuacji w mej głowie. 




Ignacy patrzył na mnie z zaciekawieniem. Uczczenie nowych dróg ewoluowało do ścięcia włosów. Obcięta grzywka oraz skrócenie włosów do ramion było strzałem w dziesiątkę. Mały zachwycony dotykał jaśniejszych kosmyków, które również odświeżyłam. Daria spoglądała na nas niczym zaczarowana. Jeszcze nie zdążyłam opowiedzieć jej o wspólnie spędzonej nocy, a już czułam że obydwie będziemy skakać z radości.

- Mogłabyś tutaj zostać. Powiesiłabym Cię na wieszaczku i ściągała, gdy tylko psułby mu się humor. Jesteś jakąś czarodziejką. - gotowała wodę na herbatę, jednocześnie przeglądając katalogi z meblami. 

- Wiedźmą, Daria. Wiedźmą bardziej. - miałam ochotę zjeść go w całości. Piękne morskie oczy, które odziedziczył po matce miały szansę złamać milion niewinnych serc. Wolałam jednak aby znalazł to jedno, którego nigdy nie złamie. Oj ja już miałam zamiar tego dopilnować!

- Nie prawda. - podeszła do nas i pogładziła małego po główce. - Bardzo tęsknił za tobą i za Bartkiem. Dobrze, że wszystko się wyjaśniło. Teraz patrząc na to z boku...może to i lepiej, że odpuściliście. - była w przeogromnym błędzie.

- Co gdybym powiedziała, że nie odpuściliśmy? - podniosłam wzrok znad małego i spojrzałam na nią zaciekawiona reakcją. Kiedy dotarło do niej, że wcale nie żartuję, oniemiała z zachwytu.

- Nie! - próbowała przekonać siebie samą. - Nie możliwe! Kiedy? Jak? Gdzie? Ile razy? Matko! Jak możesz...- prawie podskoczyła do góry. - Czekaj...ale to nie były urojenia związane z tym zielskiem, tak? - kilka minut po jego wyjściu miałam te same obawy, jednak rozkosz której doświadczyłam była zbyt dobra, jak na moją fantazję. 

- Nie. - uśmiechnęłam się zawstydzona. - Teraz tylko czekam na dalszy rozwój. Wiesz, że w naszym przypadku...jest jeszcze ktoś trzeci. - ciąża Natalii nie była zagrożeniem. Olaf miał rację. Skoro Bartek był cudownym i odpowiedzialnym facetem. Niezależnie z kim byłby, jako ojciec musiał sprawdzić się w stu procentach. 

- Tak. - wzruszyła ramionami. - Ale kto powiedział, że ten trzeci będzie ostatni. Zróbcie sobie od razu dwójkę i bam! Jesteś na podium, kochana! - wariatka. 

- To nie bieg przez płotki, Daria. - zaśmiałam się na głos. 

Kiedy atmosfera wreszcie zeszła na luźniejsze tematy, usłyszałyśmy donośny huk dobiegający z parteru domu. Michał niczym strzała wleciał do kuchni i spojrzał na nas z przerażeniem. 

- Natalia...- ledwo oddychał. - Jest w szpitalu. 

Jak wiele jesteśmy w stanie czekać na szczęśliwy koniec? Czasami tak długo, że sami umieramy, a nasza wytrwałość może stać się legendą. 

***

Siedzący przed salą brunet wyglądał tragicznie. Rozmierzwione włosy, spuchnięta twarz oraz zaciśnięte w pięści, dłonie. Obok niego znajdowała się dwójka starszych osób, które ewidentnie znajdowały się tam w tej samej sprawie, co on. Rodzice Natalii. Przerażeni, wtulający się w siebie. 

- Bartek! - Daria podbiegła do niego i mocno przytuliła. Wyczerpany od łez, troski oraz przerażony z powodu nagłego wstrząsu w jego życiu, próbował zachować resztki opanowania. W ramionach blondynki jednak rozkleił się totalnie. 

- Jezu! To wszystko moja wina...- nie mogłam podejść. Nie mogłam zrobić fałszywego ruchu, który pozwoliłby na jego kolejne odtrącenie mnie. Musiałam poczekać. Zostawić swoją miłość oraz tęsknotę w tyle  i zachować rozwagę. Nie mogłam ponowny raz go stracić. 

- Przestań. - blondynka wzięła jego twarz w dłonie i kazała na siebie spojrzeć. - Wyjdzie z tego. Obydwoje wyjdą. 

- Miała wstrząs anafilaktyczny. - starszy mężczyzna z siwą, gęstą brodą skierował słowa do nas. - Podobno karetka przyjechała w ostatniej chwili...- głos załamujący się pod wpływem łez, doprowadził mnie na skraj wytrzymałości. 

- Musimy zawieźć małego, Daria. - Michał nie chciał brać w tym udziału, ale przede wszystkim dbał  o swoją rodzinę. Rozumiałam to. - Zawieziemy go do rodziców, a potem przyjedziemy. 

Bartek kilka razy kiwnął głową, a potem zamknął twarz w dłoniach. Daria spojrzała na mnie błagająco. 

- Zostanę. - musiałam, chociaż i mnie łamało się serce. - Jedźcie. 

Brunet spojrzał na mnie pełen bólu oraz wstydu. Nie mogłam pozwolić sobie na jakikolwiek gest bliskości. Nie w towarzystwie jego rodziców. Nie w danej sytuacji. Lekarz wychodzący z sali poprosił rodziców Natalii o podanie kilku istotnych informacji. Czy chorowała na coś w dzieciństwie, czy była na coś uczulona, czy zdarzały się jakieś przewlekłe choroby w rodzinie...tysiąc pytań i zero odpowiedzi, które mogłyby im pomóc. 

- Córka jest stabilna. - trzy słowa pomogły brunetowi złapać oddech. 

- Co z dzieckiem? - Bartek podszedł do lekarza i błagająco zwrócił mu uwagę. - Co z...- lekarz pokręcił głową i spojrzał na rodziców. 

- Niestety nie mogliśmy...- fala gniewu oraz rozpaczy. Poczułam, jak świat rozpadam się na naszych oczach. Mój świat właśnie się rozpadał. Bartek. 

- Nie...nie...- po tych słowach zamknął swe usta dłonią i podszedł do ściany aby złapać równowagę.

- Muszę wyjść...- mama Natalii złapała za rękaw męża, dławiąc się od braku powietrza. - Muszę...- mąż szybko zaprowadził ją w stronę wyjścia, a ja zostałam sam na sam z człowiekiem, który właśnie stracił wszystko. Był tak kruchy i posiniaczony od tragedii jaka go spotkała, że jakikolwiek dotyk mógł go zabić. 

- Bartek...- szepnęłam, robiąc dwa kroki w przód. 

- Nie. - uniósł drżącą dłoń do góry. - Nie zbliżaj się...- ta noc już nic nie znaczyła. Nie dla niego.

- Nie rób tego. - poprosiłam szeptem. 

- To przez Ciebie. - jęknął z bólu i kucnął przy ścianie, ukrywając twarz w dłoniach po raz kolejny. - Jezu, gdybym....- nasze "gdyby" właśnie doprowadziło do tragedii, w której to ja byłam mordercą, a on ofiarą. 

Szybko wybrałam numer Mikołaja i poczekałam na odzew. Kiedy zadowolony przywitał się, opowiedziałam mu o ataku Natalii. Kiedy zmobilizował się do przyjazdu, odetchnęłam z ulgą. Wyczekiwanie zajęło jakieś piętnaście minut. Piętnaście minut męki i obserwacji Bartka, który nie mógł znieść mojej obecności. 

- Jestem...- zobaczywszy oddalonego ode mnie bruneta, zrozumiał. Szybko podał mi kluczyki do samochodu i podszedł do skulonego w kącie korytarza przyjaciela. Bez słów wpadli sobie w ramiona. Ja? Ja byłam zbędna. Od samego początku zbędna. 

Odwracając się na pięcie, zacisnęłam swe palce na kluczyku trzymanym w dłoni. Łzy zaczęły spływać dopiero w połowie drogi na parking. To wszystko było koszmarem. Pieprzona klątwa ciążyła na mnie od samego początku naszego poznania. Fontanna szczęścia? Tym razem diabeł wygrał z dobrem. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger