czwartek, 11 stycznia 2018

BEZ ZNACZENIA (IX)

***
Mar­lena

Napię­cie wywo­łane cią­głym przy­cią­ga­niem, naresz­cie uwi­docz­niło pożą­dany efekt. Dosłow­nie. Pożą­dany? Jak­kol­wiek by to głu­pio nie zabrzmiało, prze­czu­wa­łam, że uto­niemy w kłam­stwach i mio­ta­niu się z dala od sie­bie. W gło­wie dud­niło od tysiąca sko­ła­ta­nych fan­ta­zji, dogłęb­nie skry­wa­nych pod dzie­wi­czym myśle­niem. Jedno prze­chy­liło szalę na jego stronę. Był tutaj. Nie­za­leż­nie jak bar­dzo nie­na­wi­dzi­łam zagry­wek, to tchó­rzo­stwo było naj­gor­szą cechą gatunku męskiego. On sta­nął na wyso­ko­ści zada­nia. Emil nie uniósł się hono­rem, a wręcz prze­ciw­nie. Poczu­łam, że nie prze­ma­wia przez niego jedy­nie instynkt samca. Spoj­rze­nia w momen­tach zbli­że­nia mej osoby z innym przed­sta­wi­cie­lem jego cudow­nej płci, skut­ko­wało potę­go­wa­nym w głębi duszy złem. Nie byłam głu­pia i ślepa. Znie­chę­ce­nie mnie do randki było tylko gwo­ździem do trumny. Potwier­dził, jak mocno pra­gnął być na miej­scu Julka. 

Jak zamie­rza­łam roz­wią­zać sytu­ację? Julek, Emil i ja nie gra­li­śmy w tanim serialu dla senio­rów. To było moje życie, które mimo stra­chu pra­gnę­łam prze­żyć na peł­nych obro­tach. Gdy mnie poca­ło­wał, zro­zu­mia­łam, że blon­dyn to jedy­nie przy­krywka dla tłu­mio­nych emo­cji. Odw­le­ka­nie w cza­sie cze­goś, z czego dosko­nale zda­wa­li­śmy sobie sprawę, mogło jedy­nie pogor­szyć sprawę. Pra­gnę­łam go i tylko to miało zna­cze­nie. Nawet jeśli w niepożą­danych efek­tach mogłam doli­czyć zła­mane serce, był tego wart. 

– Prze­pra­szam. – głowa krzy­czała ze stra­chu.
– Za co? – zamglone spoj­rze­nie znik­nęło, a po dwóch sekun­dach stał już na dru­gim końcu kabiny, z dala ode mnie. Dło­nie opa­dły bez­wied­nie wokół ud. Zaw­sty­dzona scho­wa­łam je z tyłu i cze­ka­łam na odpo­wiedź. Niczym grzeczna uczen­nica, pra­gnąca kary.
–- To nie miało prawa się wyda­rzyć. – chciał uśmier­cić coś, co na dobrą sprawę wcale się nie zaczęło. Zabie­ra­nie nadziei było total­nym skur­wy­syń­stwem, nawet jak na Emila. 

– Jestem nie­re­for­mo­walna czy potrze­bu­jemy dodat­ko­wej zgody? – chcia­łam wie­dzieć, w jaki spo­sób mam ode­brać ero­tyczny atak na moją osobę, jeśli nie miał on nic wspól­nego z jego uczu­ciami. Czyżby naprawdę cho­dziło jedy­nie o bie­li­znę, Julka i tę całą rywa­li­za­cję męskiego ego?

– Nie potra­fię…– pokrę­cił głową i zamknął oczy. Uni­kał kon­taktu wzro­ko­wego, co coraz bar­dziej mnie draż­niło.

– Cho­dzi o Julka? – moż­liwe, że w głębi serca chcia­łam go spro­wo­ko­wać. Jeden jedyny ostatni raz, aby znów mnie dotknął i tym razem przy­własz­czył na dobre. 

– Cho­dzi o mnie. Nie jesteś dziew­czyną na jedną noc, a ja nie daje niczego innego. – wyja­śnie­nie w postaci naj­gor­szego moż­liwego sce­na­riu­sza, zadud­niło w uszach. Chciał się zaba­wić, poszar­pać, ale ni­gdy zaan­ga­żo­wać. Czego innego niby mogłam ocze­ki­wać? Serce nie sługa. Nie mogłam zmie­nić jego toku myśle­nia, a przede wszyst­kim emo­cji. Skoro byli­śmy tylko przy­ja­ciółmi, mógł mówić prawdę, bo w końcu niczego nie straci. 

– Jasne. – zagra­łam naj­le­piej, jak potra­fię i wypro­sto­wa­łam się. Tele­fon, który wyłą­czył, wła­śnie powró­cił do życia i jakimś cudem zadzwo­nił. Widzia­łam szok, któ­rego nie potra­fił zama­sko­wać. Kłam­stwo było cio­sem pro­sto w plecy. Robie­nie ze mnie napa­lo­nej wariatki, która łka­łaby u jego stóp to jedno. Okła­my­wa­nie samego sie­bie i przy oka­zji zrzu­ce­nie mnie w prze­paść wstydu to co innego. Chcia­łam, aby zabo­lało, jak naj­moc­niej. Krok w przód, który posta­wi­łam, wywo­łał nie­zręczną ciszę. Wycią­gnę­łam z kie­szeni komórkę i ode­bra­łam ją. Świa­dek i zdrajca w jed­nym spo­glą­dał na mnie, jak na ducha. – Możesz wyjść? – wska­za­łam na kur­tynę. – Już?

Wahał się. Pró­bo­wał wal­czyć, ale duma, którą myślał, iż mnie ratuje, zabrała resztki zdro­wego myśle­nia. Miał mnie w gar­ści, ale tego nie dostrzegł. Niski głos blon­dyna, który mru­czał do tele­fonu, otrzeź­wił umysł.

– O dzie­sią­tej. – odpo­wie­dzia­łam jed­nym tchem i zakoń­czy­łam temat. 

Kiedy wyszedł? Gubi­łam kawałki spę­dza­nego wspól­nie czasu. Zau­ro­czona w ciele prze­peł­nio­nym mymi prze­ci­wień­stwami oraz błę­kit­nych oczach, sku­li­łam się na środku przy­mie­rzalni. Łzy wid­nie­jące w odbi­ciu lustra zostały poże­gnalną kwe­stią wzglę­dem Emila. Skoro chciał wojny, musiał ją dostać.

 
***
Emil
Leżący na bla­cie tele­fon coraz moc­niej dzia­łał na nerwy. Piłem trze­cią kawę z rzędu, ale wcale nie czu­łem się posta­wio­nym na nogi. Co takiego zro­bi­łem, że los musiał mnie poka­rać? Być sam na sam z cudowną kobietą w sek­sow­nej bie­liź­nie to chyba naj­gor­sza z kar. Naj­gor­sza? Pie­przyć bie­li­znę i jej nagość.
Gdy Mary­sia spo­glą­dała tymi swo­imi ślep­kami w kolo­rze wio­sny, odla­ty­wa­łem. To już nie był wzrok kole­żanki czy dziew­czyny od spraw intym­nych. Zamknięta w niej esen­cja kobie­co­ści wypchnęła na wierzch wszyst­kie cudowne cechy i pora­ziła prą­dem. Zła­pany w sidła świe­żego zapa­chu, prze­ni­kli­wego spoj­rze­nia, potrze­bo­wa­łem zim­nego prysz­nica.
– Czyż­byś stra­cił chęć do życia? – Justyna prze­glą­dała alko­hole aby móc pose­gre­go­wać cały asor­ty­ment. Inwen­ta­ry­za­cja nale­żała do moich obo­wiąz­ków, ale przy aktu­al­nym humo­rze nawet nie myśla­łem o pracy. Blondynka nie potrze­bo­wała wywiadu, by wie­dzieć że nerwy mia­łem zszar­gane gorzej od alko­ho­lika na detok­sie.
Nie­za­do­wo­lony mruk­ną­łem pod nosem coś w stylu „daj­cie mi spo­kój”, a potem zła­pa­łem za komórkę i wsa­dzi­łem ją głę­boko do kie­szeni. Prze­cho­dzący obok Łukasz, który dzi­siaj kel­ne­ro­wał podał kolejną dawkę kofe­iny. Z uśmie­chem na ustach pokle­pał po ple­cach, zosta­wił kawę i znik­nął w cze­lu­ściach dru­giej sali.
– Nie. – gdy tylko pró­bo­wa­łem wziąć łyk, przy­ja­ciółka zła­pała za dłoń i pochwy­ciła fili­żankę aby zni­we­czyć mój dzi­siej­szy plan. – Zawału dosta­niesz, a ja Cię rato­wała nie będę! – wark­nęła i wylała zawar­tość do małego zle­wiku obok lodó­wek.
– Jeste­ście okropne. – nie chcia­łem odno­sić się w tym wszyst­kim do Marysi. Na język przy­cho­dziły jed­nak same sko­ja­rze­nia z jej osobą.
– Pokłó­ci­łeś się z kimś? – odwró­ciła się, oparła o blat i spoj­rzała pro­sto w oczy. – Cho­dzi o Mary?
– Czemu miał­bym się…– nie skoń­czy­łem wypo­wia­dać zło­żo­nego zda­nia, a na bladą twarz, wypeł­znął gry­mas zado­wo­le­nia. – Prze­stań się tak lam­pić.
– Nie wie­rzę. – pokrę­ciła głową, a następ­nie opu­ściła ją w dół, by w prze­rwie rechotu zła­pać oddech. – Zako­cha­łeś się. – przy tych sło­wach popa­trzyła mi w oczy.
Gula w gar­dle, pocące się dło­nie i szum w uszach nie nale­żały do obja­wów roman­tycz­nego uczu­cia. Mimo wszystko wie­dzia­łem, że każdy czło­wiek reaguje w inny spo­sób. Czyż­bym sam przed sobą przy­znał się do naj­gor­szego z moż­li­wych sce­na­riu­szy?
– Nie. – wydu­ka­łem, jak idiota i szybko wyrwa­łem z kie­szeni tele­fon. Cokol­wiek aby tylko unik­nąć wni­kli­wych pytań oraz oślego pouczania.
– Milu. – nachy­liła się i wyszep­tała. – Wiesz, że ona ma randkę z kimś innym?
– Wiem. – po krót­kiej odpo­wie­dzi nade­szły kosmate myśli i ana­liza. Skąd wie­działa o spo­tka­niu Marysi z Jul­kiem? – Rozma­wiała z tobą?
– Nie odpo­wiada się pyta­niem na pyta­nie. – gdy wypro­sto­wała ciało i skie­ro­wała kroki do kuchni, spa­ni­ko­wa­łem jak gów­niarz.
– Skąd wiesz do cięż­kiej cho­lery. – to nie zabrzmiało jak prośba. Blon­dynka wplo­tła jedną z dłoni we włosy, a potem spoj­rzała na mnie.
– To ja dałam jej namiary. – coś co naz­wa­łem przy­jaź­nią, w jed­nej chwili stało się fik­cją. Jak mogła pozwo­lić aby Mary­sia spo­ty­kała się z jakimś idiotą, który przy zwy­kłej wymia­nie numeru tele­fonu, nie potra­fił utrzy­mać łapsk przy sobie? – Spodo­bał jej się, więc czemu…
– Zaj­mij się swoją cnotą i pościelą zamiast mącić w gło­wie bogu ducha win­nej dziew­czy­nie. – wście­kłość nie mogła zapa­no­wać nad wią­zanką słów, pro­wa­dzą­cych do kata­strofy.
– Coś ty…– zmru­żyła oczy i przy­stą­piła do ataku. Naje­żona, obli­zała czer­wone usta jakby przy­go­to­wu­jąc się do połknię­cia ofiary. – Pouczasz mnie jak­byś był moim ojcem, albo co gor­sza jej face­tem. Zie­mia do Emila, nie jesteś! Ani jed­nym, ani dru­gim! Więc może zamiast zasta­na­wiać się nad moim czy Marysi gustem sek­su­al­nym, sam dojdź ze sobą do ładu! Panie ide­alny! – resztka wody w sto­ją­cej na bla­cie szklance, wylą­do­wała na mojej buzi. Justyna nie dosta­wała ataku z byle powodu. Naj­gor­szym był fakt, że wcale na to nie zasłu­żyła. Lincz z moich ust spo­wo­do­wało inne uczu­cie. Nie tro­ski, zadu­fa­nia w sobie, ale cze­goś, czego okrut­nie się bałem. Zaz­drość.
Gdy w gło­wie poja­wiła się mała bru­netka o kocim spoj­rze­niu, którą śliczny cukier­nik dotyka czy całuję, eks­plo­do­wa­łem. To ja byłem winny, ale wewnętrz­nie czu­łem, że zro­bi­łem coś w dobrej wie­rze. Jakie życie miałaby z kimś takim jak ja? Inte­li­gentna, oczy­tana oraz piękna zasłu­gi­wała na pie­przo­nego księ­cia z ksią­żek, które namięt­nie wer­to­wała. Ja przy­po­mi­na­łem raczej czarny cha­rak­ter. Nawet ktoś z prze­szło­ści mówił, że bli­żej mi do pie­kła niż nieba. Musia­łem zostać w sze­regu, nawet jeśli ozna­czało to że stracę ją na amen. Wojna wymagała ofiar, to też słyszałem z tych samych ust.
Myśląc nad całą zagmatwaną fabułą naszej historii, nie zauważyłem jak Justyna przygląda mi się z dziwną miną. 
– Ty pła­czesz? – poczu­łem, jak mała kro­pla dotyka suchych warg, a powieki stają się cięż­sze. Wspo­mnie­nie o stra­cie przy­ja­ciela, a teraz kolej­nej osoby wywo­łało burzę emo­cji. Nawet głupi do końca, by zwa­rio­wał albo strze­lił sobie w łeb.
– Prze­pra­szam. – przetarłem twarz i kilka razy moc­niej zamkną­łem oczy. Musia­łem pozbyć się tego uczu­cia. – Lecę po tak­sówkę. – dyna­miczny skok adre­na­liny zaraz po melan­cholii, zmiótł mnie z nóg. Wyczer­pany przez dzi­siej­sze lek­cje życia, pra­gną­łem snu. Zwy­kłego, spon­ta­nicz­nego odpo­czynku z dala od myśli o niej z kimś innym.
– Nie daj jej odejść Emil. – zda­nie wypowiedziane w mą stronę tak przerażająco poważnie, wyrywało z butów. Justyna ni­gdy nie zwra­cała się do mnie po imie­niu. Uwa­żała je za komiczne prze­kształ­ce­nie wyrazu Emu od stru­sia, które ją prze­ra­żały. Komizm sytu­acji wyzwo­lił w niej mat­czyne odru­chy? – Będziesz tego żało­wał bar­dziej niż…
– Nie mam czego tra­cić. – rzuciłem przez ramię i otwo­rzy­łem drzwi. – Nie jest moją wła­sno­ścią.
Była z nim. Moż­liwe, że wła­śnie ubie­rała sek­sowną bie­li­znę, w któ­rej kilka godzin do tyłu mnie cało­wała. Mnie. Uza­leż­niony od wul­gar­nych fan­ta­zji na jej temat, zła­pa­łem się na jed­nej w któ­rej ktoś zaj­muje moje miej­sce. Wście­kłość prze­ro­dziła się w obse­sję oraz zaci­śnięte pię­ści. Co jeśli Justyna miała rację i już tego żało­wa­łem?



Grze­biąc w dese­rze niczym bawiące się dziecko w pia­skow­nicy, rozmyślałam nad tym jak wiele zmie­niło się od momentu, w którym pozna­łam Emila. Dzięki niemu poczu­łam wyjąt­kową śmiałość, kobiecość i pewność siebie, a jed­no­cze­śnie pra­gnę­łam ukryć się przed świa­tem. To przez poca­łu­nek, który zatruł pozy­tywne nasta­wie­nie oraz chęć do życia. Niczym kontrast do baśni o śpiącej królewnie. 
Gośka prze­ska­ki­wała wzro­kiem z mych ust na widel­czyk oraz mą sfru­stro­waną dłoń, która zro­biła z deseru papkę. Nie wytrzy­mała i po kilku sekun­dach wyrwała mi sztu­ciec.
– Nie mogę na to patrzeć. – cmok­nęła nie­za­do­wo­lona i gdy tylko scho­wała ide­alne narzę­dzie zbrodni, zła­pała mnie za pod­bró­dek i kazała tym samym spoj­rzeć sobie w oczy. – Czy Ty pła­ka­łaś?
– Nie. – kłam­stwo rato­wało w tej sytu­acji ostat­nią deskę ratunku jakim było wymi­nię­cie tematu bru­neta. Smak na ustach, któ­rego tak bar­dzo chcia­łam się pozbyć, powracał ze zdwo­joną siłą. Odw­ró­ci­łam wzrok i kil­ku­krot­nie potar­łam lewy pła­tek ucha. – Stre­suję się przed randką.
– Mała. – roz­czu­liła się i pogła­dziła mą drugą dłoń, leżącą na sto­liku. – Julek to naprawdę fajny facet. Wpraw­dzie nie rozu­miem czemu nie wpa­dłam na to aby Was poznać.
– Ponie­waż, sam Ci się podo­bał? – w głębi ser­duszka tliła się malu­teńka myśl zwią­zana z tym, iż przy­zna mi rację, a ja będę mogła odpu­ścić spo­tka­nie. Nie byłam czło­wie­kiem bez sumie­nia, dla­tego na­dal opo­wia­da­łam się za kola­cją w towa­rzy­stwie Julka. Kul­tura oso­bi­sta wyma­gała, bym wywią­zała się z począt­ko­wych pla­nów i uszano­wała cukier­nika, ale każdy powód był dobry, by móc się od tego uwolnić.
– Moż­liwe. – wzru­szyła ramio­nami i skrzy­wiła się, co wywo­łało mój deli­katny śmiech. – Nie zaprze­czam, ale z dru­giej strony nie widzę sie­bie i jego roz­ma­wia­ją­cych o pasji zwią­za­nej z książ­kami.
– Inte­re­suje się książ­kami? – kolejny dowód na spo­tka­nie ide­ału czy wytknię­cie mi przez los zło­tej zasady pod tytu­łem „tylko prze­ci­wień­stwa się przy­cią­gają”.
– Jest dobrym inwestorem, pilnuje biblioteki na Wrocławskiej. Sponsor. – buzia otwo­rzyła się zaraz po usły­sze­niu nowych infor­ma­cji.
– Skąd cukier­nik ma tyle kasy? – nie­do­wie­rza­nie prze­ro­dziło się w cie­ka­wość i strach.
– Cukier­nia należy do jego rodziny. Tak samo jak fun­da­cja za mia­stem oraz kilka aptek. – coś zatkało dopływ powie­trza, który pró­bo­wa­łam prze­pchnąć dużymi łykami zim­nej wody.
– Dopiero teraz mi to mówisz? – spa­ni­ko­wa­łam. Nie wie­dzia­łam, jak podejść do tematu syna milio­nera w tym mie­ście. Cukier­nik? Jak naj­bar­dziej! Biblio­te­karz i cukier­nik? Nawet lepiej! Ale wła­ści­ciel tych firm? Nawet jeśli ojciec przej­mo­wał cały inte­res, to Julek zapro­sił mnie na bal cha­ry­ta­tywny i to by­naj­mniej nie w cha­rak­te­rze kole­żanki od poga­da­nek na temat lite­ra­tury. Zbłaź­nić się przy eli­cie? Jesz­cze tego mi bra­ko­wało! Bra­ko­wało…na myśl o towa­rzy­stwie, serce zaczęło wyć ze smutku. Czemu pra­gnę­łam obec­no­ści, kogoś, kto jesz­cze kilka godzin temu uciekł ode mnie gdzie pieprz rośnie?
– Mary. – prze­żu­wała kolejne kęsy cia­sta śliw­ko­wego, a z każ­dym kolej­nym pra­gnę­łam udu­sić ją coraz moc­niej. – Będzie okej. Kasa to tylko konto w banku. Ważny jest inte­lekt, cha­ry­zma no i pen…
– Stop! – unio­słam do góry oby­dwie dło­nie. – Skąd pomysł, że pójdę z nim do łóżka?
– Skąd pomysł, że nie będziesz chciała? – szok i panika nie były czymś nowym w nawale infor­ma­cji. Co, prawda wie­dzia­łam że Gośka jest bez­po­śred­nia, ale insy­nu­acje zwią­zane z ewen­tu­al­nym zbli­że­niem…wyobra­zi­łam sobie w jaki spo­sób mogła­bym go poca­ło­wać, dotknąć. Czy twarz, którą widy­wa­łam na co dzień , wyparuje na dobre? Tak dzia­łały hor­mony i napię­cie sek­su­alne?
– Ledwo go znam. Gośka, ja naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł…– bie­li­zna, którą przy­mie­rza­łam, będąca jed­no­cze­śnie kolej­nym powo­dem do wspo­mnień wład­czego poca­łunku, została w skle­pie. Nie mogłam jej kupić. Nie mogłam stać, a co dopiero mówić. Tele­fon do Julka był tylko efek­tem adre­na­liny spo­wo­do­wa­nej zło­ścią. Po niej przy­szedł smu­tek i odbi­ja­nie się od ścian. Płacz w drodze do kawiarni osłabił silną wolę.
– Idź i poznaj nowych ludzi. Potrak­tuj to jak spo­tka­nie z tym całym Emi­lem. – mach­nęła dło­nią, nie mając poję­cia jak źle dobrała słowa. Bru­net nie był już czymś zwy­czaj­nym. Nawet jeśli on potra­fił się oszu­ki­wać, ja nie mogłam.
– Jasne. – nie mia­łam ochoty na spo­wiedź z tego na czym sto­imy. Ba! Ja nie wie­dzia­łam, czy nawet potra­fię ustać. Bez niego, głu­pich doci­nek i cho­ler­nego uśmie­chu? Gdyby nie ten jeden wie­czór, mogła­bym być zachwy­cona kimś zupeł­nie innym. Kimś kogo od wielu lat szu­ka­łam, a na końcu stał się jedy­nie nudną wer­sją zastęp­czą.
Chcia­łam ener­gii. Pra­gnę­łam zło­śli­wego tonu oraz wrzu­ca­nych do zlewu ogryz­ków po jabł­kach. Fascy­na­cji na twa­rzy, gdy tylko zaczy­na­łam opo­wia­dać o kilku pozy­cjach jakie ostat­nie mogłam prze­czy­tać. Dla Julka zapewne byłoby to tylko wpro­wa­dze­niem do elo­kwent­nej roz­mowy.
– Zbie­raj się. – zawo­łała kel­nera. Przy­po­mi­na­jąc sobie Roberta, zaśmia­łam się na głos. Zro­zu­miała alu­zję.
– Chyba prze­rzucę się na dziew­czyny. – pokrę­ciła głową, gdy młody chło­pak wrę­czał jej para­gon. Istna para­noja dwóch dzi­wa­czek, nie wie­dzą­cych czego pra­gną.
***
Fascy­na­cja spo­tka­niem zma­lała do momentu, w któ­rym zamiast po sukienkę poje­cha­łam po zakupy spo­żyw­cze. Mając nie­całą godzinę do wyj­ścia z domu, wkro­czy­łam przez jego próg. Kosmyki opa­da­jące na twarz, zamia­ta­łam powie­trzem z ust. Niez­dar­nie wkro­czy­łam na kory­tarz i odkry­łam spo­cone od zbyt dużego wysiłku ciało. Zep­suta winda nie była czymś nowym, ale prysz­nic przy tak okro­jo­nym cza­sie przy­go­to­wań, był istotną czę­ścią.
Deli­kat­nie pogu­biona wpa­dłam do kuchni i zaczę­łam roz­pa­ko­wy­wać torby z jedze­niem. Jednym ruchem zapa­li­łam świa­tło na oka­pie i przy­śpie­szy­łam tempa. Nie czu­łam pre­sji, ale mimo wszystko zamie­rza­łam "jakoś" wyglą­dać. Julek i wstyd spo­wo­do­wany moją osobą sta­no­wi­łyby atrakcję wieczoru. 
W międzyczasie rozpakowywania rzeczy, usły­sza­łam mocny świst powie­trza oraz pomruk nie­za­do­wo­le­nia i pra­wie umar­łam ze stra­chu. Powoli odwró­ci­łam sku­lone ciało i uchwyciłam źródło dziwnych jęków. 
Na kana­pie nie leżał nikt inny, jak wybawca i łamacz kobie­cych serc w jed­nym. Bru­net o spoj­rze­niu nie­bios, dum­nie drze­mał w mym miesz­ka­niu, jakby ni­gdy nic się nie stało. Widok gęstych, emilowych rzęs ude­rza­ją­cych przy odde­chach o wierz­chołki policz­ków, wybił mnie z tropu. Zamiast gorz­kiej awan­tury i uwol­nie­niu zło­ści, pode­szłam bli­żej.
Jakim cudem dostał się do środka?
Przy­po­mi­na­jąc sobie moment naprawy zamka, doda­łam kilka fak­tów. Kłamca i oszust był dodat­kowo zło­dzie­jem. I choć powin­nam mu była z tego powodu powy­ry­wać każdą piękną rzęsę, zaśmia­łam się na głos. Zło­dziej świę­tego spo­koju i uczuć? To bar­dziej.
Przy­bli­ży­łam się ostroż­nie do nie­świa­do­mego mej obec­no­ści ciała i kuc­nę­łam deli­kat­nie przy jego twa­rzy. Oddech nie zmie­nił się w płytki, więc ode­tchnę­łam z ulgą. Nie chcia­łam końca. Nie mogłam dopro­wa­dzić do czy­stej sytu­acji, w któ­rej zabi­liby­śmy naszą przy­jaźń. Może potrze­bo­wa­łam czasu? Prę­dzej czy póź­niej się obu­dzi, a ja zwe­ry­fi­kuje wszyst­kie za i prze­ciw, które nie będa miały zna­cze­nia. Bo prze­cież on już wybrał. Jakim cudem więc zna­lazł się u mnie? Po, co wra­cał do cze­goś, co nie było wystar­cza­jąco dobre?
– Kocham…ją. – szep­nął na głos, a ja o mały włos nie upa­dłam do tyłu. Przez moment pomy­śla­łam o innej kobie­cie i pró­bo­wa­łam uło­żyć wszystko w całość. Coś jed­nak na­dal nie dawało mi spo­koju, a w sekun­dzie gdy odwrócił się na plecy, dowiódł że się nie myli­łam i stra­cił jaką­kol­wiek wia­ry­god­ność.
Trzy­mana pod ciężko oddychającą głową rzecz przy­po­mi­nała mi jedną z trzy­ma­nych w mojej gar­de­ro­bie. Sukienka? Nie…to był płaszcz. Duży, ciemny worek, który uwa­żany był przez niego za asek­su­alny arte­fakt mej osoby, per mundur. Przy­tu­lony do niego tak mocno, wch­ła­nia­jący mój zapach, wyglą­dał jak mały chło­piec. Chło­piec, który bez­wa­run­kowo zaczął nale­żeć tylko do mnie, ale jesz­cze o tym nie wie­dział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger