czwartek, 11 stycznia 2018

GDYBYŚ TYLKO WIEDZIAŁ (IX)

Trzydzieści dwie kluski, leżące na moim talerzu były efektem mizernych prób kulinarnych. Zamiast spać, wypoczywać i liczyć baranki, zajęłam się kalkulacją obiadu, który przede mną leżał. Przesuwałam widelcem po kolejnych partiach jedzenia, grzebiąc w nim niczym górnik. 

Wlepiona spojrzeniem w jeden punkt, próbowałam przestać oddychać. Każdy wdech, który brałam, sprawiał nieprzyjemny dreszcz. Pamiętny wieczór w wykonaniu aktu desperacji oraz Bartka niestety nie przyniósł rezultatów, będących dla mnie zadowalającymi. Znudzona życiem, emocjami, niczym napompowana lalka stanowiłam element dekoracji mieszkania.


Nawet gdy widelec upadł na ziemię i wywołał lekki hałas, ja dalej nieprzytomna wgapiałam się w niedopieczonego kurczaka. Przysięgam, że wołał o pomoc, tak samo, jak moje serce. Finał był taki, że tak jak ono wylądował w śmietniku. 


Drepcząc po mieszkaniu, nadal ubrana w dresowy komplet, który nie sprawdzał się przy deszczach, odbijałam się od ścian. Wszystkie kąty były zbyt ciasne, zbyt szerokie, jakby obce. Dziwnym trafem skumulowało to we mnie pewien rodzaj agresji, który uwolnił się i cisnął kubkiem herbaty o podłogę. Serce dostało palpitacji, a nozdrza unosiły się, pompując tlen do mózgu, aby go wyciszyć.


Rozglądałam się po przestrzeni, która w gruncie rzeczy, nie przyniosła mi nic dobrego. Może wcale nie chodziło o mnie? Tłumacząc to sobie na swój sposób, filtrowałam ramki ze zdjęciami, kolory zasłon, a nawet rodzaj parapetów. Klątwa zachowała się w źródle wszystkich problemów, których doświadczyłam właśnie tutaj. Czyżbym traciła zmysły? Będąc sama, nigdy nie potrafiłam skupić uwagi na detalach. Ironicznie to ujmując, los odpłacił się właśnie nimi. Drobnostkami, które były dla mnie niewidoczne, sprawiły, że straciłam wszystko.


Rzeczy materialne stanowiły tylko estetykę. Aby czuć się jak w domu, człowiek musi posiadać coś więcej niż ładny zestaw sztuców czy nowe, piękne firanki. 

Zapach obiadu, który ukochana osoba gotuje specjalnie dla Ciebie, bo wie o potrzebach, drzemiących w środku. Bliskość ciała, gdy oglądasz filmy, chorujesz, płaczesz oraz się śmiejesz. To stanowiło oazę zwaną domem. Nie posiadałam żadnego z wyżej wymienionych przykładów. 

Paweł nie zgodził się gotować, bo godziło to jego męską dumę. Przy romantycznych filmach, usypiał w połowie seansu. Gdy tylko zaczęłam płakać, kazał być twardą i prostował wrażliwy kręgosłup do pionu. To też było złe. W końcu byłam kobietą. Nie feministką czy też wariatką, która potrzebuje silnego ramienia, idącego z nią łeb w łeb. Byłam dziwną, zakręconą idealistką, wierzącą w wierność, namiętność. Przybierającą kolor buraka, podczas czytania romantycznych powieści, które chętnie wcieliłaby w życie.
Nie byłam naiwna czy romantyczna, a jedynie zafascynowana uczuciami. Kochając, nie mogłam oderwać wzroku od osoby, która przy mnie była. Jakim więc cudem udało mi się wypuścić ją z rąk, zanim w ogóle zdążyłam zauważyć, że istnieje?
Donośne pukanie do drzwi przez pierwsze kilka sekund wcale nie zrobiło na mnie wrażenia. Gdy przed oczyma pojawiła się postać Bartka, który notorycznie irytował mnie swoimi odwiedzinami, zawinęłam tyłek i popędziłam w stronę huku. Z uśmiechem na ustach, lekko zachrypniętym głosem oraz podkrążonymi od płaczu, powiekami, otworzyłam je. 

Rozżalone spojrzenie oraz bukiet czerwonych róż, które trzymał przybysz, przybrały formę gilotyny. Nie mogłam wykrztusić słowa. Krwistość płatków odsłoniła twarz intruza, a ja pragnęłam, by znalazły się one tam, gdzie słońce nie dochodzi, jeśli wiecie, co mam na myśli.
- Przepraszam, że... - był zszokowany lub głupi. Obstawiałam tę drugą opcję, zważając na okoliczności, które mu nie sprzyjały.

- Nie. - zacisnęłam szczęki, a potem warknęłam na cały głos. - Czego!?


- Możemy porozmawiać? - spoglądał poważnie, nadal utrzymując pion. Nie miał szczęścia co do odpowiedniego momentu, więc przy dobrych wiatrach, pozostało mu kilka minut życia. 


- Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem...- zaczęłam liczyć, aby skrócić czas męki, który i tak skończyłby się dla niego tragicznie.


- Jestem największym idiotą wszech czasów. Nie masz powodu, by mnie wysłuchać, ale przysięgam, że nie dam Ci spokoju, jeśli czegoś nie wyjaśnię. - uniosłam brwi, jednocześnie otwierając usta. Nie miał pojęcia, z czym igrał. 
- Klarcia, błagam. - składał ręce, modląc się o wysłuchanie prośby. Dysząc, chcąc wytłumić z siebie nerwy, nie zauważyłam jak sąsiadka z piętra wyżej, przysłuchiwała się naszej dość energicznej rozmowie.
- Spieprzaj stąd. - warknęłam, uśmiechając się by, nie dać jej powodu do plotek. Tocząc się niczym żółw, liczyła na to, jak na dodatkową kasę oprócz emerytury. Żółwica przeliczyła się, a ja eksplodowałam, gdy przy kolejnym szepnięciu do Pawła, odwróciła głowę. - Wsadzał penisa innej kobiecie! - krzyknęłam w jej stronę.
Zmieszana i oburzona spojrzała na nas, a potem przeżegnała się. Kręcąc głową, nabrała rozpędu, a po kilku minutach zniknęła z pola widzenia. W pakiecie należało jeszcze dołączyć wariata, który wybrał się pod moje drzwi na samobójczą misję. 
- Przysięgam, że będziesz musiał zrobić sobie nowe zęby. - spojrzałam w górę. - Na Boga, wynoś się! - spojrzałam na niego, a gdy spróbowałam zamknąć drzwi przed szpiczastym nosem, zastopował je kikutem w postaci małej stópki. Paweł w ogóle wydawał się całkowicie odmieniony, jeśli skromnie i negatywnie tak można nazwać efekt rozstania.
- Śmiało. - wyprostował ciało, odsłonił twarz i wystawił dumę na lincz. Korciło, jak cholera przyznaję. Z drugiej strony nie miałam zamiaru załatwiać już dawno przeterminowanej sprawy. 

- Daj spokój. - poprosiłam już delikatniej. Patrzył teraz o wiele bardziej poważnie. Odstąpił blokadę i cofnął się krok w tył. 


- Nieźle Ci namieszałem, co? - prychnął z uśmiechem na ustach. - Jestem totalnym zerem.


- Przynajmniej w jednej sprawie się zgadzamy. - nie wiedziałam, dlaczego nie potrafię zamknąć cholernych drzwi.


- Zostawiła mnie. - nie czułam triumfu, gdy wypowiadał te słowa. W jakimś stopniu dojrzałam w całym obrazie nędzy lustrzane odbicie siebie. Załamanej siebie, gdy Bartek zostawił mnie na dobre.


- Czego oczekujesz? Współczucia? - może i wyglądałam na załamaną, ale w głębi duszy miałam siłę, by walczyć o swe dobre imię.


- Kawy i ciasta za godzinę w Tabakierze. Bez podtekstów, krzyku i zrzucania winy. - choć ostatni argument wzbudził lekką falę oburzenia, tama pewności została nadszarpnięta. Paweł nie zagrażał mym emocjom, a wręcz przeciwnie mógł zostać kozłem ofiarnym mej nienasyconej zemsty złamanego serducha. Miałam prawo skorzystać z ofiarowanej mi okazji, ale zamiast obmyślać niecny plan, spróbowałam poukładać życie.


- Okej. - kiwnęłam głową. Zszokowany wbijał we mnie wzrok, milcząc przez kilka dobrych sekund.


- Mówisz poważnie? - jąkał się, przypominając dźwięk odpalanego rzęcha.
- Bez słodkich słówek. - przybrałam pozę władcy i pogroziłam mu palcem.

- Tak jest! - zasalutował, a potem zbiegł po schodach, szepcząc coś do samego siebie. Może to błąd? Nie miałam pojęcia, w jaką stronę mam iść. Jedyne co pozostało, to oddać wszystko przeznaczeniu.

- Co porabiałaś ostatnimi czasy? - jak zwykle czarna smoła zamiast cappuccino. Bez cukru, dodatków, tak gorzka, jak nasz związek.

- Wplątałam się w niezłe bagno. - musiałam się otworzyć. Ktoś patrzący z boku mógłby stwierdzić, iż zwariowałam. Paweł nie był ideałem, ale tak szczerze, kto z nas jest? Ja o mały włos nie rozwaliłam życia dziewczynie, której tak naprawdę nie znałam.

- Witaj w klubie. - przytaknął, tkwiąc spojrzeniem w zwartości filiżanki.

- Jak się to potoczyło? - w połowie rozumiałam sens tego spotkania. Zamiast od razu posprzątać bałagan, starałam się stworzyć w nim swój dom. Gdyby człowiek był mądry przed szkodą, pewnie każdy byłby szczęśliwy. 

- Zżera Cię ciekawość, co? - śmiech rozlał na policzki, a potem zachłysnął się powietrzem.

- Jasna sprawa. - udałam divę i zgrabnie odrzuciłam włosy do tyłu, tak jak damy w kinie z lat siedemdziesiątych.

- Nie powiedziała mi o dziecku. Córka z pierwszego związku, która przechodzi okres buntu.

- To raczej nastolatki...

- Tak. - potwierdził, a mnie opadła szczena. Jeśli w taki sposób działała karma, zaczynałam się bać, co w odwecie z Bartka przygotowuje dla mnie. - Miała szesnaście lat.

- Paranoja. To jedyny powód? - tchórzostwo było gorszym świadectwem braku męskości. Zdrada była raną fizyczną. Być może Pani z odbitki, jak ją nazywałam, napaliła się na normalny dom dla swojej rodziny z Pawłem u boku. To stawiało go w jeszcze gorszym świetle.

- Klara, ja nie jestem gotowy na ojcostwo. - denerwował się, co oznaczało, że trafiłam w czuły punkt. Nie był pewny swojego, a jedynie najzwyczajniej w świecie się bał. Zbłąkany chłopiec, któremu zaczęło zależeć, być może tym razem naprawdę, został sam.

- Ona też nie była gotowa. - utkwił we mnie niezrozumiałym grymasem. - Miała szesnaście lat. Co, myślisz, że jesteśmy na to gotowe? Bez wsparcia drugiej osoby, same dajemy radę w stu procentach? Gówno. 

- Ty nie masz dziecka. - zabrzmiało podejrzliwie. Czułam, że zaczyna się gubić. Szybko jednak wyprowadziłam go w jaśniejszy punkt.

- Będąc z tobą, ryzykowała zapewne o wiele więcej. Reputacja względem własnego dziecka jest niepodważalna. 

- Chcesz mnie dobić? Śmiało. - machał rękami w swoją stronę, zachęcając mnie do ataku. Nie miałam zamiaru go nawracać, a jedynie ostrzec. Jeśli nasza sytuacja była w pewnym stopniu czysta, mogłam pokazać mu błędy, które wpłynęły na rozpad tego, co mieliśmy.

- Paweł. - uśmiechnęłam się, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że chcę przekazać mu coś ważnego.- Nie spieprz sobie czegoś, bo twoje sumienie kolejny raz, na jeden moment poszło w odstawkę. Jest warta świeczki? - pytanie retoryczne.


- Mamy te same pasje. Ty nie przepadałaś za horrorami, a ona ma w domu całą kolekcję tych z lat sześćdziesiątych...- chrząknęłam, ale tylko po to, by móc go wkręcić. Zmieszany zaprzestał słowotoku i od razu chciał mnie przeprosić. - Klara, ja...


- Oczy Ci świecą, jak o niej mówisz. - nie czułam żalu. Pewnie dwa miesiące temu nawet nie mogłabym na niego popatrzeć. Teraz niczym dobrzy kumple po przejściach, staraliśmy się wyjaśnić sobie wszystko na spokojnie.
- Co z twoimi? - podparł się na łokciu i zaczął machać brwiami. 
- Wygasły, jak złudne nadzieje. - byłam okrutnie szczera.
- Może warto je rozpalić na nowo? - nie miał pojęcia, jak nisko się oceniałam. Gdy chciałam zacząć mu to tłumaczyć, wibracje telefonu zatrzymały mnie. Esemes od milczącego Michała totalnie wyrwał mnie z butów.
"Jutro o siedemnastej. Kaplica na Alejach. Tylko ja i Daria oraz nieliczni znajomi. Dzięki za lekcję życia, kumpelo. Do zobaczenia."
Oniemiałam. Sparaliżowana niczym słup soli, wgapiałam się w treść wiadomości. Ślub? Daria i Michał? Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi. Co gorsza naświetliła mi się jedna rzecz! Nawet jeśli udało się nakazać Michałowi, by poszedł po rozum do głowy, to nadal pewne sprawy nie uległy zmianie. Skąd miałam wziąć osobę towarzyszącą? 
Paweł znudzony również wlepiał wzrok w telefon. Cierpliwie czekał, aż odpiszę i powrócimy do konwersacji. Z głupoty lub w wyniku paniki, sięgnęłam po środek ostateczny.

- Jutro Michał się żeni. - blondyn od razu oderwał się od swojego aparatu i spojrzał na mnie zaskoczony. - Idziesz ze mną.


- Klara. - przerażony i niezbyt pewny tego pomysłu, starał się wycofać.


- To spłata długu. - wcale tak nie było, ale potrzebne argumenty, to skuteczne argumenty.


- Tylko jeden raz. - uznałam to za zgodę. 


Problem z osobą miałam załatwiony. Kolejny kłopot wynikający z pierwszego, który przynajmniej ja uważałam za rozwiązany, mógł przynieść kataklizm. Michał i Daria doskonale wiedzieli, co zrobił Paweł, a dodatkowe nerwy w tym dniu były im niepotrzebne. Musiałam znaleźć sposób na rozmowę tuż przed całą uroczystością albo w przeciwnym razie cała ceremonia przybierze formę stypy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger