wtorek, 11 września 2018

Kod Morse'a (III)

Cóż, jeśli chodzi o tę czwórkę...dajmy im jeszcze kilka części.

Adwokat Boga rusza 27 września. W moje urodziny. Tak. Taki sobie prezent sprawię. Wam również.

Pozdrawiam. Wasza A. 

***

- Myślisz, że kiedykolwiek miałam szansę? - Anka wgapiała się w ćwiczących na plaży wariatów. Nas nie kusiły sportowe eksperymenty więc wypijałyśmy bezalkoholowe drinki, co wiązało się niejako z wstrętem alkoholowym przyjaciółki.

- Na co? - wyrwałam się z zamyślenia i kąpania swej twarzy w ciepłych promieniach słońca. 

- Na bycie z nim. - nie mogłam słuchać depresyjnych gadek. - Chciałabym przynajmniej wiedzieć, kim ona jest. - tu akurat musiałam się z nią zgodzić. Piotrek nie by typem tajemniczego kochanka, skrywającego miłosne sekrety. 

- Mi to mówisz. Znam go od pieluchy. Sama jestem w szoku. - wzruszyłam ramionami i pochwyciłam zimne mojito. 

- Ale przynajmniej ty nie zostaniesz bez gorącego trzydzieści sześć i sześć. Chociaż w jego przypadku...to chyba niezła czterdziestka. - przekręciła głowę i zagryzła plastikowy koniec rurki. Borys był niezłym kąskiem, to trzeba było przyznać. 

- Bredzisz od udaru słonecznego i przepicia. - zaśmiałam się na głos wobec zabawnej anegdotki. Jeszcze nie miała pojęcia, jak zamierzałam pomóc jej w odnalezieniu właściwej drogi do właściwego faceta. 

- Pasujecie do siebie. - szturchnęła mnie w bok i oblizała usta. - Ty pełna chęci do przygód. On niczym przewodnik w dżungli. Jak Tarzan i Jane. 

- Kto w tej bajce jest Jane? - obydwie wybuchłyśmy śmiechem. - Tak naprawdę to nie masz, co działać w tym temacie. Borys jest zajęty. 

- Czy ich wszystkich Bóg opuścił? - urażona, wybałuszyła piękne oczyska. - Taki towar się tutaj grzeje, a oni wszyscy zgrywają świętych? - prychnęła niezadowolona i odłożyła pusty kielich na drugą stronę baru. 

Ciemnowłosy, wysoki oraz smukły barman wziął go po kilku sekundach, a przy okazji zahaczył wzrokiem o blond towarzyszkę. 

- Nie pasuje do Pani taki negatywny wyraz twarzy. - nieźle zaczął.

- Pardonne-moi? - wiedziałam, że Anka znowu urządzi scenę. - Negatywny wyraz twarzy? Tak się w waszych stronach komplementuje kobiety? 

- Nie. W naszych stronach zabiera się je na kolację, a następnie...- nie dała mu dokończyć.

- Świnia. Bezpośredni gbur! - uwielbiałam sytuację, w których chciało się wiać gdzie wiatr poniesie, ale droga ucieczki była zbyt skomplikowana. Nie mogłam zostawić jej samej. 

- Kolego. Chyba się trochę zagalopowałeś. - głos Borysa pojawił się znikąd. Niczym duch zjawił się u boku Anki i groźnie upomniał barmana. - Myślę, że powinieneś przeprosić moje koleżanki.

- Chciałem powiedzieć, że funduje rejs łódką. To tradycja jeśli chodzi o rodzinę marynarzy. - docierało do mnie, że powinnam była zniknąć gdy tylko wypowiedziała swoje pierwsze obelgi. Anka potrafiła namieszać. 

- Marynarzy? Z jakiej niby rodziny się wywodzisz? - Borys podłapał temat wyścigu o męską rację i dumę. Nigdy tego nie robił, ale w przypadku Anki...jakby coś odjęło mu rozum. Wiedziałam, że to dobry znak. 

- Łukasz Milcarz. Biała Diana należy do nas. - nazwa statku brzmiała całkiem dumnie. 

- Bar też należy do was. - cios był zasłużony.

- Owszem. - rozbłysk w oczach Anki mógł sygnalizować jedynie o kłopotach.

- Wyszłam na niezłą awanturniczkę. - spojrzała w piwne oczy, stojące naprzeciwko niej za barem. Czułam, że ciśnienie Borysa może dosięgnąć apogeum, jeśli bym nie zainterweniowała. 

- Lubię awantury. Przynajmniej nie jest nudno. - wymiana uśmiechów musiała zostać zastopowana.

- Musimy lecieć. Mamy jeszcze tyle do zrobienia. - udałam mocno przejętą. Kiedy kopnęłam blondynkę, ta od razu wściekła się, ale nie odpuściła. 

- To kiedy mógłbyś ziścić swój plan? Kolacja, łódka...- Piotr pojawił się obok dopiero w danym momencie. Kiedy stanął tuż obok mnie, zamilkł i przyglądał się całej sytuacji niczym widz. 

- Myślę, że Sylwia nie będzie zadowolona z twoich pobocznych atrakcji. - Borys musiał wiedzieć wszystko o wszystkich, ale mało kiedy udzielał informacji. Gdy ciemnowłosy barman zjeżył się niczym kot i zniknął bez słowa na zapleczu, zobaczyłam ogromny uśmiech na twarzy przyjaciela. 

- Sylwia? - Anka była bardzo zaskoczona. 

- Jego narzeczona. Na początku myślałem, że to młodszy z rodziny, ale tatuaż kota na przedramieniu go zdradził. - Piotr pełen podziwu puścił oczko w stronę Borysa, a następnie spojrzał na zdenerwowaną Ankę.

- Ania, daj sobie spokój. - błąd. 

- To wszystko wasza wina! - zeskoczyła z barowego stołka i obdarowała Borysa rozwścieczonym spojrzeniem. - Przy was nikt nawet do mnie nie zagada! Wyglądasz jak starszy brat i zaczynasz się tak zachowywać! - chyba nie to chciał usłyszeć. 

- Anka...- chciałam powstrzymać ją przed kolejnymi głupimi pomysłami. 

- Idę się trochę zabawić. - spojrzała na mnie. - A ty idziesz ze mną! Jesteśmy niezależne i dorosłe, więc przyda nam się trochę innego...towarzystwa. - lincz na bogu ducha winnych kompanach był normą. 

- Zgoda. - zaskoczenie na twarzach obydwóch kolegów było dość zabawne. - Chłopaki też muszą się zabawić. Zdzwonimy się. - puszczając oczko w stronę Piotra, dałam znak. 

Jeśli bycie opiekunem istnego demona w ciele kobiety było niezbędne, mogłam się poświęcić. Z dwojga złego wolałam wiedzieć na jaki pomysł znów wpadła blondynka, zanim całkowicie rozniosłaby swą kobiecą "niezależność" w drobny mak i przez to płakała.




- Prawda, że fajnie! - Anka wypijała trzeciego bezalkoholowego drinka i wgapiała swe błękitne źrenice w migoczące, kolorowe światła. Nie miałam pojęcia, że potańcówki w stylu mej podstawówki nadal były na topie, ale fakt nieco umilił wieczorny wypad.

- Świetnie! - głośna muzyka nie pozwalała na swobodną rozmowę. Wiedziałam, że zdarte gardło mogłam zaliczyć do jutrzejszej listy negatywnych skutków. Kaca nawet nie przewidywałam. Nie miałam ochoty stracić resztki sił witalnych, które gromadziłam na wyprawę Borysa. Obiecaliśmy sobie odwiedzić stare miejsca, więc nie mogłam go zawieźć.

- Dużo fajnych twarzy! Może zagadamy?! - krzycząc, wskazała paluchem na stolik stojący obok sceny. Dwóch brunetów, wyglądających na rodzeństwo, spojrzało w naszą stronę.

- Anka zwolnij trochę! - nie mogłam zrozumieć, jak mogła być tak ślepa na zaloty Borysa. Nie rozumiała najprostszych znaków, które ewidentnie sugerowały o pogłębieniu więzi. Nawet ta akcja przy barze była jednoznacznym dowodem na jego zazdrość. Tyle, że przecież Anka nadal przeżywała odrzucenie. To stanowiącej źródło jej nowego image'u.

- Daj spokój. Chodź. - złapała za mą dłoń i pociągnęła za sobą w stronę przyzwoicie wyglądających mężczyzn.

Kiedy znalazła się obok wyższego z nich z ogromnym uśmiechem, przedstawiła nas.

- Hej. - kiwnęła głową i wyciągnęła dłoń. - Jestem Ania, to jest Ewa. - czułam ekscytację w jej piskliwym głosie. Gdy towarzysze spojrzeli na siebie i zamienili miejscami, zdenerwowana zmierzyłam ich postury.

- Marcel. - wyższy stanął przy mym lewym boku. - Wolę brunetki.

- Miłosz. - niższy o głowę od brata, a nadal będący wyższym od Ani, pojawił się przy jej prawym boku. - A ja ubóstwiam ogromne uśmiechy blondynek.

- Szybko rozdajecie karty, chłopaki. - prychnęłam, wypijając kilka łyków z cytryną.

- Kierowca? - Marcel, bo tak miał na imię nowo poznany nieznajomy, nachylił się i głośno zapytał.

- Nie. Po prostu nie lubię przesadzać. - nie wiem czemu, ale czułam się spięta. Jakbym nie potrafiła już być tak wyluzowaną, jak w przypadku Piotra czy Borysa.

- Mam to samo. - wskazał na pomarańczowy napój w swojej szklance.

- Jasne. - zabarwienie nie dało rady mnie zmylić.

- Naprawdę! - przyłożył dłoń do serca i popatrzył w me oczy. - Mogę Cię zapewnić, że jestem tym dobrym bratem.

Anka szepcząca czułe słówka z niższą kopią Marcela, wydawała się być zadowoloną. Czułam też, że chłopaki nie zamierzali zrobić nam krzywdy, więc mogłam skorzystać z okazji i czmychnąć na papierosa z dala od tłumów na parkiecie.

- Muszę wyskoczyć na moment. Zaraz wracam. - pogroziłam palcem jej przystojnej zabawce tego wieczoru i zniknęłam w tłumie.

Wychodząc z drugiej strony lokalu, rozejrzałam się za palarnią. Kiedy czyjaś dłoń szturchnęła w me ramię, odskoczyłam na bok z gęsią skórką.

- Hej! - Marcel stał uśmiechając się do mnie lubieżnie, trzymając w jednej dłoni, już nie drinka, a paczkę mentolowych Marlboro. - Wow...przestraszyłeś mnie.

- Niegrzecznie odchodzić bez pożegnania. Poza tym nieuprzejmie nie zaprosić na papierosa. - spokojny i opanowany ton głosu przypominał szum fal. Flanelowa babcina koszula w kolorze bieli oraz spodenki, które nie odstawały od jego stylu nie przypominały turysty. Nie był nim.

- To raczej gospodarz powinien czynić honory. - uśmiechnęłam się, gdy zaczął prowadzić mnie w stronę ogromnych przy tarasie, popielniczek.

- Turystki. Zawsze piękne i bezpośrednie. - dołeczki w policzkach, smukła twarz o wyrzeźbionych kościach przede wszystkim w okolicach szczęki oraz brwi, przypominała te z okładek magazynów. Był zbyt charakterystyczny, jak na zwykłego, szarego mieszkańca nadmorskich terenów.

- Marynarzu, nie jestem piękna. Masz problem z wzrokiem. - zaskoczony, oparł się o ścianę lokalu, znajdując się tuż obok mnie. Kiedy spojrzał spode łba, poczułam dygotanie nóg. Co się ze mną działo?

- Skąd wiesz, że jestem marynarzem? - zmarszczył ciemne, gęste brwi i oblizał usta, zaciągając się nikotyną.

- Jesteś? - wybuchnęliśmy śmiechem, a ja znów to poczułam. Jakby uczucie zdenerwowania pomieszane z ciekawością.

- No, jestem. - spokojna odpowiedź nie była żartem. Na sekundę zamarłam i zmrużyłam oczy, wgapiając się w niewidoczną barwę jego źrenic.

- Czekaj, czekaj! - klasnęłam w dłonie i stanęłam naprzeciw towarzysza. - Jesteś marynarzem? Przecież nie wyglądasz...- twierdzące kiwnięcie głową oraz delikatny uśmiech, zastopowały mnie przed dalszym paplaniem głupot.

- Wiem. Jak to szło? "Nie wyglądasz", "Nie rób sobie ze mnie jaj" no i klasyczne "Nie poderwiesz mnie w ten sposób". - gdy zarecytował kilka przykładów z życia, czułam jak chcę zapaść się pod ziemię.

- Nie jestem tutaj dla podrywu. - szybko przeskoczyłam na inny temat.

- Masz kogoś? - nachylił się bliżej mej twarzy i spojrzał na usta.

- Nie. - odważnie pozwoliłam sobie na zmniejszenie dystansu między nami, o wiele jeśli można było nazwać to dystansem. Mało brakowało, a nasze nosy przytulałyby się do siebie niczym najlepsi przyjaciele. - Co nie oznacza, że kogoś szukam.

- Nie musisz szukać, aby znaleźć. - cwana bestia nie odpuściła na sekundę. Czułam, że pakuje się w kłopot pod tytułem "wakacyjny romans", ale coś kazało brnąć mi w to dalej.

- Jesteś strasznie odważny w gadce. Zapewne czyny nie mają z nią nic wspólnego. - chciałam zagrać mu na nosie. Pierwszy raz od dawna też poczułam, iż świetnie się bawię.

Pocałunek trwał dobre kilkanaście sekund. Niczym gówniarze całowaliśmy się przed lokalem z kolorowymi światełkami, wirującymi na parkiecie. Czar wspomnień wleciał do głowy i połączył się z ciepłem pokrywającym me usta. Dłonie na biodrach, które prawie wbijały się w materiał spodni, powędrowały wyżej. Nigdy nie spotkałam się z takim zwrotem akcji. Gdy oderwał się ode mnie, pogładził delikatnie rozczochrane kosmyki włosów i włożył je za ucho, odleciałam.

- Piękna jesteś. - jak artysta mówiący do swej muzy, którą miał za moment porzucić. Mimo wszystko nie posiadałam złudzeń. Jedno spotkanie, fajny seks i koniec. Relacje spod czapy zawsze kończyły się fiaskiem.

- Mniej gadania...- kiedy chciałam go pocałować, oddalił się. Z uśmiechem na ustach znów oparł się o ścianę i to dokładnie w tym samym miejscu, co przed momentem. - Serio? To ma być gra wstępna?

- Nie jesteś dziewczynką na jedną noc. I nie jesteś na tyle głupia, by nie zauważyć, że nie jestem facetem, który gra w takie gierki. - urażona duma połączona z wewnętrznym pożądaniem wyłoniła na wierzch ciemną stronę mej osobowości.

- Jestem. - prychnęłam pod nosem. - Ty również nie jesteś facetem nadającym się do ożenku. Może pomińmy etap z udowadnianiem sobie, że mogłoby z tego coś być i...przejdźmy do rzeczy. - wzruszyłam ramionami i mocno rzuciłam filtrem papierosa o ziemię.

- Sporo bólu masz w sobie. Wiesz o tym, prawda? - psychoanalizy przed dyskotekowym klubem zniechęciły do dalszej rozmowy.

- Miłego wieczoru. - puściłam oczko i zebrałam się do środka.

Patrząc na samotnie stojącą przy stoliku Ankę, poczułam wściekłość. Blondynka wpakowała mnie w jakąś durną wyprawę, a jej plan o odprężeniu jedynie przeczył dotychczasowym przeżyciom. Dopadłam ją niczym zwierzę i wygłosiłam długą przemowę.

- Zabieram się stąd. - pokazałam na parkiet. - Jeśli chcesz się upić to wypij za moje zdrowie. Przynajmniej będziesz miała jakiś konkretny powód.

- Jezu! Co Cię ugryzło! - głos sumienia nie mógł powstrzymać mnie przed kolejnymi głupotami, jakie miałam zamiar zrobić.

- To, że wcale nie chciałam tutaj przyłazić! Zamiast tego mogłam pójść z Borysem na port i pogadać przy piwie. Ale ty...jak zawsze! Księżniczka urażonej popieprzonej dumy musiałaś postawić na swoim! - warknęłam i walnęłam pięścią w stolik.

- Ewa, ja nie zamierzałam...- była w ciężkim szoku. Tak samo, jak opanowana i dobra część mej osobowości. Coś, co nie powinno było wyjść na światło dzienne, przegryzło karty. Jakaś emocja, której nie mogłam zadusić.

- Piotr nie jest z tobą właśnie z tego powodu. Jesteś małostkowa, problematyczna, pełna głupoty którą usprawiedliwiasz swoją kobiecą naturą, co jest totalnie wyssane z palca! Nie jesteś pępkiem świata ani dzieckiem! - grożąc jej palcem, przekroczyłam granicę przyzwoitości. - Módl się aby ktokolwiek zechciał taką nadmuchaną egoizmem panienkę bo...w innym przypadku nie widzę dla Ciebie choćby jednej szansy na bycie szczęśliwą!

Wypadłam z lokalu niczym rozwścieczony pełnią, wilkołak. I biada była temu, kto wszedłby w mą drogę. Krwawy księżyc byłby idealnym odwołaniem do ofiar stąpających po mym sercu.

***
Pobudka na hamaku wśród drzew była cudownym wynagrodzeniem i formą wynaturzenia z jakim spotkało się me człowieczeństwo. Po pełni nastał czas spokojnego powrotu do rzeczywistości. Spokojnego? Mogłam jedynie obstawiać, w którym momencie zostanę zaatakowana i oceniona przez mych współtowarzyszy drogi. 

Po jaką cholerę zdecydowałam się na tę wyprawę? Piotr nie był winien niczemu. Tak samo, jak Ania. To tylko moja ogromna duma i cwaniak, który wczorajszego wieczoru trochę ją sprowokował, spowodowały, iż straciłam nad sobą kontrolę. 

Przecierając powieki, głośno ziewnęłam i sięgnęłam do kieszeni kurtki po komórkę. Kilka nieodebranych połączeń od Borysa oraz Piotra oraz cisza ze strony Anki były jedynie wskazówką  nakierowującą na to, komu wyrządziłam największą krzywdę. 

- Halo? - odebrałam przychodzące właśnie połączenie. Borys wkurzony, jak nigdy warknął na mnie z drugiej strony.

- Możesz powiedzieć mi gdzie jesteś?! Z Piotrkiem odchodzimy od zmysłów! - znów ziewnęłam i mocno wyciągnęłam zmięte od niewygodnego siedziska, ciało. 

- Jestem na małej górce. Tuż obok domku. - czułam się jak materac, z którego spuszczono powietrze.

- Nie mogłaś napisać chociażby...gdzie do jasnej cholery jest Ania? Jest z tobą? - zmysł wojownika wrócił na swoje miejsce. Niczym poparzona rozłączyłam się i pognałam w stronę domku. Wpadając do środka, o mały włos nie wywaliłam się o próg drzwi. Borys złapał za me przedramię i tym samym zablokował możliwość przed upadkiem.

- Wróciła! - krzyknął w stronę drugiego pomieszczenia. 

Piotrek pojawił się kilka sekund później. Nie był wściekły. Jedynie zawiedziony i rozczarowany mym niedojrzałym zachowaniem. 

- Gdzie byłaś? - zapytał pełen ironii. - Może raczysz wyjawić nam imię faceta...- Borys nie powiedział mu o górce. Wiadomość o Ance przygnała mnie tutaj zbyt szybko. 

- Gdzie jest Ania? - widziałam gorączkowe podejście do tematu, więc zamierzałam poddać się zanim straciłabym głowę. 

- Nie wiem. - przyznałam bez ściemniania. - Wczoraj poznałyśmy dwóch facetów. Ja pokłóciłam się z jednym z nich, a później wyładowałam napięcie w sposób w jaki nie powinnam. - Piotr wiedział o czym mówię. Atak na jej osobę nie zdarzył się pierwszy raz. Przynajmniej nie w stosunku do niej. 

- O czym mówisz? - Borys nie znał mojej agresywnej mentalności. Piotr poznał ją jakiś czas temu. Jeszcze przed wyjazdem do Normandii udowodniłam, na co mnie stać. 

- Bardzo jej się dostało? - Piotrek nie był zaskoczony.

- Myślę, że wyrzeknie się naszej przyjaźni.

- Baby! Baby! - Borys ukrył twarz w dłoniach. - Wiesz, gdzie może być?

- Nie minęły dwadzieścia cztery godziny. - warknęłam. - Przecież nie zaginęła. Pewnie poszła z tym całym Miłoszem i tyle. 

- Miłoszem? - Piotrek stał za blondynem, co nieco ułatwiło mu pozostanie niezauważonym, gdy palcem wskazującym nakreślił linię poziomą tuż przy skórze szyi. Dopiero teraz rozpętałam piekło. - Jakim Miłoszem? - kiedy rozwścieczony przyjaciel zbliżył się do mnie i spojrzał prosto w oczy, coś sobie przypomniałam.

- Ma brata Marcela. Jest marynarzem. Mieszka tutaj. 

- Czekaj. - zamyślił się i na sekundę zamknął oczy, marszcząc czoło. - Miłosz i Marcel...gdy podniósł wzrok, dojrzałam w jego oczach prawdziwej autodestrukcji.

- Niższy czy wyższy z braci Lewajkowskich? - znał ich.

- Niższy. Zdecydowanie niższy. - niczym kat wypruł przed siebie, pozostawiając nas samych w środku domku. Przed uruchomieniem silnika samochodu, zdążyliśmy jednak do niego dobiec. Piotr kilka razy zapukał w szybę i tym samym poprosił o uchylenie jej.

- Borys...- szyba osunęła się w dół. - Kimkolwiek on jest...Anka jest dorosła. Nie możesz tam wparować, jak do siebie. Zdaj się na logikę. 

- Logikę? Ty wiesz o kim mówisz? Ten skurwysyn to najgorsza szuja....- pod jego gniewem kryło się coś więcej. Jakby instynkt kazał mi posadzić cztery litery od strony pasażera i pomóc mu w znalezieniu przyjaciółki. Gdy plan wcieliłam w życie, Piotr zaczął panikować.- Ewa błagam was...wysiądźcie z tego samochodu!

- Jesteś z nami czy przeciwko nam? - nie protestowałam. Najzwyczajniej w świecie chciałam towarzyszyć mu w bitwie, jaka miała się rozegrać. Trzeba zaznaczyć, że byłam jej powodem. 

- Niech was diabli! - szybko wsiadł do tyłu vana i zapiął pasy.

Po jaką cholerę poszłam na tę imprezę? Taka moja natura. Zawsze pakowałam się w ogromne tarapaty, z których wyciągał mnie zdrowy rozsądek. Tutaj? Mogło go zabraknąć. W szczególności przy kolejnym spotkaniu z wysokim terapeutą, który bywał też marynarzem. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger