czwartek, 5 lipca 2018

Plan B (VIII)

Lećmy z tematem. 

Pozdrawiam. Wasza A.




***

Krążąc obok łóżka Pana Antoniego, nie zauważyłam cichego wślizgnięcia się Niny. Gdy chrząknęła, momentalnie ocknęłam się z transu. Kojąc nerwy, usiadłam na fotelu znajdującym się tuż przy łóżku mego podopiecznego, a po chwili spojrzałam na niego. Kruchy i bezbronny człowiek, chcący jedynie świętego spokoju i odejścia w ciszy. Łaknęłam dla niego tego samego, ale przy obecnej sytuacji nie mogłam wrócić na stare śmieci. 

Nina skupiała na mnie wzrok tak, że mogłaby wywiercić w mej głowie dziurę. W końcu nie wytrzymałam napięcia i kiwnęłam głową w jej stronę, co jednoznaczne było z uwolnieniem słowotoku jaki w niej drzemał.

- Powinnaś jeszcze raz przemyśleć parę spraw. - podeszła do mnie i położyła swą dłoń na ramieniu, delikatnie je głaszcząc.

Leon wyjątkowo wysłuchał mej prośby i zniknął z domu. W duszy dziękowałam wszystkiemu co niemożliwe, gdyż zapewne nie wytrzymałabym i w efekcie podziękowała za pomoc. Sam lekarz, który okazał się jedynym rozsądnym przyjacielem Sylwii, kazał pogratulować mu szybkiej reakcji i bezbłędnej oceny medycznej. Pech Ci los, ideał w pełnej klasie.

- Nie ma mowy. Nie powiem mu o niczym. Tak samo, jak ty. - podniosłam wzrok i spojrzałam groźnie. Odsunęła dotyk i usiadła na łóżku tuż obok swego dziadka. Powoli zaczęła gładzić schorowane dłonie. Oddychał, jak poturbowany czołg, chcący jeszcze walczyć. Dusza młodzieńca walczącego w Powstaniu nadal w nim drzemała. Poczułam, jak ma dusza zapada się głębiej. Traciłam ojca. Traciłam człowieka, który nauczył mnie i innych tak wielu rzeczy. Skromności, wiary i nadziei, która niestety wystawiła mnie do wiatru.

- Jasne. - skwitowała, nadal patrząc w stronę nieobecnego z nami Antoniego. - Musisz jednak zostać. Kuchnia przygotowuje kolację dla Ciebie, mnie i L...- wydałam z siebie jęk zaskoczenia i pokręciłam głową. Gdy na twarz wydobył się uśmiech, zrozumiała że nie powinna była tego mówić.

- Zatrzymasz mnie jedynie siłą. - prychnęłam i ściszyłam ton głosu, który znacznie podniósł się na samą myśl o diable z samego piekielnego grajdołka, zarządzającym tą całą zorganizowaną kolacją.

- Błagam Cię. To podziękowanie w zamian za pomoc z majątkiem, Panem Antonim...i tak dalej. - szepnęła i zrobiła przy tym minę pięciolatki, proszącej o dodatkową porcję cukru.

- Dobra. - po krótkim namyśle i ja zorganizowałam pewien plan. - Przyprowadzę Michała. W końcu gdyby nie on...- czekałam na reakcję. Coś podpowiadało, że spodoba jej się ten pomysł.

- Jesteście znów razem? - bingo. Jak śliwa w kompot.

- Nie. W sumie to nie wiem czym jesteśmy...jest bardzo...- musiałam pociągnąć za odpowiednie sznurki, aby język Niny nabrał rozpędu do wyznań.

- Przystojny i przyjacielski...- gdy zarechotałam, posłała mi gromiące spojrzenie. Odwróciłam głowę i wzięłam kilka głębokich oddechów. - Pies ogrodnika! - syknęła.

- Ja? - palcem dotknęłam swej klatki piersiowej i udałam oburzoną. - Czuję, że to nie o mnie chodzi. - naburmuszając swe policzki oraz czerwieniąc się pod kolor swego satynowego szlafroka, przyznała rację. 

- Jak tam sobie chcesz. Ósma. - pocałowała starczą dłoń i wstała. Odchodząc z delikatnym uśmiechem na ustach, próbowała grać niezależną. - Bądźcie punktualnie. 

Miałam plan godny głównego rozgrywającego. I coś mi się wydawało, że zadziała. 

***

Desperacko zaczęłam grzebać w swej szafie, która niejako nie zapełniła się nowościami, poprzez modlitwy. Gdy dojrzałam koronkowy materiał, który miałam na sobie w nocy, wtedy gdy z Michałem zerwaliśmy pewne więzi...przypomniałam sobie o starym pracodawcy. Jego szare oczy, które zmieniały barwę w zależności od nastroju - tak przynajmniej mi się wydawało - nadal były ulubionymi. Chciałam patrzeć i wierzyć, że powiedzą mi coś, czego on nigdy nie zdoła z siebie wyrzucić. Co ja wyprawiałam? Pakowałam się w sam środek pobojowiska tylko po to aby uszczęśliwić Ninę i Michała, a sama zamierzałam stracić przy tym głowę. 

Żadnej sukienki, poprzysięgłam sobie. Dumna, jak paw ściągnęłam z wieszaka starą, rockową koszulkę. Trzaskając drzwiczkami, nie dosłyszałam kroków nadchodzących z korytarza. Kiedy odwróciłam się w stronę hałasu, zauważyłam przyjaciółkę, trzymającą torby z zakupami spożywczymi. Jej wzrok skupił się na podkoszulku trzymanym w mych dłoniach, co poskutkowało niezadowoleniem gromadzącym się w jej wnętrzu.  Wielka pani stylistka od siedmiu boleści, w życiu nie wypuściłaby mnie w czymś takim. Jej obecność tutaj była totalnym zbiegiem okoliczności albo farsą urządzoną przez tego u góry, który od dawna zabawiał się mym kosztem. 

- Rzuć to. - na razie jedynie szeptała. Jakby uszło z niej powietrze, które wypełniła determinacją w zdobyciu mej dzisiejszej kreacji. - Już! 

- To kolacja służbowa! - warknęłam, ale na nic zdały się groźby czy prośby. Po kilku sekundach odrzuciła siatki na bok i doskoczyła do mnie niczym zwierzę. Szarpałam się dobre pięć minut, aż  wyrwała ode mnie ciemny materiał i pobiegła w stronę kosza. Kiedy otworzyła klapę, klęknęłam. 

- Zostaw! Błagam! - nie mogła mi przecież tego zrobić.

- Czarna dopasowana, którą kupiłam Ci na ostatnich wyprzedażach całkiem się nada. - wlała na twarz grymas zadowolenia i uniosła głowę. Dłoń, w której trzymała podkoszulek zawisła nad otwartym śmietnikiem.

Groźba poskutkowała. Szybko wyciągnęłam z dna szafy metkowane, dopasowane cholerstwo. Kiedy przyłożyłam ją do swego ciała, usłyszałam za plecami pomruk zadowolenia. Wewnętrznie też go poczułam. Mruknięcie satysfakcji dotyczącej tego, co chodziło po mej głowie.

Jadąc do niego, nie spodziewałam się miłosierdzia. Wiedziałam, że Leon odczyta przybycie z Michałem jako oznakę mego pójścia dalej. Może i udałoby się udawać i wymusić na nim jakąkolwiek zmianę, ale wiedziałam, że brunet się nie złamie. Co, jak co jego uczucia były proste jak budowa cepa. Negri i nikt więcej.

Gdy spojrzałam na Michała, który skupiał się na trasie, mimowolnie kąciki ust uniosły się do góry. Nina była bardzo energiczna, frywolna i niezależna, ale w głębi duszy potrzebowała opieki. Czemu nie wpadłam na to wcześniej? Cóż, Michał był łakomym kąskiem. Pomagał w odcięciu się od toksycznej relacji, która pomimo wszystkiemu co się wydarzyło, wracała do mnie jak bumerang. Z szarookim nie dało się skończyć. Jak z serialem, który ubóstwiany przez Ciebie i wychwalany pod niebiosa, zostaje zdjęty z anteny...a ty wciąż oglądasz powtórki, mając nadzieję na cud odrodzenia. Prawda, że głupie? Tak. Też tak myślałam.

- Patrzysz na mnie, jakbym co najmniej szedł do ślubu. - ten znowu swoje.

- Cóż, kandydatka na twojej drodze jest w prost urodzona do wiecznej drogi i innych rzeczy. - przypomniałam sobie tatuaż Niny, który przedstawiał słońce. Jej opalona skóra współgrała z ciemnymi włosami oraz śnieżnobiałym uśmiechem. Egzotyczna uroda mogła być idealną opcją dla jej kontrastu w postaci skandynawskiego wojownika.

- Kandydatka? W coś ty mnie wplątała? - uśmiechał się gdy pytał, więc nie był temu przeciwny.

- Zobaczysz. Siostra Leona. - czekałam na inną reakcję niż wybuch śmiechu.

- Najpierw ty, a teraz siostra? Chcesz żeby Leon spędził za kratkami dożywocie? Morderstwo w podwójnym afekcie. - pokręcił głową i po krótkim namyślę, spojrzał na mnie. - No dobra. Lubi czerwone wino? - punkt zwrotny.

- Bardzo.- nie miałam pojęcia, ale czego nie robi się dla miłości, prawda?

***
Pukając w drzwi, czułam spięcie ciała. Jakby fala zimnego prądu przeszła od czubków palców u stóp, aż do czubka głowy. Michał kazał ująć się pod ramię i uśmiechnąć. W dłoniach trzymał drogą butlę bordowego alkoholu. Kiedy gospodarz otworzył drzwi, a następnie zobaczył nas, poczułam grobowy chłód.Resztkami sił panował nad własnym ego i złością, która chciała wykurzyć niezapowiedzianego gościa w postaci Michała.

- Zapraszam. - udawał obojętność, ale mogłam wyczuć jak samczy głód lubiący rywalizację zżera go od środka. Dłonie zacisnął w pięści, a szczęka mocno zacisnęła się, powodując wyostrzenie rysów twarzy.

- Dzięki. - szepnęłam i wkroczyłam wraz z przyjacielem do salonu. Nina podniosła wzrok i zamarła. To mieli rodzinne. Skulona na krześle jeszcze przed kilkoma sekundami, wgapiała się w telefon komórkowy. Gdy tylko ujrzała Michała, przybrała pewną siebie pozę. Z uśmiechem na ustach popatrzyła na naszą dwójkę, ale podświadomie chciała aby to blondyn odwzajemnił tę uprzejmość. W tym przypadku akurat nie musiała się prosić. Oczarowany przyjaciółką, nie zwrócił uwagi na Leona, który zaproponował mu miejsce obok siebie.

- Może otworzę wino? - zaczarowany urokiem brunetki, przyjaciel dostał łokciowy cios w przedramię i na sekundę wybudził się z transu. - Leon mi pomoże...- choć nie było mi na rękę granie uprzejmej, musiałam pomóc szczęściu. Nina szalała na punkcie facetów, jak Michał. Skąd niby wiem? Całe życie pragnęła miłości, której nie dał jej ojciec. Moment, w którym uchwyciłam spojrzeniem ekran telefonu, gdzie przeglądała strony z sukniami ślubnymi...była tylko kobietą. I jak każda chciała czegoś "swojego".

- Jasne. - Michał podał torebkę i udał się w kierunku stołu. - Pozwolisz...

- Zapraszam. - Nina odsunęła krzesło obok siebie i tym samym zaprosiła go do rozmowy.

Nie wiem dlaczego, ale złość Leona nie minęła. Jakim cudem mógł być tak ślepy? Negri, ja, związki...o co ja pytałam? Ten facet nie zrozumiał żadnej z wskazówek, które podrzucił mu los. Ja  byłam stratą zwaną "ryzykiem zawodowym".

Nie zwróciłam uwagi na to czy za mną podąża. Pan ciemności, obrażony na cały świat mimo wszystko pozostawił siostrę i Michała samych sobie, posłusznie znikając im z oczu. Kiedy zajęłam się szukaniem kieliszków, on wyjął alkohol z udekorowanej torebki i rozpoczął operacje "korkociąg".
Sfrustrowany trzaskał drzwiczkami szafek oraz szufladami, tak jakby co najmniej wyrządziły mu w dzieciństwie większą krzywdę.

- Druga od lewej w ostatnim filarze. - powiedziałam jakby do samej siebie. Bingo. Nawet jeśli tutaj nie pracowałam, to przejęłam nawyki. Pewnie gdyby nie Negri tak to mogłoby wyglądać. Ja gotująca kolację, on zajmujący się przygotowaniem nam drinków...niesamowita Idylla.  Szkoda, że to jedynie wyobrażenia. Przecież i tak czułabym to, co czułam od samego początku. Od dnia, w którym zaniemówiłam gdy przyciągnął mnie do siebie i kazał spojrzeć w sobie oczy. Opieka nad jego dziadkiem była przyjemnością, jak i przekleństwem.

Nadal milczał. Odwróciwszy się z dwoma kielichami w dłoniach, ujrzałam diabła. Złego do granic możliwości, chcącego znaleźć sobie zbłąkaną duszę. Pierwszy raz ujrzałam go w takim stanie.

- Machasz mi Michałem przed nosem, aby zrobić na złość? - oparł się naprężonym od nerwów ciałem o stojącą na środku wysepkę kuchenną.

- Ależ ty jesteś samolubnym bratem. Daj jej się nacieszyć. - prychnęłam pod nosem i podeszłam bliżej aby chwycić butelkę i otwieracz. Gdy stanęłam obok od razu skorzystał z okazji i zrobił to, co umiał najlepiej. Mocny ucisk na przedramieniu postawił mnie przed warkoczącą pod nosem maszyną do zabijania. Błękitne przy jego dzisiejszej kreacji tęczówki, skakały spojrzeniem na usta, a następnie patrzyły prosto w me źrenice. Czułam znajomy zapach, od którego uginały się nogi. Dziś jednak musiałam trzymać fason. Nie mogłam odpuścić tylko dlatego, że wyglądał na rozbitego. Czuć mógł zupełnie inaczej i tak właśnie podejrzewałam, że sprawa się miewa.

- Wrócisz, prawda? - opuścił z tonu i poluzował dotyk. Co mogłam zrobić? Jak mogłam mu wybaczyć? Jego sercem oraz duszą rządziła inna postać.

- Dopóki ona jest tutaj. - spojrzałam na lewą część unoszącej się przede mną klatki piersiowej. - Nie mogę.

- Nie ma jej. - wyrwałam się z jego otoczki, która za każdym razem przyciągała mnie, jak pole magnetyczne. Pochwyciłam butelkę oraz trzy kieliszki, a potem zniknęłam w korytarzu. Kiedy już miałam przekroczyć próg do salonu, w uszach zadudnił flirciarski śmiech. Wychyliłam się zza ściany aby móc poznać powód tak dobrego nastroju.

Nina pokazywała blondynowi swój rodzinny album, zabawnie komentując każdego z jej członków. Gdy tak wgapiała się w zdjęcia, Michał wlepiał swój wzrok w nią. Patrzył z ukosa, grawerując jej imię w swych myślach. Jeden raz, kiedy obdarowała go uroczym uśmiechem, przeczesał swój zarost i zarechotał, jak nastolatek. Jeśli to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, to ja mogłam pożegnać się z moją na amen.

Czując ciepły oddech na szyi, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Grunt osunął się, kiedy do mózgu przepłynęła informacja o tym, co stojący za mną brunet wyprawia. Wdychał mój zapach. Tak! I dodatkowo nie poprosił o zgodę! Niczym poparzona odskoczyłam w tył, nadeptując tym samym na jedną z wielkich stóp. Syknął, a ja wykorzystałam moment słabości i zawróciłam się w bezpieczny teren serca domu. Niczym lwica stanęłam do walki z korkiem wina, a gdy udało mi się go usunąć, bez pardonu wlałam jego zawartość do kieliszka zapełniając go prawie po brzegi.

Na raz wychyliłam trzy czwarte napoju, aż nerwy nieco nie opadły. Stał znów obok. Nie zwracałam uwagi na nic innego oprócz swego świętego spokoju, który skrupulatnie wystawiał na próbę. Gdy stanął za mną i przylgnął swym ciałem, poczułam uderzenie gorąca.

- Odwróć się, popatrz mi w oczy i powiedz, że mam dać Ci spokój. - warunek. Niczym władca, chcący mieć powód do ścięcia jednego ze swych poddanych. Dosłownie, chciał mnie zniszczyć.

Powolnym ruchem okręciłam się na pięcie i spojrzałam w cudowne oczy, przebrzydłego kameleona. Taki właśnie był. Dopasowywał się do ról. Może właśnie dlatego też czułam z nim te specyficzne wibracje. Ja też żyłam pod przykrywką. W pełni świadoma, że go okłamuje, nie wiedziałam natomiast, że okłamuję samą siebie.

- Nie kocham Cię. - wywróciłam oczami. Wygrywał z każdą kolejną sekundą....

- Nie, nie, nie. - zahaczył palcem o mój podbródek i nakierował twarz tak, aby stanowiła centrum jego władczego spojrzenia. - Teraz.

- Nie...- za długo. To trwało za długo, aby mógł poczekać. Wyczuł blef i stało się.

Zaatakował me usta z podwójną siłą. Był graczem w najlepsze, a mimo to nie wyczułam w pocałunku jakiegokolwiek pozerstwa czy ulgi. On naprawdę...mnie całował!

- Hej. - głos Niny wylał się na nas jak kubeł zimnej wody. Zmieszana i zawstydzona powędrowałam od razu w stronę lodówki, szukając w niej leku na obecny stan zażenowania. Leon wręcz przeciwnie bawił się świetnie. - Jedziemy...na miasto. Potańczyć i...lecicie z nami? - pytanie retoryczne.

- Nie. Bawcie się. - odpowiedzialny braciszek już knuł kolejny plan zaszczucia mnie w róg tak, aby mógł wykorzystać sytuację.

- Pola? - z udawanym zainteresowaniem, zagrałam rolę zaskoczonej i zdezorientowanej. Wewnętrzna burza pozostawała jednak wiele do życzenia. Byłam, jak huragan sprzecznych emocji.

- Leć. - uniosłam głowę znad drzwiczek lodówki i uśmiechnęłam się.

- W takim razie...pa. - spojrzała z uśmiechem na mnie oraz brata, a potem zniknęła.

Cisza. Głucha cisza, którą przerwał jedynie trzask drzwi wyjściowych, dochodzący z korytarza, był swego rodzaju znakiem z niebios. Przynajmniej dla bruneta. Ja właśnie sięgnęłam piekła.

- Możesz wyjść ze swojego środowiska naturalnego? - miałam ochotę przyfasolić mu w twarz!

- Ty! Słuchaj no...- doskoczyłam i kolejny raz przepadłam. Pocałunek uderzył we mnie niczym tonowy blok w posadzkę. Rozwalona przez jego namiętność i tym razem o wiele śmielszy dotyk, ugięłam się pod ciężarem doznań. Falowałam w tańcu bliskości, przestając myśleć jak Pola. Byłam każdym z swych wcieleń, które skrzętnie chowałam w odmętach duszy. Byłam wojowniczą i pełną nadziei kobietą, która zdobyła się na skok w przepaść. Jedynym echem, niedającym mi pełnej swobody w całym zamieszaniu był głos. Głos rozsądku śmiejący się i przyglądający z boku. Jak widz. Głos krzyczący "to nie będzie miękkie lądowanie!".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger