czwartek, 25 stycznia 2018

BEZ ZWĄTPIENIA (III)

Nie mogłam odpuścić.

Wasz A.

***
Emil

Siedziałem naprzeciw jednej z głównych atrakcji szkoły średniej. Wysportowana, pełna wulgarnych słów pod nosem, zawsze pewna siebie Agnieszka Mazur. Jedyna i wyjątkowa pani bramkarz w drużynie piłkarskiej, którą trener dopuścił do zawodów. Była przede mną kobieta, która kiedyś stanowiła gwiazdę szkoły, obiekt westchnień każdego napalonego gnoja, a jednocześnie była moją pierwszą dziewczyną. Tak, to zdecydowanie przeważało w dziwności całej obecnej sytuacji.

Popijając kawę, zauważyłem pierścionek. Coś jakby kubeł zimnej wody wylał się na łeb i okręcił się kilkukrotnie na szyi. Zazdrość? Nie. To uczucie z pewnością kierowane było w zupełnie innym kierunku, który w danym momencie życia nie powinien dla mnie istnieć. Kolejny raz przywołałem postać zielonookiej, rozczulającej i nieśmiałej znajomej. Gula w gardle nie pozwoliła wydusić mi jakiegokolwiek słowa.

- Wyglądasz jakbyś dopiero, co wrócił do żywych przyjacielu. - upiła kolejny łyk i kilkukrotnie oblizała wargi. Krótsza fryzura pasowała do wystających kości policzkowych, piegów oraz czekoladowych w barwie źrenic. Nie bardzo zmieniła się odkąd ostatni raz dane było nam się spotkać..

- Ty niejako wróciłaś. Cztery lata. Zleciało, jak w mordę strzelił. - udało mi się z uprzejmością, nawiązać jakiś zarys tematu, jakiego ta rozmowa mogła dotyczyć.

- Nie próżnowałam. Widzę jednak, że nie ja jedna. - rozejrzała się po biurze, w którym właśnie siedzieliśmy. Nieużywane przeze mnie w żaden sposób, stało się idealną kryjówką. Moje zniknięcie? Cóż, miejscówka na poddaszu nie mogła przebić dźwięków przez podłogę aż do miejsca pod, które dudniło od basów muzyki. Justyna dostała ode mnie krótkiego esemesa, sugerującego o moim "przewietrzeniu się" i wystarczyło. Bez zbędnych dociekliwych komentarzy oraz pytań mogłem porozmawiać z Agnieszką. Takie rozmowy, jak te nie należały do prezentowania i obmawiania, a ja i tak już miałem sporo na głowie. Nie potrzebne były nam kolejne domysły i plotki.

- Jakoś dałem radę. - kiwnąłem znacząco i pochwyciłem za swój kubek.

- Trzeba przyznać, że kawę robisz pyszną. - uśmiechnęła się i ujawniła aparat na zęby. Czego w dzisiejszych czasach nie robi się dla zdrowia? Ja w życiu nie wstawiłbym żadnego żelastwa, a uprzednio dał się jeszcze przed tym uśpić. Mowy nie ma!

- Co sprowadziło Cię do...- nadal nie mogłem zrozumieć, jak po tylu latach dowiedziała się, gdzie mnie szukać.

- Dostałam cynk od twojej mamy. - wspominając o osobie, która sama wyklęła jedynego syna ze spotkań rodzinnych, delikatnie naraziła swe bezpieczeństwo. - Powiedziała, że tylko tyle wie.

- Słyszałaś o moim przyjacielu ze studiów, prawda? - spuściłem wzrok i wygodniej oparłem się na skórzanym, śmierdzącym specyfikiem do renowacji, fotelu.

- Nie od niej. Mój pracodawca podał mi dokładny adres, a ja googlując go...- wykrzywiła usta, a potem spojrzała na mnie. - Wiem, że nie chciałeś. Takie wypadki chodzą po ludziach, a wina spada na każdego, byleby...

- Nic jednak nie wiesz. - odparłem szyderczo. Naprawdę nie miała pojęcia, o czym pieprzy. - Mogę zapytać o cel? Cel twojej podróży?

- Mam wystawę. Kiedy wyjechałam podjęłam pewne decyzję, które skierowały mnie na ASP. Później wylądowałam w Marsylii, Rzymie i na końcu tutaj. Mam końcowy etap wystawy, a chciałam zabrać ją do miejsca, w którym wszystko się zaczęło.

- Pani malarz? Coś w typie Da Vinci czy inne takie? - próbowałem rozluźnić atmosferę.

- Ja maluję bardziej w formie pejzaży, krajobrazów. Z resztą sam zobaczysz bo oficjalnie chciałam Cię zaprosić. - wyjęła z wnętrza kurtki szarawą kopertę i położyła ją na stoliku, tuż przede mną. - Jesteś honorowym gościem wystawy Agnieszki Mazur, pod tytułem "Bez Zwątpienia".

- Bez zwątpienia? - pochwyciłem kopertę i wyciągnąłem zawartość.

- Krajobrazami są ujęcia z naszych młodzieńczych, wspólnych miejsc. Twoich, moich i wielu naszych znajomych. Bez zwątpienia należą do wyjątkowych. - zawstydzona podrapała nos i uśmiechnęła się. - Nie ma odpraszania jeśli chodzi o...

- Będę. - podniosłem wzrok i złapałem za kubek, pociągając dwa ostatnie, chłodne łyki.

- Cieszę się. - po kilku sekundach zwróciła uwagę na książkę leżącą obok świecznika. Przeczytała tytuł i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. - Przeminęło z wiatrem? Od kiedy jesteś romantykiem?

Zostawiła ją. Kiedy organizowały z Justyną ten cholerny wieczorek książki, część z kluczowych pozycji zabrały do mojego biura. Przecież nigdy w życiu nie zajrzałbym tutaj, no bo jaki miałbym powód? Gdy Agnieszka pogładziła tytuł, oczekując na odpowiedź, wymigałem się od odpowiedzi.

- Wiesz, że muszę wracać do swoich ludzi zanim rozniosą miejsce pracy? - zasugerowałem abyśmy przełożyli tę rozmowę na inny termin.

- Jasne. - gdy wychodziliśmy odprowadzała wzrokiem leżąca na biurku lekturę, która pozostała jako pamiątka po przebywającej tu niegdyś, właścicielce. 

Ja też patrzyłem. Może nawet z jeszcze większą ciekawością, a w dodatku z żalem? Dotykała jej, wchłaniała każdą z liter i zostawiła. Tak jak mnie.


***
Marlena

Gośka praktycznie zasypiała na stojąco. Gdy wreszcie dotarłyśmy do mieszkania i mogła zawlec się w kokon, a potem walnęła swym ciałem na sofę, otrzymałam przyjazne spojrzenie. Dzień narzekania, ziewania i braku wsparcia nie pomagał mi jeśli chodziło o walkę nad swym lękiem. Nowa praca wiązała się z eleganckim ubiorem, fryzjerem oraz kosmetyczką. Tak przynajmniej zostałam odgórnie poinformowana przez przyjaciółkę jeszcze parę godzin wcześniej. Tak, tę samą, która właśnie usypiała na kanapie i stanowiła bezużyteczną towarzyszkę każdej z atrakcji jakie nam przygotowałam.

- Czy ty musisz pisać tę cholerną pracę po nocach? Przecież umawiałam się z tobą od kilku dni...- gdy przykryła twarz poduszką, podskoczyłam do niej i zerwałam jedyną blokadę, która nie pozwalała na wygłoszenie mego monologu o urażonej, przyjacielskiej dumie. 

- Mary...przepraszam....ael....aj...- kolejne ziewnięcie spowodowało kompletną kapitulację. W geście modlitwy ułożyłam swe dłonie i spojrzałam do góry. Kosmate myśli o zabójstwie w afekcie coraz częściej chodziły mi po głowie. Kto wie, może po jednej naszłaby mnie ochota i odwaga na drugą? Cóż, lista nie była zbyt długa, ale za to dopracowana.

Postanowiłam szybko uporać się z wszelkimi torbami, układaniem kosmetyków. Blondynka odpływała w krainę snów, a ja rozpoczęłam kolejną segregację w mym życiu. Przy zakupionej garsonce zatrzymałam się na dłuższą chwilę. Czarna spódnica z pięknym ołówkowym krojem oraz biała bluzka, dopasowana do rozmiaru biustu, nie uciskająca w żaden dziwny sposób, za to droga. Tak, to stanowiło nadszarpnięcie budżetu. W szczególności jeśli chodziło o kolejne trzy pary butów, dwie innego rodzaju spódnice oraz białe cygaretki, do których z kolei dobrałam bardziej codzienną, ale jednak kobiecą, czarną bluzkę. Biżuteria była jedynym dobrym pomysłem, na jaki wpadła dziś Gośka. 

Delikatne kolczyki, zegarek i pierścionek w kształcie planety Saturna z złotą obwódką wokół bursztynowego kamyczka. Czy byłam zadowolona? Zajęta i przygotowana wizualnie do działania, a to z kolei pomogło w oderwaniu się od zmartwień, które powracały wieczorami. Te w postaci osoby, za którą cholernie tęskniłam, ale nie miałam jeszcze odwagi porozmawiać.

Tak było lepiej. Jeśli chciałam być pewna swych słów, czynów musiałam przejść przez coś samodzielnie. Musiałam działać, zmienić coś aby móc znów wkroczyć w coś całkowicie innego. Bycie tą samą, zakompleksioną i niepewną swego wraz z Emilem, któremu każdy szczegół kojarzyłby się z mym odrzuceniem...to nie wypaliłoby. Tę burzę musieliśmy wytrwać osobno, być może przeczekać i poczekać na coś lepszego. A co jeśli odpowiedni moment nie nadszedłby? Widocznie tak chciał los, ale nie miałam zamiaru bez powodu od razu zakładać najgorszego. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a nie dwa lata. 

Wibrujący telefon przyjaciółki, wydawał z siebie mocne uderzenia dzwonka. Zdenerwowana po całym dniu, a jednocześnie zatroskana o wypoczęcie jej organizmu, postanowiłam odszukać aparat i odesłać rozmówcę do piekła. Gdy na ekranie pojawiło się zdjęcie Emila, zamarłam. Dzwonił do niej? W jakim celu? Jeszcze przed momentem zakładałam przeczekanie burzy, a ona nadeszła i zaczęła trzaskać piorunami! To dopiero było szczęście w nieszczęściu!

Stąpając z nogi na nogę, poprawiając zakręcone przez fryzjera włosy, jedną dłonią potarłam o lewy płatek ucha, a drugą odebrałam połączenie.

- Halo? - zwykłe halo było tak beznamiętne, że nawet morderca nie rozpoznałby w nim barwy głosu swej ofiary.

- Hej, tu Emil. W sumie pewnie wiesz, kto. Chciałem poprosić o drobną przysługę związaną ze sprawą dotyczącą jakiś prawnych paragrafów i tak dalej...moja znajoma i ja chcielibyśmy...jesteś tam?

Rozłączenie się było jedynym logicznym rozwiązaniem, które na dany moment przyszło mi do głowy. Znajoma? Sprawa prawna? W co on do cholery znów się wplątał? Serce biło szybciej od  mrugających powiek. Gdyby analizować całość na chłodno, mogło chodzić o cokolwiek lub o coś, co rozwaliłoby me serce na pół. "Chcielibyśmy" opowiedziało się jednak za drugą z opcji i spowodowało, że skuliłam się na środku salonu. Oczy zaszły łzami, a dłonie zaczęły dygotać niczym z zimna. Po kilku dobrych sekundach wstałam i schowałam nie swoją własność, tam gdzie leżała przed kilkoma sekundami. Burza? Huragan? Istny emocjonalny tajfun!




***
Emil

Justyna wlepiała wzrok w faktury z poprzedniego miesiąca, jakby brała udział w przygodzie  odkrywania zaginionego skarbu. Długi, wieczorek książki to tyle w skrócie. Jeśli mieliśmy pójść z torbami, to właśnie teraz nadszedł idealny moment. Po wieczorze książki, niechlubnej opinii związanej z całą atrakcją, wylądowaliśmy w czarnej dupie przez duże de. 

Blondynka paliła trzeciego papierosa i ani na moment nie pomyślała, by ulżyć niedoli Łukasza, jednego z kelnerów, który nienawidził palaczy. Gdy przechodził obok niej siódmy raz z rzędu, a ta nie zareagowała na kolejne fuknięcie pod nosem, zawrócił do jej stolika i zabrał popielniczkę wraz z żarzącym się filtrem.

- Hej! Cwaniaczku! -na całą sytuację z boku spoglądałem z rozbawieniem . Agnieszka, co jakiś czas podsyłała mi e-maile z nowościami, które nawiązywały do wystawy i radziła się w sprawach organizacyjnych. Cóż, nie byłem ideałem, ale jeśli chodziło o zwykłą, przyjacielską pomoc to przeskoczyłem nadęte ego i dumę. Nawet jeśli zerwaliśmy w mało korzystnych warunkach, trzeba było pamiętać, że byliśmy tylko dzieciakami. 

- Dajesz radę? - zapytałem mą prawą rękę do spraw lokalu. Przyjaciółka podniosła wzrok z nad tony dokumentów i wybałuszyła oczyska. 

- Jeśli nie zabije nas bezrobocie, to dobiją długi. Wiesz ile tego jest? - zajęty pracą nad doprowadzeniem baru do użytku, tylko jęknąłem z niezadowolenia. Po imprezie trzeba było ogarnąć, a że padło na najtrzeźwiejszego, czytajcie mnie, to kochani przyjaciele i współpracownicy nie dali taryfy ulgowej.

- Nie przesadzajmy. Mam trochę kasy na koncie. - wzruszyłem ramionami, rozmyślając nad starymi planami związanymi ze sposobem wydania uzbieranych pieniędzy.

- Przecież chciałeś...- wiedziałem, że wystawiam bykowi czerwoną płachtę. Justyna nigdy nie odpuszczała. Kiedy miałem zamiar odpuścić?

- Teraz to nie jest najważniejsze. Mamy kupę długów, a ja nie pozwolę tym ludziom iść na dno razem ze mną. Jeśli coś jest konieczne to jest i nie ma sensu z tym walczyć. - ostatnia partia naczyń była wybawieniem dla oczu i dłoni.

- Tak samo jest z uczuciami. - wiedziała, jak podejść ofiarę. 

- Justyna...- miałem zamiary wybuchnąć.

- Posłuchaj mnie. - wstała, wrzucając papierki do teczek, a potem podeszła do baru po drugiej stronie. - Bawicie się w jakieś podchody. Ty uważasz, że ciąży na tobie klątwa w postaci głupiej przysięgi złożonej przyjacielowi, a ona udaje, że się z tym pogodziła. Nie możecie ze sobą normalnie porozmawiać?

- Próbowałem. - przypomniałem sobie wczorajszą sytuację. Wiedziałem, że może być w jej towarzystwie i jak głupi gówniarz liczyłem, że chociażby usłyszę ten głos w tle. Wszystko jednak przybrało nieoczekiwany obrót sprawy. Od razu poznałem kto jest po drugiej stronie. - Nie była zbytnio zadowolona...

- Jakieś konkrety? - starała się spotkać mój biegający wokół pracy wzrok. 

- Rozłączyła się. - nie miałem zamiaru informować, że to nie ona była docelowym rozmówcą. Wiedziałem, że Justyna w końcu odpuści. Dla mnie było to jedynym wyjściem, ala wilczym biletem. 

- Jesteście beznadziejni. - prychnęła i wyszła do sali śniadaniowej, by móc skrzętnie zachować urazę. 

Gdyby złośliwość świata skupiła na mnie swe łapska, pewnie dorzuciłaby do aktualnych nowości w mym życiu, gruźlicę czy jakieś inne schorzenie. Dzięki sporadycznym rozmowom z Agnieszką, mogłem funkcjonować jak na normalnego człowieka przystało.

Ikona wiadomości na ekranie telefonu pojawiła się zaraz po zakończonej przeze mnie pracy. Szybko odczytałem treść i zamarłem. 

"Mamy do pogadania." Miałem nadzieję, że była to Gośka, a nie osoba postronna, której głos wczoraj usłyszałem. 

***
Marlena


Grób Daniela wyglądał, jak zaraz po jego pogrzebie. Ubrany w wiązanki różnych odcieni niebieskich kwiatów w towarzystwie kilkunastu białych, palących się zniczy. Ojciec dopieszczał to miejsce bardziej niż własne auto. Matka też miała w tym swój udział. Choć byli na wojennej ścieżce to w takim miejscu zwyczajnie coś, kazało im odpuścić. W innym przypadku obydwoje wyparliby się własnych dzieci i odłączyli od przeszłości.

Pochmurne niebo wylewało z siebie gęste łzy, których mi zwyczajnie zabrakło. Od ostatniego wieczoru, krew zaczęła płynąć pod prąd, a mój cały organizm przestał prawidłowo funkcjonować. Może tak się dorasta? Upada na dno i zbiera szczątki wspomnień, które budują nasz charakter? Wiedziałam, że przede wszystkim to już nie dotyczyło tylko mnie. Nasze życia, moje, Emila, Gośki czy Justyny kręciły się wokół tragedii, która tak naprawdę była wierzchołkiem góry lodowej. 

Daniel odszedł już dawno. Zapewne patrzył na nas z góry, bawiących się, obrzucających brudem kłamstw, winy czy innych bzdetów i szydził. Jeśli ktokolwiek znał mojego brata, to właśnie ja. Może nie byłam świadoma wszystkich wad, ale większość z nich była testowana na mej osobie i to ja skutecznie przekonałam się, jak działała jego "ochrona".

- Powinienem był Cię przeprosić. - głos, który ostatni raz słyszałam w swym mieszkaniu, znów znalazł się tuż obok. - Nie ty jedna straciłaś kogoś na kim Ci zależało.

- Pytaniem jest czy jemu na kimkolwiek zależało. - zakpiłam i zwróciłam się w stronę rozmówcy. - Lubisz odwiedziny na cmentarzach czy po prostu wpadłeś na innowacyjny pomysł spotkania? - uderzenia deszczowych kropli o mą twarz, zastopował parasol, który znienacka znalazł się nad głową. Julek próbował znaleźć odpowiednie słowa, ale w takich okolicznościach pewne rzeczy były niemożliwe do realizacji.

- Moja mama leży kilka alejek stąd. Siódmy rząd. Dziś mamy rocznicę, ale ojciec nie jest zbytnio zainteresowany. - smutny uśmiech nie pasował do jego standardowego wdzięku i cynicznego zadowolenia wypisanego na twarzy.

- Myślisz, że poznała Daniela? Tam u góry? - gdy wysunął łokieć, abym mogła złapać go pod rękę, skorzystałam z okazji.

- Ja nie wierzę w takie rzeczy. - gdy stanęliśmy naprzeciw grobu brata, a Julek spojrzał na jego zdjęcie, uchwyciłam cień żalu. - On był strasznie popieprzony, ale też strasznie inteligentny. Rzadko spotykam takich ludzi. Takich jak Ciebie również.

- Bliźniacy tak mają. -  wysunęłam dłoń spod jego ramienia i wynurzyłam głowę, którą ochraniał parasol. Mała mżawka była mi nie straszna, a trzymanie dystansu było priorytetem. Julek był kolejną z rzeczy, które należały do przeszłości. - Chyba czas odpuścić, co? - kilka razy kiwnął głową i uśmiechnął się. Teraz jednak tak, jak prawdziwy on. Bez smutku czy żalu spojrzał na mnie. 

- On zrozumie Mary. Emil nie jest takim idiotom, jak ja. Nie odpuści, chociaż pewnie mocni tego chce. - na powrót włożył odzianą w czarną rękawiczkę dłoń do kieszeni i odstąpił kroku. - Trzymaj się, mała. Nie daj się. - gdy odszedł w stronę dalszych alejek, poczułam ulgę.

Jeśli Julek był tak pewny, jak przekonywujący to może istniała nadzieja? Nadzieja, że wszystko co złe, nie musi być dla nas najgorsze. 



2 komentarze:

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger