środa, 19 grudnia 2018

Dziś już wiem (IX) - ZAKOŃCZENIE

Zapraszam!


Wasza A.



***




Pakowanie rzeczy nie sprawiało takiej przyjemności, jak wtedy gdy przylatywałam tutaj kilka tygodniu do tyłu. Zmęczona od ciszy ze strony Bartka, kolejnych spotkań rodzinnych w gronie Darii oraz Michała, wypaliłam swoją całą energię do życia.

Jak mocno pogryzł się z prawdą dotyczącą Natalii? Pomógł jej skończyć rehabilitację. Mikołaj nawet wspomniał o kilku dodatkowych wizytach, które sam je umówił. Ślub? Nie było mowy o składaniu sobie przysięgi na wieczność. Poniekąd się tego spodziewałam. Nasz powrót? Również był znikomy.

Kiedy dowiedzieliśmy się o celowym poronieniu Natalii w głowie miałam tysiące sprzecznych ze sobą myśli. Olaf wielokrotnie dzwonił, pocieszał i namawiał do powrotu na stare śmieci, ale ja nie słuchałam żadnej z nowych rad. Chciałam nowego życia, ale nie tutaj czy w Londynie. Zbyt wiele zaprzepaściłam przez ostatnie tygodnie aby móc iść bez szwanku w tę samą stronę, z tą samą wizją na przyszłość. Czasami nawet łapałam się na tym, że płaczę. Bez powodu. Bez mniejszego czy większego rozżalenia, które uciekło wraz z poczuciem winy. Po prostu wytarłam materiał cierpliwości. I chciałam nowego początku.

Czy dzwoniłam? Tysiące razy. Czy było to dziwne? Nie. Sądzę, że nie. Chciałam jedynie aby dał mi znak. Tyle, że po kilkukrotnym wyłączeniu komórki, wywiesiłam białą flagę. Ile można było razy wchodzić do tej samej rzeki i próbować tych samych, sprawdzonych sposobów? No właśnie.

Sącząc kawę, złapałam za komórkę i jeszcze raz w tym dniu wykręciłam numer do Mikołaja. 

- Hej. Spotkanie nadal aktualne? - musiałam się upewnić.

- Tak. Jasne. - śmiech Pauliny w tle, poprawił mi humor. Byli szczęśliwsi niż kiedykolwiek. Dobrze, że chociaż oni. - Chociaż pojawił się pewien problem...- miałam ich w zanadrzu.

- Mikołaj, błagam. Kalendarz problemów mam wypełniony przynajmniej na najbliższe trzy lata. Nie każ mi się zabijać. - naprawdę liczyłam na jego lojalną postawę.

- Pojawi się jeszcze jeden. - wiedziałam, że chce zrobić mi na złość. - Może zgodzi się podbić twoją cenę...- rozumiałam, że chcą kupić coś na własną rękę i to w dużo droższej cenie. 

- Okej. To daj znać, jak poszło. - kiedy chciałam się pożegnać, zastopował mnie.

- Nie, nie. Dzisiaj rozwiążemy tę kwestię. Będziesz w mieszkaniu o dwudziestej? - nie wiem po jaką cholerę, chciałam odzyskać to miejsce. Sentyment? Tak. To z pewnością. Oraz sporo odłożonej gotówki na czarną godzinę. 

- Nie ma problemu. Prosiłabym tylko o brak debaty oraz testów psychologicznych. Wiesz, że jutro lecę do Londynu i wracam za pół roku, tak? Muszę być w formie na egzaminach. - tę sprawę musiałam dokończyć. Potem mogłam dzierżawić mieszkanie, przeprowadzić się do innego miejsca, sprzedać mieszkanie i kupić coś nowego, lepszego. Taki plan był wskazanym lekarstwem na dotychczasowe działania.

- Do dwudziestej. - jego głos drżał z zachwytu. Faceci. Daj im trochę gotówki, a sodówka uderzy niczym wóz strażacki w hydrant.








Klucze do mieszkania, które podarował mi kilka tygodni wcześniej nadal były w użytku. O wiele łatwiej było móc posprawdzać cały apartament i zapisać ewentualne rzeczy do roboty, niż wejść na niegotowy i surowy do poprawki stan.

Gdy weszłam do środka i ściągnęłam buty, od razu sięgnęłam do ściany, by zapalić światło. Pieprzona burza z wczorajszego dnia jednak uniemożliwiła mi zrealizowanie zadania. Gdy spojrzałam na skrzynkę sięgającą wyżej, ponad drzwi wejściowe, zajęczałam z zdenerwowania. Zdeterminowanie jednak musiało wrócić na swoje miejsce. Szybko czmychnęłam do kuchni po jeden z taboretów i po ciemku udałam się z nim z powrotem na korytarz. Kiedy ustawiłam krzesło tuż przy framudze, a następnie stanęłam na nim, wyciągając swe ręce ku górze...usłyszałam chrząknięcie za swoimi plecami.

Przerażona krzyknęłam i odwróciłam się dynamicznie, zapominając iż w efekcie dojdzie do wypadku. Ciało zaczęło spadać w stronę korytarza, ale dziwnym trafem nie legło na zimne płytki. Ciepło bijące od klatki piersiowej oraz zapach mięty pomieszanej z piżmem rozpoznałabym wszędzie. Silne ramiona trzymały mnie blisko siebie, na tyle że nie mogłam ruszyć nogami.

- Postaw mnie. Natychmiast! - warknęłam, odciągając dłonie od jego karku, które znalazły się tam mimowolnie w trakcie upadku. Przecież logicznym był fakt, że musiałam się czegoś chwycić.

Kilkanaście sekund później stałam na środku korytarza, wgapiając się w oświetloną już twarz bruneta. Jego metr osiemdziesiąt siedem nie poszło na marne. Jedyny plus tej całej sytuacji związanej z atakiem w ciemnościach był taki, że pomógł mi ją zniweczyć.

- Miło Cię widzieć. - zachrypnięty głos oraz delikatny uśmiech, kazały zrobić krok do tyłu.

- Wynocha. - nie chodziło o ukaranie go. Zwyczajnie w świecie bałam się swojej reakcji na jego kolejne zbliżenie się do mnie. Dodatkowo jego chłód, który bardzo mnie zranił...jakby przeszedł teraz w moje serce.

- Myślę, że Mikołaj będzie zadowolony z mojej propozycji. Ile mu zaproponowałaś? - przebrzydły kłamca.

- Wystarczająco. Z resztą...co ja tutaj robię? - rozejrzałam się dookoła i spróbowałam przejść obok niego, aby uciec z mieszkania. Niestety moje kobiece hormony zwyczajnie w świecie zaburzały inne trakcje. Te na poziomie mózgu oraz logiki.

- Mam Cię! - kiedy złapał mnie w ramiona i przewiesił przez ramię, zaczęłam krzyczeć najgłośniej, jak tylko potrafię.

- Nie! Zostaw mnie! - waliłam pięściami w plecy, ale oczywiście nie dało to żadnego rezultatu. Przerażona wejściem do wanny, tak jak to zazwyczaj bywało w przypadkach, gdy brał mnie w swe ramiona...udałam, że mdleję. Nie usłyszawszy żadnej reakcji z mej strony, ani kolejnych ciosów...szybko zawlókł mnie do salonu i położył na kanapie.

- Klara! - dłonie gładziły moją twarz. - Nie wygłupiaj się! Ej! - kiedy mocniej uderzył w policzek, zdążyłam ugryźć jego palec wskazujący. Z syknięciem na ustach odskoczył ode mnie, a ja dzięki temu wyszłam na prowadzenie. Dynamicznie wstałam i odskoczyłam na bok. Dystans był moim jedynym sprzymierzeńcem. - Jesteś niemożliwa.

- Niemożliwa? - teraz już się nie wygłupiałam. Z poważnym tonem oraz bólem w oczach spojrzałam na niego i powiedziałam. - To jest dla Ciebie zabawne? To, że nagle wracasz...po tym wszystkim...i bierzesz mnie w ramiona, jak gdyby nigdy nic, Bartek? - chwilę powagi przerwał jego smutny uśmiech.

- Musiałem to sobie poukładać, Klara. Nie chciałem Cię skrzywdzić. Wiem, co dla mnie zrobiłaś. - nadal czułam w sobie siłę do walki.

- Oh, naprawdę? - prychnęłam pod nosem i rozejrzałam się po mieszkaniu. - To z nas właśnie zostało. - wskazałam na meble oraz jedno zdjęcie całej paczki, gdy jeszcze trzymaliśmy się razem. Zaraz na początku naszego związku. - Pustka.

- Kłamiesz. Gdybyś tak myślała, nie kupowałabyś tego mieszkania. - uśmiechnął się smutno.

- Mam zamiar je kupić i sprzedać, żeby dorwać coś nowego. Zdrowego. Świeżego. Daleko stąd. I zacznę szukać już od jutra. - wyczytał między wierszami przekaz całej sentencji.

- Nie wyjedziesz do Londynu. Nie pozwolę na to. - znalazł się pan dyktator.

- Wpisz sobie to do dzienniczka swoich wad. Niepotrafiący pogodzić się z rzeczywistością. - zanim zdążyłam wypowiedzieć jeszcze coś, co mogłoby pójść mu w pięty, zaatakował. Tym razem nie słowem, ale sobą.

Pocałunek był o wiele czulszy od tych, które pamiętałam z czasów, gdy jeszcze byliśmy razem. Czemu, do jasnej cholery zawsze musiał to robić? Sprawiać, że skapituluję pod wpływem jego najskuteczniejszej broni?

- Lubię, jak się złościsz. - odrywając się ode mnie, patrzył prosto w oczy. - Zawsze to lubiłem, zołzo.

- Zołzo? - próbowałam wyszamotać się spod jego dotyku, ale oczywiście poległam. Kiedy pocałował mój policzek, a następnie kącik ust, zamilkłam. Na jedną sekundę wyciszyłam się.

- Wyjdź za mnie. - tego akurat się nie spodziewałam.

- Sorry, ale jedno wesele z nazwiskiem Bartosz Jasiński już mam odhaczone w kalendarzu. - odwróciłam wzrok, ale szybko złapał za mą twarz i znów nakierował ją na swoją.

- Mówię poważnie. - idiota. Skończony idiota.

- Nigdy. - zmrużyłam oczy i z dumą szepnęłam w jego usta.

- Czyli najpierw dziecko. No dobra. - zrzucił z siebie płaszcz, a następnie zaczął rozpinać guziki mojej koszuli. Czemu nie reagowałam? Jakby...wszystko stanowiło dla mnie czystą fatamorganę. - Klara...- odsunął swe dłonie i popatrzył na mnie kolejny raz. - Dziś już wiem, że to powinnaś być ty. Że to cały czas byłaś ty...- pogładził moje policzki oraz czoło, a następnie wargi. Po dotyku poczułam pocałunki. Policzki, czoło, usta. Był tak delikatny i czuły, jak nigdy wcześniej. Czego więc brakowało mi do szczęścia? Jednej rzeczy. Jednego słowa. Jednej prośby. - Zostań. - wygrał.

- Nie damy mu na imię Reymund. - na moje słowa jedynie uśmiechnął się i znów pocałował. Tym razem jednak tak mocno, że prawie zemdlałam z zachwytu. Czy byłam pewna, tego kim jesteśmy i co robimy? Nie. Chyba nigdy nie będziemy. Jedyne, co było pewne, to to że byliśmy zapewnieni o tym, co czujemy.

- Kocham Cię, zołzo. - trafiła kosa na kamień — pomyślałam w duchu.

Kiedyś nie mogłam wyjść z podziwu, jak wielkie historie miłosne mogą ciągnąć się w nieskończoność. Dziś już wiem. Dziś już wiem, że każda z nich ma własny scenariusz oraz zakończenie. Czasami droga do niego jest przepełniona bólem oraz żalem, ale finalnie...jest ono najlepszym jakie może nas spotkać. Bo to nasze zakończenie. Bo to nasz wybór. I to nasze historie.



KONIEC

***




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger