poniedziałek, 30 lipca 2018

Plan B (XIII)

Jeszcze tylko 2 części kochani. 
Powiem krótko...będę tęsknić. 

Tymczasem nadal zapraszam do głosowania na opowiadanie kolejnego miesiąca. 

Pozdrawiam. Wasza A. 

***


Ostry chłód przylegający do nagich stóp, od razu zwrócił moją uwagę. Lód, na którym stałam również. Rozszalała wokoło śnieżna burza oraz ja stojąca w jej centrum, nie wydawały się realne. Starając się dojrzeć czegokolwiek poza białym pustkowiem, poczułam falę zimna uderzającą we mnie z ogromną siłą. Koronkowa sukienka, którą na sobie miałam do złudzenia przypominała tą, sprezentowaną dla mnie od Pana Antoniego. 

Kiedy kolejne uderzenie lodowatego powietrza połączonego z szorstkim śniegiem, uderzyło w twarz, przysłoniłam ją dłonią. Obrączka, którą po chwili na niej zauważyłam, zbiła mnie z tropu. Moja fantazja, jak się okazało, nie posiadała granic. Dynamicznym ruchem odwróciłam się w drugą stronę, aby móc dokładniej na nią spojrzeć. Wiatr oplatał teraz moje plecy, ale wcale nie zmienił temperatury. Pieprzony sen w jakim dane było mi zostać, nie był znajomy. 

Wielokrotnie słyszałam, że śni się nam to, o czym nie mamy pojęcia, iż myślimy. Mą ostatnią jednak nie był biegun północny, po którym latałabym w letniej odzieży. Coś więc nie współgrało z mymi rzeczywistymi pragnieniami albo zwyczajnie w świecie byłam gorzej zakręcona, niż mogłabym podejrzewać.  Skupiając wzrok na zimnym metalu oplatającym jeden z mych palców, poczułam się nieswojo. 

W sekundzie gdy pociągnęłam za niego i próbowałam ściągnąć, poczułam rozlewający się w klatce piersiowej ból. Coś uderzyło w nią z takim impetem, że kolana ugięły się, a płuca przestały funkcjonować. 

- Ah! - krzyknęłam, tracąc równowagę w nogach. Chwiejące się ciało nagle zostało złapane i opatulone w ramionach, tak szerokich i charakterystycznych, że tylko na złość sobie, mogłabym nie odgadnąć ich właściciela. 

Leon przylgnął do mnie całym ciałem, chowając tym samym od rozszalałej burzy. Duże dłonie schowały wewnątrz moje i mocno zacisnęły się na zaczerwienionej, wysuszonej od zimna skórze. Lekko odchylając się do tyłu,  zobaczyłam go. Cudowne oczy w kolorze pasującym do lodowiska  na którym staliśmy, patrzyły na mnie z tęsknotą. Jak mogłam pomyśleć, że się uwolnię? Niezwykły sen przypominający bajkę o zagubionej księżniczce i złym królu nagle przeobraził się w fantazję. Naprawdę cholernie go kochałam.  

- Zostań. - szepnął, przylgnąwszy do mnie jeszcze mocniej. Nie sądziłam, że można być bliżej. Bliżej jego źrenic, zapachu, ciała. Dopiero teraz poczułam się, jak jego część. Krew buzująca w żyłach, przywróciła normalny oddech. Trzaskający o nasze ciała mróz, zniknął. Wszystko ustało. Wszystko poza jego biciem serca, które było najlepszą rzeczą jaka mnie spotkała.

- Leon...- przy wypowiadaniu jego imienia poczułam wstrząs. Ciało zadygotało i wypadło z męskiego uścisku. Źrenice rozszerzyły się, a ja wróciłam do rzeczywistości.

Znalazłam się w sypialni. A ciarki na przedramionach oraz uczucie strachu, wlało się w każdy nerw. Mocno potrząsając głową, wciągnęłam powietrze do płuc. Gdy oddech uspokoił się, spojrzałam na zegarek. Czwarta nad ranem wyświetlająca się na ekranie telefonu oraz kilka połączeń nieodebranych.  Kontakt Niny oraz znajdująca się obok cyfra siedem, zaniepokoiły mnie. Bez namysłu złapałam za aparat i oddzwoniłam do niej.  

- Nina...- mocny szloch, którym odpowiedziała, przeraził mnie. - Halo? - musiałam wiedzieć, co się dzieję. 

- Dziadek...- opanowała się resztką sił. - Nie ma go, Pola. Nie ma...- po tych słowach rozłączyła mnie. 

Pot oblewający ciało, nie zniknął tak, jak smutek. Jeszcze przez kilka następnych minut siedziałam w ciszy, którą w końcu przerwał jęk z bólu. A ten znalazł się dokładnie w tym samym miejscu, w którym czułam go podczas snu. 

***


Sylwia nie pytała o jakiekolwiek szczegóły. Wsiadając ze mną do auta, zadbała wcześniej jedynie o to, abym ubrała się i wypiła witaminy, które zalecił Tymon. Bez jakichkolwiek sprzeciwów ze strony Miłka, pojechała tam ze mną, a ja doskonale zdawałam sobie sprawę z jej motywów. 

Na przekór nerwom, musiałam wyciszyć umysł. I to nie ze względu na samą siebie, ale kogoś o wiele ważniejszego. Przyjaciółka więc pilnowała abym zajęła się czymś innym niż nerwami oraz faktem straty kogoś mi najbliższego. Pytała o imię dla dziecka, kolor pokoju, cokolwiek co mogłoby otworzyć furtkę, pozwalający na odejście od czarnych wizji. 

Czy to pomagało? Nie. Całą energię wolałam skupić na Leonie. Czemu? Nie miałam bladego pojęcia czym był sen, ale powoli zaczynało mnie to przerażać. A jeśli chciałam nauczyć się z nich czegoś pożytecznego, postanowiłam poszukać wskazówek. Jedną z nich był właśnie on. Dopiero gdy zjawił się obok poczułam ulgę, prawda? Dlatego też milczałam i w ciszy powracałam do snu. 

- Odebrała w końcu? - wysiadłyśmy z samochodu i od razu skręciłyśmy w stronę drugiego wejścia na ostry dyżur. To Michał odpisał na wiadomość, co oznaczało, że jego ukochana musiała być w naprawdę kiepskim stanie. 

- Prawnik wysłał wiadomość. - odparłam, rozglądając się za jakąkolwiek osobą, która mogłaby udzielić nam informacji. - Mówił, że go przenieśli...- gdy Tymon pojawił się przed nami, odetchnęłam z ulgą. - Z nieba nam spadłeś...

- Pola, naprawdę próbowaliśmy...- nie mogłam dopuścić do siebie tej myśli. Dopiero teraz coś się odblokowało. Strach oraz złość opanowująca dłonie, zacisnęła je w pięści. 

- Gdzie oni są? - coś blokowało płacz. Jakbym traciła kontrolę, ale okruchami mocy trzymała się nadziei. Sylwia była idealnym towarzyszem. Jedynie trwała przy boku. Nie oceniając mnie, nie kładąc do głowy, wspierała w każdej sekundzie logicznych lub mniej logicznych rzeczy, jakie wyczyniałam. 

- Druga sala. Miał niewydolność...- nie musiał kończyć i tłumaczyć czegoś, co pół godziny wcześniej wbiło mnie w glebę. Nie potrzebowałam już zapewnień ani słodkich, pocieszających słów. Chciałam się pożegnać. Ale nawet to zostało mi odebrane. Nie byłam więc smutna, ale zła. Zła i rozgoryczona. Przeżyłam śmierć matki, a teraz ojca. Mała wiara żyjąca nadal, wewnątrz mnie była ósmym cudem świata. Tego musiałam się trzymać. 

Dynamiczny krok nie pozostawił w tyle mej osoby towarzyszącej. Sylwia z powagą na twarzy, pełną gotowością do pomocy, szła obok. Kiedy natrafiłyśmy na korytarz idący do dwóch pierwszych sal, zobaczyłam pobojowisko. Nina kucała tuż przy ścianie od strony sali. Zasłaniając usta dłonią, chciała uniknąć krzyku, który zapewne rozdzierał ją we wnętrzu. Michał oparty o drugą ze ścian, naprzeciw niej, próbował skupić myśli. Z zamkniętymi oczami, zaciśniętymi w cienką linię ustami, szukał pomocy. Ostatni z rodzinki, bliski memu sercu był nieobecny. Na moją korzyść mogłam oszczędzić nam dodatkowego stresu.

Gdy pojawiłam się obok blondyna, ten szybko powrócił do żywych i od razu wziął mnie ramiona.

- Wszystko będzie dobrze. - szepnął, przytulając mnie do siebie.

Wszyscy wokoło myśleli o mym ogromnym bólu, który zadławiłam. Nie spodziewali się, że będę silniejsza od nich wszystkich razem wziętych. Wiedziałam również, że tego chciał Pan Antoni. Po ostatniej rozmowie podczas, której pomylił mnie z kimś innym...zrozumiałam. Miał prawo odejść. W spokoju, wśród swych najbliższych. Posiadał do tego pełne prawo, a winy w kimkolwiek szukać było na próżno. Nawet we mnie.  Bo miłość była lekarstwem na całe zło świata. A ten człowiek przetrawił go bardzo dużo i dlatego też zasługiwał na oddanie mu uczucia. Nawet jeśli oznaczało to odejście na drugą stronę i pozostawienie nas....nie czułam się skrzywdzona.

Pan Antoni ubóstwiał życie, ale ponad to kochał mocniej tylko jedną rzecz. Bycie z Urszulą. Ze swoją ukochaną. Tą, która pozostawiła w jego rękach dom, syna oraz wielką odpowiedzialność. Ta, która poświęciła się dla swego dziecka oraz jego życia. To do niej uciekł. Właśnie dlatego nie mogłam pozwolić sobie oraz innym na dramaturgię. Ludzie, którzy go znali...powinni wiedzieć, że jest teraz najszczęśliwszym jakim kiedykolwiek mógłby sobie wymarzyć. Był bowiem nareszcie z nią.

- Już jest. - odpowiedziałam spokojnie, na co zareagował szokiem oraz szorstkim spojrzeniem.

Kiedy znalazłam się przy skulonym ciele Niny i pogładziłam ją po głowie, spojrzała na mnie. Przekrwione oczy, rozmazany makijaż oraz szaleństwo, które rodziło w niej spustoszenie, zwolniło mój zapał. Z nią musiałam być wyjątkowo ostrożna.

- Nie płaczesz...- szepnęła i zmrużyła wzrok filtrując moją twarz. - Jakim cudem...

- Już jest po wszystkim. - potarłam mokre policzki i zwróciłam na siebie pełną uwagę brązowych źrenic. - Twój dziadek zasłużył na spokój, Nina. Jak nikt inny. - uśmiechnęłam się smutno.

- Ty również. - głos zza mych pleców, od razu zasiał ziarno niepewności. Dlaczego zawsze pojawiał się wtedy, gdy łapałam równowagę? Przecież wiedział, że tracę przy każdym naszym spotkaniu.

- Odpuść. - Sylwia zaatakowała przede mną. - Odpuść sobie i daj im chwilę. Zaraz znikamy. - nie bawiła się w mojego adwokata. Chciała jedynie abym nie wycofała się ze swych postanowień.

- Widzę, że wszystko wróciło do normy. - kiedy wstałam i spojrzałam na niego, wyzbyłam się uczuć. Obojętność oraz opanowanie musiało wystarczyć aby nie wywołać niepotrzebnych atrakcji.

- Słyszałeś Sylwię. - twarda jak skała, patrzyłam mu prosto w oczy i nawet nie drgnęłam, gdy posłał mi szyderczy uśmiech. Uwielbiał się krzywdzić. Przede wszystkim samego siebie.

- Dość. - Nina wstała i stanęła między bratem, a mną. Kiedy spojrzała mu w twarz, zobaczyłam coś znajomego. Coś co drgnęło mną przy naszej pierwszej rozmowie. - Jeśli ktokolwiek jest tutaj zbędny, to właśnie ty. - nie sądziłam, że młoda się na to odważy. Widząc zdenerwowanie, które w niej narastało, zaczęłam się wycofywać.

- Pojadę...- zastopowała mnie przy jednym kroku w tył.

- Nie, Pola! Nie waż się! - warknęła, rzucając za ramię i kolejny raz spojrzała Leonowi w oczy. - Jeśli mój brat nie dorósł to bycia człowiekiem...może nie zasługuje na to aby go tak traktować. - Michał pojawił się przy niej, tak szybko jak było to możliwe.

- Myślę, że powinniście... - telenowela godna nagród.

- Chodź. - czując ciepłą dłoń, która wplotła się w moją, zadrżałam. Tymon stojący obok, wyglądał na śmiertelnie przerażonego, ale również pewnego każdego swego działania. Tęczówki Leona pociemniały, a Nina wraz z Michałem spojrzeli na siebie. - Wybaczcie. - ciągnąc mnie ze sobą w stronę wyjścia, usłyszałam krótkie "sukinsyn". Leon był wściekły, a Tymon totalnie zwariował. Idealne połączenie.

Staliśmy po drugiej stronie szpitala. Tam gdzie daleko było od sal, strzykawek oraz Leona. Wstęp tutaj posiadała jedynie załoga medyczna, więc podejrzewałam, że rozmowa wejdzie na bardzo poważny temat. Ogródek, który znajdował się przed nami był wręcz idealnym miejscem do bitwy. Na zewnątrz, bez hamulców oraz świadków, mógł ukatrupić mnie na miejscu i od razu pochować. Gdzieś pod krzaczkiem róży, ewentualnie wśród odpadów medycznych, których magazyn znajdował się po drugiej stronie od wyjścia. 

- Czy ty myślisz o swoim zdrowiu?! - gdy znaleźliśmy się wystarczająco daleko od całej rodziny Foresterów, zaatakował.

- Co ty wyprawiasz...- machnęłam dłonią na drzwi wyjściowe, którymi mnie wyprowadził.- Wiesz, że to tylko go rozjuszyło?!

- Nie mówię o pieprzonym snobie, a o waszym dziecku! - zacisnął pięści i wydał z siebie ostre warknięcie. Zaciśnięte zębiska oraz gniew w oczach zupełnie do niego nie pasowały. No może zwyczajnie nie do fartucha lekarskiego, który symbolizował niesienie pomocy.

- Nigdy mu nie powiem, więc nie musicie się martwić! - rozłożyłam ręce i szyderczo się uśmiechnęłam.

- Mnie nie obchodzi tajemnica, ale stan zdrowia pacjenta...przyjeżdżając tutaj o takiej porze, narażając się na ogromny stres, naprawdę szkodzisz sobie, jak i dziecku. - zszedł z tonu i zaczął przedstawiać normalne argumenty.

- Nie rób ze mnie mordercy! Nie pisałam się na tragiczną komedię w roli głównej, ale stało się...nie pozwolę jednak zarzucać sobie, że bawię się w patologiczną matkę! - zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Otwierając je, nie wiedziałam jeszcze, że będzie to najgorsza rozmowa w mym życiu.

Leon stojący za Tymonem, spoglądał na mnie, jak na dawno zaginiony przedmiot. To uczucie towarzyszące odnalezieniu zguby, można było porównać do ulgi i emocjonalnej błogości, tak? Dziwnie więc było patrzeć na jej eskalacje u postaci złego króla. Dodatkowo tam gdzie od zawsze górowała jedynie złość.

- Nie...- wydusiłam resztką sił.

- Zostawię was samych...- chciałam wsiąknąć pod pieprzony biały fartuch  i zniknąć wraz z nim. Niestety był tak zwinny, że nie zdążyłam nawet zaprotestować czy go zwyzywać. Leon wcale nie zareagował na moją panikę. Cisza oraz duszność, która znów między nami zapanowała, była tą przed burzą. Ogromną, bogatą w pioruny ze skutkiem utraty schronienia. Wiedziałam, że to ostatnie już było przesądzone. Nie miałam drogi ucieczki, a nawet jeśli chciałabym spróbować...zły król by na to nie pozwolił. Bajki jednak nie były moją specjalnością. W żadnym wypadku.


2 komentarze:

  1. Świetnie jak zawsze.
    Moze dodasz nam na oslode dnia dwie ostatnie czesci tego opowiadania?

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaak! Ja też z chęcią poznam zakończenie tej historii jak najszybciej :D wkręciłam się w ten komediodramat ^_^

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger