czwartek, 11 stycznia 2018

BEZ ZNACZENIA (V)

Zakupy były spontanicznym pomysłem. Niecodziennie starałem się wynagrodzić w ten sposób nocleg, ale jakakolwiek zapłata była konieczna, prawda? Pomyśleć, że śniadanie mógłbym przynosić jej do łóżka. Gdyby tylko nie była taka czysta i poukładana. Łatwiej jest niszczyć coś, co już jest pokiereszowane, niżeli skrzywdzić jedyną rzecz, która wydaję Ci się w porządku. Ostatni raz takie myśli dotyczyły kogoś zupełnie innego. Kogoś, kto wcale nie musiał posiadać feromonów i mrugać rzęsami. Człowieka, za którego oddałbym życie, a nie zdążało mi się to często.

Rozstawiając talerze oraz kubki, skupiłem wzrok na zielonym. To w nim wczoraj sączyła swoje nadęte usta. Ten moment, w którym zaproponowała mi nocleg i kusząco wiła się, idąc pod prysznic. Żaden facet nie posiadał silnej woli i mogę założyć się o to wszystkim, co aktualnie posiadam.

Lekkie, damskie kroki zawędrowały do salonu. Z rozmierzwionymi włosami, świecącym się ciałem, przeciągała się na wszelkie strony. Ziewała na całe gardło i trzeba przyznać, żadna z kobiet dotychczasowo nie robiła tego tak uroczo. Przynajmniej takie, które budziły się u mym boku. Żadnego upiększacza, makijażu, sztuczności. Powoli głupiałem, choć w nocy obiecałem sobie, że do tego nie dopuszczę. Łatwo było mówić, gdy nie znajdowała się obok mnie. Cholerny testosteron.

- Czeeeść. - niczym kilkuletnie dziecko przetarła niewybudzone do końca, oczy i cmoknęła na głos. Zielone źrenice zwęziły się i spojrzały wprost na mnie. Dwuczęściowa piżama w słonie nie była zbyt kusząca, to fakt. Z drugiej strony to, co znajdowało się pod jej materiałem...chrząknąłem, starając się złapać pion. 

Gdy zaczęła doglądać sałatki oraz pokrojonych pomidorów z mozarellą, które starannie ułożyłem, podrapała się po uchu. 

- Nie miałam tego...wszystkiego. - pytający wzrok.

- Skoczyłem na zakupy. Mam nadzieję, że nie przyłożysz mi łyżką albo...- uśmiechnęła się, a kilka kosmyków opadło na jej policzek. Gdybym tylko był bliżej, zrobiłbym to ponownie. Mimo wszystko rozum kazał trzymać się z daleka. Miałem zamiar wyjątkowo go posłuchać. Racjonalna i normalna relacja to jedyne co mogłem podarować oprócz śniadania. 

Nie byłem typem romantyka. Patrząc na nią, nadal widziałem odbicie skruszonej kobiety pragnącej tej jedynej miłości. W tej kwestii takie rzeczy się nie zmieniają. Zanim zdołałaby na mnie spojrzeć, ktoś musiałby mocno ją poturbować. Tego zarzekłem się w duchu — nie mogę zrobić. 

- Jest świetnie. - założyła je za ucho. Czerwone, jak zwykle również stanowiło jej indywidualną wizytówkę. Z uśmiechem na ustach podeszła po czajnik i nastawiła wodę. - Nie sądziłam, że jeszcze tutaj będziesz.

- Uciekam zazwyczaj po nieco innej końcówce wieczoru. - zastygła. Język samodzielnie pozwolił sobie na typowo samczy komentarz — Po jaką cholerę chcesz to zepsuć? - zapytałem samego siebie.

- W takim razie będziesz mógł zostać moją gosposią. - zabolało. Nie wiem czemu, ale jednak.


***
Marlena
W jakim celu kolejny raz przekraczał granicę? Tego właśnie nie chciałam w facecie swych marzeń. Pewne tematy nie są dobrym pomysłem do żartów. Z drugiej strony nie miał pojęcia. Jednak czy to wystarczyło? Było powodem, dla którego można wybaczyć i zapomnieć? Nie z mojej perspektywy.

Odpowiedź była surowa, ale musiała nadejść. Chciałam czuć nad tym kontrolę i zamierzałam to zrobić. Możliwe, że to dawało nam nadzieję na całkiem ciekawą relację. W końcu odważyłam się wyjść do ludzi, a Emil mógł nauczyć mnie, jak funkcjonować w ich towarzystwie. Poprawiając mnie, katując niejako, dawał przykład każdego możliwego zachowania, jakie mogłam napotkać na swej drodze.

Wiedziałam, że w całej zadumie i skupieniu, świdruje we mnie swymi błękitnymi źrenicami. Znacie to uczucie, prawda? Niespokojne przeświadczenie, dające znać waszemu głosikowi w głowie, iż ktoś was obserwuje. To właśnie odczuwałam. Skrępowanie. W sumie sama nie wiedziałam, jaka relacja nas połączy. Uratowanie życia, sprawianie sobie przysług...to chyba robią przyjaciele prawda? Może dlatego wgapiał się we mnie tak dziwacznie. Niecodziennie próbujesz nawiązać z kimś więź, która opiera się na kontraście charakterów. To definiowało jedynie me relacje z Gośką. Czy mógł być jej męskim odzwierciedleniem?
- Masz ochotę na dobrą kawę? - odwróciłam się i delikatnie zaskoczona, podrapałam po czole. Przyjaciele chodzą na kawy. To też znałam z autopsji. 
- Sugerujesz, że nie moja nie będzie dobra? - znów go drażniłam. Tak samo było z Danielem. Przyjaciel, brat w jednym. Gdy kogoś szanujesz, doceniasz jego odmienność, starasz się ją testować. To budowało nasze doświadczenia i charaktery. Może rzeczywiście przyjaźń byłaby idealnym rozwiązaniem?
Emil był wariatem i spokojną duszą. Rybakiem, który w jednym momencie siedzi na swojej łódce, łowiąc ryby, a w drugim wyciąga z wody rekina i walczy o przetrwanie. Nie potrafiłam rozszyfrowywać ludzi. Nie znałam się na cholernych, psychologicznych zagrywkach, gdzie ograniczasz swoją obecność przy osobach, które negatywnie na Ciebie wpływają. Nawiązując do, Daniel był takim człowiekiem. Co z tego, że ładował się w tarapaty i większość życia sprzątałam za nim skarpetki, skoro na koniec dnia to on potrafił opowiadać historie tak niestworzone i śmieszne, by tylko poprawić mi humor.
Emil był pewny siebie i zapobiegawczy. To dało się odczuć, chociażby przy ratowaniu mi życia i stanowczości w działaniu. Kłótnia z powodu zamka była pokazem jego niedobrej strony, którą jak zauważyłam, traktuje bardzo chłodno. Dopiero przy wczorajszej rozmowie poczułam, że gra. 
Opanowany, kalkulujący otoczenie i wybuchowy. Czy miałam rację? Nie wiem. Przyjaciół poznajemy w biedzie, a śmierć pukająca do mych drzwi, była stanem totalnej bezdomności  beznadziejności. Wtedy zjawił się Emil. 
- Chciałbym się odwdzięczyć za nocleg. - wyparował i skulił wzrok. Pierwszy raz odkąd go poznałam, unikał kontaktu wzrokowego. Czyżbym go zawstydziła? Czym i czy w ogóle kogoś takiego, jak on dało się zawstydzić?
- Jakieś konkretne miejsce? - relacja przysługowo, przysługowa. Nigdy bym nie pomyślała, że tak to zadziała.
- Niespodzianka. - uśmiechnął się i popatrzył na kanapki. 
- To robią przyjaciele? - wystrzeliłam niczym z procy i podchodząc do stołu, chwyciłam za jedną z kanapek. Uśmiech zlał się w jedność z zaskoczonym spojrzeniem. 
- Jesteśmy przyjaciółmi, Mary? - uniósł brew i powstał, by nałożyć nam jajecznicy. 
- Ty mi powiedz. - zamykając oczy, pokręcił głową. Parsknięcie wywołało dreszcz na skórze. Może ta relacja była początkiem wspaniałej przyjaźni. 




Emil
***

 Czy byłem zestresowany? Jak cholera. Czy czułem się dziwnie? Oczywiście. Chciałem być jej przyjacielem? Tak. 

Marysia posiadała w sobie coś innego. Filigranowa z kształtami seksownej divy lat siedemdziesiątych, stanowiła pewnie dla facetów nie lada wzywanie. Swego czasu dla mnie również. Swego czasu? Coś musiało ulec zmianie. Jeżeli chciałem funkcjonować jako człowiek, a nie zwierzę, musiałem się ogarnąć. Za długo budowałem spokój i swoje życie, by niszczyć je komuś innemu. Byłem typem czarnego charakteru. Opanowany i cyniczny całkowicie zatraciłem w sobie odruchy człowieczeństwa. Aż do wczoraj. 

Kobiety były drogą ku zniewoleniu. I choć na początku zapewne byłoby mi miło, nie chciałem związku. Marysia polegała na emocjach, wrażliwości, którą ja po drodze niestety zgubiłem, a nawet jej uśmiech nie mógł tego zwrócić. Patrząc na nią, nie myślałem o domku, ciepłym jedzeniu oraz kapciach. To była jej wizja. Wizja skromnej, słodkiej narzeczonej. Może nie w tym momencie, ale za kilka miesięcy, lat z pewnością. Dla mnie taka relacja wiązała się jedynie z więzieniem.

Poukładałem rozum i pewne cele osiągnąłem. Ambicja pozwoliła mi na rozwój, a tragedia, która zabrała najważniejszą z osób, odbiła piętno na lata. Czy mógłbym kiedyś spróbować żyć normalnie? Przy jednej z awantur na pewno przekroczyłbym linie. Seks i uśmiech nie wynagrodziłyby krzywdy, jaką jej wyrządziłem. Przyjaźń więc wydawała się całkiem dobrym oraz przemyślanym pomysłem.

Czysta, niefizyczna relacja dawałaby jakiś grunt pod nowe doświadczenia. Wystarczyłaby obecność. Pogadanki, wspólne imprezy i poleganie na kimś. Tego nie robiłem od dwóch lat. Nie miałem osoby, która wytrzymałaby temperament idioty. Marysia była dowodem na to, że mogło się udać. Zyskałbym sojusznika, którego straciłem, a który stanowił filar mego dobrego samopoczucia i braku osamotnienia.
Potrzebowałem kogoś, kto czasami walnie w stół i pokaże mi gdzie moje miejsce. Tak, jak ona przy kłótni o zamek do mieszkania.
Bar był opustoszały. Co prawda weekendy zarabiały na to miejsce, ale nie pozwalały na krok w przód. Brak rozwoju i postój w karierze Fety były pewnego rodzaju kulą u nogi. Ta placówka tętniła życiem, a potem pięć dni odpoczywała. Kawę jednak mieliśmy znakomitą. Gdyby tylko można było zrobić coś więcej, wykorzystano by to. Niestety wszystko zatrzymało się dwa lata wstecz. Zamroziło wspomnienia i ludzi.

Justyna stała po drugiej stronie lady, rozwiązując krzyżówki. Zobaczywszy mnie, spłoszyła się i natychmiastowo zaczęła czyścić czysty kubek. Właśnie tak to wyglądało. Cholernie pusto i cicho.

- Dwie latte. - kiwnąłem do blondynki, która machnęła dłonią do stojącej obok mnie brunetki. Marysia spojrzała na mnie, a potem usiadła na jednym z krzesełek przy barze. 

- Jak długo się znacie? - popatrzyła na blondynkę oraz zdjęła płaszcz, zarzucając go o oparcie krzesła.

- Sporo. - blondynka pojawiła się z dwoma filiżankami, uśmiechając się w moją stronę. - Szef może potwierdzić. - Marysia wydała świst zaskoczenia i kilkukrotnie wymieniła spojrzenie między mną a Justyną. 

- Szef? - zaczęła rozglądać się po miejscu, w które przywlokłem je dla swojej głupiej zemsty. - Jesteś właścicielem.

- Tak jakby. - pokręciłem głową i podszedłem do jednego z kelnerów, by się przywitać. 

Cały czas. Widziałem, jak rozgląda się po ścianach, fotografiach oraz pracownikach. Co myślała? Jaką łatkę mi przypięła? Coś z tyłu głowy podpowiadało, że jest cholernie zdziwiona. Ja natomiast byłem z tego cholernie dumny. W końcu zdanie przyjaciół jest najważniejsze.

***
Marlena
Rozmowa obejmowała tematy pracy, Justyny oraz drogi jaką Emil przebył aż do posiadania tego lokalu. Wiedziałam, że sam papier nie był dla niego ważny. To miejsce posiadało jakąś cząstkę wspomnień, którą chciał zachować, choćby miał stracić całą resztę.

- Myślałeś o tygodniu związanym z książką? - pierwszy raz odkąd ścięłam włosy, zapragnęłam je spiąć. Koczek na środku głowy nie był efektem ciężkiej pracy stylisty, ale nie miałam ochoty ich układać. Zresztą dla kogo? Obiecałam sobie czystą, błogą wolność u boku Emila. Był fajnym oderwaniem się od standardów i choć czasami denerwował, tak jak wspominałam, potrzebowałam takiego wstrząsu. Rozglądając się po sali, mogłam dostrzec jej walory.

Wyobraziłam sobie półki pełne książek, poustawiane przy drewnianych, wiśniowych boazeriach. Dodać trochę światła, złotych zdobień i zapełnić przestrzeń zapachem miodu oraz cytryny...cóż to miejsce miało potencjał, by stać się czymś więcej niż obraz imprezy w sobotę oraz niedzielę. Tak samo, jak Emil. Wierzyłam, że jego zachowanie ulegnie zmianie, ale musi się postarać. Ktoś musi mu pomóc, a taką przysługę mogą ofiarować otaczający opieką, dobrzy ludzie w mojej postaci.

- Myślisz o zrobieniu z mojego lokalu, biblioteki? - rozjuszyłam go. Wiedziałam mimo wszystko, że źle mnie zrozumiał.

- Na naszych przedmieściach największy dochód mają trzy rzeczy. Alkohol, jedzenie i książki. Dzielnica obok centrum to sami inteligenci. Tam nie ma żadnego lokalnego miejsca dla fanatyków literatury, a wy jesteście najbliżej. Niedaleko stąd jest wydawnictwo. Promocję również byś sobie załatwił.

- Od kiedy ludzie czytają? Przecież to forma samobójstwa towarzyskiego.

- W ostatnim roku przeczytałam osiemdziesiąt siedem książek. - gdy opluł swoją brodę, uśmiechnęłam się. Byłam dumna z faktu, że niektórych szokuje zapał do poszerzania wiedzy.

- Miałaś chociaż czas, żeby wyjść do toalety? - pokręcił głową i zaczął wycierać wilgotne usta. Nie wiem, czemu znów się na nich skupiłam. Dystans był jedynym wyjściem, jeśli to miało się udać. 

- Owszem. - cmoknęłam dumna, jak paw i upiłam łyk wiśniowego latte. Coś kompletnie oderwanego od rzeczywistości smakowało jak napój bogów. 

- Książki? Naprawdę? - popatrzył na śmiejącą się pod nosem Justynę. Gdy zgromił ją spojrzeniem, wywróciła oczami i zniknęła w głębi drugiego pomieszczenia.

- Ryzyk fizyk. - wzruszyłam ramionami, a potem zachlipałam. Kawa zniknęła w tempie błyskawicznym. Kto, by pomyślał, że miejsce, którego nienawidziłam, robi coś tak smacznego. - Skąd pomysł na takie kawy?

- Pozwiedzałem trochę w przeciągu ostatniego roku. Wtedy kiedy ty czytałaś romansidła, ja oglądałem horyzonty swojej czakry. - popatrzyłam na zdjęcia słonia, które wisiały nad barem. On mówił prawdę. Teraz to mi opadła szczęka. 

- Podziwiam. - uniosłam głowę i wyprostowałam się. Gdy ziewnęłam, spojrzał na zegarek.

- O dziesiątej zaczynam kursy. 

- Pracujesz za dwoje? - zaskoczył mnie. Myślałam, że taksówka do forma dorobku.

- Świetnie radzą sobie bez mojego dużego nosa, który zapewne wszędzie bym wtykał. Justyna to manager więc...to z nią pogadaj o tej całej akcji z książkami.

- Bierzesz ten pomysł pod uwagę? - ciało skakało z radości. Takiego miejsca brakowało w okolicy. Gdyby mu się udało, byłby ustawiony do końca życia, a ja zyskałabym nowe miejsce do częstego przesiadywania. 

- Postaw mi ciastko i jesteśmy kwita. - wzruszył ramionami i puścił do mnie oczko. Wariat, furiat i biznesmen. Kto, by pomyślał?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger