środa, 10 stycznia 2018

WYBACZ - ZAKOŃCZENIE TOMU

Zdenerwowana wpadłam do biura i od razu poczułam na sobie wzrok Igora oraz Moniki. Uwielbiałam z nimi pracować i ogromną frajdę sprawiał mi punkt zawodowy, w którym się znalazłam. Małe lokum, drobny biznes dotyczący organizacji imprez kawalerskich oraz panieńskich poza obrębem miasta czyli np. w górach, tony pieniędzy wydane na podróże, które zostały z poprzedniej pracy oraz swoje ciche, spokojne życie na przedmieściach z mieszkaniem obok ojca. 
Cieszyłam się na myśl o zbliżających się świętach. Tata i Eryka, z którą obecnie był naprawdę tworzyli świetną parę, a ze względu na to jak ta kobieta uszczęśliwiła najważniejszego człowieka w moim życiu, cóż musiałam się jej odwdzięczyć. Okazja znalazła się nie lada błaha bowiem trzeba było znaleźć coś co nie skrzywiło by kręgosłupa moralnego samej obdarowywanej przeze mnie, ale też zawierało w sobie iście świąteczny, magiczny przekaz serdeczności. 
Postawiłam na wyrabianą ręcznie szkatułkę ze wspólnym zdjęciem oraz melodią Alleluja. Przecież przy niej się poznali kiedy ojciec samotnie spędzał ostatnie święta w barze karaoke tuż przy Mlecznej.
Z jednej strony nadal miałam do siebie żal za wszystkie decyzje, które negatywnie wpłynęły na nasza relacje, ale z drugiej strony dzięki temu poznał miłość. Znów spotkał ją na nowo.
Eryka często pytała czy nie odbieram źle całej sytuacji, w której się znalazłam. Oczywistą katorgą było to, że mój ojciec znalazł drugą połówkę, a ja nadal nie potrafiłam poskładać się do kupy. Antek był wspomnieniem. Od czasu, do czasu nawet nachodziła mnie chęć napisania listu czy też zwykłego sms'a związanego z jakąś specjalną okazją czyli świętami, urodzinami, imieninami. 
Kontakt z Jowitą nadal posiadałam. Przyjaciółka właśnie zajmowała się przygotowaniem cudownej Wigilii dla całej rodziny, do której dołączył mały Bartosz. Bestyjka nieźle namieszała mi w głowie gdy dowiedziałam się, że zostanę matką chrzestną. Cóż, z dwojga złego lepiej być chrzestną niż matką. Przynajmniej dla mnie, w tym momencie. 
Pośpiech towarzyszył wszystkim, którzy zostali w górach. Czarek opowiedział mi przez telefon jak ogromną rolę te święta będą pełnić w ich rodzinie i namawiał mnie na przyjazd. Zgodziłam się na odwiedziny, ale tym razem odwrotne. Cała trójka planowała przyjechać do mnie po nowym roku. Małe mieszkanie zapełnię swoją przyszywaną rodzinką i serdeczną atmosferą, a to i sama nie będę musiała siedzieć i zadręczać się ze względu na brak swojego, prywatnego trzydzieści sześć i sześć.
-Ostatnimi czasy cały czas zalatana jesteś. - Monika zmierzyła wzrokiem kupę prezentów, które ułożyłam na środku białego studyjnego biurka. - Pracy mamy co nie miara! Kolejne sześć zleceń dzisiaj wpłynęło.
Igor przekazał informacje i uśmiechnął się dalej. Miły i skromny chłopak nie mógł znaleźć pracy. Zajmował się u nas projektami sal, lokali, ogólnie rzecz biorąc sferą estetyczną. Długo szukał czegoś co dawałoby mu tyle frajdy, a przy okazji nie ograniczało nawet przy chorobie, którą posiadał, a była nią głuchoniemota choć nienawidziłam tego określenia. Wolałam określać go po prostu oszczędnie zwracającym uwagę na otoczenie :)
- "Może się zakochała?" - Igor wyklepał swoimi dłońmi tekst, który rozbawił nas wszystkich.
-Nie tym razem. - odwzajemniłam uśmiech i odpowiedziałam mu. 
Skąd znałam migowy? Cóż trzeba było wybierać. Mogłam byś zgorzkniałą panią prezes sprzed roku, która odesłała by Igora nie czując wyrzutów sumienia albo przestać ograniczać się do jednego miejsca i zrobić krok w przód. Zatrudniając młodego od razu zapisałam się na kurs wraz z Moniką. To był warunek jej zatrudnienia. Reszta papierów była w normie więc dziewczyna od razu rzuciła się na stanowisko i nie opierała przed bezpłatną możliwością nauki czegoś tak pięknego. Nie raz można było zauważyć jak patrzy na Igora. Była jedną z tych dziewczyn, które brały życie garściami i nie wstydziły się swoich uczuć, poglądów czy decyzji. Normalnym więc wydawało się, że za jakiś czas będą ze sobą. 
Igor nadal był niepewny pozycji, choć nie raz uświadamiałam go o tym jak bardzo zadowolona jestem z jego pracy i lojalności. Co do Moniki, cóż trzymał się od niej z daleka jak najdalej mógł. Wiedziałam o co chodzi. Im bardziej mu się podobała, tym mocniej odczuwał kontrast ich pełno sprawności. Ona nie zważała na to, ale on..chciał być tym porządnym.
Nie pozostało mi nic innego niż trzymać za nich kciuki. 
-"To ja już się poddaje szefowo". - wzruszył na koniec ramionami Igor i podszedł do laptopa by zając się resztą pracy na poniedziałkowy wieczór, który organizowaliśmy.
Naprawdę radziłam sobie z firmą. Była naszym wspólnym dzieckiem. Gdyby nie Monika, Igor i ja, nasza wspólna, rodzinna atmosfera i więzy, które zbliżyły nas po pierwszym sukcesie siedem miesięcy temu, cóż pewnie nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym los kazał nam dzisiaj być.
-Monia, a ty nie przygotowujesz się na święta? Żadnej jemioły? - spojrzałam spode łba na stojącego do nas tyłem Igora. 
Wzięła głęboki wdech i pokręciła smutno głową. W powietrzu wykonała gest uściskania tyłka Igora na odległość. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Chłopak od razu coś zauważył i momentalnie odwrócił się w naszą stronę. Obróciłyśmy się o 180 stopni udając, że przeglądamy papiery na głównym biurku, te leżące obok prezentów zastawiających połowę jego przestrzeni.
Delikatnie, ukradkiem spojrzałam za ramię i zobaczyłam jak Igor mruży oczy po czym znów zwraca się w stronę laptopa i kontynuuje pracę.
-Nie chcę być natarczywa. - szepnęła do mnie Monika spoglądając nadal w stronę chłopaka.
-Nie musisz. Po prostu postaw go pod jemiołą. - prawie zaczęłam piszczeć przez energię w głosie i ogromną ekscytację ich sytuacją.
Igor odwrócił się teraz do nas.
-"Idę po kawę. Znalazłem fajną knajpę, w której nie zważają na moją przypadłość. Chcecie coś?". - uniósł na koniec brew i spojrzał na nas.
-Może Monika Ci potowarzyszy? Chciałabym prywatnie z kimś porozmawiać. - przekonująco zwróciłam się w stronę smukłej szatynki, wielkości nieco wyższej od krasnala ogrodowego. Duże złote oczy i opaski w wzorzyste kokardy były jej wizytówką osobistą. Włosów sięgających do pasa mógł pozazdrościć jej każdy.
-"Dobrze". - widziałam jak zmieszani wychodzą z biura. 
Zimny wiatr doleciał i do mnie. Trzeba przyznać, że takiej śnieżycy nie było u nas od lat.
Wykręcając numer widziałam jak trzęsą mi się ręce i bynajmniej nie ze względu na zimno. Grzejniki już zostały włączone i dawały pełną parą na całe biuro.
-Cześć, mamo. - starałam się zabrzmieć jak najbardziej życzliwie jak tylko się dało.
-Cześć, córeczko. - dostrzegłam to wzruszenie, które wypływało z jej strony.
-Chciałam życzyć tobie i Tobiasowi wszystkiego najlepszego z okazji świąt.-z trudem, bez wybuchu płaczu udało mi się poskładać to zdanie w całość.
-Wzajemnie, kochanie. Powiedz wszystko u Ciebie dobrze? Tata mówił, że masz firmę, mieszkanie, że wróciłaś do Warszawy. - mówiła dumnie.
-Tak, tak. - łykając łzy spływające po policzkach, aż do ust w rytm kiwałam głową. - Wszystko dobrze.
-Cieszę się. Dziękuję, że zadzwoniłaś. - kiedy miała się rozłączyć, bowiem myślała pewnie, że jak zawsze będę chciała udawać oschłą i zrobić to pierwsza, powstrzymałam ją.
-Kocham Cię, mamo. - łapałam oddech w trakcie szlochania do słuchawki. Ona teraz też odpuściła. Usłyszałam cichy szept przez łamiące się słowa.
-Ja Ciebie też księżniczko. Pozdrów tatę i...zadzwoń jutro. Opowiesz mi o waszej kolacji, prezentach. Co ty na to? -  poczułam jak ciężar, który przygniatał mnie do dna. Ten sam, który od początku ciągnął moje serce na dno, spada obok. Świeży powiew uczuć. Tak nazwałabym emocje, które teraz mi towarzyszyły.
-Dobrze. Odezwę się po południu. Pa. Pozdrów Tobiasa. - po tych słowach rozłączyłam się.
Siąkając nosem zaczęłam szukać chusteczek. W momencie wycierania nosa, usłyszałam pukanie do drzwi biura. Totalnie wyleciało mi z głowy to jak muszę wyglądać z rozmazanym makijażem. 
Postawny, umięśniony mężczyzna wszedł do biura i spojrzał prosto w moje oczy. Jeansowe spodnie, ciężkie trapery oraz czarny płaszcz totalnie ze sobą nie współgrały. Niebieskie oczy oraz gęste rzęsy, na których można było zauważyć płatki śniegu, hipnotyzowały czymś niebywałym.
-Pani Aniela Brzozowska? - nie mogłam przyzwyczaić się do nazwiska ojca. Nie chciałam nosić cząstki Roberta, tym bardziej nie obok imienia, i nazwy firmy, którą teraz samodzielnie prezentowałam.
-Tak? - spojrzał na mnie rozbawiony i dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że sam nos nie ucierpiał przez płacz. Wyjęłam lusterko z torebki i biorąc trochę śliny na chusteczkę zaczęłam wycierać policzki i podkrążone od czarnego tuszu oczy. - Przepraszam. - zaczęłam się tłumaczyć. - Po prostu jestem uczulona, to znaczy nie chodzi o biuro...- wzięłam głęboki wdech. - W czym mogę pomóc?
-Chodzi o wieczór kawalersko-panieński połączony w jedną imprezę. Najlepszy termin to sylwester, a miejsce...cóż czekamy na waszą propozycję. - włożył ręce do kieszeni. 
-Proszę się rozebrać. - jak dwuznacznie to zabrzmiało. - To znaczy, tam jest wieszak. 
-Przy takiej rozrywce i poczuciu humoru jakie pani mi serwuję cóż obawiam się, że będę musiał się powiesić bo inaczej się uduszę. - parsknęłam na głos.
-Przepraszam. - oblizałam usta i wyprostowałam się, otwierając przed sobą laptopa. - Małżonka nie chcę zorganizować tego sama?
-Cóż. - pokręcił głową. - Obawiam się, że mój brat trafił na całkiem wyluzowaną kobietę. Rzadko się takie teraz spotyka. Albo dom, albo dzieci są w dzisiejszych czasach punktem kulminacyjnym związków. - czyżby przypadek?
Dziwne uczucie zaczęło dopadać moje kolana. Jakby miękły przy każdym kolejnym słowie, który wypowiadał tajemniczy nieznajomy.
-To nic złego, ale przyznam szczerze to również nie mój...typ. - nie popatrzyłam mu w oczy. Najzwyczajniej w świecie bałam się, że jeszcze palnę jakąś kolejną głupotę albo od razu przy kolejnym spojrzeniu jego cudownych, morskich oczu rozpłynę się i zapomnę języka w gębie.
-Co Pani powie. - czułam zainteresowanie i wzrok, który filtrował moją twarz na małe cząsteczki.
-Mamy wolny termin. Osobiście całą aranżacją zajmie się Igor, człowiek od atrakcji i wyglądu. Sprawami jedzenia, muzyki i atrakcji będzie koordynować Monika, a jeżeli chodzi o wybór miejsca i finanse to moja broszka. - teraz na niego popatrzyłam.
Milczeliśmy przez dobrą minutę. W końcu to ja odpuściłam i kolejny raz uciekłam sprzed jego ataku. Podeszłam do głównej księgi zamówień obok okna.
-Pana imię i nazwisko? - rzuciłam odwrócona tyłem.
-Łukasz Mrozicki. 
Teraz zaczęłam zazdrościć Igorowi. Chciałabym być głucha czy zwalić moją głupotę na chorobę zamiast wstydzić się za brak ogłady i zdrowego myślenia.
-Mróz. - powiedziałam na głos i odwróciłam się do niego. 
Popatrzył na mnie lekko zaskoczony.
-Od paru lat nikt tak do mnie nie mówił. - zbliżył się na kilka kroków. - Znamy się?
-Aniela. Niedoszła, zabójcza, kontrowersyjna bohaterka zdarzeń z udziałem całego miasta Zakopane.
-Nie. - pokręcił niedowierzanie głową. 
-Tak. - odparłam zadowolona i nasz wspólny śmiech oraz zaskoczenie zlało się w całość.

Pijąc pyszną czekoladę z cynamonem siedzieliśmy trzecią godzinę z rzędu rozmawiając o starych czasach, w jednej z najlepszych kawiarni w jednej z starych, spokojnych kamienic Warszawy.
-To mówisz, że trochę przebyłaś zanim tu się znalazłaś? - upił łyk i nie spuszczał mnie przy tym z wzroku.
-Tak. - uśmiechnęłam się szerzej. - Cały czas gadamy o mnie! Co tam z tobą...z faktem...jak ty tu się znalazłeś staruszku? - prychnął i rozbawił mnie tym. 
-Zaraz po ciąży Igi wyniosłem się z Zakopanego. Miałem tu ciotkę,która przygarnęła chrześniaka na studia. Zmarła kilka miesięcy temu i zostawiła mi to mieszkanie. Powoli zbieram się do obrony pracy magisterskiej.
-Co studiujesz? - byłam ciekawską osobą.
-Onkologia. - wziął głęboki wdech i zaczął zjadać bitą śmietanę z rogów kubka, czubkiem palce wskazującego. - Łatwo nie jest.
-Jestem pod wrażeniem. - naprawdę miałam to na myśli.
Siedział przede mną ten sam Łukasz. Ten sam, głupek, bawidamek, z którym związana była obecna zapewne miłość Antka, tyle, że jakby w nowszej, okrojonej wersji.
-Dzięki. - wytarł wierzchem dłoni nawilżone usta. Wyglądało to niebywale seksownie. - Mówiłaś, że wróciłaś na stare śmieci. Jak tam u nich, u Igi?
-Jowita z Czarkiem byli w separacji, ale zażegnali kryzys i mają cudownego syna. Felka jest z Damianem. - prawie udławił się  kawą kiedy o tym powiedziałam.
-Rewelacja. 
-Antek zbytnio się nie zmienił. Nadal ma wybuchowy temperament. Iga pewnie teraz nie raz może się o tym przekonać. - wyrwało mi się.
-Wróciła o starego tematu? - nie był zbytnio zaskoczony. - Można było się spodziewać, że dawne uczucia odżyją kiedy tylko usunie jego dziecko i nie będzie musiał czuć się uwiązany.
-Wiedziałeś, że to on? - teraz to ja byłam zdziwiona.
-Tak. Od razu zajarzyłem kiedy tylko zobaczyłem jak kłócą się nad jeziorem. Byłem młody i zakochany oraz cholernie zazdrosny. Śledziłem ją. 
-Nie powiedziałeś nikomu. Czemu? - próbowałam poznać jego powody.
-Nie zamierzałem ułatwiać jej sprawy. Ciężar, którego sobie naważyła spoczywał tylko na jej barkach. Nie byłem podporą, po prostu zostawiłem gówno, w które się wplątali i oczyściłem swoje życie. - skwitował. - A ty?
-Kochałam go. Może nawet więcej niż to, ale w sekundzie...poznania prawdy. Starałam się to zagłuszać, słuchać innych i dać mu szansę. Potem jednak docierała prawda, że tak naprawdę to oni nie mają pojęcia...kim jest.
Atmosfera zrobiła się smutniejsza i przytłaczająca.
-Może nie powinienem wchodzić na ten temat. Jeżeli nadal Cię to boli...- widziałam jak głupio mu się zrobiło.
-Nie, nie! - broniłam się. Nie chciałam zrobić złego wrażenia. Czemu? Po jaką cholerę czyściłam swoją historię przed Łukaszem? Przecież dopiero co wpadliśmy na kawę, zwyczajnie rozmawiamy, a ja...uginam się pod znajomym spojrzeniem i usprawiedliwiam byłe decyzje by go nie zniechęcić, nie stracić z pola widzenia. - Nie jest przyjemnym tematem jak Iga. 
-Tak. - wyprostował się i przeciągnął. Świeczka stojąca na stoliku służąca jako jedyne oświetlenie w tak klimatycznym miejscu, zaczęła się kończyć.
-Chyba powinniśmy się zbierać. - choć cholernie tego nie chciałam, musiałam jutro rano wstać do pracy, a potem zacząć przygotowywać wigilię. Eryka zabiłaby mnie gdybym nagle zaczęła wykręcać się z obietnicy.
-Jasne. - wstał i podał mi płaszcz z pufy stojącej obok stolika. Jak prawdziwy dżentelmen pomógł mi go włożyć i potem przysunął do stolika nasze krzesła.
Idąc wzdłuż ulicy obok osiedla coraz częściej podawał na tacę kolejne żarty. Nigdy w życiu tak mocno się nie uśmiałam. Zatykając buzie ogromnymi, włochatymi rękawiczkami, które uwielbiałam dławiłam się bez braku powietrza w płucach.
Prawie płacząc z rozbawienia podeszliśmy do klatki.
-Dzięki za dzisiaj. Za spotkanie, za wyciągnięcie mnie z rytmu pracoholiczki.- wlałam na twarz ogromny uśmiech.
-Nie ma za co. - wzruszył ramionami. - Mi również było niezmiernie miło móc, nie udawać zdziadziałego medyka.
-Dobranoc. - niezręczną cisze przerwało moje pożegnanie. Odwróciłam się na pięcie i kiedy zaczęłam wbijać kod dostępu usłyszałam jego chrząknięcie.
-Aniela. - pytający głos.
Szybko odwróciłam się w jego stronę
-Słucham? - udałam skoncentrowaną i zaskoczoną.
-Co mi tam. - powiedział na szybkiego i wziął mnie w ramiona.
Pocałunek był inny od wszelkich jakie dane było mi wypróbować w życiu. Jego słodkość i stanowczość odbijała się na giętkości języka oraz na swobodnie teraz poruszających się dłoniach po moim ciele. Jedna z nich trzymała mój kark, druga mocno docisnęła mnie w pasie do jego klatki piersiowej.
-Kod. - nie pytał. 
-Siedem, dwa, trzy, trzy. - nadal całował mnie i jednocześnie wbijał go jednocześnie opierając mnie o drzwi, które przebił wiercący sygnał. Momentalnie otworzyły się, a my nie odrywając się od siebie kroczyliśmy po schodach.
Po kilkunastu sekundach znaleźliśmy się w moim mieszkaniu.
Cały proces rozbierania mnie i jego był zabawny. Niesforne szaliki, czapki czy też nawet grube skarpetki, które dzisiaj przywdziałam były barierami. Raz nawet potknął się o jedną z szafek i wylądowaliśmy na dywanie.
Dzięki Bogu był on na tyle miękki i duży by móc nas, wspólnie pomieścić. Dynamicznym ruchem położył mnie na plecach po czym ściągnął różowe figi z mojego tyłka. Stanika pozbyłam się sama. Tak jak jego bokserek. Nie czekałam na grę wstępną. W zupełności zyskiwał poparcie samymi pocałunkami czy też drażnieniem sutków ustami. Jednym ruchem wbił się w wnętrze i jakby w stopie slow-motion zbliżał mnie do spełnienia.
Głośny oddech kamuflowałam zagryzając zębiskami jeden z jego palców. Musiał zejść niżej szyi by językiem kolejny raz zaznaczyć na niej kilka swoich ,małych, mokrych znaków.
Paznokcie wbiły się w jego plecy, a krzyk zakrył pocałunek. Poczułam i jego burzę zadowolenia, która odbiła się dreszczem na męskich ramionach. Opadliśmy obok siebie, ciężko oddychając. Patrząc w sufit, nie miałam odwagi by zmienić pozycje i spojrzeć mu w oczy. Bałam się rzeczywistości. Tak jak wtedy gdy skrzywdził mnie Antek. 
To on przejął inicjatywę i wziął mnie w ramiona. Czule pocałował w policzek i przyciągnął do swojego rozgrzanego przez orgazm i wysiłek ciała. Tak jak powinien zrobić to prawdziwy facet. Ostudził przerażenie. Jakby w kilka sekund, godzin sprawił, że poczułam się zauważona i doceniona. Ten końcowy pocałunek i jego obecność, przytulenie było tylko dowodem tego jak mocno musiałam się pomylić w kryteriach szukania tego jedynego. W końcu tak powinien wyglądać niesamowity, wspólny lot do spełnienia. Tak powinien się też zakończyć. Czułością. Tego brakowało w Antku. Dlatego nie potrafiłam go pokochać. On nie potrafił być tak inny od starego siebie bowiem nigdy nie chciał taki być.
-Bałam się. - powiedziałam wtulona w jego klatkę piersiową. Światło zapalonych przed wyjściem z domu elektrycznych świeczek, nakreślało kontury na jego ciel, barkach, kościach policzkowych czy tkwiło teraz w oczach.
-Przeznaczenia nie powinno się bać. - zaśmialiśmy się na głos i mocniej przytuliliśmy do swoich ciał. 
Leżąc tak jeszcze przez następne dwie godziny zasnęliśmy. Nikt nie mógł zabronić nam bycia w tym miejscu, nawet na dywanie. Wystarczyło przeznaczenie.
***
-Może zamiast gapić się na mój tyłek, to pomógłbyś mi zawieszać te bombki? - zwróciłam się do Łukasza opierającego się o blat stolika w salonie. 
-Nie. - pokręcił głową. - Muszę się napatrzeć, żeby mieć siłę na dzisiejszy seks po gwiazdkowy. - wykonał ten swój śmieszny gest brwiami, a ja skapitulowałam.
-Zgłupiał. - cmoknęłam pod nosem. Po kilku sekundach poczułam jak coś porywa mnie za nogi. Szybko ściągnął mnie z krzesełka i wziął na ręce. 
-Na twoim punkcie, aniele. - prychnęłam, a potem głośno się zaśmiałam.
-Postaw mnie. - pocałowałam go czule. - Muszę wstawić rybę. 
-Nie oszczędzisz biednej, męczącej się samotnej rybki? - grymas na jego twarzy mówił wszystko.
-Nie sądziłam, że trafił mi się egzemplarz dobrodusznego ekologa. - ustawił mnie na ziemi, skradając jeszcze jednego całusa.
-Dziwne, prawda? - spojrzałam na niego zaciekawiona wkładając rybę do piekarnika. - Ty i ja zakochani w ludziach, którzy zniszczyli im serca...znaleźli się w jednym momencie i są ze sobą szczęśliwi. 
-Przeznaczenie. - powtórzyłam jego słowa sprzed kilku dni, po czym ukryłam się w szerokich i przyjaznych ramionach. Wdychałam zapach perfum wraz z biciem serca.
Kochałam go. Pierwszy raz w życiu wiedziałam co to znaczy. 
Czarek miał rację, Urik również. Nie potrzebnie na siłę wracałam do starych czasów lub igrałam z losem pakując się w cokolwiek by być bezpieczną.
Bo w momencie kiedy rozsądek był najważniejszy, potrzebowałam oszaleć. Kiedy jednak uspokoiłam się i stonowałam godząc się ze światem i losem odnalazłam szczęście.
Kochałam. Wierzyłam. Straciłam. Wróciłam. Upadłam. Zyskałam. Odnalazłam. Wybaczyłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 ADRENALINA , Blogger