czwartek, 11 stycznia 2018

BEZ ZNACZENIA (IV)

Pub był praktycznie przepełniony. Masowa ilość panienek sączących drinki, czekających na towarzysza dzisiejszej nocy obrzydzała me kobiece poglądy. Nie miałam nic do takich dziewczyn, naprawdę. Problem polegał na tym, że ich ckliwy romantyzm nie ograniczał się do wolnych facetów oraz delikatnego flirtu. Gośka wielokrotnie opowiadała mi o sytuacjach, które dzieją się w rodzinach właśnie z powodu samotnych i "niedopieszczonych" kobiet. Seks? Przypadkowy, zagrażający życiu w postaci chorób...aż strach pomyśleć. Badania ostatni raz zapewne widziały, szczepiąc się na różyczkę, czytaj szkoła podstawowa.

Brunet zakradał się do baru od dobrych kilku minut. Tłumy, przez które się przeciskaliśmy oraz niezbyt ładny zapach, utwierdziły w przekonaniu, że nie jest to miejsce dla mnie. Nie mogłam jednak narzekać. Gdybym zaczęła dywagować z tym cholernym taksówkarzem, pewnie od razu zawiózłby mnie do domu i – co gorsza – również w nim został. Przecierpieć i puścić w niepamięć. Plan doskonały musiał odbyć dwugodzinną katorgę w jego prześmiewczym co do jakichkolwiek dobrych manier, charakterku. 

- Dwa piwa. - gdy udało mu się dotrzeć do upragnionego wodopoju, zakrzyczał do barmanki. 

- Hej Emil. - puściła oczko i odwróciła się na pięcie, by dosięgnąć kufla. - Co ty tutaj robisz?

- Byłem w okolicy. - kłamca i oszust. Gdyby jego znajoma tylko wiedziała z kim ma do czynienia. Istna komedia. 

- Bezalkoholowe? - usłyszałam i zwróciłam uwagę na jego reakcję. Kiwnął głową i popatrzył na mnie. 

- Kto to? - barmanka zauważyła moją osobę i z uśmiechem na ustach kilkukrotnie wirowała spojrzeniem to na mnie, to na bruneta. 

- Koleżanka. - odparł bez namysłu. Jasne. Jeśli zależałoby to ode mnie, dostałby sądowy zakaz zbliżania się. Taka forma koleżeństwa byłaby idealna.

- Jasne. - odparła blondynka. Czerwone usta i śnieżnobiały uśmiech nie przypominały tych z filmów dla dorosłych. Była bardziej typem rockowca niż lafiryndy, od których tutaj roiło się na pęczki. To wzbudziło mą ciekawość i nakazało uważać. - Mamy jeden wolny stolik w kącie salki. Pasuje? - zrozumiałam. Był rozgrywającym, który wszystkie swoje nowe zdobycze zaciągał w róg sali i wykorzystywał. Co ja tutaj do jasnej anielki porabiałam? W towarzystwie faceta, którego kompletnie nie znałam, a opinia, którą posiadał, należała do tych, jakie zachowałam w głowie pod hasłem "
czerwony alarm". 
Nagle jego dłonie owinęły dwa kufle z zimnym brunatnym płynem. Sporych rozmiarów palce pewnie były dla przypadkowych zaliczeń całkiem fajną formą rozpusty. Ja pragnęłam jedynie je połamać. Ale na wszystko przecież przychodzi pora, prawda?

- Chodź. - mocniej opatuliłam się czarnym płaszczem, a potem podążyłam za nim. 

Wzrok facetów, którzy skupiali go na mym ciele, powodował napady zażenowania. Skulona niczym pies popędziłam w stronę kąta i wolnych miejsc, wyprzedzając przewodnika dzisiejszej imprezy. Zasiadając, poczułam ulgę. Oddech rozluźnił się, a serce powoli przestało kołatać. Nienawidziłam jego. Nienawidziłam tego miejsca. Wszystko, co dzisiaj miało się wydarzyć, pragnęłam wymazać z pamięci. Brunet w końcu dosiadł się i podstawił mi jedną ze szklanek pod nos.

- Smacznego. - usiadł tuż obok i skupił wzrok na tańczących wokół baru kobietach.

- Po co mnie tutaj przywlokłeś? - warknęłam, ale nie zwrócił na mnie uwagi.

- To imbirowa woda. Nie ma ani jednego procenta. - dopiero teraz na mnie spojrzał. Roześmiane niebieskie źrenice, mierzyły moją dzisiejszą kreację. - Mogłabyś zdjąć z siebie ten mundur? Ugotujesz się i rozchorujesz.

- Już czuję, że mi nie dobrze. - wlałam na siebie niezadowolony grymas i prychnęłam pod nosem, mocniej zawiązując pas wokół talii. - Nie mam zamiaru siedzieć tutaj dłużej niż wytyczne.

- Czy ty zawsze jesteś taka poprawna i poukładana? - zmarszczył brwi i uśmiechnął się. To denerwowało mnie najbardziej. Brak jego irytacji. On zwyczajnie w świecie uwielbiał igrać z losem i wygłupiać się, nawet jeśli nie powinien. To, że zmieniałam swe życie, nie oznaczało, że wytępię każdy nawyk. Byłam, jaka byłam i chciałam, by ktoś wreszcie to docenił. Tym bardziej nie zamierzałam zmieniać taktyki i podporządkowywać się wrednemu bohaterowi. Cukrzyca naprawdę była klątwą.

- To znaczy dorosła? - uniosłam brew. - Tak.

- Dorosłość nie ogranicza się do przestrzegania reguł. Czasami trzeba się sparzyć, żeby zacząć zbierać doświadczenia.

- Twój charakter jest najwyraźniej poparzony, jak mało kogo. - wywróciłam oczami i zagryzłam dolną wargę. Popatrzyłam na zegarek, a potem poczułam coś dziwnego. Wzrok świdrującego mnie kompana wieczoru próbował sczytać coś z mej twarzy. Łapiąc za płatek ucha, wzięłam głęboki wdech. - Co jest?
***
Emil

Zrobiła to. Powiedziała coś, co od razu wzbudziło masę wspomnień. Tych chorych, złych, nawracających każdej zasranej nocy, gdy zostaję sam. Gdy wywróciła oczami i zagryzła dolną wargę, poczułem mrowienie. Nie. Nie w brzuchu, ale gdzieś całkowicie indziej, gdzie nawet nie pomyślałbym, że poczuję. Ta poukładana wariatka miała w sobie coś, co sprawiało, że chce się wyrwać ją z idealnego świata i nauczyć prawdziwego życia. Naburmuszona, z wydętymi sporych wielkości, różanymi ustami wgapiała się teraz we mnie. Przysięgam, że gdyby nie dzisiejszy ogrom sytuacji i poznanie jej prawdziwego "ja", wykorzystałbym sytuację.

- Co jest? - czyżbym był tak głupi i dał się poznać?

- Nic. - pokręciłem głową i otrząsnąłem się. - Jesteś po prostu bardzo bezpośrednia. - uciąłem temat, mając nadzieję, że zostawi skołatane myśli w spokoju. 

- Tego nauczył mnie brat. - czemu chciała się zwierzać? Czyżby próbowała się wytłumaczyć?

- Musiał być bardzo konserwatywny. - zaskoczona kolejny raz skupiła się na mej twarzy. - Uwierz, znam pewne elokwentne słowa.

- Był moim przeciwieństwem, ale kilka cech posiadaliśmy wspólnych. - nagle odwróciła się i przetarła oczy. Weszliśmy na bardzo grząski grunt, o którym nie miałem pojęcia. 

- Na pewno jest fajnym facetem. - uśmiech, którym ją obdarowałem, był szczery. Smutek, jaki zaczął ciążyć na niej od kilkunastu sekund, przygniatał moje ego do podłogi. Byłem sukinsynem i łatwo filtrowałem ludzi. Z nią pojawiały się problemy na poziomie łączności pewnych wątków. Raz wybuchała i pokazywała swoją suczą stronę, by za chwilę stać się delikatną i ułożoną damą. 

- Jest. - smutny uśmiech i świetna gra aktorska. Zielone źrenice znów powędrowały na zegarek. 

- Odwiozę Cię do domu. - wstałem i kiwnąłem głową w stronę drzwi. - W razie czego, po prostu zostawię swój numer. O wiele, jeśli go nie spalisz, jak tylko wrócisz do domu. - wyszedłem. Brnąłem przez tłum, by znaleźć się przed barem. Głęboki wdech do płuc i zaciśnięte pięści. Co właśnie się stało?

***


Marlena
Czemu to zrobił? Najpierw wtłacza jakikolwiek temat, pociesza mnie, a potem znika. Kompletna zagadka, jeśli chodzi o człowieka. Niestety ten dar posiadał Daniel. Ja nie znałam ich jak własnej kieszeni. Ba! Sama siebie nie znałam. Początkowo tak mocno go znienawidziłam, a teraz coraz mocniej odczuwałam wyrzuty sumienia z tego powodu.

- Głupia. - szepnęłam do siebie. Start tej znajomości był wprawdzie nieodpowiedzialny, ale przecież miałam okazję to naprawić. Człowiek uratował mi życie, a ja odnosiłam się do niego, jakbym co najmniej pozjadała wszelkie rozumy i zrobiłam to, czego szczególnie nienawidziłam. Oceniłam go z góry. Nawet jeśli zaliczał panienki, żył wolnym życiem i był z tego dumny, nie miałam prawa patrzeć na to przez lupę. Stawałam się swoimi zgorzkniałymi rodzicami, którzy na końcu i tak zostali sami i przepełnieni goryczą. Chciałam zmieniać swój los, a zataczałam kręgi. 

Zrezygnowana wstałam i pomaszerowałam do baru. Przejęta sytuacją nawet nie zwróciłam uwagi czy zapłacił za nasze piwa bezalkoholowe. Na wszelki wypadek podeszłam do baru i zawołałam blondynkę, która dała nam wolne miejsce.

- Proszę. - podałam pięćdziesiątkę i podniosłam do góry dłoń. Jej delikatny krzyk zatrzymał mnie w połowie drogi.

- Ej! - spojrzałam przez ramię. - To fajny facet. - puściła mi oczko i wróciła do zajmowania się resztą klienteli. Czy dołek, w jaki wpadłam, mógł być jeszcze głębszy? Ślepota poprzez nienawiść doprowadziła mnie do wyniszczenia w sobie jakiejkolwiek empatii. Brzydka, niedobra poprawność!
Wychodząc przez drzwi, cofnęłam się krok do tyłu. Zauważywszy go, spanikowałam. Zły na samego siebie, pełen gorzkiego poczucia winy, palił papierosa. Próbował rozchodzić napiętą jak moja duma atmosferę. Na moment świat zwolnił. Spojrzałam na niego dość przenikliwie i wytrąciłam się z równowagi. Czarne rozmierzwione włosy, delikatny zarost, wystające kości policzkowe, które nadawałyby się do szkicowania. Był mieszanką wybuchową, którą pierwszy raz mogłam zobaczyć z bliska. Może dlatego tak zareagowałam? To wyjaśniałoby wszystko. 

Pierwszy kontakt z facetem wyobrażałam sobie całkowicie inaczej. Moje życie wyobrażałam sobie inaczej. O to właśnie chodziło. Żyłam urojeniami, przeszłością i nadmuchanym honorem, który niszczył na swojej drodze każdą nowo spotkaną rzecz. Byłam istnym debiutantem, dlatego też zaatakowałam w ten sposób. On nie miał pojęcia. I choć pewnie wyśmiałby mnie, to dawało mu przewagę. Nieumyślnie, na surowo brał swe życie w garści. Potłuczona i zamknięta w sobie, musiałam to naprawić.
***
Emil
Jazda była najokropniejszym dodatkiem dzisiejszych wydarzeń. Zmęczony, spocony i zdenerwowany przez własną głupotę, musiałem dopilnować, by bezpiecznie wróciła do domu. Co też mi strzeliło z tym cholernym pubem. Myślałem, że zrobię jej na złość? Pokażę, jaki ze mnie macho? Te lata dawno minęły i już nie wrócą. 

Powód mógł być inny, ale głos, który mnie na niego naprowadzał, zgasiłem w samym zarodku. Gdy weszliśmy do mieszkania i zaświeciła światła, podszedłem do zlewu i złapałem za ogryzki, które wcześniej do niego wrzuciłem.

- Gdzie masz kosz? - opanowana, uśmiechnęła się i po kilku sekundach stała naprzeciw mnie. Poczułem delikatne mrowienie na nadgarstkach. Jej krótkie paznokcie zahaczyły o skórę, gdy odbierała ode mnie zeschnięte resztki owoców. Nachyliła się i otworzyła szafkę tuż pod zlewem. Czemu wzrok powędrował w stronę, gdzie nie powinien? Kobiece kształty wypięte w moją stronę, nie były dobrym pomysłem. Zdenerwowany szybko zawinąłem się w stronę salonu, z zamiarem opanowania testosteronu. Kiedy podniosła wzrok i zaczęła rozpinać płaszcz, zająłem się telefonem. Nie patrz idioto! Nic sobie nie wyobrażaj! Jeszcze kilkanaście minut temu chciałeś ją udusić, a teraz...

- Może herbatki ziołowej? - co stało się z odseparowaną od norm społecznych kobietą? Znów grała w te chore gierki typu dobry policjant i zły policjant? W takiej sytuacji musiałem się mieć na baczności.

- Nie. - udałem obojętność i znów spojrzałem w telefon. - Będę leciał. Muszę jeszcze odstawić auto, zatankować...

- Ile trasy musisz nadrobić? - zaczęła gmerać po szafkach, stając na palcach. Zrezygnowany znów zjawiłem się obok niewymiarowego ciała i chwyciłem za jedną z szafek. 

- Dam radę. - podałem dwa kubki. Nie zaprotestowała ani nie wbiła szpili dotyczącej mego niezdecydowania. To coś nowego. 

- Nie w tym rzecz. - jej ruchy były płynniejsze i delikatniejsze od poruszania się kota. Mrowienie w dolnej części ciała wróciło. - Najbliższa stacja paliw jest w mieście. To zadupie. - przekleństwo jej ustach brzmiało niczym najgrzeczniejsza reprymenda. - Masz wystarczającą ilość? Nie chciałabym robić rewanżu w zamian za uratowanie tyłka, ganiając do sąsiadów o tej porze. - z całego pytania wyczytałem konkretne słowa. Jak niby miałem się skupić? Życie potrafiło dać w pysk.

Najgorszy w tym wszystkim był fakt, iż miała rację. Nie miałem żadnej możliwości, by wrócić do domu, a przy okazji znalazłem powód tego zamieszania. Stojąca obok brunetka, była jedynym punktem zaczepienia. Długie rzęsy odbijające się od jej dolnych powiek, purpurowe policzki oraz nieułożone włosy. Coś tak mocno szarpnęło mą pewnością siebie, że pierwszy raz w życiu chciałem coś, komuś udowodnić. Jej. Dlaczego akurat jej? Gdy podniosła wzrok i podała mi kubek, zrozumiałem. Mrowienie przeniosło się na całe ciało. 

- Więc? - zapytała po raz kolejny. 

- Psia dupa! - warknąłem, udając przejętego. Pozostało mi przespać się w aucie, ale nie robiło to dla mnie żadnego problemu. Jeśli miała się ze mną o to pokłócić, czułem...że wcale, bym się nie obraził. Kolejny powód, który wyimaginowałem sobie, by móc jeszcze na nią spoglądać, albo – co gorsza – pozostać w tym mieszkaniu. I nie miało to żadnego związku z pieprzonym zamkiem, jej bezpieczeństwem oraz paliwem.

- Czyli jednak. - zaśmiała się delikatnie. - Zadzwonię do wujka. Może coś wykombinuję. Ma warsztat. 

- Prześpię się w samochodzie. - urwałem temat i odstawiłem naczynie.

- Zwariowałeś? - głośno przełknęła ślinę. - Wieje jakby miało nas pozabijać. Nie włączysz ogrzewania, jakim cudem...

- Boisz się o mnie? - no debil. 

- Tak. - szok oblewający ciało połączył się z mrowieniem. Jeśli nie chciała, abym wykorzystał sytuacje, musiała przestać tak na mnie patrzeć i mówić takie rzeczy. - Uratowałeś mi życie.

Zapłata? Tego nie chciałem. Moje imię w jej ustach, dłonie na ciele, wyniszczone od pocałunków usta miały być formą przyjemności, a nie zapłaty. Nie potrafiłbym jej wykorzystać. Nie, gdy patrzyła w ten sposób.

- Potem wywiozłem do miejsca, którego nienawidzisz. Przepraszam. - gdy oblizała usta, odleciałem. 

- Przyjmuję tę karę. - czy klapsy wchodziłyby w grę? - Natomiast...nie chcesz mieć pewności, że przeżyję? 

- Oczywiście. - przytaknąłem, przypominając sobie jak zemdlała. 

- To upewnisz się, zostając na noc. - wskazała na kanapę. - Dam Ci jakiś znośny kocyk oraz poduchę. 

- Gdzie jest Pani Hyde? - zrozumiała aluzję, wybuchając śmiechem. 

- Dr Jekyll zamknęła ją w klatce. - odstawiła kubek i spojrzała na mnie. Jedno z pasm włosów wysunęło się i zasłoniło jej oczy. Czemu się nie powstrzymałem? Dłoń założyła je za ucho, a spojrzenie, jakim mnie obdarzyła, o mały włos nie wyrwało mnie z butów. Niezręczną ciszę zwalczyła ironicznym śmiechem i odeszła w stronę sypialni. Wracając, rzuciła na kanapę asortyment, który mógł umilić mi dzisiejszą noc, na tyle ile pozwalały okoliczności. Zastanawiałem się, jak wygląda jej sypialnia.

- Idę pod prysznic. Ręcznik też przyniosłam. Jeśli chodzi o koszulkę, znalazłam coś na dnie szafy. Przymierz. - drobne stópki skierowały się w stronę korytarza. Mierzwiła włosy i kołysała biodrami. Nawet mnich nie wytrzymałby napięcia. Kiedy usłyszałem trzask, zamknąłem oczy i złożyłem dłonie niczym do modlitwy. Prosząc o siłę, której nigdy mi nie brakowało, wyobrażałem sobie nagie ciało nasączone wilgotnością. Koci wzrok siedział we mnie na amen. Czy istniała jakaś inna opcja, niż uciec gdzie pieprz rośnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger