czwartek, 11 stycznia 2018

BEZ ZNACZENIA (XI) - KONIEC

Miałam zamiar udowodnić sobie, że pomimo zerwania kontaktu z rasą męską, potrafię odnaleźć kogoś wyjątkowego. Emil? Brunet o dwubiegunowych zachowaniach, który zadławił me serce, musiał przepaść w odmętach jednorazowego incydentu. Całkowicie podporządkowana, bezpieczna i bez własnego zdania? Już doświadczyłam takiego sposobu troszczenia się o moje cztery litery i nie zamierzałam, by stało się to ponownie.

Rodzice dusili me zdanie, odkąd zmarł Daniel. Podsumowując całość, brat również był ucieleśnieniem piekła, jeśli chodziło o kontrolę nade mną. Odcięta od świata czasami czułam się zagubiona i samotna, wierząc w jego słowa o zakażonych głupotą ludziach. Z drugiej strony on potrafił sobie z nimi poradzić i co gorsza, miałam wrażenie, że podoba mu się ich atencja. Czemu? Możliwe, że pomieszane w jego głowie uczucia brały górę nad rozsądkiem i stawał się hipokrytom.

Ile razy Daniel nakrzyczał na mnie za rozmowę z nieznajomym w sklepie? Mając czternaście, siedemnaście czy dwadzieścia lat, sytuacje powtarzały się, jak odbicia czkawki. Brat troszczył się, próbował chronić, ale teraz rozumiałam jak wiele przykrości z tego powodu, mogło mnie spotkać. Jeśli nie wypuścisz pisklęcia z gniazda, nie nauczy się latać, prawda? Tak właśnie się czułam. Wolna i zatłamszona przez strach. 

Morskie spojrzenie oczu, które od jakiegoś czasu było towarzystwem wzlotów i upadków przypominały zachowania braterskiej opieki. Tutaj niestety wkradło się coś jeszcze. Emil nie miał nade mną kontroli. To wygrało w całym sporze. Nie znał mnie, nie wiedział o Danielu i dodatkowo pałał do mnie namiętnymi uczuciami.
Siedziałam przy oknie ukierunkowany wprost na osiedlowy park, który o tej porze roku wyglądał najpiękniej. Trzymając w dłoniach jedną z ulubionych książek, przykryta maminym kocem, wystawiłam swe zmarznięte stopy na grzejnik tuż pod parapetem. Włosy urosły w bardzo szybkim tempie, tak samo, jak ja. Zanim poznałam Emila oraz Justynę, cały świat zewnętrzny przypominałam dziecko. Zagubione, bez wskazówek, jakby porzucone na środku centrum handlowego, chcące znaleźć drogę do domu. Uczucie bylejakości i strachu potrafiło wybudzać ze snu i odizolowywać od innych. 

Zresztą największym czynnikiem była śmierć brata. Zamykając oczy, wzięłam do płuc głęboki wdech. Olejek o zapachu wanilii i czekolady uderzył w żołądek. Od ilu dni nie jadłam? Zapewne mogę podać moment, w którym całkowicie straciłam apetyt. Gdy niebieskie oczy próbowały przekonać mnie do złamania zasady pt. jedna jedyna noc, mała złość siedząca w środku zaczęła rozkopywać od wewnątrz wszystkie narządy. 

Telefon wibrujący na drewnianym stoliczku obok mnie, obudził mnie z depresyjnego stanu. Mocno przeciągnęłam się, pochwyciłam go i z ziewnięciem na ustach, spojrzałam na ekran. Zielona słuchawka naciśnięta od niechcenia wywołała krzyk rozmówcy po drugiej stronie.

- Gdzie ty jesteś! - Justyna próbowała zmusić mnie do przyjścia na chory wieczorek zapoznawczy, który organizowali z powodu otwarcia pierwszego tygodnia książki. Mój pomysł i pomoc była bezinteresowna. Nie chciałam uczestniczyć w czymś na siłę i dodatkowo załapać okazji, by zobaczyć się z Emilem. - Mamy dzisiaj pierwszy...

- Jestem chora. Czerwony nos, katar i gorączka. - delikatnie pociągnęłam nosem, aby stać się bardziej wiarygodną. Z drugiej strony jeszcze przed kilkoma sekundami mało brakowało, abym nie wybuchnęła płaczem. 

- Żartujesz sobie? Nie jesteś kłamcą z pierwszej ligi Mary... - pech chciał, że rozmawiałam z silnym i zdecydowanym wojownikiem. 

- Nie mam zamiaru więcej się tam pojawiać. - zamierzałam być szczera do bólu. Jeśli to miało dać jej do myślenia i nawet spowodować, że pokłóci się z nim, cóż nie czułam wyrzutów sumienia. Sam musiał wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, a ja nie mogłam już więcej naginać dla niego zasad. Pierwsza? Nigdy nie kłam. 

- Chodzi o Mila? Czy coś między wami...- zająknęła się z nadzieją w głosie? Coś takiego! Jednak nie tylko ja nam kibicowałam? Oczywiście, czas przeszły.

- Nic. Ta znajomość była fajnym eksperymentem. - wzruszyłam ramionami i skuliłam wzrok. Czułam się tak, jakby właśnie na mnie patrzyła. Jej charyzma sięgała nawet dalej, niż mogłabym przypuszczać.

- Tak nie mów się o ludziach. - skarciła mnie, ale w głosie wyczułam nutę współczucia. Wszyscy wiedzieliśmy, jaki jest przyjaciółko, wszyscy. 

- Ja nie mówię. Ja już zdecydowałam. Miłej zabawy, ślicznotko. - udałam pogodzoną z losem, chcąc jak najszybciej urwać połączenie. - Trzymajcie się ciepło.
Po skończonej rozmowie jeszcze głębiej schowałam się pod kolorowym, wełnianym materiałem. Wystając jedynie oczami zza jego krawędzi, obserwowałam parę całującą się pod jemiołą tuż obok zamarzniętego jeziorka. Wanilia nadal krążyła w płucach, a ja zapragnęłam oderwać od nich wzrok. Telefon wibrował tym razem trochę krócej. 

Pośpiesznie wyciągnęłam go spod koca i zobaczyłam informację o dzisiejszej promocji na świąteczne wypieki. Rejestracja na stronie przebiegła dość płynnie, a kilka sekund później z zadowoleniem czekałam na swoje zamówienie. Pół godziny? Mogłam w spokoju wykąpać się i doprowadzić do przyjmowanego przez większość „normalnego” stanu. W końcu odkąd ktoś złamał mi serce, nie czułam się nawet zwyczajnie.

***
Emil
Nie mieściło mi się w głowie, jak mogłem postępować tak głupio. Zabawiałem się jej uczuciami, bojąc się, że całkowicie ją stracę, a i tak to zrobiłem. Miała mnie na widelcu. Owinięty wokół jej palca, nie zauważyłem, że ja też miałem ją. Zamotany między zazdrością, obserwacją i węszeniem, jak głupi pies wyrzuciłem ją ze swojego życia.

Zielone oczy siedziały w głowie. Mimo kilku prób zajęcia się czymkolwiek innym kończyłem je fiaskiem. Zaciśnięte do granic możliwości pięści, kołatanie serducha i grzmoty w głowie. Patrząc na worek treningowy, próbowałem skupić myśli. Cios za ciosem i głośny krzyk. Pot ściekający po ciele, nie ostudził zapału do agresji. Zadając kolejne sierpowe niczym furiat, kipiałem emocjami. Długo nie walczyłem. Praktycznie przerzuciłem się na bieganie czy pływanie. Wszystko, co związane było z nietrzymaniem nerwów na wodzy, które mogłyby kogoś uszkodzić, odeszło z stabilnego rytmu życia. Dopiero po dwóch cholernych latach znów odważyłem się go wyciągnąć.

Poszarpany, czerwony wór wiszący na specjalnie zamontowanym przez chłopaków z uczelni haku, gdzie wcześniej wisiał duży żyrandol, był pamiątką. Pamiątką czasów, z którymi niewiele chciałem mieć wspólnego, a jednak były dla mnie czymś nieoderwanym. Wypisane na krwistym materiale ksywki, mieniły się w oczach. Łosiu i charakterystyczny bohomaz w postaci gwiazdy. Był nią. Gwiazda sportu na uczelni, najszczerszy i bardzo konsekwentny w swych zasadach. Wiele osób zastanawiało się, jak on to robił.
Muzyka grająca na cały regulator wskazywała rytm walki. Gdy podłączony do stereo telefon, z którego szła ścieżka dźwiękowa, zadudnił znanym "House of The Rising Sun" zespołu Animals, podbiegłem i kucnąłem aby go odebrać. 
- Czy wy wszyscy myślicie, że ja się tym zajmę? Ja się kompletnie nie znam na cholernych romansach, anaforach i innych takich! - głos wrzeszczącej Justyny był, jak balsam na uszy i zbyt cichą przestrzeń.

- Mary powinna tam być lada chwila. - odsapnąłem, ścierając z powiek słony pot. 

- Po pierwsze nie będzie jej. Po drugie to ty jesteś zasranym szefem. Po trzecie...- musiałem wiedzieć więcej.

- Jak to jej nie będzie? Mówiłaś, że przekażesz jej informację o moim tymczasowym wyjeździe.

- Jak dzieci! Jakim? Tym wymyślonym? Na Kaszuby czy gdzieś... Jezu Emil, ja Cię błagam! Dorośnij wreszcie, bo skończysz jako stary dewota grający samotnie w bingo. - rezygnacja to jedno. Zostawiła ludzi na pastwę losu wobec okrutnych krytyków z całego miasta. Czy naprawdę chciała mścić się na wszystkich przez wzgląd na mój brak rozumu?

- Zadzwonię do niej, zobaczę...

- Masz do niej jechać! Emil znasz mnie, jak mało kto, więc powinieneś wiedzieć, kiedy żartuję. Bierzesz prysznic, myjesz zębiska, kupujesz prezerwatywy i czekoladki, a potem jedziesz do niej i błagasz ją o pieprzone wybaczenie, mając nadzieję, że nie skończy się jedynie na zjedzeniu tych słodyczy!!! - krzyk i zakończone połączenie sprawiło, że ogłuchłem.

Palec niechcący przejechał po linii aplikacji na telefonie i otworzył galerię zdjęć. Pech chciał, że na pierwszym z nich zobaczyłem ją. Uśmiechnięta, jedząca swoje ulubione karmelowe lody z rozczochraną burzą czarnych loków. Kocie oczy robiły zeza, próbując naśladować Pippi Langstrumpf. 
- Idiota. - pokręciłem głową i wstałem, mocno się przeciągając. Co robiła? Jaki miała dziś nastrój? Wertowałem każdą możliwą opcję i zgryzłem dolną wargę. Jeśli w jakikolwiek sposób chciała mnie jeszcze zobaczyć, musiałem zdobyć się na tę rozmowę. Obydwoje jej potrzebowaliśmy. Zamiast gonić się, jak dzieci we mgle pragnąłem złapać równowagę. Wiedziałem, że ona też tego potrzebuje. Pomimo tego, że pewnie ryzykowałem wszystkim, co udało nam się do tej pory osiągnąć, musiałem coś zrobić.

Energicznie zrzuciłem z nadgarstków bandaże bokserskie i pobiegłem do łazienki. Justyna była szalona. Jednak nie tak, jak ja na punkcie kogoś, kto zawładnął każdym nerwem w mym ciele.




 

***
Marlena

Uśmiechając się od ucha do ucha, podążyłam w stronę drzwi. Z nadmiernym ślinotokiem wyczekiwałam na przedłużoną dostawę słodkości, która nareszcie dotarła. W pośpiechu otworzyłam drzwi i zamierzałam się przywitać, ale widok osoby stojącej przede mną, przewrócił plany do góry nogami.

- Cześć. - szkliste, szarawe spojrzenie oraz jasne blond włosy. Julek patrzył na mnie jak na dawno zapomnianą nieznajomą. - Przywiozłem Pani paczkę czekoladowych babek i lody karmelowe. - podał mi papierową torbę z logo jego piekarni. Jak mogłabym zapomnieć? Kiermasz słodyczy i jeden z głównych sponsorów. Widząc mój adres, na pewno skorzystał z okazji.

- Hej. - nie rozmawiałam z nim w gniewie. Po prostu trudno było odseparować od mózgu informację, że jeszcze niedawno chciałam urządzić z nim sesję w towarzystwie bitej śmietany. Zanim jednak do czegokolwiek doszło, na drodze stanął ktoś, kto w zamian bitej śmietany uwielbiał całowanie mnie i uciekanie. - Dzięki za osobistą dostawę. 

- Nie mogłem przekupić kuriera, ale w końcu się udało. Ojciec nie był zachwycony. - człowiek nie tłumaczył się z takich rzeczy, gdy wpadał na miła pogawędkę. Z drugiej strony pewnie zakładał, że Emil mocno mnie do niego zniechęci i będę trzymać się z daleka. Blondyn nie miał pojęcia, jak wiele zmieniło się od naszej ostatniej rozmowy.

- Miło Cię widzieć. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nawet jeśli nie byliśmy kochankami, to należało mieć do niego szacunek. Ludzi z klasą było coraz mniej.

- Szczerze to nie wiem...chciałem zobaczyć co u Ciebie? - wzrok wędrujący do środka mieszkania stanowił dodatek do ciekawości. Chciał wiedzieć, czy jestem z Emilem, czy wszystko okazało się prawdą i skończyło happy endem.

- Nie ma go tam. Nie ma go w ogóle. - pogładziłam owinięte czarnym swetrem ramiona i spuściłam wzrok. Głos załamał mi się, ale po kilku sekundach znów na niego spojrzałam. Musiałam być silna. 

- Aż tak źle? - gdy kiwnęłam głową, wyciągnął zza pleców drugą porcję babeczek. - Przywiozłem je w podziękowaniu za wykłady o literaturze Tolkiena, ale powiem szczerze, że sam zgłodniałem. - naprawdę był charyzmatyczny i pełen wdzięku.

- Może kawa i ciacho? - zaproponowałam skromnie i w odpowiedzi napotkałam przed sobą ciepły uśmiech.

- Myślałem, że nie zapytasz. - odetchnął głęboko i przecisnął się między mną a ramą drewnianych drzwi. 

Wchodząc do środka, zauważyłam, jak filtruje każdy zakamarek salonu. Coś wlało się w słowo deja vu, ale odrzuciłam od siebie kolejne wspomnienia. Blondyn kroczył między półkami i dotykał okładek. Zobaczywszy starą maszynę do pisania, przystanął na moment.

- Naprawdę? - leżący obol notatnik był kolejnym punktem zwrotnym, jeśli chodziło o  jego wyprawę. - Piszesz coś?

- Bazgroły. - podeszłam do stolika i rozpakowałam domowo zrobione desery lodowe oraz babeczki. Zapach sprawił, że na moment straciłam kontrolę. - To lepsze niż orgazm. 

- Nie ma porównania. - komentarz bez podtekstu i wygłodniałego spojrzenia był całkiem miły i rozluźniający. Koło fortuny, gdzie prowadzącym był brunet, stanowiło sztukę panowania nad emocjami. Tutaj tego nie czułam. Julka nie bawiła zasada "zjeść ciastko i mieć ciastko", jak w przypadku innych.  - To Daniel? - spojrzał na zdjęcie z dzieciństwa i zwrócił się do mnie z szokiem w oczach.

- Skąd wiesz...- jeszcze nigdy nie poznałam żadnego ze znajomych brata. To dziwne? Dziwne było to, że Julek go znał. Daniel kompletnie nienawidził wysokiej klasy ekonomicznej. Miał fioła na punkcie pracy i edukacji, gdzie pieniądze są jedyni dodatkiem, a dobrze uszyte garnitury, formą dowartościowania się przed innymi. 

- Chodził ze mną na studia. On sport, ja biznes...mimo wszystko kojarzę go. Niezły złamas. - igła tkwiąca w gardle, udarła mocniej niż zwykle.

- Jak go nazwałeś? - przygotowałam się do ataku.

- Jestem dosyć szczery. Tak wiem, że twój brat nie żyję ze względu na tę paczkę oszołomów nazywanych przyjaciółmi, ale uwierz...sam nie był od nich lepszy.

- Skąd możesz wiedzieć? Byliście z różnych światów. - naburmuszona wstałam i podeszłam do niego bliżej, wyrywając z męskich dłoni zdjęcie.

- Był w związku z dziewczyną, która zniszczyła sobie przez niego życie. - usiadł na kanapie, mówiąc o moim bracie, jak o legendzie, która powinna być przestrogą dla młodszych. - Kręcili poza wiedzą innych. Zaszła w ciążę, chwaliła się do koleżanek...szkoda, że twój brat nie był taki zachwycony.

- Wiedziałeś...o czym ty...- gubiłam się pod naporem nowych informacji.

- O tym, że Daniel to twój brat? Dowiedziałem się wczoraj. - wzruszył ramionami. - Nie jesteście podobni, może dlatego wcześniej nie skojarzyłem nazwiska. Ojciec opowiedział mi o sprawie. Chciałem dowiedzieć się, gdzie mieszkasz i tak dalej...dodatkowo dostałem pełen pakiet.

- Uważasz, że to czyni Cię lepszym? Wyjdź! - warknęłam i spakowałam wszelkie słodycze, które przywiózł. 

- Nie staram się krytykować zmarłych ludzi, Marlena. - pokręcił głową. - Jedynie żywi mnie martwią.

- Ja? Jestem siostrą faceta, który chciał aborcji swojego dziecka...- przerwał mi w połowie wykładu.

- Emil Zarzycki. Najlepszy przyjaciel twojego brata. Kojarzysz? - założył dłonie na krzyż, a potem znów spojrzał na zdjęcie mojego brata. - Facet, który go zabił, próbował wkraść się w twoje łaski.

- Kłamstwo to najniższa linia oporu, po jakiej możesz lecieć. - nie mógł oskarżać niewinnych ludzi. Emil nie okłamałby mnie. Powiedział w twarz, że nie kocha, jak najbardziej! Ale kłamstwo? 

- To dlaczego na prośbę ojca wczoraj pojechałem do dziennikarza, który pisał o tej sprawie? - wyciągnął z kieszeni skrawek papieru i położył go na stole. - Sprawdź.

Obojętna i zła do granic podniosłam wyblakły kawałek artykułu i spojrzałam na umieszczone w nim zdjęcie. Twarz człowieka, która widniała na fotografii, uderzyła w podświadomość. Niebieskie oczy na pierwszej stronie gazety, były o wiele ciemniejsze od tych, które znałam. Wyrafinowana, pewna siebie gęba, która siedziała na ławie oskarżonych, należała do Emila. Człowiek, którego pokochałam, był mordercą.

Głośne pukanie do drzwi wyrwało nas z transu okrutnej rozmowy. Julek podszedł i pogładził ramię, a potem zniknął w holu, by móc sprawdzić, kto koniecznie chciał zakłócić mój rozsypany w drobny mak, spokój. Cisza dobiegająca od kilkunastu sekund sprawiła, że skierowałam swe kroki w tę samą stronę, co Julek. 

Mierzący siebie wzrokiem brunet i blondyn, wyglądali jak postacie z gier bijatyk. Złowieszczy wzrok Emila przelał się na mnie i po chwili zniknął. Gdy zobaczył me przerażenie oraz artefakt, który trzymałam w dłoniach, zamarł. 

To był koniec. Koniec wszystkiego, co należało do dawnej mnie i to włącznie z nim.

 KONIEC TOMU I - BEZ ZNACZENIA
***
TOM II - BEZ ZWĄTPIENIA 
Już wkrótce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger