piątek, 27 lipca 2018

Plan B (XII)

Pola chyba dostała za swoje, prawda?


Pozdrawiam. Wasza A. 

***

- Pola...powiedz coś. - Tymon spoglądał na mnie z przerażeniem i troską. Gdy podsunął mi właściwe wyniki badań, które jakiś idiota w laboratorium podmienił przy ostatniej prostej...gdybym go dorwała, mogłabym zrobić z niego makatkę. 

- Nie wierzę. - Sylwia była pierwszą, która dowiedziała się o ciąży. Co miałam ukrywać? W jakim celu? Leon znał sposoby na poznanie prawdy, ale teraz gdy nie chciał mnie znać, to nie było istotne. - Będę ciotką! - szturchnęła w mój bok, a ja podarowałam jej w prezencie, najbardziej mordercze spojrzenie na kiedykolwiek się zdobyłam. 

- To nie jest najlepszy pomysł. - upił łyk ciepłej espresso i zaczął przeglądać badania. - Najważniejsze, że jest zdrowe...

- Fizycznie pewnie tak, ale co z psychiką? - obojętnie wpatrywałam oczyska w bawiące się przy hydrancie dzieciaki. - Pewnie zostanie mordercą...psychopatą...- Sylwia walnęła mnie w ramię, aby przywołać do porządku. 

- Zamilcz! - zacisnęła zębiska, gdy oburzona zaczęłam gładzić miejsce po uderzeniu. 

- Sylwia ma racje. To nie kara, a cud. Będziesz zajebistą mamą. - uśmiechnął się i powodził wzorkiem za badaniami, które przejęła właśnie przyjaciółka. 

- Samotna wariatka, która zaciągnęła swojego szefa do łóżka i zrobiła go balona. Świetny scenariusz. Naprawdę. Doceniam. - klasnęłam w dłonie i zamknęłam oczy. Na moment wyciszyłam nerwy. - Jeden raz! - uderzyłam pięścią w stolik, aż kelnerka obsługująca innych, podskoczyła do góry. - Jeden raz zdecydowałam się nie myśleć i proszę...- chciałam rozszarpać wszystkich dookoła. 

- Oho. Hormonki buzują. - blondynka puściła oczko w stronę siedzącego naprzeciw lekarza. 

- Leon nie musi być twoim mężem. Pozwól mu na bycie ojcem. To wszystko. - mętlik w głowie zaowocował samymi głupimi pomysłami. 

- Nie. - nie chodziło o dumę, a problem. - Nie dowie się, bo nie zostanie ojcem. 

- Nawet nie mów...- Tymon wzdrygnął się. Kiedy zrozumiał, że nie żartuję, zabrał wszystkie dokumenty i spakował je do teczki. Wstając z miejsca, zawołał kelnerkę. Gdy zapłacił, poczułam na sobie zawiedzione spojrzenie. - Szkoda, że nie potrafisz walczyć. 

Sylwia milczała przez kilka minut od wyjścia wspólnika. Czułam, że również chce mnie osądzić, tyle że nie potrafi. Była kobietą, może dlatego chociaż w jeden setnej...wiedziała, że mam na sobie ciężar. Odpowiedzialność, której nie chciałam dźwigać. 

- Pamiętasz, co mówił Ci Pan Antoni? Mówił, że będziesz świetną żoną...mamą...posłuchaj tego głosu, który dawał Ci siłę. - czułam się winna. 

- Szkoda, że nie przewidział iż to jego wnuk zniszczy mi te marzenia. - znowu go obwiniałam. 

- Porozmawiaj z nim zanim zdecydujesz się na krok, którego nie da się cofnąć. - pogładziła me ramię i ułożyła na nim głowę. Byłam pomiędzy wygraną, a całkowitą przegraną. To, co miało się wydarzyć...mogło zmienić wszystko. 

***

Miejsce spotkania nie było przypadkowe. Chciałam powiedzieć mu o wszystkim na neutralnym gruncie. W jego domu za dużo było wspomnień, a nie chciałam ich przywoływać. Miałam plan  zdecydować się na normalny start dla siebie, jak i kogoś kto pojawił się w mym życiu niespodziewanie. Czy z udziałem Leona, czy też bez. Bo choć posiadałam przeczucie, że ucieszy się on ogromnie, tak również przeinaczy to na swój sposób. Byłam tego prawie pewna.

Tutaj bowiem nie chodziło o majątek i pieniądze, ale o uczciwość. Jeśli chodziło o moją krystalicznie czystą powłokę, niestety na końcu nie okazała się być tak przejrzysta, jak zakładałam. Brunet o zawadiackim usposobieniu do życia miał rację. Ten wariat miał rację. Sprowadziłam na siebie tyle nieszczęść, że nie zliczyłabym tego w jedną noc. No właśnie. Ja. Ja sprowadziłam je do swego życia. I zamierzałam oszczędzić tego niewinnej istocie, która była kwestią pierwszorzędną jeśli chodziło o aktualne priorytety.

Barti nie był zachwycony pomysłem wynajęcia lokalu dla dwóch osób. Tak szczerze powiedziawszy w ogóle nie był zachwycony całą historią, którą musiałam opowiedzieć zanim w ogóle zechciał mnie wysłuchać. Czy naprawdę zależało mi na Leonie? Aktualna atmosfera między nami nie należała do tych, w których pije się smaczną kawkę i opowiada o dawnych czasach. Wprawdzie nie szliśmy jeszcze na noże, a sam zainteresowany i tatuś w jednym, nie odezwał się od momentu kłótni w szpitalu. Moje zachowanie było poniżej poziomu, ale tak właśnie działają hormony oraz facet, w którym jesteś szaleńczo zakochana. I nad wszystko wiedziałam, że tej prawdy nie zamiotę pod dywan.

Telefon z prośbą narady wykonałam do Niny. Ta z pełną premedytacją wystawiła mi swego brata i wkręciła go w rodzinne spotkanie. Na początku obawiałam się odmowy. Lokal, w którym poznał Negri nie był zapewne dla niego zwykłymi kilkoma ścianami, przepełnionymi stolikami i kolorowymi światłami. Dzięki resztce pomyślności jednak udało się mu przemóc wariacki upór, co dało mi zielone światło, co do rozpoczęcia bitwy o przyszłość.

Siedząc pod sceną, wpatrywałam się w ustawione na niej światła. Dawno nie byłam w tym miejscu. Zbyt długo również zwlekałam z powrotem na stare śmieci, które w dzisiejszym położeniu wcale nie wydawały mi się tak tragiczne. Siostra dowiedziawszy się o mej ciąży od razu kazała przesłać zdjęcia wyników badań. Nie winiłam jej za brak wiary. Byłyśmy mocno skołowane przez rodzinne zawirowania, które wręcz kipiały od nadmiaru przekrętów.

Chrząknięcie dochodzące zza mych pleców, wybudziło umysł ze stagnacji. Czułam się bezpieczna. Po raz pierwszy w życiu nie byłam przerażona. Jakim cudem? Nie byłam sama. Jeśli tylko pozwolono mi dostąpić daru, o którym tyle opowiadał Pan Antoni...musiałam być wdzięczna i silna. Już nie dla samej siebie.

- Teatrzyk? Nieźle. - dopiero teraz odwróciłam się w jego stronę. Elegancki ubiór sygnalizował o pełnym profesjonalizmie. Leon przecież ubóstwiał być poprawny, punktualny i przygotowany. Szkoda, że informacje, których miałam zamiar udzielić nie były jednymi z tych, na które obydwoje moglibyśmy się przyszykować.

- Uwielbiam ten twój ton. Romantyk i cham w jednym. - uśmiechnęłam się szyderczo. Nie miałam zamiaru kopać leżącego, ale sam się o to prosił.

- Za to właśnie ja nie uwielbiam Ciebie. Żaden ze mnie romantyk. Chyba wystarczająco się o tym przekonałaś. - rozmierzwione przez wiatr włosy oraz delikatny, zadbany zarost bardzo mu pasowały. W pełni wyglądał na hrabię, który czeka na swą ofiarę. Żądny krwi niewinnych miał tylko jedną, podstawową wadę. Nie potrafił grać nieprzejętego. Dobrze, może w towarzystwie Michała, Alicji czy też innych wyniosłych osłów, którzy pochodzili z tego samego ekskluzywnego półświatka. Nina, ja...ludzie, którzy znali go na wylot byli piętą achillesową. Nie potrafił ukrywać emocji, nawet pod najdroższym z płaszczy noszących się na nim wręcz idealnie.

- Przekonałam. Skutki tego nieprzemyślanego kroku noszę po dziś dzień. - miałam go za inteligentnego mężczyznę, który w pewnym momencie zrozumie o czym mowa.

- Jasne. - zagryzł dolną wargę i pokręcił głową w obydwie strony. - Po jaką cholerę mnie tutaj zwabiłyście? - zaczął rozglądać się po każdym z kątów lokalu. Unikał mego spojrzenia, co oznaczało tylko jedno. Bał się, że przepadnie. I co lepsze dla mnie, wiedziałam że to zrobi.

- Na sam początek...nic od Ciebie nie chcę. Musisz wiedzieć, że naprawdę nie zamierzałam robić tego w dany sposób, ale...nie pozostawiliśmy sobie wyboru. - spojrzenie jakie we mnie utkwiło nie należało do tych pełnych romantycznych wibracji. Jego granica cierpliwości przypominała toczącą się z śnieżystych gór, lawinę. Przybierała ona coraz większą prędkość, a co za tym idzie...Leon po prostu stawał się coraz mocniej zirytowany.

- A miałem wybór, Pola? Wybór? Dałaś mi go? - kiedy znalazł się tuż przede mną, poczułam drżenie kolan i mocne pocenie się dłoni. Był jak narkotyk, którego odstawiłam w bardzo złym momencie. Jakbym nie dokończyła podróży i wróciła z niej w połowie do szarego, pustego domu.

Stąpnęłam z nogi na nogę, a potem bez słowa oddaliłam się o dwa kroki. Widocznie nie uważałam na lekcjach fizyki, bo siłę przyciągania jaka drgała między nami, nadal była dla mnie niezrozumiała. Moje oddalenie, przywołało go bliżej. Czułam bijące ciepło oraz pojawiający się wraz z nim cudowny zapach. Ten należący tylko do niego.

- Bawiłaś się w jakieś role...i fakt, też nie byłem święty. Nie mogłem dać Ci serca, bo zwyczajnie w świecie go nie posiadam...posiadałem. - skuliłam wzrok i wzięłam głęboki wdech. Był zbyt blisko abym mogła wydusić z siebie choćby słowo pełne zniewagi. Krzywdzenie go zawsze było łatwiejsze z dystansu. Negri była największym z możliwych, który pozwolił na zabawę jego kosztem. - Moja matka śni mi się po nocach. Od zmysłów odchodzę, jak pomyślę sobie ile jestem winny tej rodzinie...tyle, że to nie jest ważne.

- Ważne. - szepnęłam, dławiąc się wstydem. - Jest ważne, Leon. - musiałam mu powiedzieć. - Może nigdy nie spłacimy długu, który zaciągnęliśmy wobec swoich bliskich, ale...czy chociaż wobec siebie...- nadal nie potrafiłam podnieść wzroku.

- Nie. - zawadził palcem o mój podbródek, czym kazał na siebie spojrzeć. - Nie ma takiej rzeczy, która mnie uratuje. Negri też była pomysłem na moment. Cokolwiek sobie wymyśliłaś Pola, to się nie wydarzy.

- Szkoda. - złapałam za dłoń, która dotykała mej twarzy i ucałowałam jej wierzch. Był jak w tranie. Na koniec pogładziłam ją, a potem uwolniłam z serdecznej czułości. Kolejno wyminęłam jego osobę i podeszłam do stolika, na którym położyłam przygotowane dokumenty medyczne. Nie zwrócił na nie uwagi, ponieważ to ja byłam centrum jego zainteresowania.

Łapiąc za kluczę od lokalu, uśmiechnęłam się smutno, zwyczajnie do samej siebie. Bo taka właśnie musiałam być. Samotna w walce o rozwiązanie wszelkich problemów.

- Pójdę już. - spokojny ton pożegnania wcale mnie nie zdziwił. Smutek, który pozostał również.

Kroki dochodzące ze strony schodów, które prowadziły do wyjścia, dudniły równomiernie z pulsem w mojej klatce piersiowej. Nie wolno było mi tracić wiary oraz siły. Jedynie jego. Jego musiałam stracić.



Siedzieliśmy, jak na obradach okrągłego stołu. Tymon spoglądał na komórkę, która warczała co kilka minut. Narzeczona, która wyjechała do matki nadal nie dawała mu spokoju. Biedaczek przejęty kłótnią, mimo wszystko przyjechał do nas na prośbę Sylwii oraz Miłosza. Ten drugi był w nieco mniej entuzjastycznym humorze przez wzgląd na obcego gościa, ale ze względu na mnie odpuścił.

Sylwia parzyła herbatę oraz kawę zgodnie z złożonymi wcześniej zamówieniami. Skupiona na wypełnianiu cukierniczki, utkwiła spojrzeniem w jednym punkcie. Gdy przesypała zbytnią ilość, która wyleciała na powierzchnię blatu, syknęła ze złości.

- Jasna cholera! - niezadowolona próbowała wyrazić ogrom emocji, które udzieliły się wszystkim wokół mnie.

- To nie jest koniec świata. - Miłosz spojrzał na mnie z uśmiechem i kilka razy przeczesał długą brodę. - Przynajmniej oszczędziłaś dziecku towarzystwa tego...- Sylwia zgromiła go nienawistnym mruknięciem pod nosem, za co poniekąd jej dziękowałam.

- Spróbuję mu powiedzieć. - nie byłam zła, a jedynie smutna i zdeterminowana. Nie chciałam pozbawiać dziecka, ojca. Zwyczajnie w świecie chciałam aby poznało ono jego dobrą stronę, której byłam pewna. - Jeśli nie dziś, to za jakiś czas...- wzięłam głęboki wdech, rozmasowując ciężkie skronie. Byłam zmęczona, to fakt. Po prostu chciałam dojść do końca podróży, o której wcześniej wspominałam.

- Powinnaś. - Sylwia chciała wspierać mnie w każdej decyzji. Taka solidarność była wzruszająco miła.

- Nie powinna. - Tymon wystrzelił niczym z procy. Gdy wszyscy na niego spojrzeliśmy, wzruszył ramionami i zaśmiał się pod nosem. - Mam zrobić wykład o byciu facetem? - oblizał wargi i wstał, idąc w kierunku piszczącego czajnika. Sylwia była zbyt przejęta jego bardzo odmiennym stanowiskiem. Jeszcze niedawno chciał dla mnie szczęśliwego zakończenia z ojcem dziecka przy boku. Co się więc stało?

- Nagle jesteś jej przeciwnikiem? - Sylwia niepotrzebnie chciała ugodzić w męskie ego.

- Nie jestem jej wrogiem. - szatyn wziął kubek z herbatą i podał mi go, puszczając oczko. - Mimo wszystko ten dupek nie potrzebuje jej w swoim życiu. Po co się narzucać? - widziałam jak twarz blondynki bordowieje. Gdy nabrała powietrza w policzki, Miłek zastopował ją gestem ręki.

- Bo jest ojcem. - spojrzałam na brzuch.

- Nie jest. Ojciec to nie tylko wynik na badaniach, kochani. - pokręcił głową i usiadł z powrotem na swoim miejscu. - A ten człowiek nie potrzebuje rodziny, a specjalisty. Leon ma problem ze samym sobą. Dopóki nie rozprawi się z demonami przeszłości, nie macie na co liczyć. - upił łyk kawy, po którym Miłosz niechętnie kiwnął głową w stronę Sylwii. Wszyscy zamilkli, ale burza w mej głowie dopiero się rozszalała.

- Wy też tak myślicie? - falowałam między dwoma opcjami. Mogłam odejść i zapomnieć, mając nadzieję, że kiedyś zrozumie swój błąd, albo żyć obok niego. Nie z nim, ale z wielkim ciężarem. Z bólem, tęsknotą i widokiem córki czy syna, który widziałby w ojcu nie tylko tę jasną stronę.

- Co dokładnie powiedział? - Sylwia usiadła obok mnie i spojrzała głęboko w me pochmurne i zmrużone oczy. Od ostatniej rozmowy nie sypiałam dobrze.

- Żadna rzecz go nie zmieni. - to nie była odpowiedź dla przyjaciółki, ale dla mnie samej. Odpowiedź, która nie była satysfakcjonująca ale prawdziwa. Leon nie potrzebował mnie ani dziecka. Potrzebował ratunku.

- Nie rozumiem. - blondynka wlała na twarz grymas zaskoczenia pomieszanego ze zgryzotą. - Jak Pan Antoni może mieć za wnuka takiego diabła. - świst powietrza z jej ust przypominał gwizdnięcie.

- Muszę zadzwonić. - wyrwałam się z koła terapeutycznego i pognałam w kierunku pokoju gościnnego, w którym od kilku tygodni nocowałam tylko dzięki gościnności przyjaciół.

Nie zastanawiając się złapałam za komórkę leżącą na szafce nocnej. Wybrałam jeden z ostatnich numerów, które było mi dane znać na pamięć. Nina odezwała się po trzech sygnałach.

- Hej. Nie dzwoniłam bo domyślam się jak poszło....- nie dokończyła. - Leon był niczym tornado...- musiałam się upewnić.

- Mówił coś? - nie wiem czego oczekiwałam.

- Myślę, że potrzebujecie czasu, Pola. Z daleka od siebie. On nie jest gotowy...ma sporo na głowie. - wszystko zostało rozstrzygnięte.

- Przyjadę jutro odwiedzić Pana Antoniego. Ostatni raz. - bolało, jak cholera.

- Pola, tu nie chodzi o dziadka. - chciała znaleźć sposób na bezbolesne rozstanie. Szkoda, że takie nie istniało.

- Masz rację. - pogładziłam materiał koszulki w miejscu, gdzie właśnie znajdował się mój największy problem, jak i szczęście.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger