wtorek, 14 sierpnia 2018

Kod Morse'a (I)

Muszę zaszczycić was czymś wakacyjnym...

Nie bójcie się jednak. "Skoro już wiesz..." jest napisane z wyprzedzeniem.

Zostawcie trochę miłości dla naszej letniej przygody i wplątanej w nią, dobranej idealnie pod każdym względem...pary przyjaciół.

Pozdrawiam. Wasza A.

***

"Kod Morse’a jest zaprojektowany w ten sposób, aby człowiek był w stanie go zrozumieć bez specjalnego urządzenia dekodującego. W sytuacji awaryjnej kod ten może być łatwo nadany za pomocą zaimprowizowanych środków, co czyni go wszechstronnym i uniwersalnym sposobem telekomunikacji."

---

Pakowanie rzeczy zajęło więcej czasu niż się spodziewaliśmy. Możliwe, że był to znak z niebios albo zwyczajny, wtrącający się od samych początków w życia, pech. Tyle, że przecież nigdy nie zwracaliśmy na niego uwagi. Tak i tym razem bezproblemowo poradziliśmy sobie z nadbagażem i upchaliśmy go do zwykłych plastikowych siat, będących zdecydowanie bardziej elastycznymi od wielkiego starego kufra. Pomysły też mieliśmy wyrwane z innej galaktyki. Ale przecież na tym polegała młodość oraz naiwność. Mając dwadzieścia parę lat nie pozwoliliśmy sobie na zastój w miejscu oraz ciepłe posadki przy biurkach. Ile państw zwiedziliśmy przez ostatnie dwa, trzy lata? Długo, by wymieniać. Prawdopodobnie dlatego zaskoczył mnie niezbyt oryginalny pomysł eskapady nad pełne hałasu oraz śmieci, polskie morze.

- Będzie zajebiście! - krzyk Anki wyrwał nas z konsternacji nad ilością alkoholu, przeznaczonej na podróż.

- Jeśli tego nie wypijemy w połowie drogi...- przyjaciel skakał spojrzeniem z czteropaków piwa oraz kilku flaszek whiskey. Ja zaopatrzyłam się w malinówkę, którą z drugą podróżniczką uwielbiałyśmy. Przyjaźnie ze studiów musiały mieć gdzieś swój początek. Nasz był słodki.

- Piotrek. - wysoka i smukła blondynka o jasnej cerze, której złote piegi odbijały się od promieni słonecznych niczym małe diamenty, zawiesiła się na ramieniu jeszcze wyższego zawodnika. Dobrze, że byłam niższa jedynie o parę centymetrów. Nie zdzierżyłabym bycia kurduplem w towarzystwie dryblasów. - Zawsze można coś dokupić. Wzięłam teraz niezłą sumkę, nie musicie się przejmować...

Gdy pojawiał się temat jej usłanej różami kariery zawodowej, chciałam pluć krwią. Zazdrość? Poniekąd tak. Walka o tę samą posadę w jednej z największych firm reklamowych zakończyła się moją przegraną, a jej ogromnym wybuchem ego. Dopiero gdy awans dał jej w tyłek, a uniesiony do góry czubek nosa przetarł mocno o szorstki, kamienisty grunt...zmądrzała. Prezes obciął jej kilka premii, zabrał wiele sił witalnych, a na końcu stwierdził, że nada się jedynie do zmywania naczyń. I tak też się stało. Z deszczu pod rynnę, ktoś mógłby przewidzieć. Nic z tego. Anka była mistrzem w spadaniu na cztery łapy. Bycie menadżerem restauracji było jej spełnieniem marzeń...odkąd straciła robotę. Mimo wszystko ją miała. Lekko irytującą, ale za to znów dającą płynny zysk finansowy. To kochała mocno. Niezależność połączoną z grubym portfelem. Nie odwrotnie.

- Nie. - zrzucił z ramienia damski ciężar i zamknął z hukiem klapę bagażnika. - Umówiliśmy się, że zrobimy to na spokojnie. Raz w życiu chcę zapamiętać te wakacje...bez zbędnych bólów głowy, wieczornych imprez oraz romansów spod latarni.

- To był akurat twój debiut. - parsknęłam pod nosem, przypominając sobie jego wyzwanie w durnej grze, którą wymyśliliśmy w jednym z barów w Tajlandii. Chłopak był mocno zdziwiony. 

- Zawrzyjcie się. - warknął, wlewając na twarz zniesmaczenie. - Nie chcę powrotów do tego tematu.

- Strasznie się sztywny zrobiłeś...- jęknęłam, patrząc na niego z zaskoczeniem. Kiedy błękitne oczy zmierzyły mnie od stóp do głów, odpuściłam. W końcu to jego autem musiałyśmy dotrzeć do celu, a z nas królowych dróg nie było.

- Gdyby nie ja przerobiliby Cię na części. - zmrużył oczy i oparł się o drzwi od strony kierowcy. Gdy wyciągnął mentolowego papierosa, Anka od razu odskoczyła na bok. Wkurzona dymem, lecącym mimo odległości w jej stronę...skapitulowała i wsiadła do samochodu. Oczywiście na miejscu pasażera, które znajdowało się tuż obok kierowcy.

Z uśmiechem na ustach obserwowałam całą dziecinadę, jaka trwała od dobrego roku. Odkąd pijana pocałowała Piotrka na jednej z imprez...nie mogła opędzić się z wrażenia. Ja nie miałam szczęścia spróbować takich atrakcji, ale z dwojga złego chciałam pozostać tą trzecią, obserwującą dane zajścia. Piotr bowiem miał coś w sobie. Od maleńkości czyli sikania w pieluchę oraz momentu, w którym ukradł moje grabki z piaskownicy, wiedziałam, że połączy nas przyjaźń. I to w zupełności mi wystarczyło. Przykro jednak było patrzeć na kogoś, kto nie znał go tak dobrze, jak ja. A ten ktoś bardzo chciał być zauważony. 

Całą farsę z stanem singla tłumaczyłam jako zdrowy rozsądek. No, bo w jakim celu niby miał śpieszyć się do ołtarza? Dodatkowo z panną, która po pijaku wyznała mu miłość? Anka zabierała się do tematu od dupy strony i aż strach było pomyśleć, jakie pomysły mogły przyjść jej tym razem do zakochanego łba.

Wysoki, wysportowany - ale nie do przesady -  z bujną czupryną, ułożoną w stylu Chrisa Isaaka, posiadał w sobie zwierzęcy magnetyzm. I już ja dobrze wiedziałam do jakich celów go wykorzystywał. Bidulka. Pomimo niektórych cięć oraz awantur w naszym wydaniu, naprawdę jej współczułam.

- Mógłbyś jej trochę odpuścić. Patrząc na to wszystko, to ty zacząłeś tę zabawę w kotka i myszkę. - machnęłam dłonią, aby podał mi paczkę fajek. Czując zapach mięty w podniebieniu, zamknęłam oczy i wyciszyłam się.

- Nie kazałem jej się zakochiwać. - parsknęłam na głos, dotykając dłonią rozklekotanej od śmiechu, klatki piersiowej. Uwielbiałam naśmiewać się z jego odkrywczych anegdot czy wymyślnych rad.

- Wiesz całując ją, a następnie ignorując dolewasz jedynie oliwy do ognia. - spojrzał na mnie z zaintrygowaniem, a następnie przydeptał filtr papierosa.

- Mówisz, że to działa na kobiety? W takim razie powinienem Cię pocałować...- śmiejąc się jeszcze głośniej, walnęłam go delikatnie w ramię. Po kilku sekundach uspokoiliśmy wspólną ekscytację i rozejrzeliśmy po warszawskich, starych blokowiskach. Wychowanie się na Mokotowie było jedną z najtrudniejszych życiowych przepraw.

- Chyba powinniśmy ruszać. - spojrzałam na zaabsorbowanego mą osobą przyjaciela. Ostatnimi czasy coraz częściej zdarzało mu się być czymś przejętym. Niestety na jakąkolwiek pomoc czy zapytanie z naszej strony, reagował agresją. Niekiedy nawet znikał z pola widzenia na kilka dni, nie dając nikomu znaku życia.

- Jasne. - na raz ulokowaliśmy się w samochodzie i z uśmiechami na ustach, zaczęliśmy dogryzać Ance.

Tak wyglądało nasze życie. Pełne przygód, niedopowiedzeń oraz przyjaźni wykraczającej poza ramy zazdrości oraz ogromnej serdeczności. Byliśmy wpół dorośli i wcale nie zamierzaliśmy z tego rezygnować. Przynajmniej ja nie miałam, a co do reszty kompanii...jeszcze wtedy nie sądziłam, że mogłabym się pomylić. I to tak bardzo.

***

Anka idąc po kamieniach prowadzących do domku na zboczu małej wyżyny, ślizgała się niczym narciarski amator. Jej nowe obuwie było temu winne zapewne w dziewięćdziesięciu procentach, ale było też coś jeszcze. Wiedziałam, że to była również kwestia jej nieodpartego uroku niezdary, który leczył zły humor w przeciągu kilku minut. Ten pojawiał się tylko w momencie byzt długiego przebywania w swym towarzystwie.  W zamkniętej przestrzeni. Oczywiście, że musieliśmy się pożreć przy końcówce drogi. Takie były wady gorących temperamentów. Jedynie blondynka potrafiła ugryźć się w język i nabroić za kulisami. My z Piotrkiem działaliśmy zawsze wprost. 

- Mówiłam, że przyda Ci się sportowe obuwie? Plaża plażą, ale miejscówka znajduje się na innych terenach. - krzyknęłam do wyprzedzającej nas blond łani.

- Mówiłaś też, że okolica jest przyjemna...a nocujemy na jakimś zadupiu! - rozejrzała się po małym lasku, odgarniając z czoła postrzępioną grzywkę. Na moment przystanęła, co również i nam kazała zrobić. Jedna z dłoni powędrowała tuż przed mój nos. - To wszystko twoja wina...

- Co, jak co ale zgadzam się z marudą. Gdzieś ty znalazła to miejsce? - uwielbiałam kiedy obydwoje łączyli siły i stawali się najbardziej zgranym, udawanym małżeństwem na ziemi. 

- Mój przyjaciel prowadzi pensjonat, ale ma kilka takich miejsc. Zobaczycie, że będzie warto. Domek znajduje się na wprost morza. To znaczy prawie...ale z okien go widać. - wakacje z czasów szkoły średniej zapamiętałam bardzo dobrze. Ta droga była niczym prosta matematyka. Takich rzeczy się nie zapominało. 

- Przyjaciel? - Anka puściła oczko, a szatyn momentalnie mruknął coś pod nosem. Gdy wyminął nas obydwie i w ciszy pognał na przód, blondynka wykorzystała okazję do pogadania na osobności. - Opowiedz coś więcej o tym "przyjacielu".

- Znamy się z obozowiska. Rok po obozach jego rodzina zaprosiła kilka osób na prywatne wakacje. Tyle. - wzruszyłam ramionami i powędrowałam za Piotrem, aby nie musieć go szukać. Przecież nie znał drogi. Męskie ego jednak było bardzo wrażliwe. 

- Przystojny? - skąd niby miałam wiedzieć? Numer telefonu odkopałam w czeluściach starych, szkolnych notesów. Aż dziw, że nie zmienili stacjonarki. 

- Przekonamy się. - uśmiechnęłam się szeroko i podałam jej dłoń. - Chodź wariatko, bo jeszcze sobie coś skręcisz. 

- Superman mógłby mnie uratować. - zagryzła dolną wargę, wirując spojrzeniem w idącym kilkanaście metrów przed nami "obrazie majestatu". 

- Chodź Louis Lane. - pokręciłam głową i pociągnęłam ją w górę aby mogła ominąć jeden z większych dołów.



Stojąc przed drewnianą chatą, znajdującą się naprzeciw jednego z najpiękniejszych widoków morskich, jakie było mi oglądać...wzruszyłam się. Z tym miejscem miałam jedynie same dobre wspomnienia. Przez to pielęgnowałam je najmocniej z wszystkich dotychczasowych doświadczeń. Beztroskie czasy, kiedy jeszcze wszystko mogło być nasze, kiedy czuliśmy się pewni najbliższych lat były powiązane z tym miejscem.

- Myślisz, że ktoś tutaj jest? Wygląda na opuszczone...- w trakcie rozpoczęcia do monologu Piotra, usłyszeliśmy donośny huk okna z drugiej strony domku. Ktoś kilkukrotnie jęknął, a następnie przeklął pod nosem. Gdy do wulgaryzmów dołączył szmer trawy oraz skrzypnięcie starego drewna, Anka schowała się za Piotrem. Bojaźliwy duch nie opuszczał jej na krok.

Gdy zza rogu wyłoniła się przyjazna, znajoma twarz od razu rozpromieniłam się. Wysoki, postawny blondyn z kolczykiem w uchu, uśmiechnął się bardzo szeroko. Kilka bruzd na twarzy oraz przedramionach nie odejmowało mu nic z wyglądu przyjaznego misia, jakim zawsze był. Po kilku sekundach odrzuciłam wiszący na plecach bagaż i podbiegłam aby wpaść mu w szerokie ramiona. Unosząc się nad ziemią, mogła wyczuć jak sporo nabrał na siebie przez kilka ostatnich lat. Cóż, wszyscy się zmienialiśmy.

- Aleś zmężniała! - prychnął do ucha i po kilku okrążeniach, postawił mnie na ziemi. Oderwał się na moment i zahaczył okiem o mą całą posturę. - Jakby inna osoba...

- Też mogę o tobie wiele powiedzieć, bąku. Przestałeś opychać się pączkami? - klepnęłam go w umięśniony brzuch. Naprawdę wiele się zmieniło.

- Skąd! Musiałem nabrać masy żeby sklecić trochę rzeźby...- chrząknięcie zza mych pleców, pozwoliło wrócić na ziemię.

- Borys poznaj moich przyjaciół. Piotrka znasz z opowieści szkolnej ławy, a to jest...- nie musiałam czynić honorów. Anka szybko doskoczyła do umięśnionego gospodarza i wysunęła dłoń.

- Anna Lew. Przyjaciółka, podróżniczka, kobieta sukcesu. - resztkami sił powstrzymywałam się od eksplozji śmiechu.

- Borys Miłek. Przyjaciel, gospodarz, fan pączków. - robił to specjalnie. Kiedy zszedł kilka kroków w dół, przez twarz szatyna przebiegła emocja wściekłości. Jakbym zaczynała wyczuwać sprzeczne emocje, z którymi nie dawał sobie rady. Czyżby Anka dobrała idealną strategię?

- Piotr. Po prostu Piotr. - w końcu odważył się zdławić waleczną naturę i sam przejął inicjatywę. - Borys...schodziłeś do nas przez okno? - zapowiadało się nieźle.

- Drzwi mają problem. Próbowałem naprawić je przed waszym przyjazdem, ale miałem kilka innych spraw na głowie. Mam nadzieję, że się nie obrazicie. - łagodne i pełne nadziei spojrzenie, którym mnie obdarował było rozczulające. Samczy instynkt był zakorzeniony w jego kulturze osobistej. Borys zawsze powtarzał, że to ojciec nauczył go bycia facetem z krwi i kości.

-  Więc jak niby mamy wchodzić...- kiedy paluchem wskazał na drabinkę stojącą obok werandy, Anka zamknęła oczy. Wiedziałam, że panikuje. Piotr jedynie wzruszył ramionami i podszedł do naszego nowego, innowacyjnego klucza do domu. Blondyn pochwycił za konstrukcje ułatwiającą wejście do domu, a następnie kiwnął głową, dając znak aby ruszyć za nim. 

Czułam, że te wakacje będą inne od wszystkiego, co do tej pory przeżyłam.

***
Borys rozprawił się z naszymi bagażami w ekspresowym tempie. Auto pozostawione na parkingu tuż obok leśniczówki oraz zejścia na plażę, było w bezpiecznych rękach. Blondyn dał kilka wskazówek, dzięki którym nie musiałam martwić się o drugoplanowe rzeczy i za to właśnie go ceniłam. Był profesjonalistą jeśli chodziło o organizacje jakichkolwiek wycieczek. Od zawsze i na zawsze miał w sobie cechy przywódcy, które ceniliśmy na obozach. Ba! Pomimo tego, jak niektórzy mogliby odczytać jego miniony wygląd...który ani trochę nie przypominał aktualnego, zawsze był energicznym łobuzem. 

- Mam dość. - Anka opadła na fotel obok zakurzonego kominka i nie miała zamiaru zająć się rozpakowaniem swych największych w podróżniczej kolekcji, toreb. 

- To dopiero początek. - Borys ustawił na jednej z komód tacę z butlą likieru wiśniowego. Jego mama pędziła go na specjalne okazje. - Za wasz przyjazd? - Anka od razu rozweseliła się i pochwyciła kieliszek, który z uprzejmości jej podał.

- Nie, dzięki. - szatyn spoglądał przez okno i kolejny raz zawiesił się w swym własnym świecie. Coraz ciężej znosiłam humorki oraz niewiedzę. Od zawsze mówiliśmy sobie wszystko. Skoro Anka miała dla niego znaczenie, musiałam przeciągnąć Borysa na moją stronę. 

- Może przejdziemy się do Potoku? Ten bar to niezła miejscówka na rozpoczęcie wakacji. - musiałam zmienić temat. 

- Zlikwidowali go dwa lata temu. Nie pisałem Ci? - do pewnego momentu mieliśmy ciągły kontakt e-mailowy. Jednak kiedy obydwoje rozpoczęliśmy studia, czyli z goła siedem lat wstecz, coś się popsuło.

- Nie. - posmutniała mocniej związałam kitkę na czubku głowy i zaczęłam wspominać wszelkie rzeczy związane z tym miejscem. - Szkoda, że tutaj nie zostałam. - byłam zbyt młoda, by móc o sobie samodzielnie decydować. 

- Moi rodzice nadal uważają, że powinnaś była zostać. - delikatny uścisk na ramieniu, nie umknął uwadze Anki. 

- Jak się poznaliście Borys? Pytam Ciebie, bo jej wersję już znam. - wiedziałam, że robi to specjalnie.

- Na obozie harcerskim. Straszna była z niej wrażliwa kobietka, ale nabrała jaj. - od zawsze bezpośredni. - Ja byłem nieco pulchniejszy i wredny. Kilka razy podpaliłem jej włosy. - wspominając obóz, nie mogłam się nie uśmiechać.

- Dlatego dostałeś w twarz. - prychnęłam popijając cudowną słodycz. - Poza tym byliśmy spokojni.

- Tak. - nie zabrzmiało to zbyt pewnie. Piotr nagle wrócił do żywych i usiadł na oparciu fotela, na którym siedziała Anka. Zaskoczona i zadowolona z obrotu sprawy, triumfowałam w myślach. - Aż do czasu, jak nie przyjechałaś tutaj.

- To było wtedy...- szatyn skojarzył fakty.

- Tak, wtedy. - chciałam wyminąć temat. - Trzy miesiące w najlepszym towarzystwie pod słońcem. 

- Nie zapominaj o nas! - Anka rzuciła we mnie zużytą chusteczką. 

- Nie zapomniała. - Borys przypomniał mi o listach, które pisałam do Piotrka oraz rodziców. - Nie mogła opędzić się od ciągłego gadania o tobie...- blondyn nawiązał do bujnej fantazji młodej dziewczynki. - Miałem wrażenie, że jest zakochana. 

- Złudne wrażenie. Piotrek po prostu miał najlepszy rower w okolicy, a jak wiesz ja nie przepuszczam żadnej okazji. - Borys przycupnął tak, jak szatyn tyle, że na moim siedzisku.

- Ewa uwielbia dużo mówić, a mało robić. - cios niby w formie zabawy słownej, ale jednak mocno wwiercający się w dumę. Piotr uwielbiał przyszpilić kogoś bezpodstawnie. Tym częściej od momentu pojawienia się okresów milczenia.

- Dlatego właśnie było to mylnym wrażeniem. - dotyk na mym policzku był dziwnym gestem ze strony blondyna. 

- Złośnica z niej jest, to prawda. Ale serce ma dobre. Może wypijmy za to? Za dobre serca? - w końcu złapał za swój kieliszek i uniósł go do góry.

- I za mocne głowy. - blondynka spojrzała na Borysa i haustem wypiła całą zawartość naczynia, której było już prawie puste.

Kiedy ona spoglądała na mnie oraz dwa razy większą sowę o blond włosach, siedzącą przy mym boku, ja skupiłam się na szatynie. Zagubionym wzrokiem spoglądał przez wielkie okno, znajdujące po drugiej stronie pokoju. Czemu miałam wrażenie, że chciałby stąd uciec? Jakbym nie poznawała swojego najlepszego kumpla. I co gorsza, czułam, że będzie jeszcze gorzej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger