czwartek, 20 grudnia 2018

Walnięty Święty (I) - GOŚĆ W DOM, CZYLI PIEROGI DO SZAFY





Opowiadanie świąteczne, które pozwoliło powrócić do pisania.

Pozdrawiam. Wasza A.

***

   Balbina plątała się obok mych nóg od sekundy, w której weszłam do mieszkania. Obładowana prezentami gwiazdkowymi, które ustrajałam wspólnie z przyjaciółką, próbowałam złapać kilka wdechów powietrza. Telefon wciśnięty między ucho, a ramię oraz krzycząca z jego drugiej strony klientka, nie pomagały w utrzymywaniu równowagi.

— Pani Natalio...— próbowałam przemówić jej do rozsądku. — Te bukiety na spokojnie wytrzymają do trzech dni. — trzeci telefon w ciągu dnia był przesadą. Zwłaszcza w wigilijny wieczór, na który przygotowywałam się od dłuższego czasu. Ślub w grudniu był kompletną fanaberią, ale z drugiej strony starałam się być wyrozumiała dla spanikowanej wystarczająco panny młodej. 

— Pani Adriano, ale jest Pani pewna? Moja teściowa...— uwielbiałam dobre rady, złotej damy w kwiecie wieku. 

— Pani Natalio. — stanowczo rozpoczęłam dłuższy monolog. — Jest Pani bardzo mądrą osobą, która zapewne rozumie, że żywotność kwiatów to najmniejszy z problemów, który powinien w tym momencie zaprzątać Pani głowę. Ja jestem odpowiedzialna za ubiór florystyczny i mogę zapewnić, że wszystko będzie grało. — kartony z prezentami oraz spożywką mocno walnęły o blat kuchenny. Balbina wskoczyła na niego i w sekundzie znalazła się przy mojej dłoni. Gdy podrapałam ją w najczulszym miejscu za uchem, zadowolona zamruczała. Szybko jednak straciła zainteresowanie mą osobą. Zakupy świąteczne, czyt. ryby były głównym powodem jej nadpobudliwego miauczenia i bliskości.

—  Dziękuję. — usłyszałam głęboki oddech świadczący o uldze. — Wesołych Świąt Pani Adriano.— z uśmiechem na ustach przyjęłam pozdrowienia.

—  Wesołych Świąt. —  odpowiedziałam szczerze. 

Po tych słowach od razu rozpakowałam wszystkie siaty, a sekundę później już podgrzewałam olej do smażenia świeżych płatów karpia. Kiedy doprawiałam farsz do ugotowanych jajek ze skupienia wyrwał mnie dzwonek telefonu. Zmęczona oraz obolała po treningu, jaki sprawił mi dziś Jacek, sięgnęłam po aparat z zniesmaczeniem. Wyświetlający się numer mamy, odepchnął ode mnie negatywne nastawienie w przeciągu chwili.

— Cześć mamuś. — zadowolona oblizałam usta i powróciłam do pracy nad siekaniną, tworząc ją jedną dłonią.

— Cześć, perełko. — ciepły głos wlał się do wnętrza mego serca niczym gorąca czekolada.

— Jak wam idzie? — rozpromieniłam się na samą myśl o ciastach, jakie upiekł tata. — Zdążycie skoczyć po jakieś wino? — miałam ochotę na wytrawny czerwony napój bogiń. Z matulą zawsze przesiadywałyśmy przy kominku i rozmawiałyśmy na temat chłopców z mojej szkoły. Oczywiście nie byli oni jedynym tematem, ale jak to moja rodzicielka, tak i ja marzyłyśmy od zawsze o spotkaniu wielkiej miłości. Tyle, że mama ją znalazła. Przy blasku ognia i kolejnych butelkach wina, historię o staraniach ojca mogła opowiadać nawet kilkukrotnie podczas jednego posiedzenia. 

— Córciu...— od razu wyczułam zmieniony i zmartwiony  jednocześnie ton głosu. — Chyba nie będziemy w stanie przyjechać. — szklanka mąki stojąca obok miski z farszem wylądowała obok mojej prawej stopy. Z niedowierzania chciałam podeprzeć się akurat w miejscu, gdzie stała i...skończyło się to, jak zawsze. Moja niezdarność mogła brać udział w konkursach na najgorszą przypadłość ludzkiego zachowania.

— Ale...— od razu odskoczyłam na bok i mocno zacisnęłam zębiska. Szybko skoczyłam po zmiotkę do małego schowka na korytarzu, ale nie odstąpiłam od żądania wyjaśnień. — Co takiego mogło się stać? Mamo...— zanim pozwoliła mi dokończyć, rozpoczęła recytowanie wyuczonej na pamięć wymówki.

— Tata bardzo źle się czuję. Drogi są zasypane, a twój brat dopiero, co odebrał małą i Ewe z lotniska. Naprawdę chciałam żebyś...— Mateusz zawsze miał swoje sprawy oraz swoje priorytety. Bo on przecież miał już firmę, żonę, dziecko. Do tego jednak przydałaby mu się piąta klepka w mózgu odpowiadająca za nieegoistyczne myślenie. Przynajmniej ja to dostrzegałam. Reszta rodzinki ubóstwiała jego prezenty, więc siedzieli cicho i uśmiechali się od ucha do ucha. Wiedziałam mimo całej sztucznej otoczki, że nie jest do końca zły, a jedynie przepełniony obowiązkami i biegiem naprzód. Każdy z nas radził sobie na swój sposób. Ja raczkowałam, ale było mi z tym dobrze. Reszta zwariowanej familii liczyła kuzynów, siostrę mamy oraz brata, którego tata obrażał za każdym razem gdy tylko składali sobie życzenia. 

— Jasne. — odparłam udając wyrozumiałą. — Nie, no...rozumiem. Wszystko się skomplikowało. Nie wasza wina...— wiedziałam, że mama zrobiłaby wszystko aby do mnie dotrzeć. Tyle, że rozchorowany ojciec był dla niej oczkiem w głowie. Jeden zawał spowodował lawinę niefortunnych zdarzeń, które doprowadziły do obsesji na punkcie kontrolowania zdrowia każdego członka rodziny. Ciekawe, co powiedziałaby na temat moich dietetycznych farszy czy ryb, które troszeńkę bardziej odbiegały od zdrowego menu. 

— Tak mi przykro, córeczko. — nie chciałam abyśmy wszyscy denerwowali się w tak wyjątkowy dzień, więc sprowadziłam rozmowę na przyjemniejszy temat.

— Dziś podpisałam papiery. Nareszcie mam swoją kwiaciarnię, mamuś. — uśmiechnęłam się bezwarunkowo. 

— Cudownie! — dobiegający z tła krzyk dzieciaków, nie pozwolił mi na spokojne kontynuowanie rozmowy. — Dzieci! Za moment...Ada? Jesteś tam? — biorąc głęboki wdech postanowiłam zrezygnować z marnowania czasu i pożegnałam się.

— Pożycz wszystkim spokojnych i zdrowych świąt. Kocham Cię najbardziej na świecie. — stąpnęłam z nogi na nogę aby powstrzymać się przed rozklejeniem. — Pozdrów tatę. Buziaki.

— Pa, słońce. Wesołych Świąt. — czułe pozdrowienia i koniec. Rozglądając się po kuchni, która wyglądała niczym poligon, na sekundę zwolniłam. Pozwoliłam sobie przeczekać rozgoryczenie oraz smutek. Bo przecież tak było od dawna. Bo dzisiejszy świat nie brał jeńców i dawał nam to, na co sobie zasłużyliśmy. Ja najwidoczniej byłam najbierniejszym jego ogniwem. Ponieważ nie dostałam nic. Kompletnie nic. Ani miłość czy chociażby złamanego serca, nad którym mogłabym ubolewać. Byłam po prostu nudną, samotną Adrianą, która oczekiwała noworocznego cudu. 






Przeglądając telewizyjne specjały, słuchając kolęd, całkowicie zatraciłam się w depresyjnym nastroju. Wychylając resztkę wina, które udało mi się zachomikować na specjalną okazję, czułam zawroty głowy. Do najtwardszych zawodników niestety nie należałam. Czekałam więc jedynie na mocny skok zmęczenia, który pozwoliłby zapomnieć o istnieniu tego święta i zabrałby mnie w krainę snów. 

Na jednym z nowych kanałów pojawił się świąteczny show pt. „Magiczni”. Kilka par siedzący na scenie ustrojonej w cukierkowy klimat, opowiadało o okolicznościach odnalezienia swojej miłości życia podczas zeszłorocznych świąt. Ta sama śpiewka, ten sam prowadzący i ta sama ckliwość. Czy byłam zazdrosna? Odrobinę. Za kiecki oraz charakteryzację wykonaną na tych nieszczęśliwcach oddałabym wszystko. Może i mnie w końcu spotkałaby idealna połówka. Moja część jabłka, która toczyła się przed świat, próbując dopasować się do innych samotnych kobiet.

— Zobaczmy. — zmrużyłam oczy i jak lis czmychnęłam po pilot aby pod zwiększyć głośność.

Poza zakompleksionym informatykiem, który zakochał się w własnej szefowie, trafiło się kilka innych perełek. Młoda matka spotkała swego drugiego męża przy zamarzniętej fontannie na środku placyku, na którym akurat trwał świąteczny targ. Kłócąc się z nim o karpia, próbowała przekupić go dwoma batonikami w czekoladzie...a on zgodził się. Studentka filozofii w ramach żartu kupiła kartkę z życzeniami od jednego z Mikołajów, którzy krążyli po mieście i co? I okazało się, że Mikołaj to tak naprawdę Szymon, który niechcącą podarował jej kartkę z życzeniami napisanymi do swojej zmarłej babci. Podobno była to jego coroczna tradycja. Dziewczynę wzruszyło to do skrajności, która popchnęła ją do odnalezienia firmy w jakiej pracował Szymon, a na końcu...odnalezienia jego.

I jakby nie patrzeć każda z tych opowiastek choć mdła i bardzo przewidywalna, miała swój szczęśliwy finał. Zadziwiający, przesłodzony i oderwany od rzeczywistości, happy end.

— Gadanie. — przechyliwszy butelkę, szybko zorientowałam się o braku jej zawartości. Zdenerwowana złapałam za telefon i spojrzałam na widniejącą na nim godzinę. Prawie północ była idealną porą na sen. Zmięta przez negatywne uczucie oraz dobitkę w postaci słodkiego tasiemca, wyłączyłam źródło masowego przekazu i ziewnęłam na głos. Po kilku sekundach ułożyłam się wygodniej, a pod głowę przyciągnęłam swojego ulubionego jaśka w kształcie serducha. Balbina wskoczyła na sofę dosłownie sekundę później. Szybko odnalazła swoje ulubione miejsce obok mojego brzucha, gdzie zwinęła się w kłębek. Mruczenie oraz jej ciepło, pozwoliły na delikatne uniesienie kącików ust do góry.

— Nie wierzę. W nic już nie uwierzę. W żadnego ducha świąt. Przeznaczenie. Miłość. W nic. — pourywane słowa zwiastowały koniec dzisiejszej wędrówki po trudnych do myślenia tematach. — W nic już nie uwierzę. — ostatnie ziewnięcie przywołało ciemność. Mogłam bezpiecznie oddalić się od klątwy samotności. Chociaż na kilka godzin.

***


Huk tłuczonego szkła oraz skrzeczących od balkonu drzwi, wybudziłby nawet tkwiącego w śnie zimowym, niedźwiedzia. Niczym oparzona przywołałam swe znęcone zmysły do pionu i zwinęłam się na równe nogi. Wypity kilka godzin wcześniej alkohol nadal buzował we krwi, co dało się odczuć przez niemałe zawroty głowy. Balbina zniknęła z kanapy, gdy tylko wyczuła potencjalne zagrożenie. Ja? Ja musiałam stawić czoła albo mojej bujnej wyobraźni, albo okropnej rzeczywistości. I z dwojga złego, wolałam być w danym momencie wariatką.

Kiedy skrobanie w kuchni przybrało rozmiar tarcia widelcem o szkło, zatkałam uszy oraz zacisnęłam powieki. Po kilku sekundach od ustania dźwięków, ubrałam dresowe spodnie leżące na jednej z puf. W kompletnym szoku oraz poczuciu zagrożenia, przyszła mi do głowy myśl o samoobronie. Ćwiczona od dobrego pół roku pod okiem Jacka, była efektem nudy. Problem polegał jedynie na tym, że w prawdziwym życiu nie zdarzyło mi się jeszcze z niej skorzystać. Bo niby gdzie? Miałabym walczyć z potencjalnymi złodziejami tulipanów? Naprawdę brakowało mi doświadczenia.

Efekt kompletnej desperacji ukazał się, gdy sięgnęłam po stojącą na stoliku, lampę. Metalowy trzonek dobrze zachowywał się w dłoni, a ja zdobyłam potencjalną broń na włamywacza. Nie chodziło przecież o zabójstwo, a zwyczajne ogłuszenie, prawda? 

Usprawiedliwiona w myślach, zaczęłam kroczyć w stronę światła wychodzącego na korytarz. Ciszę, jaką przy tym zachowałam można by porównać do tej, jaka towarzyszy podczas pogrzebów. Kiedy udało mi się dotrzeć do ścianki obok łuku wejściowego, poczułam zapach wanilii oraz cynamonu. Zaintrygowana delikatnie wychyliłam swą głowę za próg. Otwarte drzwi lodówki, za którymi ukrywał się zbir, pomogły mi zachować niewidzialność przynajmniej na kilka kolejnych sekund.

Słysząc zadowolone pochrząkiwanie oraz nucenie świątecznych melodii, wkroczyłam do wnętrza pomieszczenia, lampę unosząc nieco wyżej. Mruczenie osobnika ustało podczas wykonywania ostatniego kroku. Jasne blond włosy powoli wyłaniały się zza białych drzwiczek, a wraz z nimi twarz nieznajomego.

Niebieskie źrenice zmierzyły mnie od stóp do głów, a kiedy przekroczyły wysokość drzwiczek o ponad jedną głowę nade mną, upuściłam swą broń na ziemię.

— Jezu...— zadrżałam i głośno przełknęłam ślinę, która nawilżyła wysuszone od przerażenia gardło.

— Nie do końca, ale blisko. — bardzo niski głos wydobywający się ze strony przybysza przypominał jeden baryton śpiewaka operowego. — Miło Cię poznać. Jestem Cyprian. 

— Czego chcesz! — nie wiem czemu zaczęłam na niego wrzeszczeć. Kompletnie nie przypominał rabusia. Bardziej bezdomnego, który poszukiwał ciepłego kąta oraz jedzenia. To drugie akurat się zgadzało. Połowa rzeczy przygotowana na niespełnioną kolację z rodziną, leżała na podłodze. Reszta zapewne wylądowała w jego żołądku. Czy to jednak było najistotniejsze? Nie. Mnie interesował jedynie sposób, jakim trafem się tutaj przypałętał.

— Pomóc Ci. — zamknął drzwi lodówki i ukazał się w pełnej postaci. Białe szerokie spodnie wykonane z materiału podobnego do lnu,tak jak i koszula wyglądały przynajmniej na dwa rozmiary za duże. Nieskazitelna uroda, długi nos, pociągła twarz oraz usta w kształcie serca... to wszystko wyglądało na efekt pracy drogiego chirurga. Nie wierzyłam bowiem w tak niesamowitą, naturalną urodę. Co w takim razie, ktoś kto przypominał modela rodem z sesji Calvina Kleina, robił u mnie w domu? Pytanie za sto punktów, mogłabym rzec. Zorientowałam się jednak dzięki temu, że pierwsze założenie było mylne. Nie był to bezdomny. Nie był to włamywacz. Nie był to również ktoś, kto chciałby skrzywdzić kobietę o moim wyglądzie, ot co. Był na to zbyt piękny. Więc kto? 

— Jeśli to jest jakiś żart bożonarodzeniowy....— przerwał mi, uśmiechając się od ucha do ucha. Kiedy zrobił krok na przód, ja wycofałam się o dwa.

— Raczej cud, Adriano. — skąd mnie znał? — Nie każdy ma szansę zobaczyć swojego Anioła Stróża. 

Powaga zniknęła z mej twarzy w tempie ekspresowym. Wybuchnęłam śmiechem tak szyderczym, że ktoś kto zobaczyłby mnie z boku, uznałby iż uciekłam z domu wariatów. Dopiero kiedy nieznajomy o imieniu Cyprian, spojrzał na mnie spode łba i założył dłonie na piersi, przybierając pozycje urażonego kata, zaprzestałam szydzenia. 

— Ty tak na poważnie? — rozejrzałam się po podłodze. — I z tego też powodu wyjadłeś całe jedzenie, jakie miałam na święta? Ponieważ chronisz mnie przed efektem jojo? — próbowałam rozluźnić atmosferę aby zdobyć jego zaufanie. Telefon na policje w danej sekundzie mógłoby poskutkować niezłą bijatyką.

— Jak zlatujemy na ziemię to tracimy całe paliwo. Co poradzę, że tak to sobie u góry wymyślili? — zaczynało mnie to wszystko przerastać. — Poza tym...upiekę Ci jutro coś w zamian za ten burdel. No i posprzątam. Ale dziś....— wyciągnął swe ręce do góry, a wraz z nimi uniosła się jego koszulka. Sześciopak, na który zwróciłam uwagę - oczywiście przez przypadek - był jedyną rzeczą, jaką mogłam uznać za bożonarodzeniowy cud.  —....zmęczony jestem. 

— Słuchaj Cyprian. — zmrużyłam oczy i cmoknęłam pod nosem. — Ja wiem, że niektórzy lubią sobie chlapnąć czy dać w żyłę, ale wbijanie się do obcego domu w poszukiwaniu towaru to chyba niezbyt...— zdenerwowany zmniejszył dystans między nami, a następnie uchwycił mą  twarz w swe ogromne dłonie. Niecałą minutę później oderwał się od niej i usiadł na krześle obok stolika. 

— Znam twój sekret. Twój każdy sekret, perełko. — przezwisko mojej mamy w jego ustach brzmiało co, najmniej nieswojo.

— Dobra. Dzwonię po policję. — kiedy już miałam interweniować, powiedział coś, co kompletnie wybiło mnie z rytmu.

— Znamię, które posiadasz na biodrze. Chyba nikt go nie widział? — nie miał prawa o tym wiedzieć. Nikt nie wiedział. — Operacja, której się poddałaś była bardzo ryzykowna. Dobrze, że byłem przy tobie. 

— Miałeś dostęp do moich akt medycznych?!. — wysyczałam, odwracając się w jego stronę.

— Nic z tych rzeczy, Adriano. — po tych słowach, wszystko zwolniło.

Upadając na ziemię, nie byłam w stanie ruszyć żadną częścią ciała. Jakby coś wyrwało ze mnie wszystkie siły witalne. Wszystko, co pamiętałam to jasność. Blask bijący od czegoś, co wzięło mnie w swe ramiona i zabrało w głęboki sen. Bożonarodzeniowy cud? Akurat!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger