środa, 24 stycznia 2018

BEZ ZWĄTPIENIA (II)

Kolejna część w weekend :)

Proszę o odzew kochani! Jesteście tutaj?

Wasza A.
***

Coraz większy mróz i ziąb otulający skostniałe dłonie, pomagał zwalczać częste uderzenia ciepła. Że też dałem się wkręcić w chorobę! Problemy spiętrzały się niczym sterta brudnych ubrań. Rozwiązanie stanowiła zepsuta pralka, a w wolnym tłumaczeniu mój rozum. Od kilkunastu dni próbowałem otworzyć lokal, zadzwonić do Justyny oraz reszty pracowników i przy okazji może nawet wyjaśnić powód mojego zniknięcia.

Niczym szczur trzymałem się z dala od świata. Kolejny raz samotnie i pełen wstydu zatopiłem smutki w kilkunastu kawach dziennie oraz seansach filmowych, które puszczane były w sumie od niechcenia. Czy jednak dało się inaczej? Wódka czy depresyjna próba zebrania wszystkiego, co spieprzyłem, nie miała możliwości wyklucia się w mej głowie. Niby, jak miałbym przekonać Marlenę, a co dopiero siebie? Tutaj jedyne logiczne rozwiązanie stanowiło odsunięcie się na bok. I choć komicznie brzmiały słowa "nowy początek", to właśnie je powtarzałem, mierząc się ze spaleniem dawnych mostów. Przede wszystkim jednego, na którego końcu stała niska, ciemna postać ze świecącymi zielonymi oczami.

Telefon świergoczący w dłoni po raz trzeci w ciągu piętnastu minut, w końcu zwrócił moją uwagę. Niechętnie spojrzałem na ekran i odebrałem przychodzące połączenie.

- Tak? - cichy kobiecy głos, brzmiał niepodobnie do tego, który zapamiętałem. 

- Żyjesz jakoś? - Justyna nie przypominała już niezależnej lwicy, ryczącej na każdego za obrazę majestatu. Wyczuwałem żal i złość na samą siebie, której byłem głównym powodem. To też dotyczyło Marleny. Wszystko musiało wrócić do starego rytmu, aby móc pozbierać resztki życia mogącego dać jej święty spokój. 

- Staram się. Łatwo nie jest. - nie chciałem kłamać. To wychodziło mi najlepiej, ale w obecnej sytuacji człowiek mógł przejeść się udawaną życzliwością. 

- Otworzysz wreszcie tę budę? Chciałabym zarobić na chleb, o wiele jeśli... - bała się, że ją zwolnię. Klasyczny syndrom spierdolenia. Jeśli coś szło źle, przybierało formę domina. Poczuwała się do odpowiedzialności, więc nie mogłem zrezygnować z okazji. Z drugiej strony gdzie miałbym szukać nowej barmanki? W jakim celu? To kolejna brudna sprawa dorzucona do zaistniałej już kupy nierozwiązanych rzeczy, jakie powinienem zrobić.

- Jutro o czternastej. Zebranie, ok? - podciągnąłem obolały od siedzenia tyłek, rozciągając resztę zastanych mięśni. Głośne ziewnięcie było pierwszym krokiem do przebudzenia z zimowego, depresyjnego snu.

- Dam znać chłopakom. Do zobaczenia. - jedyna kobieta, która potrafiła zorganizować garnizon zawodowy składający się z samych facetów. Była lwicą na amen. 

- Pa. - szybkie, energiczne pożegnanie. 

Podszedłem do półki z filmami, aby móc zamknąć pierwszą ze spraw. W ciągu pięciu minut płyty znalazły się w odpowiednich opakowaniach i zostały posegregowane. Kategorie, rok produkcji, niczym w bibliotece.  Ostatni plastik trzymany w dłoniach, przedstawiał pobojowisko po wojnie oraz twarze czołowych aktorów, jak na tamten okres produkcji. Tytuł "Pearl Harbor" mówił wszystko. Ulubiony film człowieka, dla którego tak jak w filmie, tak w życiu zasady moralne były wszystkim, na czym budował charakter.

Z głębokim oddechem odłożyłem go na ostatnią pozycję i powstałem z kolan. To w przenośni i w życiu zamierzałem zrobić. Wstać z kolan i zapomnieć o reszcie.

***
Marlena

Wyraz twarzy mamy był całkiem zadowalający. Jak na kobietę u progu rozwodu, stanowiła przykład esencji kobiecości. Dawno niepomalowane paznokcie nagle wyglądały na bardzo zadbane i pasowały do odcienia koloru czerwonej szminki. Nawet uczesanie polegające na upiętym koczku, uległo zmianie. Rozpuszczone, lokowane przez naturalność pasma włosów przylgnęły do jej policzków. Moja własna matula stała się gwiazdą kina z lat siedemdziesiątych i było w tym nic przesadzonego. Naprawdę wyglądała lepiej ode mnie. 

- Patrzysz na mnie, jak na ducha, dziecko. - uniosła wzrok znad kubka gorącej czekolady. Uśmiech i zadowolenie wynikały z dumy. I choć mocno chciałam znać powód zmian, najpierw musiałyśmy przebrnąć przez sztorm zwany Danielem.

- Czy wiesz coś na temat sprawy Daniela oraz dziewczyny, z którą miał dziecko? - nie ochłonęłam po rozmowie z Gośką, ale nie miałam zamiaru czekać na więcej odpowiedzi w nieskończoność. Mama musiała poznać prawdę, ale wybadanie terenu przed wiadomymi było konieczne. Nie wiadomo jaki szok stanowiłyby dla niej informacje, które uzyskałam. Czy były prawdziwe? To zamierzałam skonfrontować z obecną przy mnie rodzicielką.

- Wiedziałam, że prędzej czy później ta bańka kłamstw pęknie. - zamknęła oczy i ukryła twarz w dłoniach. Po kilku sekundach spojrzała na mnie i czule się uśmiechnęła. - Byłaś zapatrzona w Daniela jak ja w twojego ojca. Może dlatego nie chciał, abyś znała prawdę. Pewnie znienawidziłabyś ich oboje.

- Tata też kogoś zapłodnił bez twojej wiedzy? - wybuchnęła śmiechem zmieszanym z szokiem. Naprawdę wiele się zmieniło. Relacja, jaką teraz miałyśmy, była nadszarpana, ale szczera do bólu. To dawało ulgę niczym balsam na rany.

- Daniel był facetem biorącym wzorce z ojca. Twój tata i ja kochaliśmy się, szanowaliśmy, ale kiedy kategorycznie odmawiałam mu pewnych rzeczy czy protestowałam, by móc się wyswobodzić z duszności bycia pod dyktando...cóż, twój tata nie rozumiał.

- To dlatego ten rozwód...- wszystko zaczęło wracać. Wspomnienia, jak bumerang wracały do mnie. Kłótnie z nauczycielkami, kontrola nad moim telefonem czy zwyczajne sprawdzanie moich zeszytów. Daniel był swego rodzaju nie bratem, a niańką. Dodatkowo z obsesją na punkcie bycia idealnym autorytetem. 

- Wielokrotnie rozmawiałam i prosiłam, aby przestał go uczyć tych dziwnych zachowań. Ojciec natomiast upierał się, że to dla twego bezpieczeństwa. Przekonywał mnie i samego siebie, że każda siostra powinna posiadać kogoś takiego, jak Daniel. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że to swego rodzaju obsesja.

- Obsesja? - zatkało mnie. Byłam dzieckiem, które nie widziało nic złego w zachowaniu starszego brata. Nadopiekuńczość, ot co. 

- Daniel nie potrafił funkcjonować w towarzystwie dziewczyn. Jedynymi kobietami w jego życiu byłaś ty, ja i Gosia, która często nas odwiedzała. Daniel strasznie jej ufał. Wiedział, że nie wyrządzi Ci krzywdy.

- I myślał, że to ich łączy. Osoba, którą obydwoje kochali. - pokręciłam głową.

- Sytuacja, która spowodowała, że ojciec go spakował i odesłał, miała miejsce zaraz przed twoimi szesnastymi urodzinami. - spojrzała na mnie ze smutkiem i złapała za dłoń leżąca bezwiednie na stole. Dotyk wzbudził dreszcz. 

- Przerażasz mnie, mamo. - głośno przełknęłam ślinę i odgarnęłam z twarzy kilka kosmyków wyrwanych przez zimowy wiatr. Od kilkunastu dni nie zważałam na wygląd. Całkowicie przywyknęłam do stagnacji. 

- Daniel pobił jednego z chłopców, którzy przyszli na przyjęcie. Ojcu udało się wykręcić Cię bokiem i znaleźć sposób, abyś niczego się nie dowiedziała. - wzdychnęła ciężko. - Rówieśnik chciał zatańczyć z Gośką, a przy okazji wcześniej wypytywał go o Ciebie. Danielowi puściły nerwy...


- Przecież nie widziałam policji! - pisnęłam na głos, starając się opanować nerwy.

- Tata tego chłopaka był wojskowym. Kazał ojcu wybierać albo poprawczak, albo internat. 

- Dlatego wyjechał? - opadłam na oparcie krzesła i oderwałam się od matczynego dotyku. Dłonie zaczęły rozmasowywać rozbolałe i rozgrzane czoło. Za wiele złych wiadomości oraz niefortunnych wydarzeń w ostatnich dniach, spowodowało, że moja odporność zaczęła ubolewać. Ciągła praca w bibliotece i spotkania z Gośką, wykańczały organizm, ale z drugiej strony pozwalały na odseparowanie się od myślenia na temat Emila.

- Daniel dostał psychologa. Zaczął uczęszczać do grupy, poszedł do nowej szkoły i tęsknił. Dzwonił do Ciebie, starał się i przepraszał. Teraz myślę, że od zawsze czuwało na was niefortunne fatum. Jak nie twoja nieśmiałość córciu, to jego wybuchowa natura. Pech chciał, że efekty terapii były krótkotrwałe.

- Przecież mówiłaś, że tęsknił.

- Za sobą. Dawnym sobą, który leczył świat alkoholem, kolegami i durnymi zasadami.

- Ciąża... - zamyśliłam się i zamknęłam oczy.

- Gosia pojechała na studia. Zwyczajny przekorny los spowodował, że znaleźli się znów w tym samym miejscu. Gosia jednak wydoroślała, zmieniła się. On nie. 

- Nadal ją kochał. 

- To nie była miłość. - mama mówiła o nim tak spokojnie i ciepło, że całkowicie nie pasowało mi to do obrazu zgorzkniałego awanturnika, który przedstawiała. Mimo wszystko jednak była matką. Straciła syna. Można było ją winić?

- Gośka mówiła o imprezie. Podobno byli pijani, wróciły wspomnienia i tyle.

- Daniel zadzwonił do mnie. Mówił, że znalazł kogoś, dla kogo chce mu się żyć. Byłam szczęśliwa, że odseparował się od przeszłości. Zrozumiałam wtedy, że powodem był twój ojciec. To on źle wpływał na Daniela, Ciebie. Zawsze u władzy, zawsze na piedestale. Wiedziałam, że Gosia nie odwzajemnia jego uczuć. 

- Kontaktowała się z tobą? - tego przyjaciółka mi nie opowiedziała. Zdawkowe informacje i złość wywoływana wspomnieniami o Danielu, to wszystko, czym uraczyła mnie historia o ciąży.

- Poprosiła, abym porozmawiała z Danielem. Ona go nie kochała. Mówiła, że to był błąd, ale on nie chce odpuścić. 

- Nie wezwała policji ze względu na...- przejrzałam na oczy.

- Na Ciebie. Byłaś jej przyjaciółką, on idealnym bratem. Z tego wszystkiego podjęła najgorszą decyzję, jaką mogła.

- Szczerość, mamo. - musiałam to usłyszeć.

- Tego wieczoru, gdy twój brat pijany złapał za ster samochodu...to nie była wina tych chłopców. To nie był zakład. 

- O czym ty mówisz? - wyprostowałam się i zobaczyłam przed sobą niebieskie oczy. Emil stanął naprzeciw w mych wyobrażeniach.

- Gosia zadzwoniła do niego, że jest w ciąży. Powiedziała, że nie urodzi jego dziecka. Że chce je usunąć, a on ma jej więcej nie szukać. Daniel odebrał ten cholerny telefon, poprosił o kluczyki, żeby móc się przespać i...stało się.

- Co? Dlaczego...czemu Ci chłopcy przyznali się do winy, do tej wymówki? - pokręciłam głową.

- Gosia dokonała aborcji. Czegoś, co przekreśliłoby jej karierę na zawsze. Emila zabrali na komisariat. Zaczęli zadawać pytania, wymieniać nazwiska, a w tym jej. Ten chłopak o wszystkim wiedział. Byli z Danielem bardzo blisko. Co pisaliby w mediach? Młody chłopak, który namówił dziewczynę na aborcję, a potem wsiada pijany w samochód...

- Lincz. Publiczny lincz. - wydukałam. 

- Musisz zrozumieć, że ta sprawa. To Daniel był chory. Był całkowicie zamknięty w sobie.

- Ludzie, którzy nie mieli z nim nic wspólnego, wzięli na siebie krzyż, którego ciężaru nigdy nie poznasz, mamo. To zniszczyło im życia. I wiesz, co jest najgorsze? Te nagłówki nie zaszkodziłyby Danielowi. On nie żył. - kamień z serca wypadł i poturlał się w stronę przepaści. - Ludzie, którzy przyjęli na siebie tę winę, owszem. To ich życie zniszczyliście. 

- Ojciec kolejny raz się uparł. Mama jednego z nich zadzwoniła do mnie, a ja...wtedy podjęłam decyzję o rozwodzie. Ten człowiek zniszczył naszą rodzinę.

- Nie, mamo. - wstałam i patrząc na nią z góry, wycedziłam przez zęby. - Wszyscy to zrobiliśmy. 

Nikt nie miał pojęcia, jak wiele uniosłam na swych barkach przez te kilka ostatnich dni. Nikt nie zauważył, jak wiele się zmieniło. Patrząc na sprawę Daniela i Gośki, zapomniałam o najważniejszym. Emil. Był niewinny, a ja kolejny raz zniszczyłam sobie życie, przez kogoś, kto już od dawna miał je gdzieś.



***

Emil

Zebranie przebiegło bez większych przeszkód. Oprócz młodego kucharza, który był po wczorajszym i kulturalnie poinformował o nieobecności, byliśmy wszyscy. No prawie. Wciąż przypominałem sobie obecność kogoś tak irytującego i nadającemu temu miejscu inności, chociaż starałem się odepchnąć ją od siebie, jak najdalej. Była tutaj, w najdrobniejszym szczególe i to niezaprzeczalnie utrudniało w skupieniu się.

- Jutro o siódmej rano widzę was w świetnej formie. - klasnąłem w dłonie i zaprosiłem wszystkich gestem do małej salki, gdzie wraz z Justyną udało nam się zorganizować mały poczęstunek. Dzięki pomocy starego znajomego, który pracował u konkurencji, mogłem podziękować im za przybycie i ponowne zaufanie mojej osobie.

- Szef ma kobietę to się nie dziwie, że nagle pełen energii. - Łukasz, jeden z kelnerów skomentował całkiem dobry humor, który w jednej chwili odszedł do diabła. 

- Może po prostu posiada rachunki do zapłacenia i jest samodzielny? - blondynka broniła mnie, jak zawsze, ale to było zbyteczne. Wszyscy wiedzieli, co zaszło. Plotki krążyły w takiej branży szybciej niż wirus po przedszkolu. Moja nieobecność była w tej kwestii jak otwarte okno przy gorączce. 

- Zapraszam do stołu. - uśmiechnąłem się pomimo pochmurnych wizji, a potem zniknąłem za barem, aby wybrać jakiś alkohol. Delikatna degustacja do rozmowy nie była zbrodnią, ale Justyna wyczuła w tym drugie dno.

- Upić się? Naprawdę jesteś w czarnej dupie. - oparła ciało o futrynę przejścia i założyła ręce na klatkę piersiową.

- Kolejna moralna gadka? - buszowałem spojrzeniem między ginem a whisky. 

- Dzwoniła do mnie. - wydusiła z siebie coś, co siedziało w jej wnętrzu od samego początku spotkania. - Mary.

Dźwięk jej imienia wypowiedziany przez kogoś innego niż mój wewnętrzny głos zlał się wraz z dreszczem na ciele. Mocno pochwyciłem za szyjkę butelki Red Labela i postawiłem go na blacie. Kolejne w przygotowaniu były szklanki oraz lód.

- Świetnie. - udałem obojętność. - Miło, że nie straciłyście kontaktu.

- Naprawdę? Tylko tyle masz do powiedzenia? - odbiła się od drewnianej podpory i klapnęła dłońmi w biodra.

- Mam zatańczyć, żeby było Ci miło? - nie spoglądałem na nią do momentu, gdy złapała mnie za przedramię i odwróciła w swoją stronę.

- Bądź dużym chłopcem Emil. Nie zachowuj się jak dziecko. Ona też nie jest zadowolona z obrotu sprawy, ale mówiła...

- Gówno mnie to obchodzi. - odparłem najspokojniej, jak tylko mogłem. - Marlena jest ostatnią rzeczą, która sprawi, że ruszę się z miejsca, więc błagam Cię Juźka, choć raz w swojej karierze swatki, odpuść. 

- Idiota. - zawróciła do sali jadalnej i tyle ją widzieli.

Rozjuszony do granic, próbowałem skoncentrować się na drinkach. Bo choć jej imię dudniło w uszach i serduchu głośniej od muzyki, którą właśnie puścili...wiedziałem, że kiedyś przestanie. 

Pukanie do drzwi lokalu, który ewidentnie był zamknięty i nawet posiadał o tym informację, wywróciło testosteron do góry nogami. Wkurwiony coraz mocniej poczłapałem do źródła huku, zamierzając go utemperować. Gdy ujrzałem twarz zakłócającej nasz spokój osoby, oniemiałem. Szczupła, średniego wzrostu dziewczyna, której płomienny odcień, krótkich włosów odbijał się od delikatnych promieni słońca, wyglądała jak zaczarowana. 

- Witaj, kumplu. - niski głos, chłopięcy żargon i gorący temperament nadal w niej tkwiły. Jeszcze długo przed poznaniem Daniela, miała moc silnego oddziaływania na facetów.

- Agnieszka? - zaskoczony, podrapałem się po kilkudniowym zaroście i zmierzyłem ją od stóp do głów.

- Nie nikt inny. - wzruszyła ramionami i zaczęła spozierać do środka lokalu. - Mogę wejść? 


*** 
Marlena

Układając kolejną ze stert książek, które w ostatnim czasie przybywały coraz częściej i robiły ogromny bałagan, myślałam nad rozmową z Justyną. Po co do niej zadzwoniłam? Proste i banalne odpowiedzi zawsze były prawdziwe. Emil. Chciałam wiedzieć, jak się miewa, co robi, jak poradził sobie z wieczorami książki. Zwykła szczera rozmowa napełniłaby ciekawski apetyt, ale nie serce. No właśnie. Nie chciałam zaspokojenia, tylko ciekawości. To tyczyło się wszystkiego, co wiązało nas dwoje od samego początku. Tęskniłam za nim. Cwaniacki i pewny siebie ton w towarzystwie wilczego uśmiechu i błysku w morskich oczach to wszystko, czego, było mi trzeba. 

Kilkukrotnie pocierając jeden z tytułów książek, w zamyśleniu, nie zauważyłam obecności innej osoby. Niczym idiotka stałam na środku katastrofy organizacyjnej, zagryzając dolną wargę, próbując przywrócić wspomnienia.

- Pani Marleno. - głos kustosza muzeum, z którym współpracowałam, był jak kropla wpadająca do pustej studni, a jednak wyrwał mnie z transu. 

- Pan Fisz. Witam. - obróciłam się energicznie i zahaczyłam o jedną z ułożonych grup. Szybko wylądowałam na kolanach i przy okazji rozwaliłam efekt swej dzisiejszej pracy. Pan Henryk był na tyle miły, że szybko pomógł mi wstać, a potem spojrzał na bajzel wokół mnie. 

- Praca nie zając Pani Marleno. - zmarszczki wokół jego powiek dodawały uroku, a gęsty, siwy wąs ułożony w pętelki stanowił klasyk postaci z literatury Krzyżaków. - Jak widać, jednak uparła się Pani, aby wywołać tutaj rewolucję.

- Musiałam nadrobić... - nie pozwolił mi skończyć.

- Kolejne pół roku pracy? W takim tempie będziemy mogli konkurować z kongresową biblioteką w Waszyngtonie.

- Staram się coś zmienić. - wzruszyłam ramionami, kończąc czyścić brudne od podłogowego kurzu ubranie. 

- Już Pani zmieniła. - wyciągnął dłoń, abym mogła ją uścisnąć, lecz gdy to zrobiłam, doszło do czegoś niespodziewanego. - Zwalniam Panią.

- Słucham? - niczym oparzona odskoczyłam do tyłu, zrzucając kolejne posegregowane pozycję. - Co Pan...

- Dobrze Pani słyszała. Ktoś taki, jak Pani nie może tutaj zostać. - podszedł do jednej z półek i wyciągnął z niej jedną z moich ulubionych powieści. - Podobna do Pani.

- Audrey Hepburn? Co to ma wspólnego...- zaczęłam gubić się w nowych wątkach.

- Nie zdarzają się często takie kobiety jak Pani. Wiedza, zaangażowanie...aż strach pomyśleć, że można to zmarnować.

- Zmarnować? - zawstydzona, spojrzałam na książki walające się pod moimi nogami. - To, że je segreguję, nie czyni mnie znawczynią.

- Pani Marleno powiem bez ogródek. - odłożył biografię Hepburn na półkę i spojrzał na mnie. - Jestem już stary. Mam za sobą piękne i barwne życie, ale nic nie trwa wiecznie. To, co zbudowałem, to miejsce kultury, które tak często Pani odwiedza...chcę oddać w ręce kogoś, kogo znam i mu ufam. 

- Panie Henryku, ja... - próbowałam ratować swój tyłek, czy po prostu tchórzyłam?

- Jeśli rozpocznie Pani studia i zaliczy praktyki, które sam przygotuję i ostrzegam, łatwe nie będą, cóż...za kilka lat to Pani będzie kustoszem Visa-a Vi. Na dziś proponuję również pracę mojej asystentki. Co Pani na to?

- Kustosz? A co z...- rozejrzałam się po bibliotece. 

- Od układania książek jest ktoś pracujący rękoma, a nie duszom. Pani dusza musi wyjść z tego więzienia. - wskazał palcami na regały.

Coś podpowiadało mi, że skok na głęboką wodę może skończyć się bardzo źle dla niedoświadczonego pływaka. Mimo wszelkich negatywnych doświadczeń i właśnie przeczucia postanowiłam zaryzykować. Nawet jeśli część mnie się bała, postanowiłam to przeskoczyć. Zmierzenie się z lękiem jest jakąś formą pokuty, prawda? Miałam nadzieję, że po nim nadejdzie etap odwagi. Pełnej odwagi pozwalającej mi na konfrontację z największym problemem, jaki siedział mi w głowie. Kłopot o imieniu Emil. 







2 komentarze:

  1. Świetna cześć, dużo spraw zostało już wyjaśnionych, ale mam nadzieję, że nie planujesz już zakończenia 😉

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger