czwartek, 11 stycznia 2018

BEZ ZNACZENIA (II)

Gładząc opinającą na biodrach, zwykłą czarną sukienkę, o której od zawsze marzyłam, uśmiechnęłam się. Zakupy z zaoszczędzonych na książki i znaczki pocztowe pieniędzy wyzwoliły we mnie endorfiny. Pełna optymizmu kręciłam głową, odbijając się w lustrze niczym pies, który nie potrafi zrozumieć komend swego pana. 

W pewnym momencie skusiłam się, by rozpuścić zawiązane w długi warkocz, ciemnokasztanowe włosy. Ten sam kolor, którego właścicielem był Daniel, wyglądał niczym czekolada. Na jego głowie przypominały mieniące się niebo, ale u mnie? Co najwyżej wypalony węgiel. 

Zniesmaczona ich stanem oraz wyglądem, podbiegłam do małego biurka w kącie salonu, a z jego szuflady wyciągnęłam duże, brązowe nożyce do papieru. Znów usadowiłam się przed lustrem i zaplotłam warkocz. Przeciągnęłam go na jedną ze stron i wymierzyłam odległość. Jak bardzo chcesz być wolna Marleno? Pytanie wyzwoliło odwagę i w efekcie przyłożyło się do umiejscowienia ostrzy na wysokości ramion. Krótkie włosy podobną są teraz modne, a przede wszystkim wygodne. Wygoda. Tego pragnęłam. Być rozluźnioną w swym ciele. Zacząć żyć sobą. 

Nacisk palców spowodował cienki hałas obok ucha. Będąc w połowie, nie mogłam odczepić od twarzy podziwu i ogromnego uśmiechu. Gdy większa, spięta część włosów spadła na kolana, wzdrygnęłam się i zamknęłam oczy. Tak czuł się Daniel. Zapewne tak czuł się, gdy wyjechał z domu. Otwierając je, czekałam na szok. Pomyłka. Usta powędrowały kącikami jeszcze wyżej, a uczucie przeczesywania ich, targania we wszystkie strony było najlepszym, jakie w życiu do tej pory mnie spotkało. Coś w nich odżyło. Kolor stał się wyraźniejszy tak jak całe moje dotychczasowe życie. 
***
- Wyglądasz rewelacyjnie. - Gosia siedziała naprzeciw mnie i zajadała się sorbetem limonkowym. - Plus sama zaproponowałaś wychodne. Czy to sprawka jakiegoś ogiera? - uniosła brew i podrapała się po brodzie.
- Sprawka zmian. - wzruszyłam ramionami, zaciągając się powietrzem i głośno się przeciągnęłam. - Zaczynam życie.

- Nie chciałam nic mówić, ale wystarczy chyba tej grobowej...- zrozumiała swój błąd. - Daniel byłby szczęśliwy. 

- Wiem. - reakcja nie zależała ode mnie. Wspomnienie o nim, nadal powodowało ból w klatce piersiowej. - On zawsze będzie przy mnie. Muszę jednak coś zrobić, Gosia. Pewnie prędzej czy później zaczęłabym wariować. 

- Mała, ej jestem tutaj. - dotknęła wierzchu mej dłoni i delikatnie ją pogładziła. Obcięte na chłopaka blond włosy oraz garsonka mogły przypominać wygląd prawnika. Nic bardziej mylnego. Małgorzata była kuratorem sądowym i bardzo rzetelnym człowiekiem. Mimo wszystko jej osobisty charakter, który okazywała najbliższym, odbiegał od postaci poważnej damy. Była jaka była i za to ją uwielbiałam. Siedem lat w ławie dało mi w niej oparcie. Oczywiście były też lody, książki i nocne telefony, ale sama jej obecność zawsze wzbudzała we mnie pozytywne emocje. Jakby autorytet kobiety? To z pewnością.

- Teraz tylko potrzeba Ci chłopca. - rozejrzała się po kawiarni i ulokowała wzrok w wysokim blondynie stojącym obok bufetu. Miał niebieską koszulę w kratę i złote oprawki optycznych okularów. Trzeba było przyznać, odważne połączenie. - Co ty na to? - dała mi znak, bym jeszcze raz na niego popatrzyła.

- Naprawdę? Od ścięcia włosów i zmiany wizerunku przechodzimy do mojej sfery intymnej? - miałam nadzieję, że odpuści.

- Ktoś w końcu musi. - tylko ona wiedziała. Tylko ją miałam. Czy stanowiło to dla mnie problem? Nie. Faceci to w większości świnie, przed którymi bronił mnie brat. Nie wątpiłam jednak w jednobiegunowość rasy ludzkiej, więc czekałam na kogoś wyjątkowego. Tego niestety Gosia nie mogła pojąć. No, bo jak taka fantastyczna podróż w doznania może być odkładana na wieki! Jej słowa. 

- Gośka. - warknęłam, gdy gwizdnęła pod nosem, a on odwrócił się w naszą stronę. 

- Patrz i dziękuj! - szepnęła i wlała na twarz pewny siebie, kokieteryjny uśmiech. - Witaj. - podała mu dłoń i spojrzała na mnie. - To Marlena, ja jestem Małgorzata.

- Jak paczka M&M'sów. - pusty uśmiech zwiastował kataklizm urodzaju. - Robert. - odpowiedział na jej uścisk, ale mnie już dłoni nie podał. - Co robicie dziewczęta?

- Miałyśmy zamiar wyskoczyć na drinka. Marlena jest dobrą zawodniczką i szukam dobrego rozgrywającego. - kręcąc głową, spojrzał na mnie, a potem znów wlepił wzrok w Gosię. Cóż. Wpadła mucha w sieć pająka. Czekając na rozwój akcji, w duchu śmiałam się, jak dziecko. 

- To może pouczymy się razem, a twoja koleżanka dołączy do nas później. - gdy podał propozycję, wykorzystałam sytuację.

- Pewnie. Gosia będzie zachwycona, Robercie. - morderczy wyraz twarzy, jaki mi podarowała, nie pozwolił się wycofać. Musiałam dobić utargu, a potem mogła mnie zabić. - Tymczasem, ja się ulotnie.

- Świetnie. Zadzwonimy po Ciebie. - kłamstwo jak u Pinokia. Szkoda, że części ciała im się nie wydłużają. Mózg byłby dobrą opcją.

- Jasne. - życzliwie pożegnałam się ze zrezygnowaną Małgorzatą i jej cudownie obdarzonym inteligencją godną naukowca, samcem alfa. 

Pogoda nieco oziębiła się, ale świeże powietrze działało na mnie kojąco. Czekając na zamówioną taksówkę, podeszłam do wystawy z biżuterią. Złote kolczyki stanowiące jej centrum migotały blaskiem większym niż dzisiejsze gwiazdy. Z delikatnym uśmiechem na ustach, pogładziłam swe uszy. Zasłoniłam ziewające usta i pogładziłam swe włosy, patrząc na odbicie w witrynie. Byłam dumna z tego, jak dobrze mi idzie. Nawet jeśli faceci ode mnie uciekli, czułam się świetnie. To było najważniejsze.

Klakson samochodu, który podjechał, wybudził myśli z transu. Zadowolona wsiadłam do środka i zamknęłam drzwi. Zapach mięty i cytryny wleciał do nozdrzy, powodując kołatanie serca. Nigdy w życiu nie jechałam samochodem, którego wnętrze pachniało lepiej od szarlotki. A może to jego właściciel?

- Kurs na? - zapytał obojętnie i zaczął wbijać coś na nawigacji. Poczułam chłód, który odbijał się od jego ciała. Coś pukało ją z tyłu głowy i informowało o niebezpieczeństwie. 

- Kowalewska 13. - wydukałam, szukając w torebce telefonu. To też nowy dodatek, o który zatroszczyłam się w salonie, tuż przed południem. Stary grat w postaci popękanego wyświetlacza i innych zepsutych funkcji odszedł w zapomnienie tak jak i moja potrzaskana dusza.

- Pani chcę popełnić finansowe samobójstwo? - odwrócił się i ujawnił rąbka tajemnicy dotyczącego jego wyglądu. Niebieskie oczy szkliły się, a rozmierzwione przez wiatr włosy, nęciły me dłonie do poprawy ich. Taka kolejna zboczona cecha, którą nabyłam w dzieciństwie. - To będzie bardzo drogi kurs.

- Powinien nosić Pan czapkę. Ma pan czerwony nos, jak renifer. - dziecięcy uśmiech miał uratować mnie przed społecznym strzałem w kolano. Co też mi przyszło na język? Całkowicie ogłupiałam.

- Często Pani wymija pytania w ten sposób? - rozbawiony wzrok kierowcy, przyniósł ulgę na spięte uda. 

- Zależy, kto pyta. - odwróciłam zawstydzone spojrzenie. - Możemy jechać?

- Jak Pani sobie życzy. - zgasił małe światełko tuż nad deską rozdzielczą i ruszyliśmy. 

Droga ciągnęła się dość długo. Atmosfera podupadła, ale z każdą kolejną minutą czułam większe bezpieczeństwo. Natarczywe pocieranie płatka ucha uspokoiło się, a ja mogłam w spokoju skupić się na trasie i światłach miasta. Sen  kurczowo złapał powieki i dmuchnął w nie tak, abym całkowicie straciła kontrolę nad świadomością. Ciemność i delikatny dźwięk melodii z radia były jedynymi atrakcjami tej podróży. Coś jednak dręczyło umysł. Przebłyski jasności oraz monotonia transu wyzwoliły pomruk niezadowolenia. Daniel stał naprzeciw mnie i groził palcem. Czy dawał jakiś znak? Nie miałam pojęcia, do czasu gdy znaleźliśmy się pod domem.




- Sto dwa złote. - szepnął, jakby nie dowierzał tego, co właśnie się miało wydarzyć. Naprawdę dziwiło go dbanie o własny, bezpieczny powrót do domu? Dziwni Ci kierowcy.

- Proszę. - podałam mu stówkę oraz dwudziestkę jako napiwek. - Reszty nie trzeba.

- Nie jestem kelnerem. - oddał z powrotem jeden z banknotów.

- Naprawdę? - zostawiłam ją na tylnym siedzeniu. - Myślałam, że ten surdut to dla zmyłki. - poczucie humoru, wbijające mu szpilę w ego, było niepotrzebne, ale nie mogłam się powstrzymać. Szybko wysiadłam z auta i przeszłam na drugą stronę ulicy. Wchodząc do klatki, coś zmusiło mnie, bym spojrzała za siebie. Taksówka nadal stała, jakby chcąc obserwować mój każdy krok. Co, jeśli zmieni się w transformera, albo – co gorsza – miałam do czynienia z jakimś przestępcą? Cóż. Miło było. 

Zdenerwowana, z przebiegającym po plecach dreszczem powędrowałam na klatkę schodową. Miałam tyle energii, że musiałam ja rozładować. Winda była opcją dodatkową. To również postanowiłam sobie dzisiejszego popołudnia. Musiałam w końcu zacząć się ruszać, jeśli chciałam posiadać jakąkolwiek kondycję. 

Na trzecim piętrze, przy uderzeniu gorąca i małym zawrocie głowy, odpuściłam zgrywanie twardej laski. Na moment oparłam się o ściankę i zamknęłam oczy. Insulina. Jak ostatnia idiotka zapomniałam jej dzisiaj podać. Zafascynowana nowym życiem, nie mogłam zmienić jednego. Choroba, którą odziedziczyłam, była klątwą na wieki, wieków.

Grzebiąc po wnętrzu torebki, szukałam nowych ampułek, które kupiłam przed spotkaniem z Gośką. Gdy wyczułam pustą kieszeń, zaczęłam nieco panikować. Uspakajając się w myślach, kilkakrotnie przewertowałam całą głębię i zmarłam. Jeśli nie tutaj...taksówka. Oczy wyszły z orbit, a oddech zatrzymał się w połowie. Coraz to słabsze ciało, zaczęło podtrzymywać się o zimną powierzchnię tuż za nim. Gdy myślałam, że stracę kontakt z rzeczywistością na amen, poczułam ukłucie. Ktoś właśnie podawał mi zastrzyk, ratujący życie. Pokrótce sama nie wiedziałam, czy to sen lub fantazja. 

Zapach, który objął mnie po zastopowanym bólu w okolicach ręki, przypominał gumę Orbit. Ktoś ewidentnie bawił się mymi zmysłami albo umarłam i kroczyłam drogą do nieba.

- Numer mieszkania! - krzyk, jak zza szyby to ostatnie co usłyszałam. 

- Dwadzieścia siedem. - bełkot wytoczył się z mych ust. Miałam nadzieję, że zrozumiał. No właśnie. Kto zrozumiał, do jasnej anielki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger