wtorek, 19 lutego 2019

Walnięty Święty (V) - RÓŻE, GROŹBY CZYLI KILKA CHWIL SZCZĘŚCIA

Widzę, że seria przypadła wielu do gustu. Nie przedłużając....Zapraszam. 

Wasza A.



***


Jeżeli kiedykolwiek zastanawiałabym się nad formą zabójstwa, powieszenie mogłoby być najlepszą i najłatwiejszą z opcji. I nie to, że aktualnie byłam bliska stanu załamania nerwowemu, skądże. Po prostu z zwykłej, ludzkiej ciekawości zapragnęłam ogarnąć swój rozum w mrok. Zasmakować gniewu, który potęgował się w głowie odkąd wyszłam z sali treningowej. Dodatkowo bez jakiegokolwiek pożegnania z Jackiem. Jakim cudem do tego doszło? Cud nie miał z tym nic wspólnego. 

Jacek wcale nie skupiał się na ćwiczeniach, a na gadce motywacyjnej. Tej, która zamiast pomóc mi skupić się na worku, kręciła nosem na wszystkie strony. Trener natomiast zauważył, że usilnie próbuję wyzwolić się spod jego kontroli i po piętnastu minutach naparzanki, kazał mi przestać. Gdy skierowałam swe kroki w stronę wyjścia, nawet nie zaprotestował. Rozwścieczona do granic możliwości bowiem nie zapanowałam nad agresją, jakiej nie powinno się nigdy wprowadzać na ring. Sala służyła przecież do wyczerpania energii zgromadzonej z wielu dni. Tyle, że bez ekscesów. Bez popisywania się. Była oazą medytacji ciała i ducha. Ja natomiast zachowując się, jak rozkapryszony bachor, niejako zbezcześciłam jej przeznaczenie. 

— Pieprzony anioł. — parsknęłam pod nosem, wracając myślami do Cypriana. 

Trzaskając drzwiami, wleciałam do mieszkania i niczym huragan zaczęłam ściągać z siebie pojedyncze partię uciskających, sportowych ciuchów. Nie zważając na otoczenie, rzucałam nimi w każdą możliwą stronę, aż rozebrana do bielizny, stanęłam naprzeciwko blondyna.  Ten wgapiał się we mnie pobladły i roztrzęsiony, jakby ujrzał ducha. Przez kilka kolejnych sekund nie mogłam rozszyfrować powodu jego zszokowania. Dopiero w momencie, gdy obrócił się i zaklął pod nosem, zorientowałam się o mym aktualnym stanie nagości.

— Ja...— przelewająca się we mnie gorąca lawina zażenowania odpuściła odrobinę, gdy zjawiłam się wewnątrz łazienki, która dzięki zamysłom architekta apartamentu znajdowała się na wprost od korytarza.

— Ada...— po niecałych trzydziestu sekundach dotarł do mych uszu delikatny głos niebiańskiego doradcy. — Przepraszam.

— Wynoś się. — usiadłszy na brzegu wanny, zamknęłam swą twarz w dłoniach i zaczerpnęłam głębokiego wdechu do płuc. Chciałam aby ten marny scenariusz taniego serialu wreszcie dobiegł końca. 

— Nie masz obowiązku mi wybaczać, ale naprawdę...— bez pardonu wstałam i otworzyłam drzwi. Już nie przejmując się swą nagością, która mocno go raziła. Nie przejmując się jego wyuczonymi zasadami moralnymi i gadką wiodącą z wyrzutów sumienia. 

— Czego! — zaatakowałam. Patrząc wprost w niebieskie oczy pełne smutku oraz rozgoryczenia, miałam nadzieję iż znów wyminie nimi mą osobę. Tym razem jednak nie odpuścił. Nie odwrócił się. Mimo iż nie zadowalał go widok mnie będącej jedynie w bieliźnie, skupił myśli na przekazaniu wiadomości.

— Nie zamierzam Cię więcej pouczać czy dotykać....chciałem jedynie przeprosić. Jest mi naprawdę głupio za ten numer przed salą treningową.

— Mówiłam Ci, że mam w...— powstrzymałam się. — Odpuszczam. Zero zakochania. Zero Jacka. Zero niebiańskich planów.

— Ten facet niczym Ci nie zawinił. Nie skreślaj tej relacji dlatego, że ja dałem ciała. — rąbkiem oka zahaczył o mój biust, ale szybko poprawił się i oddalił w stronę salonu.

Zniesmaczona oraz delikatnie rozdrażniona jego kolejnymi próbami przekonania mnie, co do przyjaciela, zamknęłam drzwi i wyruszyłam pod prysznic.

Jeśli cokolwiek mogło mi w danym momencie pomóc to jedynie kubeł zimnej wody wylanej na głowę. Mogący nastawić myślenie na trzeźwy kurs. Bez zbędnego paplania o poprawności relacji damsko-męskich czy rad dotyczących sposobu uwodzenia facetów. Musiałam ochłonąć od nadmiaru emocji, których apogeum pojawiało się zawsze w momencie interwencji niebiańskiego opiekuna. Tych, których jeszcze wtedy nie brałam na poważnie i nie traktowałam jako pochlebstwo. 


***


— Ada. — susząc włosy nie mogłam wyminąć jego skamlającego o rozmowę głosu. Siedzący naprzeciw mnie, patrzył z taką żałością, że odwróciłam swe całe ciało w stronę okien wychodzących widokiem na miasto. Filtrując każdą kolejną kolorową barwę neonów, próbowałam skupić swe myśli na liczeniu. Siedemnaście. Do tylu dotrwałam zanim palant siedzący za mną, nie odłączył wtyczki od urządzenia, które skrupulatnie ułatwiało mi oddzielenie się od jego osoby.

— Zwariowałeś?! —  zmierzyłam go groźnym wzrokiem. 

— Zaraz zwariuję, jak ze mną nie porozmawiasz. — pomachał paluchem wskazującym w moją stronę, a następnie uniósł do góry swe brwi. 

— Nie mam zamiaru się godzić. Ani na takie traktowanie, ani na takie głupoty. Ty nie odpuścisz mi Jacka, a ja...— dźwięk dzwonka do drzwi wybił nas z rytmu. 

— O wilku mowa. — słowa blondyna brzmiały niespotykanie władczo. Ubrana w puchaty, różowy szlafrok z do połowy wysuszoną głową podbiegłam w stronę hałasu dobiegającego ze strony korytarza. Ujrzawszy twarz Jacka po jego drugiej stronie, oniemiałam.

— Cześć. — ogromny bukiet czerwonych róż, który trzymał w dłoniach od razu rzucił mi się w oczy. 

— Pomyliłeś mieszkania? — rozejrzałam się wokół siebie, a następnie wychyliła za drzwi aby dojrzeć kamer, które sugerowałyby o wkręcie stulecia. Nie zamierzałam być żartem wszech czasów, więc wolałam od razu przygotować się na możliwy wjazd prowadzącego do mych małych czterech kątów.

— Nie. To dla Ciebie. — gdy kwiaty zbliżyły się w mą stronę, spanikowałam. Przerażona wycofałam się o krok i zmierzyłam Jacka od stóp do głów.

— Jeśli to żart to...— wzruszyłam nerwowo ramionami i pokręciłam głową w dwie strony.

— Nie żartuję z kobiet. Przede wszystkim nigdy bym nie żartował z Ciebie...bo...— nerwowo zacisnęłam palce wokół górnej części  szlafroka. Zasłaniając się przed chłodem dochodzącym z klatki schodowej, który wywołał dreszcz. Bo oczywistym było to, że to przez zimno, a nie przyjaciela. Nie dopuszczałam do siebie nawet takiej myśli.

— Nie mogę ich przyjąć. Są za...— przejął inicjatywę zanim zdążyłam wytłumaczyć się z odmowy. To, co dopiero zamierzał mi wyznać w dalszym czasie przysporzyło sercu i głowie nie lada wyzwanie. Bo jakim cudem mogłam odmówić komuś, kto pierwszy raz w życiu potraktował mnie tak na poważnie?

— Nie jesteśmy dziećmi, Ada. — jedną ze swych dłoni złapał za moją, a następnie wsadził w nią bukiet. — I dobrze wiesz z jakiego powodu tutaj jestem. Zachowałem się, jak skończony dupek. Zamiast działać, zabawiłem się w psa ogrodnika. — tego się nie spodziewałam.

— Psa ogrodnika? Przecież nie jestem w twoim typie nawet...— zbliżył się i odgarnął wilgotną grzywkę z mego czoła, a uśmiech jakim mnie obdarował należał do jednych z najbardziej pociągających na świecie.

— Kawa. Jutro o dziewiątej. — półsłówka zadudniły w uszach oraz w serduchu niczym dzwon. Gdy jego dotyk odseparował się od mej skóry, kolejny raz zadrżałam. Stałam w progu z bukietem czerwonych róż, totalnie roztrzęsiona i nieprzygotowana do takich niespodzianek. Kiedy oddalił się w stronę schodów i niczym nastolatek przeskoczył dwa stopnie w dół, zaśmiałam się na głos. Jeszcze przez dobre dwie minuty wpatrywałam się w pustą przestrzeń, którą przed sekundą wypełniała jego osoba. 

— Rozumiem, że odmówiłaś. — charczący z dumy głos anioła można było zaliczyć do najgorszych możliwych sposobów ukarania mego upartego, jak osioł podejścia. 

— Jeśli mnie skrzywdzi...— spojrzałam za ramię. Blondyn podszedł do mnie i powoli odebrał z trzęsących się dłoni,  bukiet kwiatów. 

— Porachuję mu kości. Obiecuję. — po tych słowach odszedł w stronę kuchni, od razu rozpoczynając poszukiwania wazonu dla pachnącego wiosną prezentu. Dumny niczym paw, gwizdał pod nosem jedną z kościelnych pieśni. 

Ja natomiast zamknęłam drzwi, a następnie oparłam się o nie plecami. Nadal zastanawiając się nad sensem całego zamieszania w mym życiu, próbowałam uspokoić rozlany we wnętrzu ogień podekscytowania. Jacek? Jakim cudem nigdy wcześniej nie brałam tej opcji pod uwagę?





Przeglądając się w lustrze, nie mogłam porzucić w sobie uczucia bycia obserwowaną. Nawet gdy odwróciłam się kilka razy, by móc złapać anioła na gorącym uczynku, jego wyszczerzone zębiska nie pojawiły się przed mymi oczami. Poczucie zagrożenia niebezpiecznie wzrosło, gdy w okno obok biurka, wleciał czarny ptak. Przerażona do granic możliwości, podskoczyłam na krześle, a sekundę później poczułam na swym ramieniu silny uścisk.

— Ada?   niski głos należący do Cypriana oraz jego zaniepokojony wzrok wbijający się w mą twarz, rozluźniły spięte od strachu, mięśnie.

— To nie jest zabawne.  prychnęłam pod nosem, wracając do nakładania tuszu na rzęsy. Kiedy kolejny raz mocniej załapał mnie za ramię, spotkałam się z jego jeszcze mocniej zatroskanym spojrzeniem. 

— Poczułem, że jesteś w niebezpieczeństwie. Coś się stało?   nieco pogubiona wskazałam szczoteczką trzymaną w dłoni na okno, ale po czarnym ptaszysku nie zostało nawet piórko. 

— Ptak... po sekundzie odgoniłam od siebie bezsensowny lęk i wróciłam do nakładania kosmetyku na rzęsy.  Nie ważne. Po prostu miałam wrażenie, że ktoś mi się przygląda.

— Ja zawsze będę przy tobie.  choć te słowa były suchym przekazaniem informacji, posiadały w sobie odrobinę czułości. Może dlatego z uśmiechem na ustach odwróciłam się w jego stronę i pokręciłam twarzą we wszystkie strony świata.

— I jak?  opuszkami palców dotknęłam ust i zamyśliłam się.  Czerwona? Różowa?

— To spotkanie na kawę. Nie ślub.  czasami naprawdę ciężko było za nim nadążyć. W jednej sekundzie chciał abym oddała swe serce bezdomnemu, a w drugiej próbował uczyć mnie dobrych manier i ostudzał we mnie gorączkującą nadzieję.  Zachowaj trochę dystansu i swego naturalnego blasku.

— Mój blask to mają okulary, które zakładam do czytania. Jak je wypoleruję.  odparłam atak i zajęłam się układaniem fryzury.  Poza tym... wzruszyłam ramionami.  To chyba dobrze, że się staram. Nie?  niebieskie oczy odbijające się w lusterku, roześmiały się.

— Jesteś karuzelą niespodzianek, Ada.  słysząc skrócone imię w jego ustach, poczułam dreszcz w środku podbrzusza. Pierwszy raz wypowiedział je z taką swobodą i naturalnością, która przypominała mi tę należącą do naszego gatunku.

— To mam po ojcu.  zająknęłam się i mocno chwyciłam za włosy, aby związać je w koński ogon. Sięgające do pasa, ciemne pasma odziedziczyłam również po męskim pierwiastku rodzicielskiej gwardii. Tata do tej pory nosił hipisowskiego kucyka, którego rozpuszczał jedynie w momencie wsiadania na motocykl. Oj tak. Mój ojciec nie był świętym i grzecznym facetem. 

Gdy ciepły dotyk pogładził me dłonie i zawinął się wokół nich, spojrzałam do góry. Stojący nade mną Cyprian wyglądał na skołowanego. Milcząc, wgapialiśmy się w siebie przez dobre dwie minuty zanim odseparował się ode mnie, a następnie cofnął o trzy kroki. 

— Ładnie Ci w... niemożność doboru odpowiednich słów była całkowicie zrozumiała. Jedyne czego w tym nie kumałam, to fakt bycia tak zaangażowanym w mą podróż po szczęście, a jednocześnie tak chłodnym wobec mej osoby. Wiele razy tłumaczyłam to sobie zwykłym strachem przed ludźmi. Jednak kiedy do głowy powracała rozmowa, jaką odbyliśmy w centrum handlowym wahałam się względem rozgrzeszania. Chwila, w której odrzucił od siebie mój zwykły, nic nieznaczący kontakt fizyczny w formie spaceru pod ramię...czerwona lampa świeciła ostrym światłem ostrzegawczym. 

— Wiem.  odparłam bez zastanowienia i odgoniłam od siebie burzę mózgów na temat jego wyobcowania.  Która godzina?  rozpuszczając swe włosy, potrzepałam nimi na wszystkie strony, co sprawiło iż uśmiechnęłam się do samej siebie. 

— Ósma pięćdziesiąt dwie... informacja uderzyła w mą potylicę niczym tabun rozwścieczonych zwierząt.

— Jasna...— niczym pędziwiatr wyskoczyłam z salonu i pognałam w stronę sypialni. 


Osiem minut? Jakim cudem miałam wybrać coś z szafy w ciągu tak krótkiego czasu? I gdzie posiałam rozum, gdy zagoniłam swe dłonie do pracy nad dopracowywaniem cery oraz kudłów? Byłam karuzelą niespodzianek. To trzeba było przyznać. 

Przerażona doskoczyłam do jednej z szuflad komody, której nie otwierałam od dobrych dwóch lat. Zestresowana podróżą w nieznane, zaczęłam gmerać pomiędzy swetrami oraz chustami, których posiadałam zdecydowanie za dużo. Niczym zadowolony z odkrycia skarbu, pirat wygrzebałam z samego dna czerwoną, prostą kieckę którą dostałam w prezencie od mamy. Nie przypominała wcale kreacji balowej, więc idealnie nadawała się do czarnych rajstop oraz wyższych kozaków, jakie sprezentowałam sobie zaraz przed Wigilią. Jedynym brakiem w całej stylizacji był ten dotyczący biżuterii. 

Bo ja nie byłam sroczką, która wlepiała swe ślepia w świecidełka. A w takich okazjach zawsze wracałam myślami do łańcuszka z aniołem, który dostałam od Mateusza. Może dlatego właśnie oszczędzałam na dodatkach? Uświadamiały mi, że w bardzo trudnych sytuacjach nie są one pierwszorzędną formą pomocy. Jedynie szczegółem przyozdabiającym nasze zewnętrzne atuty. 

— Jacek jest w drodze!  krzyk Cypriana pozwolił mi oderwać się od niepotrzebnego dołowania. Kiedy wcisnęłam się w elastyczny, krwisty materiał. Spojrzałam na swe odbicie w ogromnym lustrze umocowanym na środku ściany, uśmiech wlazł na mą twarz. Policzki przybrały barwę podobną do tej jaką posiadała sukienka, a moje serce zabiło mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Czyżbym naprawdę zwariowała? Przeczesując palcami lekko rozczochrane od gimnastykowania włosy, powzięłam głęboki wdech. 

— Dobra, mała.  pogroziłam sobie palcem.  Zachowuj się, jak dama!  przed wyjściem odgarnęłam jeszcze tylko kilka kosmyków opadających na oczy za uszy. Minutę później pewnym siebie krokiem wyszłam na korytarz i zamilkłam. Blondyn filtrujący oczyskami mą całą osobę, nie wydawał się być zadowolony.   I jak?  udało mi się wydusić pytanie. 

— Nie.  delikatny szept przerwało mocne pukanie do drzwi. Od razu spojrzałam za siebie w ich stronę, a następnie na blondyna. Jeśli wszystko miało wypaść naturalnie, musiał zniknąć w trybie natychmiastowym.

— No już.  pisnęłam pod nosem i wskazałam paluchem na salon.  Nie psuj planu!

— Pogadamy sobie później... złożył obietnicę i rozmył się w powietrzu niczym duch, pozostawiając za sobą jedynie trochę dymu. 

— Wariat.  syknęłam pod nosem i wreszcie umożliwiłam Jackowi ujrzenie mnie.  Hej.  machnęłam dłonią i złapałam za płaszcz wiszący obok. 

— Wow.  świdrujący we mnie wzrok przyjaciela nie przypominał żadnego z tych, którymi dotychczasowo się spotkałam. Zaskoczony, nieco zbity z panteonu dopiero po kilku sekundach wrócił myślami do rzeczywistości i ustąpił miejsca abym mogła wyjść za próg.

— Myślałeś, że pójdę w treningowych dresach? — pierwszy raz w życiu pozwoliłam sobie na niewinny flirt. Bo podobało mi się to w jaki sposób na mnie patrzył. Fakt posiadania pełnej uwagi skupionej na sobie, oddziałał na mnie zaskakująco dobrze. Jacek naprawdę posiadał aurę, która pozwalała mi stłamsić wstyd. 

— Nic nie myślałem. — prychnął pod nosem i pełen ironii wzruszył ramionami, nadal wodząc po mnie zafascynowanym spojrzeniem. Kiedy zaczęliśmy schodzić po schodach, odważyłam się na upomnienie.

— Jak dalej się będziesz tak wgapiał to spadnę i skręcę sobie kostkę, a to poskutkuje miesięcznym zwolnieniem z treningów. — uśmiech na ustach pozwolił wybrzmieć małej reprymendzie bardziej przyjacielsko.

— Sorry. — uciął i w milczeniu pozwolił nam wyjść z bloku. 

— Co nie oznacza, że masz nic...— stanęłam naprzeciwko niego zaraz po tym, jak zamknął za mną drzwi. 

— Pozwolisz się nacieszyć człowiekowi? — ciężko było się połapać w tych dwuznacznych komunikatach. Czasami miałam wrażenie, że mówiłam bardziej męsko od rasowego samca alfa.

— Nacieszyć? — spuściłam wzrok i delikatnie rozłożyłam przy tym poły płaszcza. — Podać Ci adres sklepu? — próbowałam rozładować napiętą atmosferę.

— Wiem, że to spartaczę. — Jacek wreszcie uchylił rąbka tajemnicy dotyczącego jego bezsensownej blokady w samym sobie. — Nie jestem dobry w...poznawaniu ludzi.

— Ale mnie już znasz. — odparłam spokojnie i spojrzałam mu prosto w oczy. Wkładając dłonie do kieszeni, powzięłam głęboki wdech. — Weźmy to spotkanie za przyjacielski początek. Nie ma sensu niczego...poganiać. Jest takie przysłowie...

— Jak się człowiek śpieszy...to diabeł się cieszy. — przy słowie o szatańskim wcieleniu zatrzymał się na moment. Wtedy jeszcze nie brałam pod uwagę innych okoliczności niż zwykły i kolejny zawias poprzez mą osobę.

— Powiedzmy. — kiwnęłam głową w stronę drugiej strony ulicy. — La Blusz? Mają niezłą szarlotkę z lodami. — niespodziewanie użyczył mi swego ramienia i szeroko podwinął kąciki ust do góry. 

— Pani pozwoli. — uprzejmie i skromnie wsunęłam się prawą ręką w szczelinę między jego klatką piersiową, a łokciem, a ciepło, które uderzyło zaraz po tym, przypominało słoneczne promienie słońca.

Poczucie obserwowania powróciło. Tym razem jednak było silniejsze. Ciężar niosący się na mych barkach był nie do opisania. Chwila, w której odpuścił była tą, gdy zniknęliśmy z Jackiem za rogiem ulicy.

W danym momencie nie sądziłam, że i nieszczęścia chodzą parami. A w moim przypadku nawet trójkami. 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger