czwartek, 19 lipca 2018

Plan B (X)



Zdradzę wam sekret...jeszcze pięć. Pięć części kochani. Od 10 sierpnia nowe opowiadanie, które przypominam, wybieracie sami. 

Tymczasem zapraszam do czeluści piekła Leona i Poli. 

Pozdrawiam. Wasza A.

***

Nocowanie w wielkim domu pod jego nieobecność, nie było najlepszym pomysłem. Co jednak miała zarobić dusza, która martwiła się o swego podopiecznego? Diabeł ściągnął go tutaj zaraz po dwóch tygodniach od ostatniej hospitalizacji i nie pozwolił już wrócić do hospicjum. Nina nadal twierdziła, że to przez atmosferę, która panowała w domu odkąd Leon stracił głowę dla śpiewaczki. Część winy spadła również na mnie. Bezsprzecznie miałam spory udział w całym bałaganie, który się tutaj utworzył. Gdybym nie pokusiła się o zakochanie w tak bezuczuciowym snobie, mogłabym nadal gotować dla Pana Antoniego, bez obaw iż jego wnuk zdecyduje się zakręcić mną, jak żywnie mu się spodoba. A tak? Miał mnie od samego początku drogi, aż dowmawiania słodkich kłamstw. Że też wcale nie uczyłam się na błędach. 

Kiedy dłoń staruszka zadrżała, wybudziłam się z delikatnej hibernacji. Podniosłam głowę i zobaczyłam lekki uśmiech, rozpromieniający się w towarzystwie bladej cery oraz zmarszczek. 

- Dobrze, że wróciłaś. - szeptał. - Urszulko nawet nie wiesz, jak mi Ciebie brakowało. - przerażona podniosłam się z klęczek, gdzie ułatwiało to spanie przy jego łóżku. Gdy dotknęłam zimnego czoła, znów się uśmiechnął. - Poznałem piękną dziewczynę. Chciałabyś ją poznać...mogłaby być naszą córką. 

Byłam smutna i rozgoryczona, to fakt. Nikt jednak nie mógł sprawić mi większego komplementu, który wynagrodziłby ostatnie krzywdy niż Pan Antoni. Wzruszona musiałam powstrzymać się przed histerią, aby nie pogorszyć jego stanu. 

- Antoni...- szepnęłam i pogładziłam jego policzek. 

- Zmęczony jestem kochana. Naprawdę zmęczony. - mocne krztuszenie, przeraziło mnie. - Naprawdę...zmęczony...- gdy zaczął się dusić, od razu złapałam za telefon. Głos w słuchawce poprosił o kilka istotnych informacji, ale chaos który właśnie we mnie zapanował, nie pozwolił na logiczny słowotok. 

Dopiero przy trzecim pytaniu, opanowałam emocje. Szybko podniosłam głowę staruszka i zawołałam Ninę, która siedziała w swoim biurze tuż obok sypialni. 

- Nina! - krzyczałam, tracąc całkowitą kontrolę nad nerwami.

Brunetka wpadła do nas w przeciągu kilku kolejnych sekund. Podbiegła do mnie i popatrzyła na duszącego się staruszka. 

- Trzymaj go. Tutaj. Ja lecę po zimną wodę ...- pamiętałam co, nie co z wykładów mamy na temat ataków przy zapaleniu płuc. Domyśliłam się, że dzisiejszą dawkę Laura zwyczajnie w świecie ominęła. Zdenerwowana do granic możliwości, wybiegłam z sypialni niczym strzała. 

Szalałam niczym huragan. W momencie apogeum szału, nie zważałam na to co robię. Gdy jedna ze szklanek wypadła wprost na blat i stłukła się na małe kawałeczki, nawet nie poczułam skaleczenia. Musiałam skupić się na pomocy i zimnej wodzie. Musiałam się skupić i uratować jedyną osobę, na której teraz najmocniej mi zależało. 

Kiedy dzwonek do drzwi oraz donośne pukanie zadudniło w uszach, oderwałam się od zlewu. Popędziłam w stronę korytarza i natychmiastowo zareagowałam na przybycie ratowników. Bez zbędnych komentarzy wskazałam im piętro oraz zwięźle opisałam stan, w którym znajdował się podopieczny. 

Gdy kilkanaście sekund później szłam obok noszy, na których go wynoszono, czułam się pusta oraz zepsuta. Jak gdybym go zdradziła. Jakby zostawiła i pozbawiła go mojej opieki, ze względu na egoizm uczuć do człowieka, który w rzeczywistości był nic niewartą przygodą. Więc jak mogłam czuć się gdy znajdował się już w karetce, a jedyną osobą upoważnioną do obecności w niej była Nina? Jedyną gorszą rzeczą był widok Leona, który przejąłby tę rolę. Problem w tym, że to nie miała prawa bytu. Leon bowiem pojawił się kilkanaście minut później, widząc mnie w swym domu, całkowicie samą, nie mając pojęcia o tym, co właśnie się wydarzyło. 

***


Stałam na środku korytarza, nie wypowiadając ani jednego słowa. Tak, jak w momencie gdy podbiegł do mnie, zobaczywszy głęboką ranę w dłoni i wsadził do samochodu. Tak, jak w sekundzie gdy Nina zadzwoniła do niego i kazała natychmiast przyjechać do szpitala, do którego i tak się kierowaliśmy. Wszystko stało się ciche, beznamiętne i bez wyrazu. Jakbym stanęła w miejscu, chcąc odpocząć. 

Lekarz opatrujący mą rękę nie mógł domyślić się, że jestem w słabej kondycji. Jedynie on usłyszał kilka złożonych zdań, będący zadowalającymi odpowiedziami, które nie utrudniały mu pracy. Bo przecież to nie ja byłam ważna. Nie ja byłam tutaj centrum. Chciałam jedynie przejść przez zbędne oględziny i udać się do przytomnego staruszka, który jeszcze kilka godzin do tyłu pomylił mnie ze swoją żoną. 

Siedząca naprzeciwko sali Nina wgapiała się w telefon. Michał pojawił się pół godziny po jej telefonie i bynajmniej nie miał zamiaru zostawić jej z tym wszystkim samej. Jedynie ja i Leon nie byliśmy w stanie zmusić się do płaczu. Coś się zepsuło. I nawet w takiej chwili, jak ta nie potrafiliśmy odpuścić wojny toczącej się w naszych głowach. Bo ja nie mogłam wpaść mu w ramiona, a on nie pozwoliłby sobie na okazanie słabości. To nie miało sensu. Nawet w momencie, gdy przez mini sekundę zobaczyłam w nim cień współczucia dla mej dłoni, wiedziałam, że to jedynie dłoń. Nasze głowy znajdowały się w zupełnie różnych miejscach. On kierował się racjonalnością, a ja zwyczajnie w świecie, skupiłam swą uwagę na najważniejszej ze spraw. 

- Dawno to się stało? - Michał zwrócił się w moją stronę. 

- Kilka godzin. - odparłam beznamiętnie, opierając się o zimną ścianę korytarza. Z zamkniętymi oczami, próbowałam wsłuchać się w głuchą ciszę, którą ktoś próbował mi umiejętnie zakłócić. 

- Czemu oni nic nie mówią...- Nina bujana w objęciach blondyna, spuściła z tonu. Szanowałam go za takie sytuacje. Właśnie to stanowiło mocną stronę prawdziwego faceta. Brak hamulców przed zaangażowaniem. I pomyśleć, że mogłabym być teraz na jej miejscu. Przed oczy wlał się obraz Leona. A może nie tylko obraz? Zapach, który właśnie wciągnęłam do nozdrzy był intensywniejszy. Stał po drugiej stronie. Naprzeciwko mnie. Do zapachu dołączyło dziwne uczucie bycia obserwowaną. 

Kiedy miałam zamiar odpuścić i odejść na przeciwny koniec korytarza, aby od niego uciec, usłyszeliśmy trzask drzwi sali Pana Antoniego. Lekarz prowadzący wyszedł naprzeciw Ninie oraz Leonowi, ale ja wcale nie zamierzałam stać z boku. Pojawiłam się przy niebieskim fartuchu jako pierwsza. 

- Co z nim? - byłam niczym kat, szukający ofiary.

- Jest Pani rodziną pacjenta? - nie miał pojęcia w jak wielkie kłopoty mógł się wpakować. 

- Posłuchaj ty...- Leon złapał i uścisnął me przedramię.

- Można udzielić informacji Panie doktorze. To opiekunka mojego dziadka. Zadzwoniła po waszych  chłopaków, żeby mu pomóc. - spojrzałam na jego dłoń, która po tych słowach, szybko odsunęła się. 

- Więc...- bufon z teczką zmierzył mnie wzrokiem. - Stan jest krytyczny. Infekcja płucna w stanie zaawansowanym. - wziął głęboki wdech i zmierzył nas wszystkich po kolei. - Trzy dni, cztery tygodnie, a może dwa miesiące...nie więcej. - Nina rozszlochała się na amen, co uciszyła bliskość Michała. Siadając znów na krzesłach przed salą, starali się przetrawić emocje. Co czułam ja? Bałam się, że właśnie...nic. Że właśnie wszystko zostało mi odebrane. 

- Nie zna Pan możliwości...jesteśmy zamożną rodziną. - w tym wypadku jego status społeczny mógł nas uratować. Brunet popatrzył z nadzieją na lekarza. 

- Panie Leonie, powiem wprost. Nie każdą rzecz można kupić. Przede wszystkim czas. Tego niestety, nie można. - był szczery, a to się ceniło. Choć sprawiał wrażenie nieprzejętego, wiedziałam że ma racje. Gdy odszedł w stronę sali i pozostawił nas z nową informacją samym sobie, spojrzałam na zabandażowaną dłoń. Leon powiódł za mną wzrokiem, a po chwili wyciągnął swoją, by móc mnie dotknąć. Gdy chciał jej dosięgnąć, wycofałam się kilka kroków w tył i kucnęłam przy jednej ze ścian. 

- Nie powinniśmy go przenosić. Zabawa w najlepsze...a gdzie w tym wszystkim dziadek? - Ninie zebrało się na wyrzuty sumienia. 

- Hospicjum to było jedyne wyjście. Przecież...- Leon tylko naprowadził mnie na pierwsze skojarzenie. 

- Gdybym została, nie trafiłby tutaj. - wycedziłam przez zęby. Kiedy wszyscy spojrzeli na mnie, uśmiechnęłam się. - Trzeba było zostać na swoim miejscu...- szepnęłam w dodatkowych słowach. Leon drgnął ze złości. Wiedziałam, że będzie chciał nas usprawiedliwić, ale to nie miało znaczenia.

- To nie ma nic wspólnego...- podszedł do mnie, a ja kolejny raz odsunęłam się. Tak szybko, jak  wstałam, od razu skierowałam kroki w stronę wyjścia. Nie mogłam zostać. Nie potrafiłam przerabiać tego tematu w takim stanie. Zwyczajnie w świecie wiedziałam jakie konsekwencje ta relacja na nas sprowadziła, ale domyślałam się również, że Leon nie będzie mógł ich dostrzec. Byłam jednak w ogromnym błędzie, co do jego zapału. Donośny krzyk i głos mocnych stąpnięć po szpitalnym holu, nie należał do przyjemnych. 

- Pola! Stój do jasnej cholery! - szarpnięciem za ramię, odwrócił mnie w swoją stronę. Jak oparzona oderwałam się od jego uścisku i z powrotem obrałam kierunek. Kolejny dotyk, który chciał mnie do niego przyciągnąć, został nagrodzony siarczystym uderzeniem w policzek. Zszokowany do granic możliwości, zszokowany zmierzył mnie swym pełnym bólu wzrokiem. 

- Dotarło?! - szał wdarł się do każdej komórki w mym ciele. Popchnęłam go, ale nie zareagował. Krzyczałam nie zważając na pielęgniarki, które właśnie podbiegły w naszą stronę. - Już?! Przeszło?! Czy mam dać Ci więcej powodów abyś mnie wreszcie zrozumiał?! - kolejny brak reakcji, spotęgował agresję. 

- Proszę się uspokoić! - jedna z pielęgniarek stanęła między mną, a brunetem. Kiedy zmierzyłam ją wzrokiem, zbladła. Nie mogła jednak dopuścić do rękoczynów. Ja? Ja byłam zdruzgotana i wściekła. A wściekłość, która we mnie żyła za nic w świecie, nie chciała założyć smyczy. 

- Uspokoję się! - krzyknęłam. Sekundę później Nina wraz z Michałem wychylili się zza rogu drugiego korytarza i zaczęli zmierzać w naszą stronę. - Prawda, Leon?! - krzyknęłam po raz ostatni. - Uspokoję się, jak znikniesz z mojego życia. - warknęłam przez zaciśnięte zębiska. 

Był, jak niewolnik, przyjmujący baty. Posłusznie, bez jęków, wyniszczał się w środku. Ja byłam batem. Byłam tym ostrzem wbijanym kilkukrotnie w jego sumienie. Chciałam aby bolało, go tak mocno, jak mnie. Choć na samym początku obiecałam sobie, nie dopuścić go do mej granicy cierpliwości. 

- Pola, wyjdźmy na powietrze...- Nina chciała być mi deską ratunku, która była niczym tlen dla umarłego. 

- Nie! - warknęłam i na nią. Pierwszy raz uderzyłam w osobę, która broniła mnie od tego całego wstrząsu, który zafundował mi jej brat. - Niczego, ani nikogo z was nie potrzebuję. - byłam klątwą, której miano otrzymała Zofia Czarnecka. 

- Nie wyżywaj się na nich...jeśli chcesz kogoś osądzić, to śmiało...celuj. - Leon próbował ochronić siostrę oraz blondyna. 

- Ja nikogo nie osądzam. Ja zwyczajnie w świecie...żałuję, że Cię poznałam. - ironiczny uśmiech i koniec spektaklu. 

Krocząc do wyjścia, chciałam stać się niewidzialną. Szpital obserwował mnie z przerażeniem i strachem. Tak powinno wyglądać życie wnuczki kobiety, żyjącej dla takich chwil, prawda? Sekund uwagi, podziwu, przerażenia jej osobą i smutku. Wielkiego smutku, zatracającego każdego człowieka w ciemności. 


Nie zamierzałam odpuścić. Chciałam jedynie uśpić czujność i pozostawić niektóre ciążące sprawy na później. Leon musiał odejść od trzęsącego się wulkanu w środku mego serca, a jedynym sposobem było usunięcie się w mrok. Teraz gdy nadarzyła się okazja do spokojnego czuwania przy boku Pana Antoniego, musiałam zaryzykować. 

Krętackimi sposobami udało mi się urobić Sylwię i przekonać ją do zatelefonowania do przyjaciółki z dawnych lat, która była prawą ręką lekarza Pana Antoniego. Dziwny zbieg okoliczności działał na moją korzyść, więc mogłam jedynie dziękować za resztki współczucia i skorzystać z danej mi szansy. 

- Tylko pięć minut. - szła rozglądając się na boki, zabezpieczając swoją dalszą karierę. - Wie Pani, że ta awantura w dniu wczorajszym...

- Wiem. - nadal czułam wstyd. - Muszę się z nim zobaczyć. Ten człowiek jest dla mnie, jak ojciec. 

Gdy stanęłyśmy obok sali, rozejrzała się jeszcze raz i otworzyła drzwi. 

- Pięć minut. - skarciła mnie spojrzeniem i kiwnęła głową aby dać mi znak. 

Podłączony do kroplówki, leżący tak spokojnie, wyglądał jak w te popołudnia, w których odpoczywał na świeżym powietrzu. Ja rozwiązywałam krzyżówki, on spokojnie drzemał i wszystko było w najlepszym porządku. Było. Dokładnie tak. Delikatnie przesunęłam krzesło do jego łóżka, aby móc być jak najbliżej. Obiecałam sobie, że zrobię to bez cięć, ale teraz nie wydawało się to tak proste. Kiedy patrzyłeś na osobę, która była wszystkim co cenisz, a nagle musiałeś ją utracić...zaangażowanie znikało. Pieniądze, miłość, siły witalne. Czułam się, jak manekin odgrywający rolę człowieka. 

- Mam coś dla Pana. - wyciągnęłam z kieszeni kurtki płytę na której nagrałam kilka piosenek Cohena. - Jutro Panu puszczą...ma Pan radio więc nie będzie problemu....- pogładziłam wierzch plastiku i nagle coś pękło. Łzy poleciały strumieniami. Musiałam zdusić jęk rozpaczy i na spokojnie patrzeć, jak człowiek który praktycznie mnie wychował, powoli umiera. - Może nawet byśmy zatańczyli....ale nie mam odpowiednich butów. Babcia zawsze powtarzała, że dama nie tańczy w byle czym...- próbowałam poskładać wszystko w całość. Na moment zamknęłam oczy i uspokoiłam oddech. Gdy otworzyłam je, zobaczyłam odbicie na monitorze wyświetlającym funkcje życiowe.

- Jak się tu dostałaś? - miałam ogromnego pecha.

- Już idę. - zerwałam się jak poparzona. Kiedy zagrodził mi przejście, spojrzałam na niego tak jak wczoraj. Pełna złości oraz obrzydzenia. Może niekoniecznie skierowanej jedynie względem niego, a nas obojga.

- Nie przyszedłem żeby Cię przestraszyć. - pokręcił głową. Czarny, elegancki płaszcz, rozmierzwione włosy i zaczerwienione oczy sygnalizowały o jego stanie emocjonalnym w bardzo wymowny sposób. Był wrakiem człowieka. I to wcale nie było związane z nami, a z Panem Antonim. Był jego przewodnikiem i opiekunem. - Też nie mogłem usnąć...

- Zostawiłam płytę. Puść mu ją jutro w porze obiadowej, dobrze? - kiwnęłam głową, próbując go wyminąć. Kolejna pułapka. Im dalej chciałam uciec, tym bardziej się do niego zbliżałam.

- Możesz przyjść. To także twoja rodzina. - nie mogłam na niego spojrzeć. Wodziłam wzrokiem po progach ścian, klamce u drzwi, roletach, ale za nic w świecie nie potrafiłam się przemóc. Zapach, obecność otumaniła mnie co prawda, ale nie pozwoliła na jakąkolwiek bliskość. Nawet tą platoniczną.

- Przyjdę kiedy indziej. - kolejny krok i kolejna blokada. Patrzył na mnie zawieszony, a ja wciąż wyglądałam jak ukarana pięciolatka. Spuszczona głowa i zero kontaktu wzrokowego.

- Kiedy? - nie mogłam pozwolić mu na takie pytania.

- Sama zadecyduję. - odważyłam się zawalczyć. Kiedy oczy spotkały się z przepełnionym troską spojrzeniem, o mały włos nie skapitulowałam.

- Jasne. - byliśmy z całkowicie różnych światów. Co więc przyciągnęło takiego złego króla w moje strony? Inna księżniczka. Ta, która była mym lustrzanym odbiciem, ale i całkowitym przeciwieństwem. - Kiedy? - zaśmiałam się bezwarunkowo.

- Co próbujesz zrobić, Leon? - zapytałam bardzo poważnie. - Chcesz wybaczenia? Pokuty? Czy obydwóch rzeczy na raz?

- Ciebie chcę. I bardzo frustruje mnie fakt, że nie mogę mieć. - nadszedł czas na prawdziwą rozmowę.

- Ponieważ ty zawsze pragniesz tego, czego mieć nie możesz. Jak już to dostaniesz...to wyrzucasz na śmietnik. Taka natura zdobywcy, prawda? - cofnęłam się o krok i popatrzyłam za ramię, gdzie spał Pan Antoni. - Szkoda, że nigdy taki nie będziesz.

- Mogę spróbować. - za mało. Jak dla mnie za mało.

- Myślisz, że tylko ty przeszedłeś przez mękę? - popatrzyłam pytająco i prychnęłam na głos. - Ojca na oczy nie widziałam odkąd skończyłam siedem lat. Matka to niespełnione ambicje, które próbowały ratować mnie od zguby przed losem pokręconej babki. Ta z kolei była damską wersją amanta, chcącą zażyć szczęścia, które ktoś kiedyś jej odebrał. Może to wszystko wygląda Ci na karę od losu...i może sam ze sobą nie pogodziłeś się, że ktoś zabrał Ci mamę...albo ty sam...- zamknął oczy.

- Dość. - szepnął.

- Tyle, że to pic na wodę, Leon. Obwinianie się, chłód i brak empatii połączony z obsesją, która ubzdurała sobie, że Negri jest dla Ciebie substytutem szczęścia. Negri nigdy nie była prawdziwa, tak jak twoja wina względem śmierci twojej mamy.

- I tak jak twoja względem mojego dziadka. - tu nie miał racji.

- Różnica jest ogromna, Leon. - nie mogliśmy być razem. - Ty nie miałeś wpływu na los twojej mamy. Ja mogłam się nim opiekować. W zamian zaczęłam wracać do rzeczy, które mnie wyniszczały...a tobie zrobiły mętlik w głowie. Przepraszam. - poczułam zdenerwowanie, emanujące od niego z każdej strony.

- Ja nikogo w życiu nie kochałem, Pola. Jedynie Ciebie...- błąd.

- Negri. Nie mnie, a Negri. - kiwnął głową i zamknął oczy.

- To wszystko jest takie popieprzone, Pola. Chciałbym, żebyśmy cofnęli się do nocy gdy wróciłaś z randki...albo jeszcze wcześniej...- pogodził się z rzeczywistością.

- Znajdziesz kobietę, która będzie i gwiazdą, i kurą domową. Będziesz miał gromadkę dzieciaków i zestarzejesz się przy boku swej żony, mając w głowie jedynie dziwaczne wspomnienia z nami w roli głównej. Zobaczysz jeszcze wszystko wróci do normy...

- Przestań mówić tak, jakbyś chciała...- cięcie.

- Życz mi tego samego, Leon. - uśmiechnęłam się smutno i mocno przytuliłam emanującego ciepłem, wysokiego wariata. Nie odwzajemnił uścisku, ale wiedziałam, że właśnie w taki sposób radzi sobie z porażkami. Był wojownikiem. - Trzymaj się.

Dopiero teraz mnie wypuścił. I choć zapewne nie tak miała skończyć się bajka o Kopciuszku, to właśnie taką wersję rzeczywistość w dzisiejszych czasach, wolała mieć na ekranach. Bo ja nie byłam grzeczną i ułożoną oraz zapatrzoną w księcia, królewną. A Leon? Leon nie był księciem na białym koniu, chcącym uratować mnie od strasznej macochy. Przypominał bardziej zniewieściałego króla, który utracił swe życie na poczet klątwy. Ale jak to każda bajka ma w zwyczaju, jej zakończenie musiało być szczęśliwe. Tyle, że to akurat musiało skończyć się na dwóch różnych stronach. W dwóch różnych książkach. W dwóch różnych miejscach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger