poniedziałek, 2 lipca 2018

BEZ ZWĄTPIENIA (VII) - ZAKOŃCZENIE

Witam i żegnam :) Bez Zwątpienia kończy swą historię. Plan B wchodzi na czołówkę bloga. Kolejna część już jutro.




***

Marlena

- Zmęczona jestem, Gosia. - wpatrywałam się w aplikację, gdzie wyświetliła się ikonka biletów lotniczych. Kierunek? To nie było ważne. Gdziekolwiek byle z dala od aktualnego miejsca oraz problemów.

Nie wiedziałam, dlaczego siłuje się z kimś, kto jakkolwiek bym nie próbowała, nie chcę przemóc się aby zawalczyć. Byliśmy niedobrani, jak postacie z kreskówek. Niczym Tom i Jerry, którzy goniąc się w kółko w gruncie rzeczy nie zdawali sobie sprawy, jak wiele dla siebie znaczą. Kim byłam w tym sporze charakterów i temperamentów? Nikim. Ja zwyczajnie w świecie pragnęłam śniadania do łóżka, niekoniecznie u Tifannniego. Pocałunków, których było mi brak...bez smucenia się tym najważniejszym, który powinien wszystko uratować zamiast być formą pożegnania.

- Ucieczka to nie najlepszy pomysł. - spojrzała na zegarek, który dostała ode mnie na osiemnaste urodziny. - Poza tym...Emil? Chcesz go zostawić?

- Mam dosyć. - pierwsza z brzegu wyskoczył Berlin. Niezbyt wygórowana cena, dodatkowo w najszybszym terminie. Odlot za dwa dni. Czemu jakby w pośpiechu kliknęłam na ikonkę rezerwacji.

- Co z galerią? Co z Panem Henrykiem? Chcesz odejść? - za dużo pytań.

- Już to zrobiłam. - jedno kliknięcie przekierowało mnie na stronę główną, gdzie wyświetliła się informacja o pomyślnym zakupie. Jakby ciężar spadł z ramion. Kiedy podniosłam wzrok, Gośka siedziała naburmuszona, jak balon. - Co mam Ci powiedzieć? Muszę coś ze sobą zrobić. Ta farsa przypomina tanią, wenezuelską telenowelę. 

- Tu się zgodzę. - złapała za jedną z mych dłoni i uścisnęła ją. - Będzie dobrze.

Miałam taką nadzieję. Kipiałam z emocji, które dławiły gardło przy kolejnych smutnych i samotnych wieczorach. Żeby chociaż  usłyszeć pukanie do drzwi i jego głos. Byłam zdruzgotana wizją jego nieobecności. Brak głupawego śmiechu i dogryzania przez te kilka dni i tak dał w kość. Dlaczego więc uciekałam? Tak. Uciekałam.

Skoro posiadanie mnie pod ręką nie robiło na nim wrażenia, musiałam sprawdzić jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, będąc na przeciwległych stronach. Miałam wielką nadzieję na pościg w jego wydaniu. Jednak to, co dopiero miało się wydarzyć...zmieniło mój pogląd na nas o sto osiemdziesiąt stopni. 

***
Emil

Trzy miesiące. Tyle minęło od ostatniej wiadomości ze strony Gośki, która dowiedziała się gdzie wyjechała. Wyjechała? Uciekła. Najdalej od wszystkiego, co ją raniło. Wszystkiego, co wyniszczyło nasze życia. Ja? Mogłem jedynie czekać.

Podnosząc się z łóżka, które było mym jedynym przyjacielem od kilku zakrapianych alkoholem dni, poczułem ból w skroniach. Zmiętoszony, jak papier w kieszeni, ziewnąłem na całe gardło i wreszcie zdecydowałem się wyjść z depresyjnego dołka. Krocząc do toalety, usłyszałem, jak telefon leżący na stoliku coraz głośniej wibruje. Niczym zwierzę chwyciłem aparat i od razu odebrałem połączenie przychodzące. Tak. Cierpliwość wystawiana na próbę, połączona z tęsknotą dawała o sobie znać.

- Słucham? - głos automatycznej sekretarki informującej o pozostawionych wiadomościach na poczcie głosowej, zdenerwował mnie jeszcze bardziej niż dotychczas. 

- Masz jedną wiadomość głosową. Wciśnij jeden...- wkurzony do granic, nacisnąłem pieprzony klawisz. - "Cześć. Tutaj...Daniel. Jeśli tego słuchasz to upewnij się, że siedzisz." - czułem, jak tracę władzę w nogach. Ciało przeszedł zimny dreszcz, a głowa zaczęła pulsować od bólu jeszcze mocniej niż przy samej pobudce. - "Chciałem się upewnić, że żyjesz i przy okazji...Siedmiecka 25, Opole. To wystarczy. Do usłyszenia." 

Wpisując adres w polu wyszukiwania przeglądarki, trząsłem się jak galareta. Jeśli ktoś robił sobie jaja, mógł zapłacić za nie życiem. To, co wyskoczyło w wynikach, wprawiło umysł w nostalgiczny i przerażający nastrój. Szpital psychiatryczny w Opolu. Jakim cudem?


Emil


- Sala Pana Daniela była tutaj. - młoda kobieta wskazała na jeden z pokoi, w których umieszczano chorych pacjentów. Szpital psychiatryczny był ostatnim miejscem, które chciałbym kiedykolwiek odwiedzić, ale sprawa zmarłego przyjaciela nie dawała mi spokoju.

- Ktoś robił sobie ze mnie żarty albo...dostałem ten adres przez pocztę głosową...to Daniel. - spojrzała na mnie, jak na jednego z obecnych zewsząd podopiecznych. Jeśli miałem zamiar nie pakować się w dodatkowe kłopoty, musiałem wyjaśnić całą sprawę. - Sądzę, że ktoś się naśmiewa...

- Dyrektor szpitala czeka na Pana w gabinecie. Był dobrym przyjacielem pana kolegi. - raczej na odwrót.

- Jasne. - kiedy przeszliśmy cały długi korytarz pełen zamkniętych sal oraz pokoi, dotarłem do władcy tego miejsca. Dreszcz przechodzący po plecach, udowodnił że nie byłem już tak chętny na zmierzenie się z prawdą, jakakolwiek by ona nie była.

- Zapraszam. - schrypnięty, starczy głos należał do wysokiego, brodatego doktora. Siwizna prześwitująca na ciemnych włosach jedynie dopasowała się do całego wyobrażenia o nim. - Niech Pan siada.

Gdy znalazłem się po drugiej stronie biurka, popatrzyłem na ścianę pełną jego certyfikatów oraz dyplomów.

- Jest Pan przyjacielem Daniela, dlatego wierzę, że wie Pan trochę o jego wybrykach. - wyciągnął z szuflady stary telefon i popatrzył na mnie. - Wiadomość, którą dostałeś...została wysłana wczoraj z tego aparatu.

- To Pan. - odetchnąłem z ulgą i zamknąłem oczy. Kamień o wadze kilku ton ciążący na sercu, stoczył się do jego stóp.

- Nie. - znajomy głos dochodzący zza moich pleców, nie pozwolił się obrócić. - To byłem ja.

Wściekłość wlała się na kark i rozgrzała całe ciało. Julian. Z uśmiechem na ustach podszedł w moją stronę i stanął naprzeciw.

- Jesteś na tyle odważny żeby poznać prawdę o swoim przyjacielu? - doktor zamierzał powstrzymać rozlew krwi.

- Jeszcze jedno słowo! - warknąłem, łapiąc go za poły marynarki i przyciągając do siebie. Chciałem zabić go nie tylko za aktualną akcję, ale również za Marlenę. Jeśli miał dostać, to raz i porządnie.

- Chcesz wiedzieć, gdzie jest Mary? - dopiero teraz poluzowałem uścisk. - Więc mnie wysłuchasz.

***

Marlena

Berlin był dzisiaj o wiele spokojniejszy. Parada równości pozostawiła po sobie trochę hałasu w głowie oraz małego kaca, ale w gruncie rzeczy bawiłam się przednio. Julek obiecał, że wróci z samego rana i pojedziemy na jakieś dziwne wystawy. Choć nie bardzo miałam na to ochotę, nie zamierzałam robić mu wyrzutów.

Odkąd uciekłam, ciągle myślałam. Jakbym próbowała odcinać po kawałku dawne przeżycia, dorośleć z każdym dniem i nie zawracać. Szkoda jednak, że to nie było tak proste jak mogłoby się wydawać. Widok Emila był tym częstszy im mniej o nim rozmyślałam. W koszmarach, podczas obecnych w nim ucieczek pojawiał się znikąd i ratował mnie. Jakby na złość całemu światu i tej chorej sytuacji w jakiej się znaleźliśmy.

Jak długo czekałam? Za długo. Myślałam, że powróci. I pomimo, że jakaś część serca wypierała się tych chęci, to nie mogłam okłamywać samej siebie w nieskończoność.

Gładząc czworonoga o imieniu Bali, który należał do siostry Julka, wgapiałam się w jego czarne ślepia patrzące na deszcz za oknem. Łzy zalewające teraz mą twarz, nie były wynikiem smutku ale zwykłej tęsknoty. Pragnęłam aby był tutaj z nami ktoś jeszcze. Ktoś, kto nigdy nie powinien był mnie spotkać.

Długi błękitny sweter, który naciągnęłam na kolana był prezentem od młodszej przyjaciółki. Łucja czyli siostra mego wspólnika tworzącego sekretne, nowe życie, dała mi go pierwszego dnia po przyjeździe. Stanowił dziwną wartość dotyczącą nowego etapu, a przez ten fakt, niechętnie go zdejmowałam. Dopasowane białe, długie skarpety komponowały się z nim dosyć dobrze. Tutaj już wszystko bowiem pozostawiałam losowi. Nie obchodził mnie makijaż czy ubiór skoro nie mogłam usłyszeć komplementu z ust człowieka, którego zdanie liczyło się dla mniej najbardziej.

- Hej! - kopniaki w drzwi wejściowe, wybudziły mnie z transu. Słysząc głos blondyna, popędziłam w ich stronę i od razu mu otworzyłam. Gdy delikatny uśmiech wszedł do środka wraz z właścicielem, a ja stanęłam naprzeciw cieniowi, który do złudzenia przypominał Emila...zachłysnęłam się strachem.

- Ja...- warga zaczęła drżeć ze strachu...podekscytowania...sama już nie wiedziałam, co czuć w takim momencie.

Jego zapach, długie rzęsy, obecność była jak narkotyk. Czekałam na powiew odwagi, który mógłby zaprosić go do środka albo chociaż przywitać się. Pół roku. Jakby nic się nie zmieniło, nadal reagowałam na niego w jeden sposób.

- Wychodzę. - Julek wyminął nas i odszedł w stronę windy, do której wsiadł i pozostawił nas samych sobie.

Cisza trwała bardzo długo. Nie odważyłam się jej przełamać, a jedynie uciekłam do wnętrza domu, zostawiając przy tym otwarte drzwi. Słysząc trzask zamka, wzdrygnęłam się. Jak na szpilkach, stąpałam po mieszkaniu w nadziei na brak agresji z jego strony. Bez pożegnania. Pamiętałam, jak go zostawiłam. Zapewne nie mogło obyć się bez napadu gniewu i słowotoku, jaki w nim drzemał. Trzy miesiące opanowania zostały przerwane i zapowiadały ogrom emocji. Jak załamanie chmury, która oczyścić powinna nas ze wszystkich wyrzutów.

Usiadłam na kozetce obok dużej, szklanej ściany która ukazywała migoczące centrum miasta. Kroki stały się donośniejsze, a gdy zakończyły swój musical, znajdował się już po drugiej stronie. Usiadłszy na jednym z foteli, wyłożył swe ciało, jak do snu. Cisza nadal trwała. Z zamkniętymi powiekami, wsłuchiwał się w nią. Bicie serca, które we mnie przyśpieszyło, odebrało zdolność mowy.

- To. Na to mnie skazałaś. Na dziewięćdziesiąt dni ...tego...- nawet gdy szeptał, nie mógł ukryć bólu. Drżał od niego, tak samo jak ja.

Nie mogłam odpowiedzieć, więc kolejny raz dałam mu wolną rękę i pozwoliłam wyrzucić wszystko, co siedziało w duszy. Jak Rhett. Był jak bohater mego ulubionego filmu, tyle że w nowoczesnym stylu. Brakowało tylko słynnego "I don't give a damn" oraz mojego płaczu.

- Najpierw igrałaś z Julkiem, potem mnie od siebie uzależniłaś, a na końcu spakowałaś manatki i...cisza. Dumna Mary, która sama nie wie, czego chce. - bolało, ale nie mogłam się poddać.

- Trucizna. - syknął i otworzył oczy, od razu spoglądając na mnie. - Tym jesteś. Nie dziwie się, że tyle czasu się broniłem.

- Więc, po jaką cholerę tu przyjechałeś? - nachylona bliżej w jego stronę, zadałam poważne pytanie. Kiedy wstał, dotarło do mnie jak bardzo zaigrałam sobie z jego chwiejącą się równowagą. Nie wiem, w którym momencie złapał mnie za przedramię i podciągnął do góry. Obezwładnił w mocnym uścisku, będąc bliżej niż kiedykolwiek. Wspólne oddechy splotły się ze sobą i doprowadziły do wrzenia.

- Zgadnij. - trącił czubek mojego nosa, swoim.

Wgryzłam się w niego. Jakbym rzuciła się naga w szalejące, zimne fale. Taka właśnie przy nim byłam. Wolna i beztroska. Niepohamowanego, silnego i bezczelnego mężczyzny pragnęłam.

Kilkanaście sekund później siedziałam na zimnym parapecie, którego temperaturę odczytywałam z nagich pośladków. Emil był całkowicie oddany, temu co robił. Gdy posadził mnie i od razu podciągnął materiał swetra do góry, zadrżałam. Gorące palce w połączeniu z oziębłym podłożem, spowodowały ciarki. Byłam, jak krucha laleczka z porcelany. Jeden mocny dotyk i rozpadłabym się dla niego. Co ciekawe, to ja prowadziłam rozgrywkę. Mogłam odczuć, jak boi się mego pierwszego oddania, ale to dodatkowo rozbudziło apetyt na więcej.

Bez reszty wtopiłam się w umięśnione ramiona i na sekundę przerwałam pocałunek. Musnęłam językiem jego dolną wargę, a chwilę później ściągnęłam z siebie jedyną partię odzieży. Błękitny sweter wylądował na podłodze i ukazał tym samym me przygotowane do pieszczot ciało. Upijał si tym widokiem do cna. Kiedy na koniec spojrzał w me oczy i ujął twarz w swe dłonie, głośno westchnęłam i zmrużyłam wzrok.

- Nie zrobię nic...- nadal patrzyłam mu w oczy. Drżące od emocji palce powędrowały do zamka bluzy, która zaczęła mi przeszkadzać. Mozolnie rozsuwałam bramy do najcudowniejszego miejsca na ziemi. Jego serce, bijące tak donoście, jak dzwon spotkało się wreszcie z mym dotykiem. Przykładając ją do klatki piersiowej, wciąż byłam z nim w kontakcie wzrokowym.

- Tak samo biło, gdy pierwszy raz uratowałeś mi życie...i rozwaliłeś zamek do drzwi. - szepnęłam, opierając swą głowę o jego czoło. Oddechy znów się splotły, a głowa zaczęła wrzeć od podniecenia. Ekscytacja rodząca się w podbrzuszu była znajoma.

- Pozwolisz, że dziś niczego nie będę rozwalał...może poza kilkoma szafkami i kanapą. - zerknął na białą kozetkę.

Miał mnie. Jakkolwiek by chciał, poddałabym mu się bez sprzeciwu. Tym razem to on wgryzł się w mój oddech. Pocałunek nabrał tempa, a kilka sekund wystarczyło, by pozbyć się z naszych ciał niepotrzebnych rzeczy. Wszystko fruwało w powietrzu, łącznie z słowami ekscytacji oraz delikatnym pojękiwaniem. Kiedy nadzy i zniecierpliwieni przylgnęliśmy do siebie, wbiłam paznokcie w szerokie barki.

- Wszystko wróciło do normy. - szepnął w me usta.

- Słucham? - spojrzałam w cudowne oczy, szukając odpowiedzi.

- Tutaj. - wziął me dłonie i opatulił nimi swą głowę. - Wszystko wróciło do normy. - zamknął oczy.

Jak mocno musiał mnie kochać, żeby wyrwać z siebie coś tak osobistego? Bardzo mocno. I z wzajemnością.



***

Pobudka w jego ramionach była cudem. Ósmym cudem świata, którego właśnie doświadczyłam. Gdy jego oddech oplatał me rozmierzwione włosy, a dłoń przykrywała moją, czułam się jak w filmie. Główna bohaterka, która wreszcie odnalazła szczęście i święty spokój. Taką też miałam nadzieję i ufałam, że leżący obok mnie człowiek również trochę jej posiada.

Umięśnione ciało, do którego przylegałam rozciągnęło się, a chwilę później usłyszałam pomruk zadowolenia. Gdy otwierał oczy, już na niego patrzyłam.

- Hej. - pocałował me czoło, a potem zawadiacko się uśmiechnął. Tak, jak przy naszej pierwszej kłótni. Nic się nie zmieniło. Jedynie wzrosłam w uczuciach, które właśnie dodawały mi skrzydeł.

- Śniadanie? -  zwinęłam się z łóżka i okryłam nagie ciało jednym z koców, leżących na podłodze. Wyśmiał moją wstydliwość, ale to nie przez wzgląd na nią musiałam się ukryć. Chciałam aby pozostawił sobie odrobinę siły na później. Szybko podskoczyłam w stronę kuchni, która znajdowała się za nami. Małe mieszkanko w centrum wystarczyło na pół roku ukrywania się, ale dziś zaczęło być w nim odrobinę ciasno. Zaczynałam marzyć o powrocie do kraju, tuląc się do mężczyzny, którego z pełną odpowiedzialnością miałam zamiar kochać do końca mych zwariowanych dni.

- Mam coś dla Ciebie. - podniósł się i pochwycił kurtkę zawieszoną na ramie łóżka. - To od Daniela.

Przez moment myślałam, że żartuje. Kiedy odwróciłam się od przygotowywanych w połowie kanapek, zobaczyłam poważną minę. Nie żartował.

- Znów chcesz nas...- nie miałam na to ochoty.

- Chodź tutaj. - kiwnął głową, a ja posłusznie udałam się w stronę rozwalonego łóżka. Usiadłam najbliżej, jak mogłam. Szorstkie usta złożyły na mym ramieniu pocałunek, a następnie wręczyły do dłoni zmiętą kopertę. - Twój brat był chory, jak wiesz...

- Nie róbmy tego. Skąd to masz? - pogładził mą twarz, a następnie spojrzał na skrawek zaklejonego papieru.

- Daniel przed wypadkiem...nie był na obozie sportowym. Uczęszczał do ośrodka...szpitala. Potrzebował pomocy, która niestety nie przyniosła rezultatów.

- O czym ty mówisz? - przeraziłam się na moment.

- Daniel miał chorobę afektywną dwubiegunową, Mary. - drżał mu głos. - Julek szukał informacji, ponieważ nie zgadzały mu się pewne zdarzenia. Skubany zaczął grzebać i dokopał się do wyników badań, które wystawił jeden z psychiatrów w tym ośrodku.

- Mój brat był psychicznie chory? - zaczynałam tracić grunt pod nogami.

- Nie. To nie było zależne od niego. Doktor powiedział, że wychodząc z ośrodka byli pewni jego częściowego wyzdrowienia. Miał jechać do nas na Sylwestra, trzy dni i powrót. Niestety zaplanował sobie to inaczej...- zastopował słowotok i zaczął rozmasowywać skronie. - List pozostawił w swoim pokoju tuż przed wyjazdem z ośrodka. Jeden dla Ciebie, jeden dla mnie, jeden dla twoich rodziców...i jeden dla Gosi. Nie chciałem zaczynać od końca, więc to ty zadecydujesz...

Szybko otworzyłam zawartość. Odeszłam kilka kroków w stronę drzwi balkonowych i otworzyłam je na oścież. Musiałam zażyć świeżego powietrza, zanim straciłabym przytomność. Głowa, jak huragan emocji, wczytywała się w kolejno napisane słowa.

"Są rzeczy, których nie potrafię wytłumaczyć. Żyję obok Ciebie, Gosi, rodziców, przyjaciół...a czasami mam wrażenie, że jestem jedynie obcym w tłumie uśmiechniętych ludzi. Nie odbierz tego źle. Kocham was. Jesteście cudowni. Ty jesteś cudowna i uwierz,  każdego dnia dziękuję Bogu, że jesteś moją siostrą. Niestety...ja nie potrafię nauczyć się tej dziecięcej naiwności oraz optymizmu. Każdy dzień jest dla mnie walką, Mary. Każda sekunda zbliża mnie do stanu, w którym mogę wybuchnąć. Jestem jak reaktor jądrowy, czekający na pomyłkę jakiegoś naukowca, będącego w tym przypadku bliską osobą. Problem w tym, że ja nawet nie czekam na błąd. To dzieje się samo. Nie wiem, jak wiele z tego zrozumiesz...jak wiele Ci powiedzą, ale wiedz, że nigdy w życiu nie chciałbym aby stała Ci się krzywda. Nie z mojego powodu, ani kogokolwiek innego. Wiem jednak, że nie jestem sobie w stanie tego obiecać. Bo...nie wiem co przyniesie nam jutro i czy przypadkiem ta duszność oraz gniew wzięty znikąd, nie powróci. Czasami miałem wrażenie, że jestem Ci za bliski i może dlatego Bóg chciał mnie ukarać. Że za bardzo chcę abyś była doskonała i bezpieczna, czym jednocześnie Cię skrzywdziłem. Jestem tak zepsuty, że chciałem ratować człowieka, niewymagającego ratunku. Przepraszam. Jeśli kiedykolwiek będziesz się zastanawiać czy odważyć się żyć...błagam, nie wracaj myślami do mnie. Nie obwiniaj się. Nie dręcz sumienia, które nie jest odpowiedzialne za to, co odebrało mi możliwość bycia przy tobie. To klątwa, którą zbiorę ze sobą na drugą stronę. Jeszcze nie wiem kiedy, ale wiem, że to stanie się już za jakiś czas. Nie wiem, w jaki sposób, ale wiem że muszę odejść. Muszę zapewnić Ci wolną rękę i spokój, o którym marzysz. Mam do Ciebie również jedną prośbę - jeśli w takim momencie będzie mogła ona cokolwiek znaczyć...zaryzykuj. Jeśli pokochasz, a potem zgubisz się...człowiek, który Cię odnajdzie będzie tym, który zawsze....pomimo zła, będzie przy tobie. Żyj, mała. Bez złudzeń. Bez kłamstw. Bez żalu. Bez zwątpienia. Żyj. Dla samej siebie."

Jedna z łez uderzyła o pergamin z ostatnimi słowami mego brata. Jakby wszystko uleciało. Złość, żal i niepewność. Dlaczego poczułam tak wiele ulgi? Kiedy męskie dłonie złapały mnie w uścisk, pozwoliłam sobie na delikatne łkanie połączone z uśmiechem na ustach.

- Kochał mnie. - przez cały czas się myliłam. Daniel nie był wrogiem. Był bohaterem, który poświęcił swe życie w zamian za moje. Zwinnie obróciłam się w stronę Emila i mocno wtuliłam się w bijącą gorącem, a zarazem otulającą spokojem, klatkę piersiową.

- Kochał. - szepnął i zamknął mnie w swych ramionach jeszcze mocniej.

Niebo nigdy nie płakało tak mocno, jak wtedy. Świat nigdy nie był tak przejrzysty, jak w tamtym momencie.

***


- Więc zero ślubu? - Gosia sączyła już zimne latte i wgapiała swój wzrok w jednego z kelnerów.

- Nie dam mu tej satysfakcji. - wzruszyłam ramionami, a potem zamknęłam oczy. Słoneczna pogoda Wrocławia była bardzo orzeźwiająca w porównaniu do deszczowego Berlina.  W dwa tygodnie po powrocie wywróciłam swe dotychczasowe życie do góry nogami.

- I pomyśleć, że Julek mu pomógł. - gdy oblizała usta, odwróciłam się w stronę celu jej obserwacji. Przystojny blondyn o wyglądzie wikinga spoglądał na nas, jak na małolaty.

- Ma to swoje plusy. Miałam dość słuchania o jego wadach. Emil też potrafi być jęczydupą. - zaśmiałyśmy się obydwie, a po chwili przyjaciółka przywołała kąsek, który obserwowała od kilku minut.

- Rachuneczek. - gdy chłopak skinął głową i odszedł w stronę lady, kopnęłam ją w kostkę.

- Opanuj się! - uśmiechnęłam się i wywróciłam oczami. - Justyna dała Ci kosza, ale to nie powód...

- Nie dała kosza! - napompowała swe policzki powietrzem i odwróciła spojrzenie. - Jesteśmy na etapie przyjaciół.

- Jasne. - położyłam na stoliku pięćdziesiąt złoty i wstałam, ciągnąc za sobą przyjaciółkę.

- Całkiem, całkiem był. - prychnęła, gdy w końcu jej hormony unormowały się.

Przechodziłyśmy obok wystawy, przy której stałam pierwszy raz, kiedy Emil po mnie przyjechał. Cudowny złoty blask nadal świecił, jak najpiękniejsza z gwiazd na nocnym niebie. Gdy uśmiechnęłam się, Gośka załapała za mą dłoń i wciągnęła do środka sklepiku.

Starsza kobieta popatrzyła na nas tajemniczo, ale po chwili machnęła dłonią i poprosiła tym samym abyśmy podeszły do lady.

- My po złote kolczyki. - blondynka wskazała na gablotkę, a właścicielka od razu popędziła w stronę wystawy, aby go przynieść.

- Proszę. - umieściła go na specjalnej tacce i podsunęła ją pod nasze nosy. Kiedy dotknęłam łańcuszka, poczułam jak prąd przechodzi przez moje ciało. - Panienka ma gust. Cztery lata czeka na właściciela.

- Cztery lata? - Gośka zaczęła zastanawiać się nad jego możliwymi wadami. Dla mnie był idealny.

- Młody chłopak przyniósł to tutaj. Cztery lata temu. Mówił, że kupił je siostrze, ale na pewno nie będzie chciała ich przyjąć. - czemu czułam, że znam podobną historię?

- Mówił co się stało? - Gośka była mistrzem.

- Podobno pobił kogoś, a kiedy chciał przeprosić i go podarować...mówił, że siostra go nie zechce. - jakbym dostała cegłą w czubek głowy.

- Czy wyglądał, jak on? - szarpałam się z torebką oraz portfelem kilkanaście dobrych sekund zanim wyciągnęłam fotografię z mych urodzin. Tą, którą nosiłam od śmierci Daniela.

- Nie wierzę. - staruszka złożyła dłonie, jak do modlitwy i popatrzyła na mnie. - Te same oczy! Ma panienka te same oczy!

- Nie do wiary! - Gośka skakała z radości i wpatrywała się w złote kolczyki.

- To nie może być przypadek! - wspomniała sprzedawczyni.

Spotkanie Emila. Wypadek z insuliną. Wystawa i nagle...jakby wszystko zaczęło układać się w magiczną całość.

- Bez zwątpienia. - ostatnie słowa jego listu same cisnęły się na usta. Byłam w domu. Nareszcie byłam tam, gdzie od zawsze chciałam. Bezpieczna pod okiem brata. Zakochana i szczęśliwa. Bez cienia jakichkolwiek wątpliwości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger