czwartek, 9 sierpnia 2018

Plan B (XV) - ZAKOŃCZENIE

I tak nastał koniec historii złego króla oraz zwariowanej pomocy domowej. Jakie odczucia? Dajcie znać w komentarzach. Przyznam, że wiele potów wylałam nad całą opowieścią, ale było warto. Tak wiem, jestem strasznie pogmatwana...tak, jak te barwne historyjki. No, ale przecież za to mnie kochacie. 

Pozdrawiam. Wasza A.

PS: Skoro już wiesz...jutro. Klara i Bartek powracają z o wiele większymi problemami niż jej byli narzeczeni oraz błędy przeszłości. Zapraszam. 

***

Nie byłam przygotowana na cudowne zwroty akcji w stylu "wpaść sobie w ramiona". Czekała mnie ciężka batalia i wytłumaczenie się z trzech miesięcy nieobecności. Nie dawanie znaku życia oraz walka z samą sobą była dobrym startem na utorowanie drogi do szczęśliwego zakończenia? Taką miałam nadzieję.

Gdy drzwi na korytarzu wydały dźwięk, a następnie usłyszałam mocne chrząknięcie, na ciele pojawił się dreszcz. Siedząc skulona na kanapie z przygotowaną w głowie przemową, czekałam na pojawienie się złego króla. Tyle, że nie znajdowałam się w wieży. W fortecy, którą sama sobie obrałam za bezpieczny kąt - tak to brzmiało o wiele lepiej. Przynajmniej z mojej perspektywy. Trzask i donośne kroki współgrały z przyśpieszonym biciem serca, dudniącym w mej klatce piersiowej. Kiedy jego zapach uniósł się w powietrzu, a ma głowa dała sygnał o obserwacji, którą bacznie prowadził, nawet się nie odwróciłam. 

- Cześć. - zamknęłam powieki i uspokoiłam oddech. 

Milczenie było jedynie gorszą odpowiedzią od krzyku. Obojętność była najgorszym scenariuszem. Wolałam aby wrzeszczał, rzucał wszystkim wokoło, ale nie zamknął się w sobie. Mogło świadczyć to jedynie o przegranej sprawie. I to z samego jej startu.

Szmer przemieszczającego się złego króla na drugą stronę salonu, był niczym igły wbijające się w ciało. Usiadłszy naprzeciwko, rozłożył się wygodnie na fotelu i spoglądał. Czułam, że przenika mnie na wskroś. Mimo wszystko musiałam podnieść głowę i zmierzyć się ze strachem. Kiedy szklisty wzrok filtrował okolice brzucha, poczułam zażenowanie. Idiotka. Przecież Leon był tradycjonalistą. Funkcjonujący w nim system wartości nie uległ zmianie. Zapewne chciał jedynie ustalić powód przyjścia, a przy okazji rozliczyć się z przeszłością. Dosłownie.

- Wyniki są w porządku. Dziecko rozwija się prawidłowo. Mała jest silna. - na wzmiankę o płci, rozjuszył się. Teraz dopiero spojrzał mi prosto w oczy. Gniew oraz obojętność wzbudziły we mnie jedynie kolejną falę nerwów. - Zanim przejdziemy do konkretów...może herbaty czy kawy...- o danej porze i przy takich okolicznościach zapewne pomógłby mu jedynie mocny drink ze szkockiej. Ją pił przy każdej ważnej rozmowie z swymi wyniosłymi przyjaciółmi czy wspólnikami.

- Prawdę. Poproszę prawdę. - trzy słowa wypowiedziane na chłodno, przypomniały mi początki znajomości, w których próbował kontrolować każdy swój ruch.

- Mówię...- przerwał mi już na samym początku.

- Masz mnie za idiotę? - zmarszczył brwi i podrapał się po delikatnym zaroście na brodzie. Nie był w opłakanym stanie, jak zapewniała jego siostra. Emanował swoją złą energią w najlepsze.

- Słucham? - nienawidziłam tych gierek. Odzwyczaiłam się od grubiańskiego oskarżania mnie, wytykania palcami wszelkich błędów oraz rozgrzewania mego wewnętrznego spokoju do czerwoności.

- Ten człowiek, który się wami teraz opiekuje. - rozejrzał się po pomieszczeniu, skupiając wzrok na wiszących gitarach, przymocowanych do ścian. - Rozumiem, że połączyła was pasja. Chyba, że doktor naprawdę nie jest taki święty, na jakiego wyglądał. - przemawiała przez niego głupota oraz ignorancja.

- O jakim człowieku mówisz, Leonie? - ciało rozluźniło się, a me podkulone pod brodę nogi, wylądowały na ziemi. Byłam gotowa do ataku. - Jesteś aż takim ignorantem?

- Wiedziałem, że to strata czasu. Nina zapewniała, że chcesz przekazać mi coś ważnego, ale...nic się nie zmieniło. Zmywam się. - wstając, poprawił kołnierz u błękitnej koszuli. Jeszcze raz rozejrzał się po salonie i wlał na twarz grymas zdumienia. - Naprawdę, jestem pod wrażeniem. Szczęśliwego życia. 

- Jesteś jeszcze większym idiotą niż przypuszczałam. Nie sądziłam, że poprzeczka może być...- wykonałam gest przecinania powietrza nad czubkiem mej głowy. - Tutaj? Tak? Tutaj, zdecydowanie.

- Staram się być uprzejmy ze względu na twój stan, ale uwierz mi...mam swoją granicę cierpliwości. - rzucił stawiając krok przed siebie. Bałam się, że udział w jego fantazji brała również niezrównoważona psychika Niny. Zapewne poleciała do niego z całym scenariuszem wydarzeń, które nie miały miejsca, tylko po to aby "odzyskał co jego". Obydwoje byli stuknięci na punkcie ciekawych wyobrażeń i dopowiedzeń.

- Ty masz jakieś granice? - mruknęłam pod nosem, jakby sama do siebie. Wywracając oczami, oblizałam usta. Zawrócił. Trafiłam w punkt. Stojąc nade mną, grożąc paluchem, próbował wyglądać na przerażającego. Co mogłam poradzić na swe hormony oraz własną wizję postrzegania go, jako pieprzonego króla. Kiedy wybuchnęłam śmiechem, dostał białej gorączki. 

- Zamienię twoje życie w piekło. - kolejny wybuch śmiechu, zmiótł go z nóg, ale zasiał również ziarno niepewności. Kiedy przestałam rechotać, wstałam i wyminęłam go aby udać się w stronę półki ze zdjęciami. Sylwia i Miłek będący na jednym ze szczytów kiedy jeszcze podróżowali, wylądowało w mych dłoniach. Z cynicznym uśmiechem podeszłam do niego, a następnie wsadziłam ramkę w wielgachną, dygocącą ze złości dłoń. 

- Chodzi Ci o właściciela tego mieszkania, gitar i mego przyjaciela, tak? - cmoknęłam z zadowoleniem, układając dłonie na biodrach. - Tego...czekaj kochanka, dla którego porzuciłam wszystko na czym mi zależało...i pognałam w jego ramiona? - kręcąc głową, starałam się podejść do tematu poważnie. Nic nie mogłam poradzić na kolejny prześmiewczy jęk. 

- Nie nabiorę się. - rzucił fotografią w kąt kanapy, stojącej za mną. - Już na nic się nie nabiorę, Pola. Na twoje obietnice, smutne oczy, kolejne obietnice...- musiałam przerwać bełkot, który nie był nam potrzebny w danym momencie. Kiedy podeszłam na bardzo bliską odległość, stojąc z nim twarzą w twarz, udławił się w połowie monologu. Rozchylone usta, szybszy oddech oraz wzrok skaczący po mej całej twarz był wybawieniem. On wcale nie miał zamiaru się poddać. Ktoś wcisnął mu do łba jeszcze bardziej zakręconą bajkę niż ta, w której trwaliśmy, a biedak... w nią uwierzył.

- Co ja mam z tobą zrobić, zły królu? - wypowiadając ostatnie dwa słowa, ujrzałam zaskoczenie. Dłonie same powędrowały do jego cudownie wyrzeźbionej przez boskie palce, twarzy. Gładziłam ją z taką tęsknotą i zaangażowaniem, że nie mogłam odpuścić. Jakbym przypominała sobie jego obecność, której pozbyłam się na ostatnie trzy miesiące. Brwi, nos, policzki oraz wargi. Szorstkie, ale dające tak wiele ekstazy oraz cudownych uniesień emocji. 

- Nie...- uciszyłam go, przykładając palec do cudownych ust. 

- Chodź tutaj. - biorąc go w ramiona, ryzykowałam. Mógł mnie odepchnąć, zniszczyć wszelką nadzieję i wyjść. Po kilku sekundach braku wzajemnej bliskości, chciałam się odsunąć. W tym momencie przylgnął do mnie niczym dziecko. Zatracony w wchłanianiu mego zapachu, zaciśnięty dotykiem wokół mej talii, zrzucił wojowniczą zbroję. 

- Nienawidzę Cię. - słodkie inaczej powiedziane "kocham". Przecież to cały Leon.

- Z wzajemnością. - zamruczałam i jeszcze mocniej do niego przylgnęłam.

Kiedy uwolniłam go z uścisku, pogładził kilka kosmyków mych pokręconych włosów. Jedno pasmo założył za ucho, a następnie pogładził jego płatek.

- Wiesz, jak poznawałem, że się we mnie zakochujesz? - byłam jak zahipnotyzowana. - Gładziłaś go za każdym razem, gdy wpadałaś w zakłopotanie. Kiedy na Ciebie krzyczałem, przed pocałunkami...pewnie nie jesteś tego świadoma. - delikatne uniesienie kącików ust i ten wzrok skupiony na czułości, jaką wykonywał był nie do opisania. Zły król w swej pełnej odsłonie. Wadliwy, cholernie uprzedzony i kontrolujący wszystko oraz wszystkich. Cudowny, czuły i nieposkładany w całość, czarny charakter.

- Wiesz, że nie byłam tego pewna? - oczy w kolorze lodu obdarzyły mą twarz zaskoczeniem. - Kiedy zobaczyłam, że w tej twojej chorej głowie rządzi jedynie ciemność...- zmarszczył brwi i popatrzył podejrzliwie. Odpowiedziałam uśmiechem. - Nadal nie jestem.

- Dlatego uciekłaś? Bo myślisz, że nie jestem w stanie się zmienić? - tutaj wcale nie chodziło jedynie o niego.

- Wydaję mi się, że na to nie złożył się jedynie strach, Leon. Ja chciałam odpocząć. Ochłonąć. Po śmierci mojej mamy, nie miałam nikogo. Potem pojawili się przyjaciele, nowe życie, Pan Antoni...i ty. Nagle wszystko zaczęło się sypać. Okazało się, że wokoło nas pojawia się jeszcze więcej ludzi, wątków, niepozałatwianych spraw...no i w końcu Zosia. - dopiero teraz zobaczyłam czym może być prawdziwy szok.

- Zosia? - z tego wszystkiego zapomniałam mu wspomnieć.

- Cóż, jak mówiłam to dziewczynka. Osobnik płci żeńskiej...- zmieszany pokręcił głową i niezadowolenie cmoknął pod nosem.

- Córka, Pola. Nasza córka. - zabrzmiało to o wiele lepiej, niż dotychczasowo sobie wyobrażałam. Nawet moje imię nie było tak wyraziste w jego ustach.

- Zosia. Chciałabym aby nosiła imię po mojej babce. - poprosiłam.

- Tej, której lista narzeczonych nie sięgała końca? Będę musiał jej ostro pilnować. - śnieżnobiałe zębiska powinna odziedziczyć po nim. Równiusieńki zgryz był wprost wyjęty z okładek magazynów dla fanów stomatologii.

- Nie. Tej, która bardzo mocno kochała, ale ktoś nie dał jej szansy na szczęśliwe zakończenie. Dlatego zaczęła niszczyć inne. - złapał za me dłonie zastygłe na jego klatce piersiowej. Gdy zobaczył pierścionek i zjeżył się, od razu wyjaśniłam. - To podarunek od niej. Taki mały spadek.

- W takim razie będzie miał swoje szczęśliwe zakończenie. - zdjął go z mego palca, a następnie uklęknął. Patrząc prosto w oczy, złapał za prawą dłoń i ponownie wsunął go na serdeczny palec. - Zostaniesz moją żoną.

- To chyba nie było...- jak zawsze. Zero współzawodnictwa, a czysta wygrana. Szybko wstał i splótł nas namiętnym pocałunkiem. Byłam delikatnie zirytowana brakiem rywalizacji, ale w końcu uległam. Przekonał mnie na amen.

- Nienawidzę Cię. - szepnęłam gdy oderwał się od ust i położył swe dłonie na mych lędźwiach.

- Z wzajemnością, kochanie. Z wzajemnością.


Sylwia kręciła głową z niedowierzania dobre pół godziny. Chodziła wokoło mych walizek, których sama oczywiście nie spakowałam. Leon po kilku spędzonych nocach w ich mieszkaniu, przestał odczuwać frustrację oraz biernie przyglądać się sprawom. Musiał w końcu czymś zaskoczyć i zrobił to w swoim stylu.

- Jakim cudem kupił ten dom? - kiedy przyszedł i pokazał papier dotyczący własności posiadłości mojej babki. Jej domu rodzinnego, który straciliśmy wieki temu...byłam bardziej niż zakochana.

- To Leon. - wzruszyłam ramionami i pogładziłam brzuch, przeglądając się w lustrze stojącym na korytarzu. - Z dwojga złego wolę aby wydawał pieniądze na takie rzeczy niż na detektywów czy diwy estradowe. - wybuchnęła śmiechem.

- Zły król, co? - cmoknęła na głos i pogładziła zaczerwienione uszy. - Kto, by pomyślał. A jak badanie? - mieliśmy kilka wizyt kontrolnych oraz wieki, aby przystosować się do swoich wybuchowych temperamentów.

- Wspólne badanie mamy w ten piątek. Dziwnym trafem...Tymon zniknął. Jakby rozpłynął się w powietrzu. - szpital nie chciał udzielić nam żadnych konkretnych informacji.

- Myślisz, że coś się stało? - Miłek wyszedł z łazienki i od razu usiadł na kanapie obok swej drugiej połówki. Przytulając się do jej twarzy, wydał z siebie zadowolony pomruk. Sylwia jak zawsze była mniej zadowolona. - Miłosz! - warknęła na cały głos.

- Co wy jesteście takie podminowane? Czyż to nie najlepszy czas na odpuszczenie sobie wróżenia z fusów? - słyszał rozmowę o Tymonie.

- Ty coś wiesz, prawda? - szturchnęła go w bok. - Coś o Tymonie? - zdenerwowany wstał i podszedł do kuchni, aby wyminąć temat. Gdy znalazłam się obok i spojrzałam na niego wściekła, odpuścił.

- Miał utarczkę z twoim księciem. - Leon znów musiał nawywijać.

- Zabiję ich. Obydwóch! - zależało mi na prawidłowych stosunkach z resztą świata. Nawet jeśli Leon tego nie akceptował. Tymon nie był winny niczemu złemu w naszym życiu. - Coś jeszcze? - zagroziłam.

- Nic więcej nie wiem. - wzruszył ramionami i podniósł do góry obydwie dłonie. - Przysięgam.

- Dobra. - szybko ubrałam tenisówki oraz jeansową kurtkę. Jeszcze szybciej wybrałam kontakt w telefonie i połączyłam się z drugą stroną. - Cześć, kochanie. Musimy poważnie pogadać.

- Jestem w domu. Nina robi porządki przed remontem. Przyjadę po Ciebie. - był bardzo spokojny.

- Widzimy się w naszym domu. Za piętnaście minut. Miłek mnie podwiezie. - wiedziałam, że ta idylla nie mogła trwać tak długo. Jak zawsze musiał mnie oszukać.

Rozłączyłam się i spojrzeniem nakazałam Miłoszowi działać. Posłusznie chwycił za kluczyki od samochodu i wyszedł na korytarz.

- Do zobaczenia. - wysłałam do Sylwii buziaka w powietrzu i zniknęłam za jej zniewieściałym królem.

***

Droga nie była zatłoczona, więc przez centrum czmychnęliśmy bez kolizji. Gdy przy domku zobaczyłam jego samochód, od razu wlałam w siebie tonę rozwagi. Przede wszystkim musiałam rozegrać to na spokojnie. Drzwi od auta Miłka walnęły z całą siłą, a sekundę później silnik ryknął z całą mocą i zabrał go w drogę powrotną.

Siedzący w dużym ogrodzie na tyłach domu, zły król popijał herbatę i rozkoszował się świętym spokojem. Dupek, któremu miałam zamiar popsuć trochę humor, nie miał pojęcia jak mocno wyprowadził mnie z równowagi.

- Witaj. - chłodne przywitanie zbytnio go nie zaskoczyło.

- Cześć, kochanie. Jak się miewasz? - wstał i podszedł aby złożyć na mych ustach powitalny całus. Zręcznie wyminęłam go i usiadłam na wygrzanym przez jego jeszcze nieskopany tyłek, miejscu.

- Co zrobiłeś z moim lekarzem? - mała dokuczała od samego rana, ale na wieść o kłótni z tatusiem, uspokoiła się. Czułam, że będzie miał przerąbane z takim duetem.

- Twoim? Nie sądziłem, że macie się na wyłączność? - kolejny argument wywodzący się z jego bujnej fantazji.

- Nie zmieniaj tematu! - wstałam i zmierzyłam się z nim twarzą w twarz. - Dlaczego kolejny raz próbujesz wszystko zniszczyć, Leon? - zmarszczyłam brwi. - Każdego przyjaciela będziesz usuwał z mej drogi tylko dlatego, że rządzą tobą chore...- pocałunek był bardzo spokojny. Nie chciałam dać mu przewagi, ale boże...zawsze smakował jak ósmy cud świata.

- Tymon wyleciał z pracy za swoją niesubordynację. Poza tym groził mi. - nie mogłam pojąć kłamstw.

- Groził? - prychnęłam. - Tymon? Wiedząc kim jesteś...- nie układało mi się to w całość.

- Nie wiem dlaczego, ale od samego początku widziałem w nim dużo gniewu. Kiedy zagroziłem, że postawię go przed sądem...zniknął.

- Czym groził? - pokręciłam głową.

- Tobą. Był przekonany, że mnie zostawisz. Że odejdziesz, a wtedy on się tobą zajmie. - nie odczytywałam tych sygnałów. Może dlatego, że kochałam Leona.

- Odejdę? Przecież dbał o mnie, jak o siostrę. Ma narzeczoną. - chciałam znaleźć argument.

- Też byłem zaskoczony. Wróciliśmy do siebie, a to dało mi okazję do rozmowy z nim. Poszedłem do szpitala, ale ordynator powiedział, że Tymon się zwolnił.

- Myślisz, że dowiedział się o nas i dlatego odszedł? - wstałam z krzesła i mocno wtuliłam się w jego ramiona.

- Musiał się zakochać. Zapewne ktoś szepnął mu słówko. Na badania odwoziłem Cię osobiście.

- No tak. - pokręciłam głową i podniosłam wzrok. - Widocznie dobrze się stało. Przepraszam, że Cię osądziłam.

- Nic nadzwyczajnego. Rozumiem, że bałaś się kolejnych zawirowań, ale możesz być pewna. Jedynie walczyłem o swoje. Nie doprowadziłem do jego zwolnienia. Zbyt mocno zależy mi abyśmy...

- Wiem, zły królu. Wiem. - całus był zwieńczeniem potyczek. - Może tak musiało być. To wszystko. - usiadł i posadził mnie na swych kolanach. Wsłuchując się w śpiew ptaków, czując ciepły wiatr na twarzach, spojrzeliśmy na dom.

- Zbuduję dla niej mały plac zabaw. I domek na drzewie. I posadzimy o wiele więcej kwiatów. - rozczulała mnie ojcowska rola, do której przywykł w bardzo szybkim czasie. - Dam wam wszystko, Pola. Obiecuję, że nie zawiodę. Już nikt...- położyłam palec na ustach i pocałowałam go. Męska dłoń dotknęła brzucha i pogładziła go.

- Ona nie oczekuje niczego poza nami. I my nie oczekujmy niczego poza sobą. Poza rodziną. - spokój ogarnął duszę oraz umysł.

Było źle, cudownie i niebezpiecznie. Każdy z nas, każda osobna historia doprowadziła do szczęścia, które za kilka miesięcy miało patrzeć na nas swymi pięknymi szklistymi, małymi oczkami. I poddaliśmy się mu. Doprowadziliśmy do szczęśliwego zakończenia. Naszego zakończenia.

***

- Poddałeś się? - rudowłosa spojrzała na niego z dezaprobatą. - Podałeś im przepis na cudowne życie. Cudownie, synu.

- Jesteś bardzo pesymistyczna. Nie wiesz, że bajki nie istnieją? - wirował spojrzeniem w zdjęciu z dzieciństwa. - Leon jest w niej antagonistą.

- Do rzeczy. - warknęła pod nosem. - Jakim cudem chcesz odzyskać, to co Ci się należy? Nam...nam się należy? - wyłączył telefon i spojrzał na matkę.

- Myślałem, że zabranie mu ukochanej to złoty środek. Błąd. Jak myślisz, co może być ważniejsze od jego nowej rodzinki? - smukłe palce pogładziły rozmierzwione włosy.

- Pieniądze? - jak zawsze małostkowa.

- Stara rodzinka. - szyderczy uśmiech. - Twoja cudowna pasierbica.

- Nina? Chcesz dorwać tę pustą klacz? To zbyt łatwe. - prychnęła pod nosem.

- Kto więcej mu pozostał? Mówię o jego prawdziwej rodzinie. Z krwi i kości. - rozjuszyła się na słowo o rodzinie.

- Jak zamierzasz ją podejść? - Alicja jak zawsze miała zbyt wiele pytań.

- Tak, jak zrobiła to Pola. Nie ma rzeczy niemożliwych. - tułanie po bidulach nauczyło go wiele rzeczy. Ale przede wszystkim wytrwałości. Tego nie mógł odmówić mu nikt.

- Ją też oddelegował do ośrodków. Jak Ciebie. Nikt poza Leonem. Kiedy chciałam odejść do twojego ojca...- zastopował ją.

- I to właśnie wykorzystamy. - uśmiechnął się spoglądając na matkę. Gdy złapał za starą dłoń, przybraną sygnetami, poczuł euforię. Jeszcze tylko trochę. Jeszcze jeden przystanek.



----

KONIEC? 

Przekonacie się wkrótce.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger