czwartek, 11 stycznia 2018

GDYBYŚ TYLKO WIEDZIAŁ (VII)

Wyglądaliśmy niczym cyrkowcy, którzy rzucali w siebie nożami i to na środku mojego salonu. Bartek z miną rozwścieczonego byka, który ujrzał czerwoną płachtę w postaci Michała...i ja. Młoda kobieta użerająca się z problemami dotyczącymi męskiego egoizmu, który potrafił narobić wiele szkód,

- Co on tutaj robi? - zaskoczony Michał rzucił oskarżające spojrzenie, jednocześnie oczekując na odpowiedź. Całkowicie pomyliły mu się priorytety i w zamian spokojnej rozmowy, otrzymałam wyskok testosteronu. W pokoju rzeczywiście uzbierało się go zbyt wiele, a w takiej atmosferze głowa nie mogła pracować racjonalnie.

- Mógłbyś wyjść? - na początku myślał, że żartuję. Wyniosłe chrząknięcie pod nosem brzmiało jak odpowiedź. Nie miałam siły na szarpaninę, dzwonienie po karetkę i tłumaczenie się ratownikom. Co bym rzekła? Dwóch dorosłych mężczyzn, zazdrosnych o wzajemne wybujałe inicjacje na mój temat, skończyło na walce o terytorium, jak prawdziwi drapieżnicy? W tym wypadku musiałabym grać ofiarę, a bliżej padlinę. Sama też tak się czułam. Powoli lecz skutecznie igrali z donośną i kobiecą energią.

- Słyszałeś. - Bartek zbliżył się krok do przodu i sprowokował Michała. Przyjaciel nie odpuścił i też zmniejszył przestrzeń między nimi. W danej chwili była praktycznie niewidoczna.

- Michał! - warknęłam. - Prosiłam o coś?! - szatyn zwrócił się ku mnie, a potem wlał na usta szyderczy uśmieszek. Zmierzył Bartka od stóp do głów, odsunął się i złapał za kurtkę leżącą obok stolika. 

- Dzwoń, gdyby coś się stało. - całus w czoło dolał oliwy do ognia. Nie chciałam kolejnych pytań ze strony Michała, wyjaśniania sprawy w sześcioro oczu. Spuściłam więc wzrok i pozwoliłam mu na delikatne zbliżenie się. Nie miałam się z czego tłumaczyć, ale czułam, że drugi łowca, który został ze mną sam na sam, będzie tego oczekiwał.
- Kobieta zmienną jest. - atak starał się ukryć powód jego przyjścia. Wiedziałam, że jest zaślepiony swoją wyobraźnią na nasz temat. Chciałam więc, aby przyznał się bez jakiejkolwiek awantury i wreszcie dał spokój z odgrywaniem wielkiego macho. 

- Po co przyszedłeś? - założyłam ręce na klatkę piersiową, a potem wykrzywiłam twarz. Przypomniał mi się wieczór, a potem wyobraziłam sobie, jak Daria oblepia go. Niczym pajęczyna, a raczej pułapka na muchy.

- Sam nie wiem. - widziałam, jak się miota, a potem ujrzałam coś, co całkowicie skreśliło szansę na normalną rozmowę. Złamałam go. Gdy twarz zamknął w swych dłoniach,  a kilka sekund później, już na sam koniec, jeszcze raz na mnie spojrzał. - Właśnie, po co? - głos załamał się przy ostatnim słowie pytania. Szybko zawrócił w stronę korytarza i gdy pragnął wyjść, wbiłam mu nóż w plecy.
- Myślę, że Daria jest bardziej zdecydowana. Jednak mają coś wspólnego z Michałem. - bingo.
Tak wyglądała ta relacja. Niespełnione fantazję, pragnienia, które nie miały prawa się zaistnieć. Byłam naiwna, głupia i czasami lekkomyślna, ale jednego pewna w stu procentach. Kochałam go. Szalenie i niebezpiecznie. Tak groźnie, że aż sama bałam się skutków tego uczucia. Bo doprowadziło nas ono na krawędź, która mogła być nowym początkiem, albo końcem. I bałam się, że właśnie to drugie wybrało za nas.
- Nie masz pojęcia, jak zepsuta jesteś w środku. - krytyka zamiast flirtu lub podtekstu była powiewem świeżości. Tak chłodnym i ostrym, że jednocześnie powodowała drętwienie ciała oraz serca. 
- Zaczynasz rozmawiać, jak człowiek. - nie chciałam, aby wychodził. Z dwojga złego, wolałam go podburzać. Byleby tylko został i pokazał, że coś do mnie czuje i jest to prawdziwe. Tak,  jak te przykre słowa.

- Człowieczeństwo to pojęcie względne. Im bardziej Ci się przyglądam, tym mniej widzę w tobie jego odruchów. - wrócił. Na moment serce skakało z radości. Potem kolejny raz wróciło do chłodnego zakątka. Tam, gdzie strach zacisnął wokół niego swoje łapska. Wystarczyło wejrzenie zielonych oczu. Kolejny ucisk, będący skutkiem połączenia nienawiści oraz miłości.

- Chodzi o Michała? - uspokoiłam nerwowe odruchy, mając nadzieję na rozejm. Na przekór złu, które do mnie kierował. Skupiałam się na źródle tego gniewu. Tłumaczyłam sobie jego agresywność, niezrozumieniem sytuacji. - Jesteś zazdrosny?

- Zazdrosny? - burknął, a potem wysyczał przez zęby. - O człowieka, który rujnuje innym życie?! - dłonie złożył w gest modlitwy. - Błagam, powiedz, że żartujesz?

- Jesteś lepszy od tego. - naprawdę zaczynałam się bać. W jakimś stopniu rozum zaczął osłabiać dotychczasowe argumenty. Docierało do mnie, że Bartek nie jest zazdrosny, a wściekły. Wściekły, na fakt, iż w ogóle mnie poznał. - To nie ja pieprzyłam się z przedstawicielką wszystkich grzechów głównych! - obrona przepadła w odmętach ataku. Miałam dość grania poszkodowanej przez los, na którą można wylewać żale.

- Wyobraź sobie, że ta dziewczyna wie więcej o uczuciach, niż ty kiedykolwiek będziesz mogła pojąć. - przekroczył cienką granicę.

- Powiedział zdobywca większości pochw w tym mieście! - podeszłam do niego, a potem głęboko spojrzałam w oczy. - Jesteś zwykłym zaspokojeniem na kilkanaście minut. - uniósł brwi. - Chcesz znać prawdę? - cisza oraz ten paskudny, cyniczny wyraz twarzy popchnęły mnie do ostateczności. - Jesteś samcem alfa, gdzie świat jest na zakręcie seksualnych fantazji, a ty lubisz z tego korzystać. Problem polega na tym, że ten świat nie kończy się na czubku kutasa oraz chwilowych uniesień. Ty pewnie myślałeś, że tak jest. - prychnęłam. - Dlatego zostaniesz sam. Nie jesteś w stanie poświęcić się dla drugiego człowieka. W twoim słowniku ogranicza się ono do zdjęcia z siebie ubrań.

- Tak myślisz? - to chyba to pytanie, spowodowało, że eksplodowałam.

- Kompletny, bezużyteczny mebel! - krzyk, jaki z siebie wydałam, rozniósł echo na pół kamienicy. Otwarte okna na pewno przepuściły część naszej rozmowy. 

Bartek stał w bezruchu, oblizując wargi. Nie drżał z podniecenia. W źrenicach zobaczyłam coś, czego do tej pory, nie było mi dane ujrzeć. Smutek małego, zranionego chłopca. Zieleń wyblakła, przypominając rozbryzganą na podłodze, plamę farby. 

- Nie zrobię z siebie idioty po raz kolejny. - tak chrapliwy głos, w którym być może zakorzenił się ból, wdarł się pod moją skórę. Czułam wstręt do samej siebie. - Nie tym razem. - pokręcił głową i skierował kroki do wyjścia. Przy trzecim z nich, dotarło do mnie. Co ja najlepszego zrobiłam?

- Bartek! - pobiegłam za nim. Niczym cień kroczyłam metr od jego ciała, próbując je nawrócić. Dwie sekundy i zniknął we wnętrzu swojego mieszkania. Trzask drzwi odbił się wraz z moim tułowiem od ich powierzchni. Otworzyłam usta, a w uszach rozległ się mocny pisk.

Straciłam go na amen. I nawet Bóg, nie mógł naprawić tak ogromnego błędu, jaki popełniłam.

***
Dni przewijały się niczym taśma w spożywczaku. Praca, dom oraz wyrzuty sumienia. Nawet dieta przestała przynosić efekty. Z drugiej strony czy tony lodów oraz morderczy trening można nazwać odchudzaniem? Katowałam ciało w zamian za mózg, który całkowicie wyłączył się poza podstawowymi funkcjami życiowymi.
- Ziemia do Klary. - usłyszałam głos dochodzący z komórki, którą przytrzymywałam ramieniem przy uchu. Kompletne zombie, a w dodatku głuche, jak pień. - Córciu czy ty na pewno mnie słuchasz? - krople mleka do kawy, które spadały teraz na palce u stóp, były idealną odpowiedzią.
- Tak, mamuś. - niczym poparzona zaczęłam wycierać blat oraz płytki. Upadając na kolana, poczułam, że to miejsce idealne dla mnie. Mizerniejąca na oczach przygarniętego kota, Marlona Brando w telewizorze oraz akompaniamencie pytań na temat Bartka, kierowanych od mamy.
- Więc, czemu nie przyjedziecie? - kłamstwa i matactwa weszły mi w krew, a ich skutki właśnie wlewały się na głowę w postaci kubła pomyj.
- Bartek i ja to przeszłość. - udławiłabym się łzami, gdyby to było możliwe. Niestety niedobór spowodowany był ich przedterminowym wyczerpaniem podczas zeszłej nocy.
- Skąd w tobie takie pesymizm kochanie, zobaczysz jeszcze się poukłada. - kolejne pouczanie i wracanie do przeszłości jej namiętnej miłości z ojcem. Powoli czułam zażenowanie ciągłym wtrącaniem się w moje dorosłe życie. Jak nie Michał oraz jego pochlastane wizje, tak rodzice. Szlag, by to! - Przecież widzieliśmy, jak na siebie patrzycie.
Rozpadałam się z każdym kolejnym wspomnieniem. Jego pierwszy uśmieszek na klatce schodowej, kolejne ześwirowane pomysły odbicia Michała, pocałunek pod prysznicem, a na końcu kłótnia. Walka, w której moje gadulstwo oraz brak szarych komórek w piątej klepce, pozwolił na stratę czegoś cudownego.
- Daj spokój, mamo. - rozpoczęłam początek kolejnej awantury, które w ostatnim czasie stały się wizytówką. Sam los zesłał kogoś, kto właśnie próbował dostać się do mnie i mojego mieszkania. Z pełnym radości sercem, podniosłam się z klęczek. - Oddzwonię, mamo. - urwałam połączenie. Na sekundę przejrzałam się w lustrze i wyprostowałam pokrzywiony kręgosłup. Czekałam na widok rozbrajających, zielonych oczu, które pożerałyby mnie ze złości.
Musiałam się jednak przeliczyć i to w najbardziej chory oraz sarkastyczny sposób. Człowiek stojący po przeciwnej stronie był powodem wszelkiej kumulacji złości w moim organizmie.
- Witaj Klaro. - blondynka o oliwkowych oczach, której czerwień szminki kontrastowała z czarnym kolorem sukienki, wyglądała jak bogini. Włosy upięła w luźny warkocz, który zwisał aż do linii bioder. Na twarzy mogłam dostrzec idealne składy kosmetyków, których użyła, by emanować taką doskonałością. Coś jednak mocniej niż zwykle przykuło moje damskie oko. Cienie pod oczami, których żaden nawet najlepszy produkt, nie mógłby zakryć, były efektem bójki albo płaczu. Walka wręcz? Daria bałaby się o manicure, więc pozostawała jedynie druga opcja.
- Czyżbyś się zgubiła? - oparłam prawy bok o futrynę i zmierzyłam ją wzrokiem. Tak, jak Bartek szatyna, gdy skakali sobie do gardeł.
- Musimy poważnie pogadać. - nie było jej do śmiechu, ale wcale nie zamierzałam z tego powodu rozważać opcji związanej z wieczorem wspólnych plotek. Pochodziłyśmy z dwóch różnych światów, które przy zderzeniu mogłyby narobić większych szkód niż bomba atomowa.
- Skąd nagle mam tylu przyjaciół!? - klasnęłam w dłonie i wlałam na twarz ogromny, cyniczny uśmieszek. Pytanie retoryczne, od razu wyjaśniam.
- Chcesz wiedzieć, co siedzi w głowie Bartka? - strzeliła prosto w tył głowy, gdzie znajdowały się archiwa pytań bez odpowiedzi. - Tak myślałam. - zadowolona kiwnęła głową, a potem przeszła przez próg.
Niczym w grze przygodowej, musiałam wybrać jedną z opcji dalszej drogi. Pierwsza z nich obejmowała wylanie Darii z mieszkania i dalsze użalanie się nad sobą. Inna mogła sprowadzić na mnie falę okropnych rzeczy, które mrocznie skrywały się w Bartku, jednocześnie pozostawiając mnie w jeszcze większej dupie.
Pierwsza gwarantowała powrót na dno, druga być może też. Cały sęk w tym, że słowo „być może” stało się kartą przetargową.
 Alko­hol posta­wiła na środku sto­lika, przy któ­rym usia­dłam. Stała nade mną z rękoma zało­żo­nymi na bio­drach. Pró­bo­wała odczy­tać coś z mojej twa­rzy, mogła­bym przy­siąc. Fil­tro­wała każdy szcze­gół, który mógłby pozwo­lić jej roz­szy­fro­wać nasta­wie­nie do jej obecności, które z kolej­nymi sekun­dami pogar­szało się.
– Forma prze­kup­stwa. – powstrzy­ma­łam pro­ces bacz­nych obser­wa­cji rysów mej lekko opuch­nię­tej od łez, buzi. Wojow­ni­cze kobiety, pra­gnące tego samego męż­czy­zny. Mogło być cie­ka­wie. – Nie mam zamiaru leczyć wspól­nych żalów w trunku. Tylko słabi się­gają po taką metodę. – kiw­nę­łam głową, patrząc na whi­sky.
– To łago­dzi oby­czaje. – zaśmiała się, ale bez wro­go­ści. W gło­sie nie brzmiał sar­kazm, a powie­trze w miesz­ka­niu zro­biło się lżej­sze. – Wolę Cię upić, zanim zdą­żysz wydra­pać mi oczy. – rękoma oparła się o blat, a potem nachy­liła twarz w moją stronę. – Bo tego wła­śnie chcesz, prawda? – z uśmie­chem na ustach, unio­sła jedną, ide­al­nie pod­kre­śloną brew.
– Nie masz poję­cia, czego chcę. – wzru­szy­łam ramio­nami, bio­rąc do płuc głę­boki wdech. – Jeste­śmy ist­nym amba­ra­sem.
– Wiem kogo. – miała rację. Cała krew w mym ciele wzbu­rzyła się na myśl o Bartku, który wła­śnie prze­la­ty­wał przez jej głowę. W końcu posia­dali swoją histo­rię. Można uznać, że nawet dogłęb­niej­szą niż moje zauro­cze­nie bru­ne­tem.
– Jeśli myślisz, że coś ugrasz, to radzę zbie­rać tyłek i wra­cać do domku. – nie mogłam sobie odmó­wić ostat­niego komen­ta­rza. – Cze­kaj! Ty nie masz domu! – dłoń zasło­niła me usta, a oczy powięk­szyły się. Aktor­sko wypa­dłam bez­błęd­nie. Tuszo­wa­łam całą agre­sję, która z całych sił pchała się na powierzch­nie.
– Mam. – zro­biła dwa kroki w tył, ścią­gnęła płaszcz i rzu­ciła go na opar­cie kanapy.
– Nie roz­ma­wia­łaś z Micha­łem? – zasko­czyła mnie. Bidulka naprawdę nie miała poję­cia, co czeka ją, gdy czło­wiek, będący nie­gdyś dla mnie przy­ja­cie­lem, porzuci ją dla cho­rej wyobraźni o nas.
– Michał ma gor­szy moment. Przy­wy­kłam do tego.
– Ja nie­stety też. – nie­chęt­nie przyzna­łam jej punkt. Michał ostat­nimi czasy mie­wał same pro­blemy, wyni­ka­jące z głu­poty czy też braku deduk­cji. Dziecko bawiące się zapał­kami, nie robiło sobie takiej krzywdy, jaką sza­tyn przyciągał teraz częściej  niczym magnes.
– No widzisz. – aby dodać wymowy swo­jej zgody, wznio­sła palec wska­zu­jący i kil­ka­krot­nie nim poru­szała. – Nie jeste­śmy aż tak inne.
– Jasne. – wywra­cają oczami, nie uchwy­ci­łam momentu, w któ­rym zła­pała za butelkę, a potem pocią­gnęła z gwinta kilka łyków bursz­ty­no­wego płynu. Zapach sło­dy­czy oraz spi­ry­tusu roz­niósł się wokół nas niczym zachęta do wspól­nej zabawy. Wzdry­gnę­łam się, patrząc jak deli­katna i sek­sowna blon­dynka, śmiało i bez zająk­nię­cia wlewa do maleń­kiego gar­dła ogromne hau­sty alko­holu. – Ej! Ej! – udało mi się wyrwać opróż­nione w jed­nej trze­cie naczy­nie.
– Roz­krę­casz się! – obli­zała usta, a strunę oraz kilka kro­pel zwi­sa­ją­cych z brzegu brody, wytarła ręką. 
Z impe­tem wal­nę­łam den­kiem flaszki o drew­nianą powierzch­nię, co momen­tal­nie zwró­ciło jej uwagę. Rozwe­se­lona, sie­dząca Vis-à-vis mnie, utkwiła spoj­rze­niem w moich oczach, a potem spo­waż­niała. Uśmiech prze­isto­czył się w gry­mas, oszpe­ca­jący cały sek­sa­pil oraz pew­ność sie­bie wid­nie­jącą zazwy­czaj, jak łatka przy­szyta do ciała.
– Powie­dział Ci, że jestem zła i nie­do­bra. Pew­nie dodał coś o intry­dze niczym z fil­mów lat sie­dem­dzie­sią­tych, a Ty to łyk­nę­łaś. – po tych sło­wach roz­sia­dła się na dobre, a z kie­szeni torebki zawie­szo­nej na opar­ciu, wyjęła papie­ro­śnicę. – Szkoda, że nie jesteś jedyną, którą robił w konia.
– Bar­tek zawsze był kobie­cia­rzem. Żadna nowość. – gdy poczu­łam zapach dymu, w któ­rym dało wyczuć się nutkę mięty, zapra­gnę­łam wró­cić do nałogu. Bar­dzo dawno rzu­ciłam to w cho­lerę. Jesz­cze przed pozna­niem Pawła. Na szkol­nej impre­zie wypa­li­łam pół paczki wraz z jakimś stu­den­cia­kiem. Wspa­niałe, nie­ogra­ni­czone w swej pro­sto­cie, czasy.
– Bar­tek może mu buty czy­ścić. – wybu­chła grom­kim śmie­chem, a potem spoj­rzała na szafki w kuchni. – Będę kul­tu­ralna, jeśli przy­nie­siesz dwie sztuki. 
– O kim mówisz? – to, co miało nadejść, było podobne do szoku zwią­za­nego z wyry­wa­niem u den­ty­sty zdro­wego zęba. Nie można spo­dzie­wać się dobrych wia­do­mo­ści, gdy ktoś wygląda na tak prze­ję­tego i zde­cy­do­wa­nego, jak ni­gdy w swoim życiu.
– Michał jest lep­szym kłamcą niż nie jeden psy­cho­pata. – znów spoj­rzała na gablotkę ze szkli­wem. – Podasz czy mam wyjść?
Może byłam naiwna i zbyt cie­kawa, by ustą­pić? Coś pchnęło mnie, by wstać i speł­nić jej prośbę. Uwi­nę­łam się w kilka sekund, aby znów móc usiąść na wprost niej. W oli­wie kobie­cych źre­nic kłę­bił się strach. Gor­szy od zazna­jo­mio­nego ze mną od lat.
Daria kolejny raz zła­pała za szyjkę manierki, ale tym razem jej zawar­tość tra­fiła wprost do dwóch poło­żo­nych przy sobie pucha­rów. Ze sku­pie­niem mie­rzyła pre­cy­zyj­ność, co do ilo­ści.
– Wystar­czy. – wyha­mo­wa­łam ją przy poło­wie.
– Za co pijemy? – podnio­sła szklankę i zbli­żyła ją w moją stronę. – Za nie­speł­nione nadzieje, zdrady naszych uko­cha­nych czy naszą naiw­ność?
– Za prawdę. – wypa­ro­wa­łam bez zasta­no­wie­nia. – Od któ­rej nic gor­szego, spo­tkać nas nie może. – doda­łam, a kilka sekund póź­niej wzno­si­łam toast. 

Ciecz roz­grze­wa­jąca prze­łyk oraz orga­nizm, pomo­gła na moment odrzu­cić wro­gie nasta­wie­nie. Musia­łam być czujna, to fakt. Mimo wszystko na­dal wygry­wała cie­ka­wość, która zapro­wa­dziła nas do tego momentu.
– Michał był inny. – zaczęła, odsta­wia­jąc puste naczy­nie. – Gdy go pozna­łam, spra­wiał wra­że­nie porząd­nego. Wiesz, takiego, któ­rego żadne skarby świata nie zmie­nią.
– Coś w tej… – uci­szyła mnie, przy­kła­da­jąc palec do swych ust.
– Mia­łam apa­rat na zęby, wadę wzroku i pro­blemy z trą­dzi­kiem. – kon­ty­nu­owała. – Dziew­czyny na pierw­szym roku stu­diów strasz­nie mnie gnę­biły. Poza Tobą oczy­wi­ście. – byłam ist­nym kotem. Zaw­sze cho­dzi­łam wła­snymi ścież­kami, choć ku zasko­cze­niu zawsze wie­dzia­łam, w jakim towa­rzy­stwie się obra­ca­li­śmy. Czyżby coś mi umknęło? – Michał raz widział, jak jeden ze stu­den­tów spe­cjal­nie znisz­czył moje oku­lary.
– Po co? – nie rozumia­łam.
– Mia­łam nowe oprawki, w któ­rych wresz­cie wyglą­da­łam nor­mal­nie. Tyle że ja na zawsze mia­łam pozo­stać cyr­kow­cem.
– Dla­czego mi to mówisz? – podnio­słam szklankę i wypi­łam kilka łyków. 
– Michał kupił mi nowe oprawki. Wtedy wycho­dziła ta ich apli­ka­cja i popro­sił rodzi­ców o przy­sługę. Jeden jedyny raz wyko­rzy­stał pie­nią­dze na fajny cel.
– Miał gest. – zawsze posia­dał dobre serce.
– Z kolej­nymi małymi przy­słu­gami, sta­wa­łam się pięk­niej­sza. Nie, żebym narze­kała, ale Michał chciał mi poma­gać. Ubó­stwiał widzieć mnie w świet­nym humo­rze. Jak zdję­łam apa­rat, cał­ko­wi­cie osza­lał. Pie­przył coś o naj­ład­niej­szym zgry­zie pod słoń­cem.
– Roman­tyzm cza­sów stu­denc­kich. – oby­dwie roze­śmia­ły­śmy się na głos, nie ukry­wa­jąc już w sobie emo­cji.
– Na trze­cim roku odwa­żył się, powie­dzieć wszyst­kim z kim jest. Wtedy to już nie robiło na nikim wra­że­nia. Sta­łam się akcep­to­walna, a czu­łam, jak­bym zła­pała Pana Boga za nogi.
– Mate­ria­lizm uza­leż­nia. – nie wiem, czemu, ale na­dal porów­ny­wa­łam to do ich aktu­al­nej sytu­acji.
– Mnie uza­leż­niło uczu­cie do Michała. – opo­wia­da­jąc to, wyglą­dała jak zawsty­dzona nasto­latka, która spo­wiada się księ­dzu z naj­cięż­szych grze­chów. Było jej ciężko, naprawdę ciężko. – Im wię­cej chcia­łam jego uwagi, miło­ści, kom­ple­men­tów oraz poca­łun­ków… tym bar­dziej ścią­ga­łam go na dno.
– Kocha­łaś go? – brzmiała dość wia­ry­god­nie jak na kłamcę stu­le­cia.
– Kocham. – zagry­zła dolną wargę. – Przez kilka lat czu­łam, że tamta Daria go zdo­była, a ta utrzy­muje przy sobie. To był błąd. Sta­łam się, jak każda inna dziew­czyna. – wypro­sto­wała ciało, pod­cią­ga­jąc się deli­kat­nie do góry. – Byłam kopią tępych idio­tek, która w domu, będąc z nim sam na sam, zamie­niała się w starą, skromną mnie.
– Więc, czemu go oszu­kałaś, zdra­dzi­łaś? – powoli gubi­łam się w zezna­niach.
– Pro­wo­ko­wa­łam. Chcia­łam, aby mnie zauwa­żał. Zaraz po kry­zy­sie w fir­mie, afe­rze z podat­kami, popro­sił mnie o przy­sługę. – opu­ściła wzrok. Coś zblo­ko­wało jej sen­ty­ment. – Michał ma długi, tak ogromne, jak ego Twoje i Bartka. – na porów­na­niu o bru­ne­cie rów­nież posmut­nia­łam.
– Długi? – dola­łam do pustych szkla­nek, kolejną par­tię trunku. – Ma pro­blemy finan­sowe? Od kiedy?
– Od kiedy oszu­kał Urząd Skar­bowy i nie pła­cił podat­ków oraz ubez­pie­czeń na pra­cow­ni­ków. – szu­kała w gło­wie wytłu­ma­cze­nia, któ­rego brak, skut­ko­wała dzi­siej­szą wizytą w moim domu. – Wiesz, jak mocno zarył głową o dno? Pra­cow­nicy podali go do sądów, Urząd sie­dział mu na karku, a ja kocha­łam idiotę na tyle mocno, że zgo­dzi­łam się wziąć te pro­blemy na sie­bie.
– Słu­cham? – o mały włos nie zrzu­ciłabym szklanki ze stołu.
– Ban­kiety weselne to nic innego jak pomysł spo­tkań z inwe­sto­rami. Mał­żeń­stwo to pomocna dłoń, która uła­twi mu sta­nąć na nogi z czy­stym kon­tem.
– Jako żona dzie­dzi­czysz rów­nież połowę jego ban­kruc­twa.
– Prze­pi­szemy całość. – dopiero teraz moc­niej szarp­nęła za szkliwo i zaci­ska­jąc powieki. Gasiła żal który kumu­lo­wał się w niej od dawna. – Dla Was zawsze byłam dziwna i wynio­sła. Ja twier­dzę, że życie z Micha­łem musiało nauczyć mnie bycia twardą.
– Prze­cież to nie jest spra­wie­dliwe. To nie może być prawda, Michał nie jest…– wal­czy­łam z sumie­niem, które jesz­cze kilka godzin temu chciało roze­rwać ją na strzępy, a teraz współ­czuło z całych sił.
– Jest. – zaci­snęła usta w cienką linię, a opuszki jej pal­ców doty­kały teraz brze­gów naczy­nia. – Romanse to już inna część histo­rii.
– Michał i romans? – brzmiało jak kiep­ski żart. Z bie­giem czasu czu­łam się, jak­bym grała w ukry­tej kame­rze, a ktoś zaraz wysko­czy i powie, że to tylko dla zabawy.
– Kon­sul­tantka z działu mar­ke­tingu, asy­stentka szefa kadr w Niem­czech. Potem była ta niska, młoda eks­pe­dientka, którą zatrud­ni­łam w salo­nie.
– To jakaś para­noja.
– Nie. To życie. Doro­słe, pełne prze­szkód, zgrzy­tów życie, które wybra­łam. Kocham go sza­le­nie, Klara. – spoj­rzała na mnie. – Tak, jak Ty Bartka.
– Ja, nie…– unio­słam się hono­rem, ale zanim cokol­wiek powie­dzia­łam, udało jej się mnie zasto­po­wać.
– Prze­stań pie­przyć. – mach­nęła dło­nią. – Jeste­śmy ska­zane na nasz kiep­ski gust. Mimo wszystko na­dal uwa­żam, że Wy macie szansę na nor­malną rela­cję.
– Nie łączy nas tak wiele, jak Was. – wró­ci­łam pamię­cią do kosz­mar­nego wie­czoru.
– Nas? – roze­śmiała się, pró­bu­jąc powstrzy­mać kolejne salwy, docie­ra­jące do mnie z wewnątrz jej recho­czą­cych strun gło­so­wych. – papie­rosa zga­siła na zakrętce od whi­sky. – Bar­tek i ja kom­plet­nie odle­cie­li­śmy i wylą­do­wa­li­śmy na swo­ich miej­scach! – ton głosu podniósł się o kilka oktaw, więc rozumia­łam, że faza wstępna, wkra­cza do naszych orga­ni­zmów. – Zaczę­łam go cało­wać, on zła­pał mnie za tyłek i to by było na tyle.
– Jasne. – nie wie­rzy­łam w ani jedno słowo doty­czące ich zbli­że­nia.
– Posłu­chaj. – nachy­liła się nad szkli­wem. – Kocham Michała jak nikogo innego. Wynisz­cza mnie jak cho­roba, ale taki jego urok. Bar­tek byłby zno­śnym sub­sty­tu­tem, nie ura­ża­jąc Two­jego gustu. – wyszcze­rzyła zębi­ska. – W porów­na­niu do Two­jego przy­ja­ciela to anioł.
– Z róż­kami i erek­cją na peł­nym aku­mu­la­to­rze. – bez­wa­run­kowo wykrzy­wi­łam twarz w deli­kat­nym uśmie­chu.
– On Cię kocha, Klara. – szep­nęła tak pewna sie­bie, że byłam w sta­nie w to uwie­rzyć. Jed­no­cze­śnie zna­łam prawdę w postaci jego opi­nii na mój temat. O tym Daria nie miała poję­cia i wola­łam, aby tak zostało. – Jest bez­czelny, ego­istyczny, dener­wu­jący, ale każda klę­ska, potrze­buje przy­czyny.
– To zna­czy?
– Bar­tek skrywa w sobie coś, co odłą­czyło go od apa­ratury pod­trzy­mu­ją­cej inne funk­cje oprócz sek­su­al­nych i tych bez, któ­rych orga­nizm obejść się nie może. Bez uczuć zawsze jakoś funk­cjo­nu­jemy, nawet jeśli to złe.
– Twier­dzisz, że mści się na nas za kogoś z prze­szło­ści.
– Nie, nie, nie! – pokrę­ciła głową, która zaczy­nała poru­szać się w zwol­nio­nym tem­pie. – Na Tobie nie. – prze­cią­gliwe ziew­nęła, potem unio­sła do góry ręce i roz­cią­gnęła zmięte od wra­żeń wie­czoru ciało. Po chwili wstała i usia­dła na kana­pie. Spoj­rzała na mnie pyta­jąco, a gdy dałam jej zgodę, poło­żyła się na niej i przy­mknęła oczy. – On jest tego wart, mała.
– Czego? – upi­łam kolejny łyk, który dla mojego orga­nizmu był bez zna­cze­nia. Po pamięt­nej kłótni uod­por­ni­łam się na zwięk­szone dawki roz­czu­la­ją­cych napo­jów.
– Cie­bie. – po tych sło­wach, odpły­nęła. Zwi­nięta na kana­pie, niczym kre­wetka, wyglą­dała na wykoń­czoną. Tak, jak myśla­łam, gdy zoba­czy­łam ją u progu mych drzwi. Szkoda, że powo­dem oka­zał się kolejny zła­many kutas, który nie doce­niał tego, co miał.
Ktoś z boku powie­działby, że ufa­nie Darii to pój­ście dobro­wol­nie w stronę szu­bie­nicy. Po dzi­siej­szym wie­czo­rze to zda­nie nale­żało tylko do ludzi, któ­rzy jej nie znali. Ja pozna­łam. Dopiero dzi­siaj, w tak cho­rych oko­licz­no­ściach, zrozumia­łam, dla­czego taka była. Wal­czyła, jak lwica o coś, co było pięto achil­le­sową, wyko­rzy­sty­waną przez jej naj­więk­szą miłość. Naiw­ność, która zapro­wa­dziła nas na kra­wędź dobrej zna­jo­mo­ści. Kto, by pomy­ślał? Nikt.
Co zabawne, w tej rela­cji to ja byłam Micha­łem, a ona Bart­kiem. To oni byli zakład­ni­kami cho­rych fan­ta­zji na temat cze­goś, co ubz­du­rało nam się w gło­wach. Michał nie zasłu­gi­wał na nią tak jak ja na Bartka. Kon­trast w naszych cha­rak­te­rach jed­nak pole­gał na tym, że do mnie to dotarło, a on dalej bawił się w gwiazdę reality show. Z dwojga roz­trza­ska­nych rela­cji, to wła­śnie ta, nale­żąca do przy­ja­ciela i blon­dynki, mogła odbić się od dna. Szansa, jak jedna na milion, któ­rej ktoś musiał pomóc. Ja w for­mie pokuty, nada­wa­łam się jak ulał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger