wtorek, 9 stycznia 2018

Niewypał (II)

Siedząc w samochodzie miałam wrażenie, że wybuchnę. Blondyn podpierał głowę szybę i z zamkniętymi oczami, drugą dłonią rozmasowywał skronie.
Cała ta zabawa z ślubem nie byłaby poważna gdyby nie fakt, że zaraz po rozmyślaniu na temat tego co się wydarzyło razem z mięśniakiem siedzącym obok mnie wyruszyliśmy na łowy do sklepów jubilerskich. Kto sprzedałby takiej parze obrączki ślubne? Co gorsza, kto udzieliłby ślubu kobiecie bez stanika oraz człowiekowi wyglądającego na kryminalistę.
Obskoczyliśmy cztery sklepy i dopiero w czwartym nie odesłali nas z kwitkiem. Okazało się, że młody stażysta z uśmiechem na ustach sprzedał nam obrączki i podał adres pobliskiego kościoła, o który prosił "Pan Młody". Miałam ochotę rozerwać go na strzępy. Jednak prawda była taka, że to my wpadliśmy na ten genialny pomysł i teraz siedzieliśmy w bagnie po uszy. 
Od razu wyruszyliśmy do pobliskiej parafii aby zapytać o księdza Roberta, który był znany w całej okolicy. Właśnie tam podążaliśmy, a czas wydłużał się niemiłosiernie.
-To jest jakaś paranoja. Czemu ksiądz miałby udzielić ślubu dwóm pijanym nastawionym na ten pomysł z uśmiechem osobom? Przecież idiota by się zorientował, że...
-Też nie potrafię tego pojąć. Co musiało się stać...- nagle poczułam wibracje telefonu. Wyciągnęłam go szarpiąc kieszeń i momentalnie ogłuchłam. Mój brat krzyczał do komórki.
-Zdaję sobie sprawę z twojego cudownego życia towarzyskiego, ale czy możesz mi kurwa wyjaśnić gdzie podziało się dziesięć baniek z konta firmy?!- w dobieraniu faktów byłam całkiem niezła. Szybko się rozłączyłam.
-Chyba wiem co mogło go podkusić.
-Na przykład? - blondyn od razu podniósł znudzone ciało do pionu i na mnie popatrzył.
-Moje dziesięć tysięcy, które jak się okazuje wczoraj wypłaciłam z konta firmy.
-No pięknie...czyli to twoja wina! - warknął.
-Z tego co wiem do przysięgi małżeńskiej potrzebne są dwie osoby, które mówią...a z tego co wiem nie jestem brzuchomówcą! - wrzeszczenie na siebie i tak nic nie dało. Zrozumiałam, że to zataczanie kół. - Poza tym na pewno coś wymyśli...
-Mam nadzieję.
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce od razu pobiegliśmy na tyły Kościoła i zapukaliśmy w mosiężne drewniane wrota. Wchodząc od drugiej strony na wprost siebie zobaczyliśmy księdza, który podlewał kwiaty na ołtarzu. Złoto i białe ściany wyglądały pięknie. Dziwne, że tak poważna instytucja zgodziła się przyjąć pod swój dach dwójkę szaleńców.
Adrian chrząknął, a echo jego głosu odbiło się od ścian i zwróciło uwagę opiekuna tek kaplicy. Ksiądz odwrócił i z uśmiechem praktycznie podbiegł do naszej dwójki.
-Witam Młodych, czyżby odnowa przysięgi? - czyli jednak to nie był żart. Adrian popatrzył na mnie jak na wariatkę i z powrotem zmierzył księdza od dołu do góry. - Wczoraj wspominałeś Adrianie o odnowie przysięgi na uroczystości wśród rodziny. To dziś?
Zaniemówił. Zobaczyłam jak jego ciało przeszedł prąd zniewolenia. Był bardziej przerażony ode mnie. Mocno szturchnęłam go w bok i kaszlnęłam aby postawić go do pionu.
-Proszę księdza...wczoraj zaszła pewna nieścisłość. My wiemy, że braliśmy ślub, ale nie wiemy w jakich okolicznościach...byliśmy dość pijani i jesteśmy zaskoczeni, że mogło dojść do pomyłki...
-Czekajcie...pomyłki? - teraz to pobożny spoglądał na nas jak na wariatów. - Wczoraj lekko pijani przyszliście do tego Domu Bożego prosząc o łaskę, a dzisiaj nie wiecie jak to możliwe?
-Coś w ten deseń. - teraz to ja się odezwałam. - Nie rozumiemy jak to możliwe, poznaliśmy się ledwo parę godzin przed tym czynem...- skuliłam wzrok.
-Cóż w naszej parafii dużo osób ma możliwość prywatnej przysięgi bez świadków. Nie byłem skłonny widząc wasz stan, ale ty dziecko pokazałaś mi kwit na wypłacone pieniądze, na sale, na uroczystość, która miała być zaraz po zaślubinach. Wszystko było jak na miejscu więc myślałem, że jesteście pewni. Dodatkowo gdy powiedziałem, że może lepiej abyście to przemyśleli Pan Młody powiedział, że na myślenie nigdy nie miał czasu, a skarbu nie można stracić z oczu bo ktoś może go ukraść. - kąciki jego ust podniosły się. - To było piękne porównanie. Nikt nie ma lepszej intuicji do ludzi niż ja.
-Cóż w tym wypadku zaszła pomyłka...- Adrian wziął głęboki wdech gdy wypowiadałam te słowa. Mocno stąpając szepnął coś o świeżym powietrzu i zniknął na kilka sekund na polu. - My praktycznie się nie znamy. A ta cała farsa, którą urządziliśmy jest błędem na skale naszych całych żyć.
-Przykro mi. Ale co mogę zrobić?
-Musi ksiądz pomóc nam to odkręcić. - w tym momencie blondyn znalazł się tuż obok mnie również litościwie patrząc na naszą jedyną deskę ratunku.
-Zapraszam do biura. Poczekajcie tam na mnie. Może uda mi się wam...pomóc. - pokręcił głową i wyciągając telefon skierował się na ogród obok plebanii.
-Myślisz, że....
-Oby. - odparłam sama nie będąc pewna tego co może wydarzyć się w przeciągu kilku najbliższych minut.
Minuty przeciągnęły się w godzinę. Siedząc w jednym pomieszczeniu nie mogłam znieść jego obecności. Nie chodziło bowiem o mnie samą, ale o jego zachowanie i stosunek do całej sytuacji. Nie odezwał się słowem odkąd weszliśmy do drewnianego pomieszczenia. Oprócz osobnych krzeseł i metrowej odległości dzieliła nas jeszcze jedna szczelina...pt. wszystko.

Małżeństwo? Z kim? Z człowiekiem, który miał ochotę uciec ode mnie po jednej spędzonej nocy. Z człowiekiem, który zagryzał się na samą myśl o życiu ze mną. To nie było małżeństwo. To parodia tego cudownego sakramentu. No tak, ale skąd ja mogłam wiedzieć jak cudowny jest. W końcu nigdy nie miałam okazji o nim usłyszeć.
Miałam wrażenie, że gram w jakimś tanim melodramacie klasy C.
Jego miedziano zielone oczy odwrócone w drugą stronę tak aby na mnie nie patrzeć, wgapiały się teraz w podłogę. Zobaczyłam ukradkiem jak wyciąga z portfela mały skrawek papieru i chowa go na powrót z smutnym uśmiechem. Nie chciałam na niego patrzeć. Miał w sobie coś, coś co hipnotyzowało samą jego charyzmą, zapachem, stylem bycia. Poza burzliwym wyglądem był bardzo kulturalnym i ułożonym człowiekiem. Kontrast mocno wyczuwalny. To również wzbudzało ciekawość.
Był wściekły. Na mnie. Był rozgoryczony, że jakaś piepszona panna na jedną noc zniszczyła mu życie wciągając go na dywan prowadzący do ołtarza.
Nie mogłam jednak zgrywać oskarżonej i uniosłam się dumą. Mocno wyprostowałam się i wzięłam głęboki oddech. Tak samo jak wtedy w mieszkaniu.
Nagle usłyszeliśmy kroki i obydwoje spojrzeliśmy na drzwi przez które zdenerwowany ksiądz właśnie wszedł i zajął miejsce po drugiej stronie bordowego blatu biurka.
-Cóż. Oberwało mi się. Ale również wam. Mamy do wyboru dwa wyjścia.
-Cokolwiek. - powiedział poważnie Adrian. Czemu zabolało?
-Albo wyjście A czyli anulowanie małżeństwa poprzez braku konsumpcji małżeństwa lub B...druga strona bardziej złożona.
-To cudownie....opadłam na oparcie. - musiałam być aż tak bardzo napalona? Gdyby nie ten seks, wszystko ułożyłoby się samo.
-Opcja A odpada. - znów on.
-Nic was na pewno nie łączy? - ksiądz uniósł brew. 
-Nie zrozumie ksiądz. - pokręciłam głową.
-Nasz kościół jest poważną instytucją. Musimy trzymać twardą rękę na pulsie. Opinia również wchodzi w grę. Jeśli ktoś by się dowiedział, cóż...mogłoby się to skończyć skandalem. Dlatego też jeśli chcecie naprawdę oddzielić wasze życiorysy musicie zgodzić się na nasze warunki.
-Co musimy zrobić? - teraz to ja byłam stanowcza.
-Dwa miesiące. Tyle macie zdzierżyć własne towarzystwo pod jednym dachem udając zakochanych. Co trzy tygodnie zrobimy wywiad środowiskowy czy aby na pewno mamy podstawy do anulowania ślubu. Poza wami nikt nie może wiedzieć, że to fikcyjne małżeństwo na potrzeby dobrej opinii naszej parafii.
-Ksiądz chyba nie mówi poważnie...mam mieszkać  z obcą osobą pod jednym dachem? - zszokowana walnęłam prosto z mostu.
-Z tego co wiem to twój obecny mąż, po drugie albo to...cóż albo będziecie musieli skierować sprawę do sądu co naprawdę może pogorszyć zaistniałą sytuacje. - zacisnął palce obydwóch rąk naprzemiennie i popatrzył na nas pytająco.
-Dwa miesiące? - Adrian miał zamiar brnąć w ten głupi plan?
-Tak. Potem uzasadnimy rozwód jakąś prostą przyczyną.
Obydwoje zamilkliśmy. Mieliśmy okazje zawalczyć o siebie. Raz w życiu musiałam podnieść swoje rozleniwione dupsko i ogarnąć przekroczoną granicę moralności.
-Dobrze. - to ja szepnęłam pierwsza.
-Adrianie?
-Damy radę. 
Wychodząc z wyciszonego spokojem budynku, rozżaleni i przerażeni obecną chwilą obydwoje odpaliliśmy papierosy.
-Nie wierzę. Jesteśmy dla siebie obcy, a musimy grać zakochanych po uszy. Dodatkowo ta sprawa z pieniędzmi...
-Połowę Ci zwrócę. Miałaś racje, to nie twoja wina. Emocje ogarnęły rozsądek...przepraszam. Poza tym mam pracę więc wszystko podzielimy na pół.
-Skąd taka uprzejmość? - byłam mile zaskoczona.
-Jeszcze nie zdążyłaś mnie poznać, a stwierdziłaś, że muszę być bucem? - uśmiechnął się. - Dwa miesiące znikną raz dwa, a potem już nie będziemy musieli się oglądać za siebie.
-Lekka dawka optymizmu jest potrzebna jak cholera. - prychnęliśmy.
-Dobra. Wskakuj. Od szóstej nad ranem jesteśmy na nogach. Trzeba zregenerować siły. - znowu uśmiech.
-Skąd masz moje kluczyki? - wziął je bez pytania.
-Jeszcze wielu rzeczy się o mnie nauczysz. - puścił mi oczko i wskazał  na drzwi pasażera. - Poza tym jestem głodny jak cholera.
-Poprowadzę nas do fajnej knajpy. Wstęp wzbroniony dla nie wtajemniczonych. - pogroziłam mu palcem, a potem zapięłam pasy.
-I widzisz. Nie jest tak źle...żonko. - na to słowo wybuchł śmiechem. Lekko oburzona zamknęłam oczy i zakryłam twarz dłońmi po chwili ją odkrywając.
-Chyba nigdy do tego nie przywyknę. - szepnęłam. - Prosto i w prawo na najbliższym skrzyżowaniu.
Pierwszy raz rozmawialiśmy normalnie. Czując, że możemy nawzajem sobie pomóc złagodziliśmy ton i przestaliśmy drzeć koty.
W jednej chwili wracając z obiadu, kiedy miałam już usypiać poczułam na sobie jego wzrok. Wlepiał się we mnie z kilka minut. Najciekawszą rzeczą było jednak to, że wcale się nie zbulwersowałam. Wręcz przeciwnie. Poczułam się bezpiecznie. Pierwszy raz od tak dawna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger