sobota, 23 lutego 2019

Walnięty Święty (VI) - KRÓTKIE NOGI CZYLI KŁAMSTWO I ZOJA

Zapraszam na kolejną...nieco zwariowaną część.
Pozdrawiam.

Wasza A.

***

Siedząc w rogu przytulnej kawiarenki obok wielkiego parku, wpatrywałam się w krajobraz za oknem. Słoneczna pogoda, która dosięgała tafli jeziora znajdującego się w blisko okien, wyglądała jak ogromne lustro. Kiedy delikatnie wzdychnęłam, głos siedzącego obok mnie przyjaciela zadrżał od delikatnego śmiechu.

— Przepraszam.  pokręciłam głową i kilka razy zamrugałam aby móc wytrzeźwieć z romantycznej aury miejsca. Jacek uśmiechnął się i nachylił, by uchwycić mój wzrok. 

— Nie masz za co przepraszać.  rozejrzał się, a następnie popatrzył na wodny strumień idący wzdłuż posadzonych  równolegle do niego drzew.  Masz gust jeśli chodzi o miejsca. Pięknie jest.  nie czułam, że chce mi się przypodobać. Był po prostu, jak zawsze szczery i bardzo pozytywnie nastawiony.

— Ty pewnie dużo podróżowałeś, prawda?  po chwili zastanowienia, chrząknął na głos i odważył się odpowiedzieć.

— Te wyjazdy doprowadziły moją rodzinę do ruiny. W sumie to ja... nie chciałam zmuszać go do wyjawiania rodzinnych sekretów. 

— Nie musimy o tym gadać.  chciałam dać mu oparcie. Być przyjaciółką, którą od zawsze cenił za brak dociekliwości.

— To chyba jeden z ważniejszych tematów w moim życiu. Gabrysia nie jest powodem do wstydu. Moja była żona...także.  splótł palce u swych dłoni, a sekundę później wypłynął na głębokie wody.  Mieliśmy po dwadzieścia dwa lata. Ja zaczynałem studia. Kornelia prowadziła własny biznes. Potem zaczęły się wyjazdy na olimpiady, kolejne zawody...coraz mniej bywałem w domu. Coraz mniej poznawaliśmy samych siebie. A córka była dla nas priorytetem.

— Żałujesz? Rozwodu?  moje pytanie nie zmieszało go. 

— Żałuje, że odwlekaliśmy z decyzją. Aktualnie jest z kimś, kogo bardzo szanuję. To dobry ojczym dla mojej córki. To dobry mąż dla Kornelii. Zasługiwała na to.

— A co z tobą? Myślisz, że nie zasługujesz na szczęśliwe zakończenie?  dziwnie było pytać o tak poważne sprawy nawiązując do końcowego cytatu z większości bajek. 

— Myślę, że gdzieś je przegapiłem.  cisza, która nastała po tych słowach zdezorientowała mnie na tyle, że przez pierwsze kilka sekund, nie usłyszałam telefonu, który rozbrzmiewał w jego kieszeni.

— Odbierz.   w końcu pozwoliłam mu na swobodny odruch.

— To Gabrysia.  spojrzał na ekran, a później na mnie.  Nie chciałbym żebyś... — był prawdziwym dżentelmenem. 

— Śmiało.  słysząc kolejne potwierdzenie wraz z gratisowym uśmiechem, wstał i odszedł w stronę drewnianego korytarza. Postanowiłam skorzystać z chwili samotności i odwróciłam się w stronę baru, aby przywołać spojrzeniem jakiegokolwiek kelnera. Bo choć miejsce było wprost wyjęte z katalogu eleganckich i ekskluzywnych restauracji, nie mogłam powiedzieć tego o jego obsłudze. Ta nie pojawiła się przy naszym stoliku przez dobre dwadzieścia minut od usadzenia nas przy stoliku.

Kiedy zniecierpliwiona poszukiwałam wzorkiem choćby zniesmaczonych pracą rys twarzy, ujrzałam te znajome. Przystojna facjata blondyna pojawiła się przy szafkach z winem, stojących obok lady barowej i zjadliwie rechotała z kelnerką stojącą przy niej. 

Przerażona do granic możliwości, popędziłam w stronę anielskiego pomiotu i jego rozmówczyni, aby dowiedzieć się, jaki miał w tym cel. Nie chciało mi się bowiem wierzyć w zwykłą pracę ludzką na rzecz zarobku i dokładania się do czynszu czy jedzenia. Co to, to nie. 

— Witam. — naturalny wydźwięk przywitania był nieocenionym trofeum wobec okoliczności, które mnie dotknęły. Byłam najbardziej znerwicowaną singielką w obrębie kilku najbliższych kilometrów, a towarzystwo anioła stróża nie sprawiało, że czułam się bezpieczniej.

— W czym możemy pomóc? — pełen fałszywej życzliwości uśmieszek blondyna, wywołał w mym ciele gorączkę. Był tak przebrzydle ludzki i obojętny na znaki, jakie mu dawałam, że o mały włos nie zarobił prawego sierpowego w swoją idealną facjatę.

— Porozmawiać chciałam. Na temat obsługi. — uniesiony ton głosu oraz napięte mięśni twarzy poskutkowały ulotnieniem się niskiej szatynki za kulisy lokalu. Kiedy zostaliśmy sami, spojrzałam na niego zszokowana. — Zwariowałeś? Co do jasnej anielki tutaj....— pocałunek jakim mnie obdarzył sprawił, że kolana ugięły się, a wokół głowy ujrzałam latające serduszka wśród świetlistego blasku. Słoność, a następnie ciężka gorycz gdy się ode mnie odsunął, oderwała z mego serca zawleczkę. 

— Musiałem. — wzruszając ramionami, oblizał usta i podrapał się po idealnie wyrzeźbionym podbródku. — Jesteś słodsza niż miód, Adriano. — w tym momencie nie miałam nawet siły doszukiwać się podejrzanych zachowań. Cyprian był skupiskiem kombinatorskich zagrywek, nieprzemyślanych słów oraz tajemniczych niedopowiedzeń. 

Kiedy zamierzałam powtórzyć zaskakującą pieszczotę i zbliżyć się do niego, zniknął. Tchórz wybrał najbezpieczniejszą z opcji i zamiast uściślić swe wyznanie, pozwolił dokończyć mi spotkanie z Jackiem. Jak gdyby, nigdy nic. Jakby chciał zaznaczyć swój teren, a następnie poszukać nowego ulubionego miejsca do oznaczenia. 

— Drań. — warknęłam pod nosem, na co usłyszałam odpowiedź zza swych pleców.

— Wiem, że to trwało długo. — Jacek przygnębiony skończoną rozmową oraz mym wyzwiskiem skierowanym w stronę Cypriana, próbował się wytłumaczyć.

— Nie. To nie do Ciebie. Kelner się nie zjawił. Chciałam...coś się stało? — nie ukrywam, że na dany moment było mi całkowicie na rękę urwać się z nie zobowiązującego wspólnego wyjścia. Cyprian zaprzątał mi głowę nawet w momencie, gdy próbowałam skupić się na problemach przyjaciela.

— Gabrysia skręciła kostkę na zajęciach. Kornelia pojechała z Norbertem do Krakowa. Miałem odebrać młodą za jakieś dwie godziny, ale w takiej sytuacji....— świat chociaż raz pozwolił mi trzymać asa w rękawie.

— Nic się nie dzieję. — pokrzepiłam zmartwioną duszę stojącą naprzeciw mnie i wsunęłam  pod nos bardzo przydatne i mi, rozwiązanie. — Ty pojedziesz po Gabrysię. Ja wrócę do domu. 

— Chciałem spędzić z tobą więcej czasu...— coś kazało dotknąć jego twarzy. Gdy ciemne źrenice wlepiły się we mnie zaraz po niekontrolowanym odruchu, nadal obściskiwałam jego prawy policzek.

— Hej. Świat się przecież nie skończył. Możemy to przełożyć. — jakby dwa wilki właśnie toczyły we mnie walkę. Jeden pragnął lgnąć w ramiona Jacka i próbował go chronić, a drugi kazał uciekać i poszukać powodu pocałunku, jakim obdarzył mnie Cyprian.

— Jesteś niezastąpiona. — kiedy przykrył mą dłoń swym dotykiem, a następnie ucałował jej wnętrze, ciało obiegł zimny dreszcz. 

— Tak mówią. — nieskromnie zażartowałam, a następnie kiwnęłam głową w stronę wyjścia.

Nie puścił mej dłoni. Aż do samego rogu ulicy, na której mieszkałam szliśmy złączeni przez dotyk, ale również przez szczęście. Ponieważ cieszyłam się. Byłam pewna tych bezpiecznych uczuć, jakimi darzyłam Jacka. Tyle, że to nie wystarczyło.

Albowiem gdy tylko posłałam mu na pożegnanie delikatnego całusa, a następnie przekroczyłam próg do klatki schodowej i schowałam się w jej ciemności....mój mrok także się uaktywnił. To coś, czego nigdy w sobie nie odnalazłam, aż do chwili, w której pojawił się boski pomiot.


***

— Wyłaź! — wrzasnęłam, rzucając torebką w róg kanapy. — No już! Tchórzu!

— Nie ładnie. — Cyprian zjawił się w przeciągu pół minuty i wylądował swym tyłkiem na dywanie. Siedząc po turecku tuż przed mą osobą, pokiwał palcem wskazującym. — Jesteś bardzo wulgarna.

— Ty parszywy...zrywam umowę! — spojrzałam na sufit, konkretniej kierując swe wszystkie słowa do niebios.

Dopiero w tym momencie blondyn, jak to przystało na prawdziwego anielskiego superbohatera postawił się przede mną i spojrzał prosto w oczy.

— Co ty wyprawiasz! — nigdy nie słyszałam, żeby krzyczał. Jego ciężki baryton zatrząsł szkliwem ustawionym na półkach w salonie, a Balbina przeraźliwie zamiauczała i skryła się pod spodem sofy.

— Całowanie? Czy ty masz jakąś godność? Anielską na przykład? — palcem utknęłam w jego stalowym mostku klatki piersiowej. — Najpierw chrzanisz o dotyku, a następnie mnie całujesz!? — mocno zacisnęłam wargi. A to było oznaką mocno skrywanej we mnie złości. Jedną z tych, które symbolizowały kataklizm urodzaju w mojej psychice. Ponieważ, jak wspomniałam ja naprawdę potrzebowałam konkretnego powodu, aby wybuchnąć. Cyprian jak się okazało stał się głównym w mym życiu.

— Pocałunek? Ja nigdzie nie byłem! Nie opuściłem tego mieszkania przez ostatnie dwie godziny! — pokręcił głową, ale nie zareagował na wwiercający się coraz mocniej w jego brzuch, palec. 

— Kłamca! — odsunęłam się i skierowałam kroki do pokoju. Gdy złapał mnie za ramię i mocno szarpnął tak, że wylądowałam swoim ciałem tuż przy jego ciele, cała burza w umyśle ustała.

— Nigdy nie nazywaj mnie kłamcą. Nie jestem kłamcą, Ada. — odważyłam się na test. Sprawdzian związany z potwierdzeniem jego słów.

Kiedy muśnięcie naszych warg przerodziło się w taniec języków i eksplodowało słodyczą w podniebieniu, byłam pewna jego słów. Tyle, że to nie miało znaczenia. Po posmakowaniu czegoś takiego, nie miałam ochoty na roztrząsanie sprawy kłamstwa. Jakby ugrzęzłam pod naporem jego bliskości, delikatności i pożądania, które było odwzajemnione. Dowiedziałam się, że okłamywaniu samego siebie był mistrzem.

Cyprian darzył mnie uczuciem, którego oczekiwałam. Uczuciem, którego nie dało wyjaśnić się za pomocą książkowych definicji czy telewizyjnych talk-show. Był moją drugą połówką jabłka. Mogłabym zginąć jeśli to nie byłoby prawdą.

— Ada! — odrzucił mną delikatnie i odsunął na dwumetrową odległość. — Nie! — skarcił mnie palcem kolejny raz, nie spoglądając przy tym w oczy. 

— Skoro to nie byłeś ty...— musiałam przełknąć fakt odrzucenia. Niczym stateczna, feministyczna ikona uniosłam się honorem i zmieniłam temat, a raczej nakierowałam go na pierwotne tory. — Kiedy on...ty...mnie pocałowałeś czułam słoność, a potem gorycz. Kto...— niebieskie, przepełnione żalem oraz wściekłością oczy uniosły się i spojrzały na mnie.

— Ktoś ostatnio Cię obserwował? — jakby czytał mi w myślach. Cóż, nadal nie miałam pewności czy tego nie robi.

— Tak. — potrzebowałam pomocy. Nawet jeśli pochodziła ona od źródła kogoś, kogo wolałabym nigdy więcej nie widzieć. Nie po tak chłodnym i przekalkulowanym uczuciu. 

Zrozumiałam, co miał na myśli, kiedy zakazał się dotykać. Moja intelektualna strona wręcz parła na stwierdzenie, że zapewne ugrzęzłam pod jakąś klątwą związaną z jego boskością, gdy tylko się pojawił. A pocałunek? Tylko skazał mnie na banicję z dala od niebios.

Niekompletna, pragnęłam jedynie odnalezienia swojej połowy. I odnalazłam ją. Mój zakazany owoc.

— Zoja. — warknął pod nosem i zrezygnowany klapnął na fotel. Kiedy usiadłam na kanapie, a Balbina wysunęła częściowo pyszczek, zachęciłam ją do wyjścia.

— Już spokojnie, malutka. — wzięłam ją na ręce, a następnie skupiłam się na blondynie, ukrywającym twarz w dłoniach.

— Kim jest Zoja? — poprosiłam o wyjaśnienia.

— To ludzka Zanęta. Czyli demon pokus. Głównie demon. Przebrzydły i parszywy...— docierające do fal mózgowych, nowe wiadomości trochę mnie skołowały.

— Całowała mnie demoniczna kreatura, która bawiła się w twój hologram? — Balbina zeskoczyła z mych kolan i pognała w stronę kuchni. — Teraz to dopiero popieprzona jest moja życiowa droga. 

— Uważaj no! — skarcił mnie. 

— Uważaj? — podniosłam się i rozłożyłam dłonie, rozglądając się wokoło. — Na co? Na fakt, że wtrąciłeś się w moje życie i wywróciłeś je do góry nogami? Na demony, anioły i inne głupoty, które tylko dzięki tobie mogą narazić mnie na niebezpieczeństwo? No śmiało...dalej! — miałam dość ustawiania mnie pod ścianą, jako najgłupszą oraz niedoświadczoną. Jeśli wina leżała po czyjeś stronie, to właśnie po Cypriana. Bo to on wlazł z buciorami do mojego mieszkania, wyżarł jedzenie i stwierdził, że uratuje me nieszczęsne serce. Nie na odwrót. 

— Jesteś upartym małym człowiekiem, który nic nie rozumie. — tym razem nie podniósł głosu. — Za każdym razem musisz wplątać się w jakiś horror, z którego Cię wyplątuję. Najpierw choroba ojca...— coś stanęło w mym gardle. Smutek połączył się z wszystkimi wspomnieniami o tym, jak próbowałam uratować duszę oraz życie najbliższej osoby, a nikt nawet mi za to nie podziękował.

— Zniknij. — odwróciłam się do niego plecami, a następnie pozwoliłam sobie na cichy płacz. 

— Ada. — rozczarowany swoimi poczynaniami, próbował odkupić wyrzuty sumienia. — Ja nie chciałem...

— Dość. — zamknęłam oczy, zebrałam wierzchem dłoni kilka słonych kropel z policzków i spojrzałam do góry. — Nigdy w Ciebie nie uwierzę. Nigdy. 

Cisza. Nic więcej nie towarzyszyło mi przez kilka następnych godzin. Tyle, że kłopoty nie lubiły mi odpuszczać. Jak nie znikały jedne, tak za chwilę pojawiały się drugie. I choć mocno wierzyłam, iż wszystko da się przezwyciężyć, to wiara malała wraz z kolejnymi próbami. Ile mogłam wytrzymać? Jednego demona czy anioła w tę czy we w tę...przecież to żadna różnica, prawda? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger