czwartek, 11 stycznia 2018

BEZ ZNACZENIA (III)

Czekając na pobudkę po drugiej stronie, zaczęłam szlochać. Miotanie się na śliskim i wygodnym podłożu, nie przypominało jednak stąpania po schodach do bram Piotra. Bałam się otworzyć oczy, choćby je zmrużyć i zerknąć na otoczenie. Co, jeśli wylądowałam w piekle? Czy piekło pachniało miętą?

- Dzięki Bogu. - szept dochodzący znad mojej głowy, sugerował o obcej obecności. 

- Ja nie chciałam...- wyrzuty spowodowane brakiem pożegnania się z rodzicami i Gosią, wywołała panikę. - Chcę do nieba...

- Na przyjemności przyjdzie czas. - słodki śmiech połączony z atrakcyjnością, którą dało się w nim wyczuć, ocucił wszelkie zmysły. Powstałam niczym feniks z popiołów, a raczej z cukru i rozejrzałam się po mieszkaniu. Oparty o drewniany filar, patrzył w moją stronę. Wysoki, cyniczny jak już zdążyłam zauważyć i pełen pewności siebie. Brunet o niebieskich źrenicach, który skrytykował mnie za dobroć w postaci jednego z najdroższych kursów taksówką, który dzięki mnie odbył, włamał się do mojego mieszkania.

- Co...ty...dzwonię po policję! - naciągnęłam na siebie koc tak, aby mógł zakryć całe ciało. W dość odważnej sukience, bez butów...zamarłam, czując, że nie mam na sobie rajstop oraz obuwia. Czy on mnie dotknął? Zmrużyłam oczy i zaczęłam pocierać gołymi stopami, by jeszcze udowodnić sobie, iż jestem na jawie. 

- Miałaś spadek formy. Co do insuliny to całkowicie nieodpowiedzialne, ale znaj me dobre serduszko. - jedną ze swych dłoni dotknął miejsca, gdzie zapewne kiedyś istniał mięsień umożliwiający jego nędzny żywot. Który nawiązując, nie potrwa zbyt długo — pomyślałam w przekąsie.

- Świnia! - wstałam i pomaszerowałam w stronę drzwi. 

- Emil. - uciął, ale gdy spojrzałam na rozwalony zamek, całkowicie wyrzuciłam imię z głowy.

- Co... - płatek ucha stał się czerwony od kilkukrotnego pocierania. Spokojnie! - przekonywałam samą siebie. - Będzie dobrze. - brałam kolejne wdechy. Odwracając się, zahaczyłam stopą o ciągnący się po parkiecie brzeg koca, który nadal na sobie opatulałam. 

- Musiałem jakoś wejść. Gdzieś posiałaś klucze i...- zamarłam. Jeśli kiedykolwiek czułam wściekłość, to właśnie dziś zostały przekroczone jej wszystkie granice. Stojący przede mną superbohater był niczym plaga egipska. Niby zwiastował nowy porządek i ład, ale niszczył wszystko, aby go osiągnąć. - Wiem, że nie najlepiej to wygląda...

- Nie najlepiej! - krzyk, który zdławiłam przy samym końcu, zabrał ze sobą całe powietrze w płucach. - Na Titanicu jakbyś ludzi ratował! Wyrzucał ich za burtę! Co za...

- Jeśli mógłbym im pomóc. - śmiech sprawił, że całkowicie straciłam kontrolę.

- Bez kamizelek! - zamykając oczy, liczyłam do dziesięciu. - Nie przyszło Ci do głowy, że to nowy zamek, który otwiera się kartą dostępu? To jeden z najnowszych i dosyć powszechnych systemów...

- Który, jak widać bardzo łatwo obejść. Wystarczył kopniak. - wzruszył ramionami, a potem podszedł do blatu i zwinął z niego jedno jabłko. Wgryzł się w nie, a kilka kropel miąższu uleciało kącikami jego ust. Ten cholerny uśmiech, który miał mnie kosztować prawie dwa tysiące przy dodatkowym gratisie w postaci utraty pracy i wykorzystania zapasowych środków finansowych...mogłam pomarzyć, aby dziś w nocy nie zostać okradzioną.

- Słuchaj księżniczko... - mówił tak bezproblemowo, przeżuwając kolejne kęsy. Czy dwadzieścia pięć lat to wystarczająca pokuta, gdy można było się pozbyć kogoś tak antyspołecznego? -...równie dobrze mogłem olać sprawę i zawiadomić firmę, która kazałaby odesłać te lekarstwa za pomocą poczty na adres kursu. Uratowanie Ci życia nie należy do obowiązków kierowcy, jak wiesz...ale skoro to zrobiłem, to chyba zasługuje na minimum szacunku.

- Zasługujesz na lanie pasem na goły tyłek! - zaskoczenie na pewnej siebie facjacie, sugerowała, że świetnie się zabawia. Cokolwiek wyszło z mych ust, zderzało się z jego optymistycznym podejściem do sprawy. 

- Ciebie z chęcią przełożę przez kolanko. - gbur. Dlatego właśnie Daniel trzymał mnie z dala od jego kolegów czy znajomych. Ludzie byli wariatami, którzy ratując Ci życie, mogliby je jednocześnie zniszczyć. Przykład pierwszy z brzegu stał i kpił z powagi sytuacji.

- Co powiesz na to, że zadzwonię do firmy? Powiem o wtargnięciu do mieszkania...nikt nie widział, jak podajesz mi insulinę. Oni pokryją koszty i sprawa...

- Naprawdę chcesz ze mną igrać, słoneczko? - tylko piąte przykazanie dekalogu, chroniło go od mego gniewu.

- Pytaniem jest, czy chcesz stracić pracę...

- Masz sporo kasy, skoro wydajesz ją na takie kursy. Co Ci po wymianie takiego zamka? To raptem małe nadszarpnięcie...

- Tutaj chodzi o zachowanie się, jak należy. Zapewne o tym nie słyszałeś, ale kultura wymaga, byś chociażby pokrył połowę kosztów. 

- Panna idealna wychowanka. Takie typy są najgorsze. - pokręcił głową i wrzucił ogryzek do zlewu. 

- Za to kobiety uwielbiają gburów, włamujących się do mieszkań...

- Uratowałem Ci życie! - dopiero teraz skończyła się zabawa. Poczułam, że naprawdę się zirytował. Jeśli chciałam wytłumaczyć głupkowi jego problem, musiałam uderzyć w czuły punkt. Nie, żebym nie pamiętała, jak wygrywa się wojny z bratem. Facet to facet. 

- Słuchaj Edward, Edmund czy jak Ci tam...zapłacisz za zamek albo go naprawisz. W innym przypadku stracisz pracę, kasę i zęby. Zrozumiałeś? - dłoń powędrowała do ucha, które kolejny raz przetarłam. Wiem, że duże słowa zdziałać mogą wiele, ale wprawdzie, jeśli zostawi mnie samą, nic nie wskóram. Zagranie psychologiczne było jedynym wejściem. Sąsiadka z drugiego piętra na pewno widziała, jak podawał mi zastrzyk. Jej wzrok sięgał dalej niż kontakty ze szpiegowskiego półświatka. Jak one to robiły?

- Masz jakieś narzędzia? - podszedł do zamka i kucnął tuż obok drzwi. Patrząc na niego z profilu, mogłam dostrzec długi i masywny nos. Włosy wyglądały teraz na bardziej ułożone, a dziewczęce długie rzęsy chciałaby posiadać każda gorzka fanka makijażu permamentnego. Gdyby na moim miejscu stała jakaś rozwódka czy kobieta lekkich obyczajów, zapewne rozwaliłby nie tylko jej zamek. Stop! O czym ja właśnie...- Czy możesz przestać zabijać mnie wzrokiem i pozwolić na szybki powrót do domu...
Zrzuciłam z ramion koc i skierowałam się w stronę łazienki. Szafka powinna być zaopatrzona w jakieś dodatkowe narzędzia. Przypomniałam sobie o drugim zabezpieczeniu, gdy wynajmowałam mieszkanie. Gdyby udało mi się je znaleźć, mogłabym zakończyć farsę z taksówkarzem i od razu poczuć się bezpieczniej we własnym mieszkaniu.
Kilka minut walki o spokojną noc, dało upragniony efekt. Modły i kobiecy upór wystarczył by znaleźć rozwiązanie. Zadowolona zabrałam urządzenie i powędrowałam z nowiną do idioty, który ewidentnie miał dzisiaj szczęście.
Drugi dzień nowego, świeżego "niezależna ja" i takie akcje? Emocjonujący etap nowego życia, nie ma co.

***
Emil 

Nie sądziłem, że uratowanie komuś życia spotka się z odzewem w postaci kary. Gdyby nie ten piekielny kurs, mógłbym właśnie posuwać niezłą kelnerkę, która chodziła za mną od kilku tygodni. Wredne dziewuszysko z insulinowym problemem stało się przeszkodą o wiele wyższą, niż mogłem się spodziewać. Oddanie kasy? Ani mi się śniło. Z dwojga złego wolałem udać, że coś naprawiam, wstukać kilka rzeczy i zwinąć się stąd, zanim stracę okazję do odstresowania się w milszym towarzystwie. 

Zielone, kocie oczy filtrujące mnie jeszcze przed momentem były chyba jedyną jej pozytywną cechą wyglądu. Niska, ubrana w sukienkę, która była większa od jej sylwetki o kilka rozmiarów, wyglądała jak płaszcz pogrzebowy. Dziewczynie potrzeba było dobrego psychologa, bo biedny facet sam skreśliłby swój los, będąc z nią. 

Można było zauważyć brak zdjęć, męskich ubrań porozwalanych po mieszkaniu, a sama właścicielka...uparty charakter jest dobry do momentu, w którym ktoś nie traci twojego cennego czasu. To właśnie teraz robiłem.

- Jest. - pojawiła się obok mnie niczym duch. Przebrana w bardziej dopasowane ciuchy, schyliła się i podała małe pudełeczko. Dopiero w tym momencie zahaczyłem o prawdziwy kolor jej oczu. Tylko jeden człowiek posiadał tę barwę. Wstrząs na mym ciele zlał się wraz ze wspomnieniami. Cycki opięte szarą bokserką, skaczące przed nosem na jedną krótką chwilę, okazały się większych rozmiarów niż podejrzewałem. Po co chowała się pod nadmiarem luźnych łachów? Gdyby chciała pewnie jakiś frajer, mógłby na nią spojrzeć. - To jakiś system awaryjny. Ktoś pewnie z góry wiedział, że jakiś idiota będzie chciał rozwalać ten pierwotny...

- Chcesz, abym wyszedł? - podniosłem wzrok, na moment odrywając się od instrukcji. Stała nade mną niczym kat. Założone nad udami dłonie i niezadowolony grymas. Biodra również skupiły chwilę uwagi. Kształt klepsydry? Wcięcie w talii sugerowało, że los nagrodził ją fajnym ciałem wprost proporcjonalnie do koszmarnego charakteru.

- Jak skończysz, to daj znać. - odwróciła się i zaczęła kierować kroki do salonu. Tyłek? Coraz mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że przeciwieństwa się przyciągają. Skaczące, ukryte pod jeansem pośladki wyglądały całkiem apetycznie. Może powinienem zamienić kelnerkę na coś podręcznego? Przez moment mogłoby być ostro i zajebiście...ale nad ranem? To typ płaczki, która oczekuje czegoś więcej. Czytać z ludzi, potrafiłem jak z książki. Panna pod tytułem jeden na milion". Akurat. Życie wystarczająco jej nie zgniotło, ale to zrobi. Może wtedy pomyśli, iż mogliśmy  to napięcie wykorzystać w inny sposób. W obecnej nawet nie myślałem o zaliczaniu cnotki.



***
 Marlena
Książka, na której próbowałam się skupić, podsunęła pewien pomysł na dalszą karierę. Wertując każdy zakamare dotychczasowej drogi zawodowej, byłby to spory krok. W końcu praca w bibliotece nie jest najbardziej pożądaną pozycją na rynku, a co za tym idzie, rzeczywiście nie miałabym problemu z konkurencją.
Słysząc kroki dochodzące z korytarza, odwróciłam się. Brunet wkroczył do salonu nadęty niczym balon. Z hukiem położył na stolik trzymane w dłoniach pudełko i spojrzał na mnie.

- Do widzenia. - skinął i z impetem ruszył w drogę powrotną. Nie ze mną te numery! Byłam niczym oddech na jego plecach, gdyż zdążyłam złapać za klamkę drzwi zanim odwrócił się w ich stronę. Torując mu drogę, podłożyłam do nowego zamka kartę. Sprawdzając jego brudny charakter, który jak myślałam, pewnie podsunął pomysł o oszukaniu mnie, uśmiechnęłam się. Patrząc prosto w niebieskie oczy, czekałam na wielki finał, który miał kosztować go o wiele więcej niż stratę pracy. Gdy drzwi zablokowały się, zbladłam. Uśmiech zniknął, a zastąpił go grymas niedowierzania. Spojrzałam na dół, a wstyd, który utkwił w gardle i dumie nie pozwolił mi, znów spojrzeć w górę.

- Zamierzasz zatrzymać mnie tutaj siłą? - nachylił się i szepnął wprost do mego ucha. Poczułam mrowienie. Zdenerwowana złapałam za płatek i potarłam go dwa razy. Wiedziałam, że odbierze to jako reakcję na szept. Mięta wdarła się do nozdrzy i zawędrowała na ciało w postaci dreszczy. Był jak choroba powodująca objawy zmiany temperatury, poczucia niezręczności i złości. 

- Nie. - wyminęłam go najszybciej, jak mogłam, przed odblokowując drzwi. - Do widzenia. - uciekłam, by w spokoju usłyszeć hałas zatrzaskiwanych drzwi, jak i samej sprawy. Huk rozluźnił każdy mięsień w mym ciele. Z ulgą wywróciłam oczami i usiadłam na kanapie. 

- Wariatka. - powiedziałam, pukając się w czoło. 

- Miło, że przepraszasz. - podniosłam wzrok i znów go zobaczyłam. Oszust jeden! Udał scenę zamykanych drzwi, aby mieć mnie na widelcu. Mimo wszystko byłam tą sytuacją coraz mocniej zmęczona. Skruszona podniosłam ciało i wyprostowałam się. Gdy spojrzenia się spotkały, udałam największą pewność siebie, jaką mogłam. 

- Owszem. - kiwnęłam głową. - Jestem porządnym człowiekiem i przyznaję, że należą Ci się podziękowania. Nawet jeśli byłeś jednym z powodów, dla których musieliśmy tkwić w swym nieprzyjemnym towarzystwie to również moja wina. Nie powinnam była zostawiać leków. Mam nadzieję, że możemy zapomnieć o sprawie i Bóg wynagrodzi Ci za uratowanie mi życia.

- Nie wierzę w żadną inną zapłatę poza pieniężną lub formie przysługi- poważna mina, która towarzyszyła przy dwóch pierwszych słowach, przeraziła mnie. Coś przemknęło w wyrazie jego twarzy. Jakaś rzecz, której nikomu nie ukazywał. Powód swego zachowania? To coś zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.

- W takim razie, co mogę zrobić, abyś czuł się wynagrodzony? - gdy zmrużył oczy, poczułam na sobie inne spojrzenie. Inne od tych, którymi w okolicznościach dzisiejszych zdarzeń, mnie obdarowywał.

- Zadzwoń po kogoś, żeby został z tobą na noc. Insulina może być niewystarczająca...- wydukał po dość długim namyśle. Delikatnie podrapał się po brodzie i chwycił za tylną kieszeń spodni, wyciągając z niej kluczyki do auta. - Cukrzyca to poważna sprawa...

- Niestety nie mogę nikogo powiadomić, ale dziękuję za troskę. - gdy pokonałam dzielący nas dystans i chciałam odprowadzić go do drzwi, zastopował mnie. Dłonią złapał za me przedramię i spojrzał głęboko w oczy. Jakby chciał dotrzeć do dawno skrywanej tajemnicy.

- Nie masz nikogo, kto wie że...

- Moja choroba to moja sprawa. Nie, żebym chciała się tłumaczyć, dlaczego jestem człowiekiem, który nie żyje pełnią życia społecznego. Stąd też ten atak...

- Przecież to poważna sprawa. Jeśli się nie obudzisz...

- Może tak będzie lepiej. - nie wiedziałam jakim cudem ten supeł, który wiązałam od dwóch lat, gdy nocami wypłakiwałam się w poduszkę, nagle pęknął.

- W takim razie zostanę. - schował kluczyki i podążył do kuchni, by złapać za kolejne jabłko z miski. - Masz może coś więcej oprócz zieleniny? Jeśli mam zostać to, chociaż chciałbym coś zjeść. - myślałam, że się przesłyszałam.

- Nie możesz. Nie zostanie Pan tutaj. - zszokowana podążyłam za nim. Zajadając się jabłkiem, gmerał po szafkach. 

- Nie umrzesz na mojej warcie. Nie umrze Pani, żeby mnie potem straszyć. Już ja was znam. - pokręcił głową.

Nie wiem czemu, mnie to rozbawiło. Drugą stroną medalu był widok faceta w mej kuchni, w mieszkaniu. Nigdy sobie tego nie wyobrażałam. Nie, żebym była święta, oczywiście. Dotykanie samej siebie, pieszczoty i fantazja były częścią rozładowania napięcia, ale związek? Prawdziwa relacja, obecność drugiego człowieka i jego troska. Poczułam, że po kilku sekundach smutnieje. Gdyby Daniel żył, pewnie zastąpiłby jakąś część tej pustki. Odwiedziny, rady z męskiego punktu widzenia. Posiadanie przyjaciela było mi potrzebne bardziej niż seks czy pocałunki.

- Cokolwiek...- poprosiłam. Naprawdę nie miałam ochoty na jego nocleg w mym mieszkaniu. Ta sytuacja totalnie wykradła się spod kontroli.

- Chodźmy na piwo. Ty stawiasz. - podał dłoń i po raz drugi tego dnia wrzucił do zlewu ogryzek. - Stoi?

- Nie pijam piwa. - przyznałam, mając nadzieję na kapitulację.

- Ty możesz pić, co chcesz. Ja potrzebuję piwa i pewności, że nic Ci się nie stanie. - dłoń zbliżyła się jeszcze bardziej. - Umowa stoi?

Jeśli miałabym szczerze wybierać, to najchętniej byłoby to jakieś stare kino, wieczór w towarzystwie telewizora oraz popcornu. W spokoju i samotności, do której przywykłam i polubiłam, mogłabym odpocząć po dość intensywnym dniu. Wzrok bruneta jednak już dawno wybrał za mnie. Byłam uzależniona od dupka, który uratował mi życie. Po nieprzyjemnej atmosferze i kilku piwach, które miałam nadzieję, uśpią jego czujność, wygram sobie wolność i szybki powrót do domu.

- Masz czas do dwunastej. - popatrzyłam na zegarek, wiszący za nim. Dwie godziny? Wystarczająco, a i tak za dużo. Sporo za dużo. 

- Jasne. - nie brzmiało to zbyt optymistycznie, ale jaki miałam wybór? Siłować się z facetem, który mógłby połknąć mnie na raz? Wystarczyło, że przewyższał mnie o kilkanaście centymetrów. Olbrzym bez sumienia. - Jedna prośba. 

- Miałeś jedną szansę. 

- Ubierz coś, co nie wygląda, jak worek, ok?- po tych słowach ominął mnie i podszedł do drzwi. - Masz dziesięć minut. Czekam w aucie... Pani? - zapytał mimochodem.

- Mary. - dusiłam wybuch, który powrócił ze zdwojoną siłą. Worek? Na głowę jako metoda morderstwa sprawdziłby się idealnie.

- Marysia. Nawet ładnie. - pokręcił głową i wyszedł. Nie przywiązujący uwagi do szczegółów idiota, którego nie zamierzałam wyprowadzać z błędu, zniknął. Miałam nadzieję na znalezienie jakiegoś dużego i niepasującego do mnie ubrania. Nikt więcej nie będzie posiadał nade mną kontroli. Tym bardziej ktoś, kogo szczerze zaczynałam nienawidzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger